Z Andrzejem Gołygą , Prezesem Jabil Circuit Poland w Kwidzynie, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Leszek Szmidtke: Kwidzyn, a nie Gdańsk, Pomorze, a nie na przykład Dolny Śląsk. Szczególnie w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych nasz region nie był mekką dla inwestorów. Czym się kierował Philips, wybierając Kwidzyn?
Andrzej Gołyga: Zanim Philips podjął decyzję o wyborze miejsca na swoją inwestycję, po Polsce jeździła specjalna delegacja. Oglądała między innymi Warszawskie Zakłady Telewizyjne oraz Gdańskie Zakłady Unimor, odwiedziła fabrykę Curtis w Mławie, a także Bydgoszcz i właśnie Kwidzyn. W tutejszej fabryce były wytwarzane podzespoły do telewizorów Philips. Organizacja pracy, nowoczesne zarządzanie, zaangażowanie ludzi, wiara w to, co robią, a także postawa samorządu spowodowała, że wybór padł na Kwidzyn. Takich inwestycji jak nasza nie było w Polsce zbyt wiele, więc szybka deklaracja samorządu, że znajdą odpowiedni teren i pomogą w infrastrukturze, miała ogromne znaczenie. Zaangażowanie lokalnej władzy odbiegało od tego, z czym spotykaliśmy się w innych tej wielkości miastach. Nie bez znaczenia jest kultura techniczna w danym miejscu, no i gwarancja wysokiej jakości wyrobów. Poza tym każdy, kto inwestuje kilkaset milionów dolarów, musi przewidywać, co będzie się działo za kilka czy kilkanaście lat. Czyli poszukując ludzi do pracy dzisiaj, musi sobie odpowiedzieć, czy za kilkanaście lat nadal będzie miał pracowników, jak wzrosną koszty, czy to wciąż będzie dobre miejsce do produkcji.
– Te kryteria bardziej sprzyjają dużym miastom. Gdzie zatem mniejsze miejscowości mogą poszukiwać swojej szansy?
Same muszą określić, jakich szukają inwestorów. Miejscowość, którą zamieszkuje 10 tysięcy ludzi, nie ściągnie inwestora chcącego w swojej fabryce zatrudniać 5 tysięcy pracowników. Kwidzyn ma dzisiaj 40 tysięcy mieszkańców, my zatrudniamy 5600 osób, a nasi dostawcy 3500. International Paper również daje pracę kilku tysiącom ludzi. Kwidzyn nie ma już ludzi do pracy, osiągnął barierę rozwoju. Dotyczy to również położonych w pobliżu miejscowości, w tym na przykład Sztumu.
– Sprawna komunikacja nie rozwiąże w takim razie tego problemu.
Nie rozwiąże, dlatego tworząc strategię, plany rozwoju, trzeba nakreślić pewne granice i odpowiedzieć sobie na pytanie, ile chcemy mieć przemysłu, ile turystyki, rolnictwa, ile osób można zatrudnić w tzw. sferze budżetowej. Inwestor zwraca uwagę na to, ilu i jakich znajdzie ludzi do pracy. Utworzenie specjalnej strefy ekonomicznej niewiele pomoże, jeżeli nie będzie miał kto pracować.
– A czy strefy są jeszcze skutecznym narzędziem do ściągania inwestorów?
Sama strefa nie jest już magnesem. Ważniejszy na przykład jest potencjał danego regionu, właśnie kadry. Dlatego bezpieczniej jest dla inwestora znaleźć miejsce w pobliżu Gdańska, Wrocławia czy Warszawy. Rynek pracy jest ogromny i łatwiej tam szukać odpowiednich ludzi. Ale można też ich stracić, bo jest więcej firm i kuszą wyższymi zarobkami czy awansem. W mniejszej miejscowości ta fluktuacja nie jest tak duża. Oczywiście warunki, jakie stwarza lokalna władza, są również bardzo ważne. Jeżeli inwestor może liczyć na 40 czy 50 procent ulgi, to sporo oszczędza. Dlatego strefy mają znaczenie, tak samo jak ulgi przyznawane przez samorządy. Chociaż ranga stref i ulg jest mniejsza niż przed laty. Osiem lat temu bardzo mocno zabiegałem, żeby w Kwidzynie powstała specjalna strefa ekonomiczna. Dlaczego? Bo wtedy innych ulg nie było. Dzisiaj możliwości jest dużo więcej. Jest na przykład Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka na lata 2007-2013.
– Spotkałem się z takim porównaniem, że w XXI wieku światowe koncerny, szczególnie tzw. wysokich technologii, pełnią podobną funkcję jak przed wiekami zakony, które przynosiły nowe spojrzenie na gospodarkę, wprowadzały cywilizację.
Tak to wygląda. Pamiętam, jak trafiłem do Kwidzyna i ile wysiłku mnie kosztowało znalezienie kilku dobrych inżynierów biegle mówiących po angielsku. Musieliśmy organizować masowe kursy języka angielskiego. Osiedlenie się Philipsa w Kwidzynie otworzyło wielu ludziom drzwi do Europy. W połowie lat dziewięćdziesiątych tylko nieliczni wyjeżdżali na Zachód. Pomijam już zyski dla domowych budżetów, kiedy wartość niemieckiej marki czy holenderskiego guldena w stosunku do złotówki była dużo większa niż dzisiaj euro. Ludzie poznawali nie tylko inne zasady panujące w firmach, w przemyśle, ale widzieli też inne domy, restauracje, inny stosunek do nich. Byliśmy wówczas oknem na świat. Koncern finansował znakomitych zagranicznych ekspertów, którzy przyjeżdżali do Kwidzyna i uczyli zarządzania ludzkimi zespołami i projektami. Dzisiaj to codzienność, ale dziesięć lat temu to była nowość. Teraz role się odwróciły i do nas przyjeżdżają ludzie z całego świata po wiedzę. Niemal wszyscy liczący się w produkcji telewizorów oraz podzespołów słyszeli o Kwidzynie.
– Wpływacie znacząco na kształt rynku pracy w tym mieście oraz w całym powiecie, ale czy macie jakiś wpływ na profil nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych, a szczególnie zawodowych? Czy również Politechnika Gdańska uwzględnia potrzeby takich firm jak Jabil?
Nasza współpraca z uczelniami ma długą tradycję. Byliśmy chyba pierwszą firmą, która podpisała umowę z Politechniką Gdańską. Ludziom się czasami wydaje, że współpracujemy z uczelniami tylko po to, żeby je sponsorować i wyciągać absolwentów. Otwieramy się przed studentami i przyjmujemy ich na praktyki. Kształcą się nie tylko w naszej specjalizacji, ale są tu również studenci informatyki, automatyki, mechaniki, logistyki oraz transportu, a także organizacji i zarządzania. Powstają u nas prace dyplomowe, i piszą je nie tylko studenci Politechniki Gdańskiej, ale również Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Politechniki Wrocławskiej.
– Czy rozmawiając z władzami miasta lub powiatu, sugerujecie zmiany w kierunkach kształcenia w szkołach, którymi zarządzają?
Oczywiście. Władzom samorządowym mówimy, jaki profil nas interesuje, czego oczekujemy, i robimy to od wielu lat. W tamtejszym Zespole Szkół Zawodowych utworzono specjalną klasę, w której młodzież jest kształcona z myślą o takich pracodawcach jak Jabil. Nie ograniczamy się jedynie do Kwidzyna. Współpracujemy na przykład z Technikum Elektronicznym z Inowrocławia, z Liceum w Malborku. Podobnie jest na Politechnice Gdańskiej, gdzie przy rektorze działa rada zrzeszająca przedstawicieli największych firm zainteresowanych współpracą z tą uczelnią. Uwagi, które przekazujemy, są rzeczywiście uwzględniane przy tworzeniu czy zmianach specjalizacji. Jednym z takich przykładów jest nasz postulat, by wprowadzić do kształcenia zarządzanie projektami. Tak więc mamy wpływ na to, jak kształcone są kadry, chociaż oczywiście chcielibyśmy mieć więcej do powiedzenia.
– Absolwenci Politechniki są rozchwytywani przez pracodawców. To słaba motywacja dla tej i temu podobnych uczelni. Może zatem przydałaby się jakaś konkurencja?
Rozwijają się wyższe szkoły o profilu ekonomicznym, pedagogicznym. Takie, które nie ponoszą zbyt dużych kosztów. Wystarczy budynek i dobra kadra. Nie wyobrażam sobie na tym etapie rozwoju polskiego szkolnictwa wyższego prywatnych uczelni o profilu technicznym. Takie kierunki jak fizyka, a szczególnie fizyka ciała stałego, czy chemia krystaliczna wymagają dużych nakładów. Elektronika, elektrotechnika, automatyka idą tak szybko do przodu, że studenci powinni mieć dostęp do najnowocześniejszych urządzeń. To jest bardzo kosztowna wiedza. Szkół prywatnych jeszcze długo nie będzie na nią stać.
– Ale pojawiają się też inne możliwości. Właśnie w Kwidzynie powstaje park naukowo-technologiczny. Czy takie inicjatywy budzą zainteresowanie dużych firm?
Jestem w to zaangażowany, ale na parki naukowotechnologiczne musimy spojrzeć bardziej z perspektywy regionalnej. Tego typu inicjatywy nie mogą powstawać niezależnie. Muszą tworzyć pewną całość, uzupełniać się, a nie konkurować. Oczywiście są na to środki z Unii Europejskiej, które pomogą w stworzeniu, a później w utrzymaniu takich instytucji. Firmy takie jak Jabil poradzą sobie bez parków, ale regionowi parki są potrzebne do rozwoju. Firmy globalne zawsze będą się zastanawiały, co nas tu jeszcze trzyma? Na pewno tania siła robocza, na drugim etapie produkcja po najniższych kosztach. Koncerny jednak nieustannie spoglądają na Chiny, Indie, a teraz także na Wietnam. Co pozostanie, gdy się tam przeniosą? Czy regiony będą w stanie wykorzystać kadry, potencjał do rozwoju mniej zależnego od wielkich korporacji? Dlatego uważam, że takie parki są potrzebne na Pomorzu.
Dziękuję za rozmowę.