W semestrze letnim roku szkolnego 2004/2005 młodzież większości szkół ponadgimnazjalnych zdawała tak zwaną nową maturę, która zastępuje egzamin wstępny na uczelnię wyższą, a co ważniejsze, wyniki której w sposób bardziej obiektywny i porównywalny pokazują stan wiedzy abiturientów. Odsetek tych, którzy zdali ten nowy egzamin, jest wysoki, wynosi 86,5 procent, co może cieszyć (przy czym należy pamiętać, że do zdania egzaminu wystarczyło osiągnąć wynik na poziomie 30 procent). Z drugiej zaś strony rodzi się pytanie, czy egzamin był optymalnie przygotowany. Zastanawiają znakomite wyniki z języka angielskiego (zdało 99,7 proc., wyniki średnie krajowe: poziom podstawowy 76,1 proc, poziom rozszerzony – 65,1 proc.) przy znacznie słabszych wynikach z innych przedmiotów (na przykład język polski poziom podstawowy: 54,3 proc., poziom rozszerzony: 44,7 proc.; matematyka poziom podstawowy: 53,3 proc., poziom rozszerzony: 34,7 proc.).Jak wypada województwo pomorskie w tym egzaminie [nowej maturze – przyp. red.]? Wypada bardzo źle. We wszystkich zdawanych na maturze przedmiotach statystycznie uzyskaliśmy wyniki poniżej średniej krajowej. Co więcej, na 32 872 zdających nową maturę w województwach pomorskim i kujawsko-W dniach 7-10 września bieżącego roku w Krynicy odbywało się XV Forum Ekonomiczne. W jednym z paneli, w których miałem przyjemność uczestniczyć, dyskutowano tak zwany problem dyslokacji przemysłu na obszary Europy Środkowej i Wschodniej. Powiedziałem wówczas, że tak długo będziemy mogli liczyć na inwestycje w naszym kraju wysoko zaawansowanych technologicznie przedsiębiorstw, jak długo będziemy mogli zapewnić wysoko wykwalifikowane kadry dla tego przemysłu . W lipcu i sierpni odwiedzali Politechnikę Gdańską potencjalni, poważni inwestorzy z branży mechanicznej, tele­komunikacyjnej i informatycznej z USA i Republiki Federalnej Niemiec. Pierwsze i podstawowe pytanie, które zadawali rektorowi, dotyczyło liczby absolwentów opuszczających corocznie mury naszej uczelni i kierunków prowadzonych przez nas studiów.
Jeżeli chcemy sprostać wyzwaniom XXI wieku i budować w województwie pomorskim gospodarkę opartą na wiedzy oraz społeczeństwo informacyjne, to musimy zdecydowanie zwiększyć liczbę studentów na kierunkach ścisłych, przyrodniczych i technicznych. Nie da się tego zrobić bez dobrej szkoły podstawowej, a przede wszystkim bez gimnazjum i szkoły średniej. Rozmawiamy na ten temat zarówno z marszałkiem województwa, jak i z prezydentami miast i przedstawicielami kuratorium. Nie ma między nami sporu. Wszyscy wyznajemy pogląd, iż należy zwiększyć liczbę młodzieży w klasach o tak zwanym profilu matematyczno-fizycznym, problem jedynie w tym, jak to zrobić.
Od wielu lat w różnych miejscach, w różnej formie i z różnym skutkiem staram się popularyzować osiągnięcia nauk technicznych i przyrodniczych, wychodząc z założenia, że nowoczesny człowiek, dzień i noc otoczony setkami różnych systemów technicznych, może będzie się chciał dowiedzieć czegoś na temat całej tej „technosfery”, by nie popadać w stan depresji, gdy zawiedzie komputer, odmówi posłuszeństwa samochód lub zacznie szwankować nowej generacji sprzęt gospodarstwa domowego.
Od wielu lat powtarzam, że inżynier może być poetą, ale poeta nie może być inżynierem i staram się przełamać pewien stereotyp, który zakorzenił się w naszym kraju. Stereotyp ten nakazuje szanować i doceniać dzieła artystów, poetów, wodzów oraz polityków, natomiast z lekceważeniem traktuje dokonania techników. Ale to przecież przede wszystkim dzieła inżynierów przeobraziły cały nasz świat w tak radykalny sposób, że warunki życia dzisiaj są całkowicie odmienne od warunków życia pokolenia naszych dziadków i rodziców.
Nikt logicznie myślący nie może zaprzeczyć, że pierwotnym źródłem rzeczywistych dochodów całych narodów jest produkcja dóbr materialnych, zwłaszcza tych najbardziej innowacyjnych oraz usług (wspieranych nowoczesną technologią). Można zatem twierdzić, iż bogactwa krajów są w dużej mierze wynikiem pracy inżynierów, a ponad wszelką wątpliwość to właśnie ich dokonania stworzyły zręby współczesnej cywilizacji. A jednak o większości autorów tych dokonań nikt nic nie wie i co więcej – wcale się tego faktu nie wstydzi!
Żeby o tym przekonać, proponuję Czytelnikowi mały test: spróbujmy odpowiedzieć sobie na pytanie: Kim był John Bardeen? Mam wrażenie, że poza garstką fizyków, czytających ten tekst, niewiele osób zna prawidłową odpowiedź i zapewne nikt nie ma tego Państwu za złe. Natomiast gdyby ktoś z Państwa nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kim był Salvador Dali – to musiałby się wstydzić w każdym kulturalnym towarzystwie. Tymczasem Dali i Bardeen żyli i tworzyli mniej więcej w tym samym okresie, tyle że Dali malował obrazy, a Bardeen wynalazł tranzystor (i kilka innych doniosłych rzeczy, za co dwukrotnie, w latach: 1956 i 1972, dostał Nagrodę Nobla).
Świat bez dzieł Dalego, Picassa, Chopina czy też Ravela byłby zdecydowanie uboższy, bo każde dzieło sztuki wzbogaca i czyni go piękniejszym, ale na nasze życie nie miałoby to zasadniczego wpływu. Tymczasem bez tranzystora nie moglibyśmy przesyłać energii elektrycznej, nie byłoby dziś radia, telewizji, telefonów komórkowych, komputerów, elektronicznych zegarków, kamer i kuchenek mikrofalowych – w ogóle niczego, co ma jakikolwiek związek z elektroniką.
Dzięki temu wynalazkowi ludzkość wkroczyła w zupełnie nowy okres swoich dziejów, a jednak jego autor jest dzisiaj dla większości ludzi całkowicie nieznany – i w dodatku absolutnie nikt się tego faktu nie wstydzi!
W tym miejscu przytoczę jeszcze kilka zdań na ten temat za Johnem Brockmanem, wybitną postacią amerykańskiego życia kulturalnego i intelektualnego, należącą do grona pionierów interdyscyplinarnej współpracy w nauce, sztuce i biznesie. John Brockman w swej książce „Nowy renesans, granice nauki” pisze między innymi, cytuję: „W XV wieku termin „humanizm” stał się elementem renesansowej wizji świta stanowiącego intelektualną całość. Florentyński szlachcic czuł, że lektura Dantego, której nie towarzyszy zainteresowanie nauką i techniką, to zbyt mało, to absurd. Leonardo był wielkim artystą, wielkim uczonym i wybitnym konstruktorem. Michał Anioł był, być może, jeszcze wspanialszym artystą i inżynierem. Obaj byli geniuszami, holistycznymi gigantami. Nie do pomyślenia było dla nich, że może być uznany za humanistę ktoś, kto lekceważy cały dorobek nauki i techniki. Nadszedł czas, by powrócić do tej całościowej wizji.
Tymczasem w XX wieku, w epoce wielkiego postępu naukowego, zamiast naukę i technologię umieścić w centrum naszego intelektualnego świata – poprzez stworzenie systemu edukacyjnego, w którym nauki ścisłe i przyrodnicze traktowane byłyby na równi z literaturą i sztuką – oficjalna kultura wyższa po prostu wyrzuciła je poza nawias. Uczeni humaniści postrzegają technikę wyłącznie jako narzędzie, a ponieważ to oni tworzą elity uniwersyteckie, udało im się sprawić, że nauki ścisłe znalazły się poza kanonem wykształcenia i kanonem „sztuk wyzwolonych”, a w ten sposób również poza horyzontem myślowym wielu młodych ludzi.
Istnieje podstawowe rozróżnienie między piśmiennictwem naukowym z obszaru nauk przyrodniczych i ścisłych a tym, co wywodzi się z dyscyplin, które same tworzą dla siebie przedmiot dociekań i przy tym (najczęściej) koncentrują się na egzegezie prac myślicieli epok minionych. W humanistyce nikt nie oczekuje systematycznego postępu, tu dawne pomysły i idee innych przetwarzane są wciąż na nowo, podczas gdy w naukach ścisłych czy przyrodniczych stale pojawiają się nowe i lepsze pytania, a problemy wciąż ulegają przeformułowaniu. I pytania formułowane są po to, by znaleźć na nie odpowiedzi – uczeni znajdują je i idą dalej. Tradycyjny humanistyczny establishment w tym czasie kontynuuje swe pozornie głębokie, a w istocie peryferyjne i hermetyczne spory. Cóż, pozostaje tylko zadumać się nad licznymi krytykami sztuki, którzy nie mają pojęcia o podstawach percepcji wzrokowej, krytykami literackimi ze szkoły konstruktywistycznej, nie wykazującymi najmniejszego zainteresowania tym, co o naturze ludzkiej ma do powiedzenia współczesna antropologia, czy przeciwnikami genetycznie modyfikowanej żywności i pestycydów, którzy nie mają bladego pojęcia o chemii, genetyce i ewolucji”. Koniec cytatu.
Ze swej strony pragnę jedynie dodać, że w tym kontekście możemy zrozumieć, dlaczego przychodzi nam żyć w czasach, gdy etyka nie nadąża za nowoczesną technologią.
W sierpniu rząd ogłosił „Strategię rozwoju edukacji na lata 2007-2013”, z której do opinii publicznej przedostał się jeden element – powszechna opłata za studia. Jest rzeczą oczywistą, że zdobywanie wiedzy i kwalifikacji na studiach kosztuje. Nie wolno jednak zapomnieć, że dobre i właściwe wykształcenie to kapitał nie tylko dla tego, kto je zdobywa, ale przede wszystkim dla ekonomicznych podstaw funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Dziś najbardziej konkurencyjne gospodarki to te oparte na wiedzy, a ich filarami są edukacja, nauka oraz rozwój technologii informatycznych.
Ze względu na strategiczne znaczenie edukacji w dzisiejszym świecie władza publiczna musi skutecznie pełnić funkcję głównego organizatora i instytucji finansującej proces kształcenia. W Polsce, wciąż jeszcze dzielonej na regiony kategorii A, B czy C, stymulowanie przez państwo musi obejmować choćby kwestię dostępności studiów, poziomu i jakości kształcenia, sposobu finansowania edukacji, a także mechanizmu wspierania młodzieży szczególnie uzdolnionej. Trzeba ponadto odpowiedzieć na pytanie, w jakim stopniu wprowadzenie płatnych studiów może stanowić barierę dla wielu zdolnych a niezamożnych młodych ludzi. Czy jest więc zasadne wprowadzanie opłat za studia w kraju, gdzie system stypendiów dla studentów jest ubogi i słaby, a kredyt często niemożliwy do uzyskania czy spłacenia?
W opublikowanej strategii rząd wyraża niezadowolenie, między innymi „z niskiego wskaźnika umiejętności uczniów w zadaniach wymagających twórczego myślenia”, z „braku należytego wykorzystania potencjału badawczego uczelni”, z tego, że w Polsce zbyt powoli przybywa samodzielnych pracowników nauki, koniecznych, by wyższa edukacja miała porządny poziom. Ale to nie jest problem samoistny. Należy postawić pytanie: co jest przyczyną takiego stanu. Przyczyn jest wiele, jednakże podstawowe to:
– od wielu lat finansowanie nauki i edukacji pozostaje na niedostatecznym poziomie
– pojęcie misji oraz filozofia propaństwowa to dzisiaj na pewno niemodne i prawie zapomniane pojęcia.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat nakłady na naukę w polskim produkcie narodowym brutto zmalały o ponad jedną trzecią, a nakłady na oświatę o blisko jedną czwartą. Udział nakładów na szkolnictwo wyższe wzrósł o 30 procent, ale jednocześnie liczba studentów wzrosła czterokrotnie. Polacy zaczęli doceniać znaczenie wykształcenia i chcą się uczyć, nawet ponosząc ogromne wydatki, natomiast państwo nie rozumie wagi problemu i próbuje na oświacie oszczędzać. Oszczędności można się starać tłumaczyć niżem demograficznym, ale jest to kiepskie tłumaczenie, zważywszy, że dwukrotnie wzrósł procent maturzystów w ich grupie wiekowej, a procent studiujących blisko czterokrotnie.
Rozstrzygając dylematy tworzenia budżetu państwa – komu zabrać albo jakie jeszcze dorzucić obciążenia podatkowe – należy pamiętać, że inwestowanie w edukację i w naukę to inwestowanie strategiczne, które jest wyjątkowo korzystne, zaś zaniedbania w tej dziedzinie pociągają za sobą koszty wręcz nieobliczalne. Nieinwestowanie w naukę i edukację to inwestowanie w ignorancję.
Lansowana ostatnio w niektórych mediach teza, że edukacja bezpłatna znaczy marna, jest z gruntu fałszywa. Cóż to znaczy, że mamy marnych lekarzy, farmaceutów, inżynierów, fizyków czy też informatyków, z których prawie wszyscy studiowali na uczelniach publicznych, nie płacąc czesnego?
Ostatnio często podawana jest informacją o tym, że za studia w Polsce płaci tylko młodzież pochodząca z małych ośrodków i ubogich rodzin. Poniżej przytaczam fragment wywiadu Ewy Milewicz z księdzem Sławomirem Kokorzyckim (proboszczem z Korytowa, w Zachodniopomorskiem), opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” 7 sierpnia 2005 roku.
O wprowadzeniu powszechnej odpłatności za studia w naszym kraju będzie można poważnie rozmawiać wówczas, gdy określimy, w jakim stopniu czesne uzupełniłoby nakłady państwa na edukację, a w jakim je zastąpiło. A przede wszystkim dyskusja taka będzie poważna i odpowiedzialna wówczas, gdy zbudujemy realny i szeroki system stypendialny lub inny system wsparcia finansowego, umożliwiający wyrównanie szans w dostępie do edukacji osobom w trudnej sytuacji materialnej. Mam tu na myśli stypendia rządowe, samorządowe, municypalne, i to zarówno socjalne, jak i naukowe, oraz wiele innych form wsparcia, z powodzeniem funkcjonujących na całym świecie, takich jak stypendia fundowane przez firmy, ustanawiane przez różne fundacje, instytucje, w tym również kościoły, czy efektywne instrumenty finansowe, takie jak możliwe do spłacenia po zakończeniu studiów kredyty, które są jeszcze realne do uzyskania przez studentów.
Z księdzem Sławomirem Kokorzyckim dla „Gazety Wyborczej” rozmawia Ewa Milewicz
– Skutecznie zachęca Ksiądz swoją młodzież z terenów popegeerowskich do studiowania. Jak Księdzu podoba się pomysł MENiS wprowadzenia płatnych studiów wraz z rozbudowanym systemem stypendiów? – Nie podoba mi się. Niech zostanie tak jak jest. Płatne to powinno być powtarzanie roku, poprawki egzaminów, ale same studia na uczelniach państwowych niech zostaną bezpłatne. Nie wierzę w sprawiedliwy system stypendialny w Polsce. Zasiadam u nas w Choszcznie (Zachodniopomorskie) w powiatowej komisji stypendialnej i wiem, jak trudno się przyznaje stypendia. W Polsce takie rzeczy są wyjątkowo uznaniowe. (…) – Ilu jest studentów w Księdza parafii? – 35. W tym pięciu na płatnych zaocznych, a reszta – na bezpłatnych. Teraz dostało się na studia pięć osób. To razem jest 40. – Z jakich są rodzin? – Na ogół bezrobotnych. U nas jest ponad 60 – Jak się im udaje dostać? – Mają dobre wyniki. Wiedzą od najwcześniejszej młodości, że uczenie się opłaca i że nie mają innej drogi niż nauka. Nowa matura bardzo im ułatwia dostawanie się na studia. – W czym ta nowa jest lepsza od starej? – Wyniki są obiektywne. Nie da się ich naciągnąć. – Nie uważa Ksiądz, że dzieci z zamożnych domów dostają się na bezpłatne studia, a dzieci z gorzej sytuowanych na te płatne? – Nie. Często te dzieci z rodzin zamożnych, inteligenckich są leniwe. Nasze z biednych domów są ambitne. Trzeba im trochę pomóc materialnie, ale one gryzą te książki i sobie radzą. Źródło: „Gazeta Wyborcza”, 7 sierpnia 2005 r. |
Nakłady na naukę i oświatę nie są wydatkami konsumpcyjnymi, obciążającymi budżet, ale nakładami wpływającymi w sposób decydujący na rozwój kraju. Realizacja najważniejszego celu strategii lizbońskiej, czyli stworzenia przez kraje Unii Europejskiej konkurencyjnej gospodarki opartej na wiedzy, wymaga
dynamicznego rozwoju edukacji, nauki i technologii informatycznych. Te obszary aktywności powinny zapewnić gospodarce dopływ wykwalifikowanych kadr oraz nowoczesnych rozwiązań technologicznych. Jak wygląda sytuacja Polski w świetle powyższych postulatów? Wskaźnik scholaryzacji na poziomie wyższym osiągnął poziom 55 procent (wliczając młodzież kształcącą się w kolegiach i szkołach pomaturalnych), co zbliża nas do najbardziej rozwiniętych krajów (gdzie wynosi on blisko 60 proc.). Nadal jednak liczba osób z wyższym wykształceniem jest o połowę mniejsza niż w Europie Zachodniej, zaś prognozy demograficzne dla Polski wskazują, że liczba kandydatów na studia spadnie do poziomu 50 procent dzisiejszej liczby w ciągu najbliższych dziesięciu lat.
Od kilku lat na uczelniach mamy wolne miejsca na kierunkach ścisłych i technicznych, a lista rankingowa tak zwanych modnych kierunków studiów jest zbieżna z listą prezentującą stopę bezrobocia wśród ludzi z wyższym wykształceniem. A tymczasem w perspektywie kilku lat będziemy mieli lukę pokoleniową w grupie inżynierów, co grozi zapaścią naszej gospodarki .
Na podstawie tak zwanych ocen parametrycznych jednostek naukowo-badawczych przeprowadzonych przez Komitet Badań Naukowych można jednoznacznie powiedzieć, że w ciągu ostatnich czterech lat dorobek nauki polskiej w 86 procentach stanowiła literatura i zdobywanie tytułów i stopni naukowych, a tylko 14 procent stanowiły wyniki w jakikolwiek sposób przydatne w praktyce. Jest to zdecydowanie zachwiana proporcja. Z drugiej zaś strony należy pamiętać, że w Polsce nie istnieją stymulatory ekonomiczne, które są potrzebne do wywołania zainteresowania przedsiębiorców wynikami prac naukowych. W Polsce nie ma rynku innowacji, ponieważ nie ma kapitału, który byłby temu rynkowi dedykowany. Jeżeli uczelnie wyższe i instytuty naukowo badawcze chcą generować innowacje i chcą komercjalizować wyniki swych badań naukowych, to muszą zdecydowanie podnieść świadomość środowiska akademickiego czy naukowego zarówno w zakresie przedsiębiorczości, wynalazczości i ochrony własności intelektualnej, jak i w dziedzinie własności przemysłowej.
Trzeba zmienić tradycyjne podejście do tego problemu i tworzyć firmy specjalizujące się w komercjalizacji wyników badań naukowych, transferze technologii i poszukiwaniu źródeł finansowania innowacyjnych produktów i procesów.
O trwałym rozwoju i dobrobycie społeczeństw decydują już dzisiaj tak zwane miękkie czynniki rozwoju – kapitał ludzki, a więc kwalifikacje i umiejętności; kapitał społeczny, a więc zaufanie i ścisła współpraca. Mówi się o „złotym trójkącie rozwoju”: władza publiczna – nauka – gospodarka. Powinniśmy o tym pamiętać i ze wszystkich sił budować go w naszym regionie.