Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalny show-biznes po gdyńsku

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Portman Lights działa w branży oświetlenia scenicznego, stanowiącej jeden z segmentów show­‑biznesu. Skąd wziął się pomysł na otwarcie firmy o takim właśnie profilu?

Pomysł zrodził się w głowach dwóch osób pracujących jako realizatorzy światła – specjaliści w tym zakresie odpowiadają za projektowanie sceny, odpowiednie jej zaprogramowanie oraz „grę” świateł podczas wydarzeń, którymi są m.in. koncerty, spektakle teatralne, programy telewizyjne czy konferencje. Około 2012 r. zaczęli oni prace nad stworzeniem własnej lampy scenicznej. Można powiedzieć, że było to zajęcie hobbystyczne, praca „w garażu” w wolnym czasie. W końcu w 2015 r. lampa przybrała formę amatorskiego prototypu – tzn. działała, ale była jeszcze niedopracowana, niezbyt ładna, nie do końca nadawała się do użytku na scenie.

W 2016 r. przypadkiem poznałem konstruktorów. Prowadziłem wówczas dwie działalności: software house oraz firmę organizującą szkolenia z zakresu IT. Początkowo na zasadzie doradztwa zastanawialiśmy się, w jaki sposób tę amatorsko stworzoną lampę przekuć w biznes.

Jaki obraliście kierunek?

Na początku zarejestrowaliśmy ją w European Union Intellectual Property Office (EUIPO) – Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej. W międzyczasie dopracowaliśmy lampę od strony funkcjonalno­‑estetycznej i intensywnie ją testowaliśmy. „Sercem” naszej lampy jest elektronika – pod tym kątem przede wszystkim należało ją sprawdzić. Jako że obecny wspólnik pracował jako realizator, miał możliwość wejścia na scenę i podłączenia, przetestowania lampy w różnych warunkach. Wyniki testów były dobre, produkt był gotowy do komercjalizacji. We wrześniu 2016 r. założyliśmy spółkę, której celem było projektowanie, produkcja oraz sprzedaż lamp scenicznych. Zawiesiłem swoje dotychczasowe aktywności gospodarcze, całkowicie skupiając się na nowym projekcie.

Pierwotny plan zakładał zorientowanie biznesu na polski rynek. Gdy jednak zaczęliśmy się zastanawiać, ilu potencjalnych klientów moglibyśmy znaleźć w Polsce, okazało się, że gra nie jest warta świeczki. Wniosek był prosty – trzeba było zagrać va banque i od początku skupiać się na rynku globalnym.

Jaki był Wasz plan na podbicie zagranicznych rynków?

Mieliśmy przygotowaną bazę kontaktów do firm dystrybuujących oraz wynajmujących sprzęt sceniczny – planowaliśmy zgłaszać się bezpośrednio do nich, oferując nasz produkt. Oprócz tego – co okazało się kluczowe – przygotowaliśmy bardzo profesjonalne materiały promocyjne skierowane do grupy potencjalnych odbiorców. Były one podparte wcześniejszą obserwacją, przeglądem branży pod kątem tego, w jaki sposób następuje w niej komunikacja marketingowa, jak można się tam pozytywnie wyróżnić. Dlatego też stworzyliśmy wysokiej jakości klipy filmowe przedstawiające nasz produkt. Miały swoją fabułę, były ciekawe, emocjonalne, zupełnie niepodobne do tradycyjnych, surowych i „zimnych” reklam w tej branży. Opublikowaliśmy je w odpowiednich miejscach w sieci i to okazało się strzałem w dziesiątkę.

Nie mieliście problemu ze znalezieniem klientów, mimo że byliście w branży zupełnie nowi?

Wszystko zadziało się inaczej, niż się spodziewaliśmy – od razu rozdzwoniły się telefony, a nasze skrzynki mailowe zapełniły się zapytaniami dotyczącymi produktu. Nie mieliśmy czasu i możliwości, by „atakować” potencjalnych klientów naszą ofertą – ledwo udawało nam się odpowiadać na maile. Były to wiadomości bardzo konkretne: firmy albo chciały kupić nasz produkt, albo też być jego dystrybutorem na swoim krajowym rynku. W efekcie pierwszą sprzedaż udało nam się zrealizować już miesiąc po otwarciu działalności.

Jak to możliwe, że Wasz produkt już na wstępie cieszył się tak dużym zainteresowaniem?

Sukces naszego produktu wynika z tego, że wypełnia on niszę na światowym rynku oświetlenia scenicznego, którą udało nam się zidentyfikować. Tradycyjne światła sceniczne są pochowane – widzowie widzą jedynie efekt świecenia, ale nie widać urządzeń. Naszą lampę – ze względu na jej design, estetykę i funkcjonalność – można natomiast postawić na scenie obok artysty czy prezentera.

Nasz produkt wypełnia niszę na światowym rynku oświetlenia scenicznego, którą udało nam się zidentyfikować.

Czy w momencie rozpoczynania działalności były jakieś podmioty, które również zauważyły ten obszar i chciały go zagospodarować?
Ta kategoria oświetlenia scenicznego funkcjonowała na rynku głównie w postaci urządzeń „szytych na miarę”. Ktoś wyciągnął stare reflektory od samochodu i na potrzeby jednego wydarzenia używał ich na scenie, nie był to jednak nigdy produkt komercyjny. Znamy właściwie tylko jeden przypadek dużej firmy produkującej oświetlenie, która stworzyła urządzenie dekoracyjne przy współpracy z jednym z realizatorów. Niemniej nie jest to ich kluczowa działalność, dlatego od 5 lat nic nowego w tej kategorii nie oferują. My skupiamy się wyłącznie na lampach dekoracyjnych i w tym obszarze chcemy być najlepsi.

Czy po wejściu na rynek znalazły się firmy, które wykorzystały Wasz pomysł?

Owszem – niestety w złym kontekście. Wyróżnikiem naszych produktów są ich kształt, forma obudowy, rodzaj użytego światła oraz struktura – sześciokąt z wbudowanymi tzw. plastrami miodu. Można spotkać na rynku przedsiębiorstwa, które tylko zmieniają kształt lampy, a w innych parametrach są bliźniaczo podobne. Przytrafiło się nam też chyba najgorsze, co mogło – bardzo dużą popularność naszego produktu zauważyli Chińczycy. Doczekaliśmy się wiernych wizualnie, choć wyraźnie gorszych jakościowo kopii pochodzących z Państwa Środka. Walka prawna kosztuje nas obecnie bardzo dużo czasu i zaangażowania, ale jest skuteczna. Mamy już pierwsze pozytywne dla nas wyroki sądowe. Mówiąc pół żartem, pół serio, wiele osób gratuluje nam też naszych naśladowców, twierdząc że miarą sukcesu firmy jest liczba nielegalnych kopii jej produktów. Rozumując w taki sposób, bez wątpienia osiągnęliśmy olbrzymi sukces.

Jesteście w stanie wymóc na chińskich firmach zablokowanie produkcji podróbek?

Nasz produkt jest prawnie chroniony w Europie i Stanach Zjednoczonych. Chińczykowi niewiele jednak możemy zrobić – nie mówiąc już o aspektach prawnych, inna jest tam też mentalność. W ich kulturze kopiowanie nie jest postrzegane jako coś złego. W praktyce możemy reagować, pociągać do odpowiedzialności firmy importujące podrobione produkty na chronione rynki, czyli w naszym wypadku dystrybutorów, podmioty zajmujące się wynajmowaniem sprzętu, tzw. firmy rentalowe, ale też organizatorów wydarzeń czy nawet artystów. Dlatego nieuczciwi gracze narażają nie tylko siebie, ale i innych, np. osoby czy instytucje, które korzystają z wynajętych od nich urządzeń. Często nie zdają sobie one nawet z tego sprawy. Niestety, poziom świadomości w zakresie ochrony praw autorskich jest w tej branży bardzo niski.

Chińczykom podrabiającym nasze produkty niewiele możemy zrobić – nie mówiąc już o aspektach prawnych, inna jest tam też mentalność. W ich kulturze kopiowanie nie jest postrzegane jako coś złego. W praktyce możemy reagować, pociągać do odpowiedzialności karnej firmy importujące podrobione produkty na chronione rynki.

Czy wynika to z niezbyt wysokich potencjalnych konsekwencji?

Pewnie tak, szczególnie w Polsce. Choć nawet tak z pozoru błahe kary, jak zablokowanie wydarzenia za sprawą konfiskaty sprzętu przez policję, zablokowanie publikacji zdjęć czy filmików wykorzystujących nasz sprzęt, mogą się okazać bardzo bolesne np. dla organizatorów czy niewielkich zespołów muzycznych. Podobnie zresztą jak kary finansowe.

Prawne potyczki pochłaniają dużo energii?

Bardzo dużo, przede wszystkim w Polsce. Pozew cywilny trwa 2‑3 lata, musimy też udowodnić, jak dużą stratę ponieśliśmy w wyniku wykorzystywania podrabianego sprzętu przez dany podmiot. To bardzo żmudne i czasochłonne. Zupełnie inaczej proces wygląda w Niemczech, gdzie byliśmy w stanie zamknąć analogiczną sprawę w ciągu 1‑1,5 miesiąca. Cały czas zdobywamy nowe doświadczenia i jesteśmy bardziej skuteczni.

Wróćmy do przyjemniejszych spraw – jakiego typu klientów udało się Wam zdobyć zaraz po rozpoczęciu działalności?

Kontaktowały się z nami głównie firmy zagraniczne – przede wszystkim z krajów Beneluksu, Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, lecz także ze Skandynawii czy Francji. Otrzymywaliśmy zapytania przede wszystkim od dystrybutorów. Na każdym z rynków chcieliśmy wybrać jednego, z którym będziemy współpracowali.

Dlaczego nie zakładaliście współpracy z większą liczbą podmiotów na danym rynku?

Byliśmy bardzo małą, trzyosobową organizacją. Wybór kilku firm na poszczególnych rynkach stwarzałby konieczność poniesienia znacznie większego wysiłku związanego z ich kontrolowaniem, utrzymywaniem relacji czy wdrażaniem dodatkowych systemów. Można powiedzieć, że wybraliśmy trochę prostszą drogę, która jednak póki co bardzo dobrze się sprawdza. Braliśmy pod uwagę zresztą tylko w dystrybutorów renomowanych, posiadających świetny kapitał relacyjny, najszersze kontakty. W tej branży kapitał ten odgrywa największą rolę. Rynek jest bardzo relacyjny i hermetyczny, trudno na nim zaistnieć.

To dzięki dystrybutorom Wasze lampy miały szansę zagościć na koncertach takich gwiazd, jak Sting, The Prodigy czy Ed Sheeran?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto przyjrzeć się zależnościom biznesowym w tej branży – mamy dystrybutorów oraz firmy rentalowe, które wypożyczają sprzęt na potrzeby wydarzeń. Te ostatnie dążą do tego, by mieć w swoim asortymencie jak najciekawsze produkty w dużej ilości, tak by móc obsługiwać największe imprezy. O tym, co ostatecznie znajduje się na scenie, decydują jednak realizatorzy światła – oni projektują scenę i ją urządzają, wybierając potrzebny im sprzęt. Są to przeważnie osoby o duszy artysty, z wysokim zmysłem estetyki, szukające nowości, ciekawych rozwiązań.

Z naszej perspektywy kluczowe jest zainteresowanie realizatorów lampami – dlatego właśnie są oni docelowymi odbiorcami prowadzonych przez nas działań marketingowych. Następnie o produkcie, głównie za sprawą realizatorów, dowiadują się firmy rentalowe i kupują go od dystrybutorów. A zatem – kto inny generuje na tym rynku potrzebę, a kto inny za nią płaci.

Na rynku oświetlenia scenicznego kto inny generuje potrzebę, a kto inny za nią płaci.

W znalezieniu klientów przydał się kapitał relacyjny wspólnika pracującego jako realizator?

Zdecydowanie tak, jednak wyłącznie na naszym krajowym podwórku – za granicą tych kontaktów nam brakowało i musieliśmy je budować od zera. Dodatkową wartością, którą bez wątpienia wniósł, był sposób myślenia realizatora – wiedza o tym, na co osoby pracujące na tym stanowisku zwracają uwagę, co cenią, z jakich mediów korzystają. Dzięki temu lepiej mogliśmy do nich dotrzeć za granicą.

Historia Portman Lights, nie licząc może problemów z naśladowcami, wygląda na wręcz książkowy przykład rozwoju firmy od zera do globalnej marki. Czy napotkaliście dotąd na swojej drodze na jakieś większe bariery?

W drugim czy trzecim miesiącu działalności mieliśmy kontrolę urzędu skarbowego – urzędnicy nie byli w stanie uwierzyć, że rozpoczynając od zera, tak szybko jesteśmy w stanie realizować przychody. Straciliśmy wówczas sporo czasu i energii na tłumaczenie się. Tak naprawdę wszystkie napotkane przez nas bariery – choć to może za mocne słowo – dotyczyły kwestii prawno­‑formalno­‑fiskalnych. Musieliśmy się sporo nauczyć, wyćwiczyć, jak robić pewne rzeczy poprawnie, zgodnie ze sztuką. W przypadku sprzedaży zagranicznej wcale nie jest to takie proste.

Oprócz tego większych przeszkód nie było, a wręcz przeciwnie – byłem pozytywnie zaskoczony np. poziomem zaufania klientów. Na początku postawiliśmy wszystko na jedną kartę – naszym założeniem było, żeby 100% płatności od klientów pochodziło z przedpłat. I to mimo że nikt nas jeszcze na rynku nie znał. Na szczęście pomysł wypalił: otrzymywaliśmy przedpłatę i składaliśmy zamówienie produktu u podwykonawców, z którymi mieliśmy wynegocjowane dłuższe terminy płatności, w związku z czym udawało nam się zarządzać płynnością finansową bez konieczności używania finansowania zewnętrznego. Z naszej perspektywy dużym plusem branży było też w tym kontekście to, że środowisko potencjalnych klientów nie jest zbyt rozdrobnione – są to zazwyczaj dość spore firmy, zamawiające np. po 20‑40 lamp, a nie bardzo duża liczba przedsiębiorstw składających zamówienie na 1‑2 sztuki, które później trzeba z osobna windykować.

Jak rozumiem, zajmujecie się projektowaniem i sprzedażą lamp, ale sam proces produkcyjny jest podzlecany?

Owszem – mamy kilku podwykonawców, m.in. firmy metalowe, które tworzą oprawy naszych lamp, czy firmy elektroniczne. Nie jest jednak tak, że zamknęliśmy nasz ekosystem kooperantów – działamy na rynku dopiero nieco ponad dwa lata, a to zbyt krótko, żeby mieć bardzo dobre rozeznanie i dokładnie poznać wszystkich. Cały czas jeszcze udoskonalamy nasz łańcuch produkcyjny, szukamy partnerów, być może też część rzeczy będziemy chcieli wykonywać inhouse’owo. Zależy nam jednak, żeby cały proces produkcyjny nadal odbywał się w Polsce.

Jak Wasi klienci podchodzą do tego, że jesteście z Polski, z czym się zresztą nie kryjecie?

Od początku założyliśmy, że będziemy mówić, pisać, chwalić się tym, że jesteśmy polską firmą wykonującą wysokiej jakości produkty. Na rynku odbiór był bardzo pozytywny. Wynika to z ogólnego nastawienia branży – panuje w niej przekonanie, że to, co chińskie, jest złej jakości, trudno bowiem znaleźć dobre jakościowo chińskie produkty, które dodatkowo są oryginalne. Z kolei to, co nie pochodzi z Chin, jest uznawane za dobre, a to, co zostało wyprodukowane w Europie reprezentuje najwyższy poziom. Korzystamy z tego, ale też staramy się sprostać tej opinii, dostarczając bardzo wysoką jakość.

W branży panuje przekonanie, że to, co chińskie, jest złej jakości, to zaś, co nie pochodzi z Chin, jest dobre, a to, co zostało wyprodukowane w Europie, reprezentuje najwyższy poziom. Korzystamy z tego.

Czy od 2016 r. pojawił się Wam na rynku jakiś poważny konkurent?

Zupełnie szczerze: nie. Istnieje kilka podmiotów, które starają się sprzedawać produkty bliźniaczo podobne do naszych – na pierwszy rzut oka różnią się one tylko kształtem, jednak nie jest to ta sama jakość. Nie odbieramy ich jako konkurencji, ale jako firmy, które starają się podczepić pod nasz sukces. Aby jednak w tej branży produkt zyskał popularność i zaufanie odbiorców, musi mieć w sobie „to coś”. Żeby natomiast „to coś” miał, jego twórcy muszą rozumieć scenę oraz realne potrzeby klientów. To nie jest proste, samo odtwórstwo nie wystarczy.

Jakie są Wasze plany na przyszłość – koncentrujecie się na zdobywaniu kolejnych rynków przy pomocy obecnych produktów, czy też myślicie już o poszerzeniu swojej oferty?

W tej chwili w naszej ofercie znajdują się trzy lampy – pierwsza, od której prototypu rozpoczęła się cała nasza działalność, oraz dwie kolejne, które wypuściliśmy na rynek po kilku miesiącach. Wszystkie należą do tej samej „rodziny” – wykorzystują nasz znak rozpoznawczy, czyli sześciokąt. W branży, w której działamy, niezwykle istotne jest jednak oferowanie nowych produktów, intensywnie więc już nad tym myślimy, to jeden z naszych głównych celów. Całe szczęście pomysłów nam nie brakuje.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rewolucja 4.0 – rewolucja interdyscyplinarności?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na ile w projektach badawczo-rozwojowych powinniśmy stawiać na pogłębianie wiedzy w danej dyscyplinie, a na ile na rozwiązywanie interdyscyplinarnych problemów?

Na wstępie trzeba zadać sobie pytanie, czego oczekujemy od naszej nauki i przemysłu. Jeżeli chcielibyśmy zwrotu gospodarczego, powinniśmy inwestować w doskonałość dziedzinową połączoną z zastosowaniem interdyscyplinarności. Bez interdyscyplinarności nie powstanie dziś żaden zaawansowany produkt, który byłby sprzedawalny, generował sukces rynkowy, tworzył miejsca pracy czy istotne wpływy budżetowe. W tej chwili rzadko kiedy wypełnienie luki rynkowej czy rozwiązanie problemu gospodarczego lub cywilizacyjnego opiera się na jednej dziedzinie.

Bez interdyscyplinarności nie powstanie dziś żaden zaawansowany produkt, który byłby sprzedawalny, generował sukces rynkowy, tworzył miejsca pracy czy istotne wpływy budżetowe. W tej chwili rzadko kiedy wypełnienie luki rynkowej czy rozwiązanie problemu gospodarczego lub cywilizacyjnego opiera się na jednej dziedzinie.

To w istocie odpowiedź na pytanie, czy chcemy finansować Einsteina, który wymyślił teorię względności, czy Oppenheimera, który wymyślił bombę. Okiełznanie i użycie energii jądrowej przynosi konkretne, wymierne korzyści dla gospodarki. Samego równania matematycznego, chociażby było doskonałe, się nie sprzeda. Interdyscyplinarność, umiejętność połączenia kilku dziedzin czy specjalizacji, jest więc dziś w cenie. Można napotkać trudność w zamienianiu samych projektów dziedzinowych w produkt czy usługę, które trafią na rynek. Chyba że zależy nam na samym procesie poznawczym, jak mawiają niektórzy: na „nauce dla nauki” – wówczas takie projekty są jak najbardziej uzasadnione.

Jak właściwie rozumieć interdyscyplinarność – czy chodzi wyłącznie o integrowanie wiedzy z różnych dziedzin nauki, czy też o integrowanie wiedzy naukowej z biznesową? Czy w procesach tych mogą też uczestniczyć osoby niebędące specjalistami?

Posłużę się przykładem: Amerykanie transportowali ropę z Alaski do „właściwej” części Stanów Zjednoczonych, borykając się z konkretnymi problemami. Chodziło o to, że w pewnych miejscach co jakiś czas zamarzał rurociąg. Chcąc rozwiązać ten problem, zorganizowano burzę mózgów, w której wzięli udział fizycy, matematycy i energetycy. Wymyślili, że owiną rury przewodem, który zadziała jak grzałka. Ekonomiści wyliczyli jednak, że pomysł ten zupełnie się nie opłaca. Sytuacja była trudna, kolejne rozwiązania nie spełniały określonych technologicznych lub ekonomicznych kryteriów. W końcu ktoś wpadł na pomysł, by opowiedzieć o problemie… przedszkolakom, które następnie na kartkach narysowały swoje pomysły na to, w jaki sposób wyjść z sytuacji patowej. Jedna z tych propozycji zainteresowała inżynierów – na rysunku nad rurociągiem fruwał aniołek. Gdy inżynierowie zapytali autora tej koncepcji o to, co miał na myśli, maluch odpowiedział, że skoro rurociąg jest zamarznięty, to aniołek przyleci, pomacha skrzydełkami i go rozmrozi. Zainspirowani tym Amerykanie wymyślili koncepcję grzałek zamontowanych na śmigłowcach, które podczas mrozów z góry ogrzewały odpowiednie fragmenty rur. Światowej klasy specjaliści nie byli w stanie sami wpaść na takie rozwiązanie. Czasem dopiero spojrzenie na dany problem kogoś z innej dziedziny sprawia, że staje się on rozwiązywalny. Dlatego też interdyscyplinarność warto rozpatrywać szeroko.

Rozumiem jednak, że w wypadku większości interdyscyplinarnych przedsięwzięć nie potrzeba sięgać aż po intuicję przedszkolaków, a prace nad projektem są prowadzone przez specjalistów z różnych dziedzin. Co bywa największą barierą w trakcie takiej współpracy?

Z mojego doświadczenia, a byłem kierownikiem kilkudziesięciu projektów badawczo-rozwojowych, wynika, że najtrudniejszą sprawą jest okiełznanie geniuszy. Geniusz w danej dziedzinie jest zazwyczaj samotnikiem, ma swoje specyficzne cechy. Generalnie nie lubi działać w zespole, pracuje sam dla siebie. Do ujarzmienia jego indywidualności potrzeba nie lada talentu menedżerskiego, dzięki któremu uda się maksymalnie wykorzystać zalety świetnych specjalistów, przy jednoczesnym zmarginalizowaniu minusów towarzyszących pracy z genialnymi umysłami. Choć często nawet i to nie wystarcza.

Geniusz w danej dziedzinie jest zazwyczaj samotnikiem, ma swoje specyficzne cechy. Generalnie nie lubi działać w zespole, pracuje sam dla siebie. Do ujarzmienia jego indywidualności potrzeba nie lada talentu menedżerskiego, choć często nawet i to nie wystarcza.

Geniusza nie da się okiełznać?

Nie zawsze. Jako czynny profesor prowadzę na pierwszym roku studiów przedmiot z programowania obiektowego. Kilka lat temu podczas jednego z wykładów dotarło do mnie zza moich pleców stwierdzenie: „Na tym slajdzie jest błąd!”. Nie dostrzegłem, kto to powiedział, a gdy spytałem o to, kto zgłasza uwagę, zapanowała cisza. Powiedziałem, że w takim razie obrócę się w stronę tablicy, a wtedy niech ta osoba wskaże, w których miejscach znajdują się owe błędy. Usłyszałem, że w jednym miejscu brakuje przecinka i średnika. Miała rację. Od razu to poprawiłem. Ciekawość nie dawała mi jednak spokoju. Oznajmiłem, że chętnie poznam osobę, która poprawiła mój błąd. To ośmieliło chłopaka, który przyznał, że to on zwrócił mi uwagę, ale prosił, żebym się na niego nie gniewał. Odparłem, że poprawiając mnie, dobrze zrobił. Po wykładzie chłopak podszedł do mnie i powiedział, że jest laureatem olimpiad matematycznej i informatycznej, że zna programowanie obiektowe, a na wykład przyszedł tylko po to, by zobaczyć, jak wykładam. Spytałem, czy mu się podobało. Stwierdził, że tak – że było zabawnie. Wyjaśniłem mu, że wykład mógł być dla niego nudny, bo przygotowuję go dla „średniaka” – tak, by gorszy mógł się podciągnąć, a lepszy całkowicie się nie nudził. Zaprosiłem go do prowadzonego przeze mnie zespołu naukowo-badawczego.

Udało się wykorzystać energię geniusza do intelektualnego wzmocnienia zespołu?

W tamtym czasie miałem doktoranta, który prowadził zespół informatyków w zakresie rozwiązywania pewnych problemów badawczych. Powiedziałem mu, żeby przyjął tego młodego człowieka i potraktował go w miarę ulgowo – to w końcu student pierwszego roku, który jeszcze niewiele umie. Po miesiącu doktorant przyszedł do mnie i oznajmił, że nie może już wytrzymać z tym studentem. Zaczął narzekać, że rozdziela zadania dla zespołu na każdy nadchodzący tydzień, a ów polecony student przychodzi do niego po dwóch dniach i ma już wszystko zrobione. Poprosiłem, żeby dawał mu trudniejsze zadania. Ten odparł, że dawał najtrudniejsze zadania, a student wykonywał je za wszystkich. Po półtora roku ich współpracy doktorant, który miał już prawie ukończoną pracę doktorską, odszedł ze studiów. Nie wytrzymał presji rywalizowania z młodym geniuszem.

Niestety później to ja musiałem się nim zająć. Dostawał indywidualne zadania ‒ nie potrafił zintegrować się w grupie, był samotnikiem. Trudno było się z nim skomunikować, miewał swoje humory. Przy tym wszystkim był jednak genialny. W swojej pracy magisterskiej rozwiązał problem, który praktycznie połamał zęby dwóm profesorom. Jest trudny w obyciu, ale potrafi robić rzeczy niezwykłe, pod warunkiem że nie musi z nikim współpracować. Trzeba to brać pod uwagę i tworzyć dla niego strefy buforowe.

Nie da się tego w pewien sposób zmienić?

Nie da się. Geniusza trzeba przyjąć takiego, jakim jest, wykorzystując jego zalety i minimalizując wady – w tym konkretnym wypadku zwalniając go z konieczności pracy grupowej. Taka osoba, mimo wspaniałych osiągnięć, jednocześnie potrafi położyć na łopatki pracę całego zespołu.

Być może jednak na wcześniejszym etapie edukacji warto byłoby zadbać o to, by oprócz rozwijania zainteresowań naukowych tych utalentowanych osób znalazło się też miejsce na otwarcie ich na współpracę, pracę w grupie…

Może to być krok w dobrą stronę, ale w wypadku niektórych osób – nie musi. Podam kolejny przykład – znam osobę, teraz już z tytułem doktora, która jest w swojej dziedzinie geniuszem. Jej wyjątkowość polega na tym, że gdy dostaje zadanie, realizuje je w trybie 24 godziny na dobę. Potrafi przez tydzień praktycznie nie spać i nie jeść, koncentrując się całkowicie na zadaniu. Staraliśmy się na niego wpłynąć, mówiąc, że jego styl pracy jest bardzo ryzykowny, zwłaszcza dla zdrowia. Ale on nie potrafi inaczej. Jest tak zafiksowany na punkcie danego problemu, że pracuje nad nim cały czas, aż go nie rozwiąże. Jeśli mu się uda – przez tydzień śpi lub wyjeżdża na urlop. Nie da się go zmienić. Trzeba dawać mu zadania o mniejszej skali, tak by nie popadł w autodestrukcję. Zmierzam do tego, że niektórzy ludzie są jacy są. Nawet wczesne przyzwyczajanie do pracy w grupie może ich nie zmienić.

Czy oprócz geniuszy ‒ grupy osób często dość specyficznych, trudnych w obyciu ‒ uważa Pan, że polscy naukowcy mają generalnie predyspozycje do podejmowania działań interdyscyplinarnych, integrujących wiedzę i doświadczenia z różnych dziedzin?

Sądzę, że jesteśmy do tego predysponowani, co może wynikać z naszej historii i uwarunkowań. My, jako Polacy, nie lubimy stagnacji. Stagnacja, pewien ustalony stan nas męczą. Wtedy też ujawniają się wszelkie nasze przywary. Z kolei w momencie ogólnego zagrożenia czy wyzwania potrafimy się zjednoczyć i wymyślić naprędce coś genialnego.

Spójrzmy na to, w jakim schemacie jest zazwyczaj ułożona praca przy projekcie. Pierwszy etap to faza koncepcyjna, okres burzy mózgów, patrzenia na daną rzecz z wielu stron przez różne osoby. Zauważam, że gdy czas zaczyna już naglić, zespół staje zazwyczaj na wysokości zadania, wymyślając nowe rzeczy. Okazuje się, że w takim napięciu, emocjach potrafimy się porozumieć, wykrzesać z siebie energię, być źródłem inspiracji. Później natomiast następuje faza wdrożenia, która często polega na monotonnym testowaniu pewnych rozwiązań, aby udowodnić wiarygodność rozwiązania. Jest to czynność powtarzalna, mówiąc wprost: dość nudna. Zazwyczaj nikt tego nie chce robić, nikt nie chce pisać dokumentacji itd.

Nie jest to jednak coś normalnego?

To normalne dla Polaka, ale dla Niemca już niekoniecznie. Sądzę, że mają oni większy problem z wymyśleniem czegoś, z przeprowadzeniem burzy mózgów, ale są bardziej uporządkowani. Mają swój Ordnung – dokładnie doprecyzowany harmonogram, w którym każdy wie, co ma do zrobienia, w jakim czasie. Bardzo poważnie i sumiennie traktują wszelkie formalności. Oni to lubią – to ich cecha kulturowa.

Lepiej zatem być spontanicznym, choć nieregularnym czy nudnym, ale poprawnym?

Idealne byłoby połączenie naszej ułańskiej fantazji i otwartości umysłu z niemieckim porządkiem prowadzenia dokumentacji i wszelkich buchalteryjnych elementów projektów. Potrafimy się sprężyć, zrobić coś na szybko, rozwiązać spontanicznie naprawdę duży problem, ale mamy tudnosci z długofalowym planowaniem czy przewidywaniem pewnych rzeczy. Brakuje nam też cierpliwości i uporządkowania. Działamy bardziej na zasadzie zrywów, co ‒ jak już wspominałem ‒ rodzi naturalnie skojarzenia historyczne.

Polacy potrafią się sprężyć, zrobić coś na szybko, rozwiązać spontanicznie naprawdę duży problem, ale mamy trudności z długofalowym planowaniem czy przewidywaniem pewnych rzeczy. Brakuje nam też cierpliwości i uporządkowania.

Zrywy zdarzają się jednak tylko okazjonalnie…

Polski system edukacyjny od lat wychowuje dzieci i młodzież na indywidualistów. Jeśli jesteś w czymś dobry, skup się na tym, pogłębiaj swoje talenty i konkuruj o bycie najlepszym w danej dziedzinie. Kolega, który ma podobne zainteresowania, jest twoim rywalem. Tymczasem problemy, z jakimi młodzi ludzie będą się stykać w dorosłym życiu, są na tyle skomplikowane, że jednostka nie będzie sobie w stanie z nimi poradzić. To wyzwania multidyscyplinarne. Już dziś czymś normalnym jest wykorzystywanie metod z danej dziedziny w innej. Moim zdaniem czwarta rewolucja przemysłowa, o której bardzo często się dziś słyszy, to nic innego jak właśnie multidyscyplinarność. Polega ona przecież na wdrażaniu różnego rodzaju rozwiązań, które przynajmniej częściowo znamy od lat, do innych dziedzin. W takiej sytuacji dopiero razem, łącząc talenty i nie konkurując, lecz współpracując ze sobą, jesteśmy w stanie rozwiązać każdą kwestię.

Czwarta rewolucja przemysłowa to nic innego jak multidyscyplinarność, polegająca przecież na wdrażaniu różnego rodzaju rozwiązań, które przynajmniej częściowo znamy od lat, do innych dziedzin.

Mam stos cegieł i ktoś kazał mi wybudować jak najwyższą wieżę. Układam te cegły do pewnego etapu, do mojej wysokości. Gdy będę budował z kolegą, wybudujemy wieżę, która będzie wyższa. Gdy będzie nas trzech – jeszcze wyższą. Tak samo jest z badaniami – zarówno interdyscyplinarnymi, jak i dziedzinowymi.

Potrzebna jest nam zatem zasadnicza zmiana mentalnościowa – od rywalizacji do kooperacji…

Naszym problemem jest to, że często stosujemy strategię win‒lose. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa. Ten, kto przegra, czuje się upokorzony, zawstydzony. To duży błąd. Moją porażkę mogę przekuć w sukces. Tak powinniśmy do tego podchodzić. W naszym społeczeństwie widać jednak nadal, że piętnujemy ludzi, którym powinęła się w czymś noga. To bardzo źle. Ktoś, kto poniósł porażkę, zna jej smak i umie wyciągnąć z niej konkretne wnioski. Jest bogatszy o to doświadczenie niż osoba, która takiej porażki nie doznała. Nie na darmo mówi się, że uczą się tylko ci, którym się coś nie udaje.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalny wyścig o zachowanie podmiotowości

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jakie są wymiary współczesnego globalnego wyścigu technologicznego?

Jesteśmy dziś świadkami najintensywniejszego wyścigu technologicznego w historii ludzkości. Jego polem są najogólniej mówiąc technologie cyfrowe. Sektor ten obejmuje zagadnienia takie, jak m.in.: sztuczna inteligencja (artificial intelligence – AI), robotyzacja, quantum computing, mikromachineria czy Internet of Things. Choć mamy tu do czynienia z przynajmniej kilkoma ogniwami, to świat będzie generalnie dążył do scalania, konwergencji wszystkich tych technologii. Ich integratorem, „władcą” będzie sztuczna inteligencja.

W niedalekiej historii mieliśmy do czynienia z zimnowojennym wyścigiem technologicznym między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Widać dziś pewne analogie?

Ostateczne zwycięstwo Amerykanów w podboju kosmosu miało znaczenie nie tylko symboliczne i ideologiczne, ale ustanowiło też na wiele lat ogólną technologiczną supremację USA. Stawka współczesnego wyścigu jest o wiele większa. Google, Facebook czy inni potentaci z branży nowoczesnych technologii już teraz często wiedzą o społeczeństwach więcej niż one same o sobie. Niczym gigantyczny odkurzacz zbierają z internetu dane ich dotyczące – również te z przeszłości, o których użytkownicy zapomnieli lub zepchnęli je w podświadomość.

Sztuczna inteligencja oraz pozostałe technologie są rozwijane w głównej mierze po to, by ich właściciele mogli tymi danymi „obracać” i wykorzystywać je w użyteczny dla nich sposób. Rodzi to duże konsekwencje dla państw naszego regionu – jeśli Europa nie uzyska pozycji jednego z liderów wyścigu, zostanie w światowej układance zepchnięta na bok. Stawką jest zachowanie naszej wewnątrzsterowności oraz podmiotowości, być może nawet naszego własnego „ja”. Jeśli AI będzie poza nami i „obce” roboty będą wiedziały o nas więcej niż my sami – kto inny będzie nami rządził i decydował o naszym losie.

Stawką współczesnego wyścigu technologicznego jest zachowanie naszej wewnątrzsterowności oraz podmiotowości, być może nawet naszego własnego „ja”.

Czy uczestnicy wyścigu są świadomi jego stawki?

Dwa największe supermocarstwa, które stanęły w szranki, czyli USA oraz Chiny – bez wątpienia. Świadomość tę widać również u innych graczy. Prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział niedawno, że „naszym celem jest stworzenie europejskiej suwerenności w zakresie sztucznej inteligencji”. Zwracając się stricte do swoich wyborców, kontynuował: „jeżeli chcecie żyć w społeczeństwie własnego wyboru, musicie stać się aktywną częścią rewolucji AI, przed którą stoimy”. Także Władimir Putin oznajmił, że „AI jest przyszłością nie tylko Rosji, ale i całej ludzkości. Państwo, które zdominuje tę technologię będzie rządzić całym światem”. Również wiele innych państw ma świadomość, o co toczy się gra. Nawet bajkowo bogate Zjednoczone Emiraty Arabskie powołały ministra odpowiedzialnego prawie wyłącznie za obszar AI. W Polsce – poza wyjątkami, jak np. książka prof. Andrzeja Zybertowicza „Samobójstwo Oświecenia?” – jak dotychczas nie słyszy się jednak dużo o tym zagadnieniu.

Jak na razie liderami globalnego wyścigu pozostają Stany Zjednoczone?

Owszem, prym wiedzie USA, choć nie jest to już panowanie niepodzielne. Perspektywa utrzymania supremacji jest poddawana coraz większym wątpliwościom, głównie ze względu na niesamowite tempo, w jakim swój dystans zmniejszają Chiny. Chiński plan „Made in China 2025” zakłada, że Państwo Środka zostanie liderem w branży AI najpóźniej w 2030 r., a także czołowym graczem w innych kluczowych technologiach strategicznych. Wszystko wskazuje na to, że Napoleon Bonaparte miał rację mówiąc: „kiedy Chiny się obudzą, świat zadrży”.

Amerykanie są już tego świadomi, choć przez długi czas lekceważyli swoich rywali z pozycji imperialnej arogancji. Uważali oni Chiny za swoiste technologiczne Galapagos, w którym egzotyczne technologiczne stwory mogą się rozwijać, ale nigdy nie opuszczą brzegów swojej wyspy. Teraz natomiast gwałtownie się przebudzają przerażeni tym, czy point of no return na drodze pochodu Chin do globalnej supremacji nie został niepowracalnie „przespany”.

Amerykanie przez długi czas uważali Chiny za technologiczne Galapagos, w którym egzotyczne technologiczne stwory mogą się rozwijać, ale nigdy nie opuszczą brzegów swojej wyspy. Teraz natomiast gwałtownie się przebudzają przerażeni tym, czy point of no return na drodze pochodu Chin do globalnej supremacji nie został niepowracalnie „przespany”.

Chiny niebawem mogą pozostawić USA w pokonanym polu?

Wyścig między gigantami dobrze obrazuje to, że choć Amerykanie nadal posiadają największy zasób talentów technologicznych, na który w dużym stopniu składają się chińscy oraz hinduscy inżynierowie, to Chińczycy kształcą dużo więcej technologów. Oczywiście, pozostaje jeszcze pytanie o ich jakość. Ciekawie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o patenty. W okresie 2000‑2014 liczba aplikacji patentowych w Chinach wyniosła ponad 900 tys., podczas gdy w USA niespełna 600 tys. Inny przykład: firma, która w 2015 r. uzyskała najwięcej międzynarodowych patentów nie pochodziła z USA, Japonii czy Korei, a była nią chińska Huawei.

Sądzę, że najlepszym wskaźnikiem obrazującym potencjał na przyszłość są tzw. jednorożce – firmy z pionierskimi technologiami oraz potencjałem utorowania drogi rewolucyjnym rozwiązaniom, mogące stać się kolejnymi gigantami na gospodarczej mapie świata. W 2016 r. wartość chińskich jednorożców podniosła się raptownie do 69% wartości amerykańskich. A jeszcze kilka lat temu dopiero one raczkowały. Znamienny jest fakt, że na bieżącej liście 50 najcenniejszych jednorożców na świecie, 26 pochodzi z Chin, a z USA „tylko” 16. Stawkę uzupełnia sześć firm z Indii oraz dwie z Korei Południowej.

Z tego też powodu na włosku wisi dziś wojna handlowa między USA a Chinami?

Wojnę handlową na linii Waszyngton­‑Pekin określiłbym jako red herring, czyli coś, co odwraca uwagę od ważniejszej sprawy. W dobie zazębionych ze sobą globalnie gospodarek na wojnach handlowych tracą praktycznie wszyscy. Mechanizmy światowej wymiany handlowej są tak skomplikowane, że nikt tak naprawdę nie może przewidzieć skutków, jakie wojna handlowa mogłaby w swoim następstwie wywołać. Jej „ofiarami” zostałyby całe łańcuchy wartości, a na świecie zapanowałby brak przewidywalności co do alokacji zasobów tak finansowych, jak i materialnych. Jest to zatem generalnie gra niewarta świeczki.

O co więc chodzi?

Bierne poddawanie się obecnie panującym mechanizmom globalnym może prowadzić do wniosku, że zarysowująca się w oddali i zbliżająca się coraz bardziej klęska w starciu z Chinami jest dla USA nieuchronna. Niewykluczone, że zauważyły to amerykańskie elity. Spójrzmy chociażby na to, że obecnie 55‑60% części do amerykańskich produktów elektronicznych pochodzi z Państwa Środka. W amerykańskim interesie leży więc realokacja zasobów bliżej siebie, w miejsce, gdzie geopolityczna – czasem i militarna – przewaga USA jest miażdżąca. To w zasadzie amerykańska racja stanu, która z punktu widzenia amerykańskiego obywatela jest zrozumiała i racjonalna. Jeśli zasoby te będą w rękach Chin, Amerykanie nie będą mieli nad nimi kontroli. Podobnie byłoby, gdyby Stany Zjednoczone były zależne od dostaw z Europy – nie pozwoliliby się wybić również i jej. Na tym polega amerykańska polityka, dążąca do pewnej samowystarczalności. Amerykanie nie chcą być zależni od szantażu potencjalnego wroga.

Chodzi zatem tak naprawdę o przebudowanie dotychczasowego systemu powiązań. W jaki sposób można go przeprowadzić?

Wydaje mi się, że może ku temu służyć pewien kontrolowany chaos. Mówiąc obrazowo: talia kart leci w powietrze, a kiedy karty zaczynają spadać, pojawia się czas na to, by uruchomić mechanizmy, które sprawią, że ułożą się one tak, jak chciałby inicjator całego zamieszania. Potrzeba do tego umiejętności wykorzystania chwilowych atutów, zasobów i dźwigni tak, by zmienić sytuację na swoją korzyść. Jest to stara, wypróbowana i empirycznie sprawdzona metoda stosowana z wielkimi sukcesami chociażby w polityce Wielkiej Brytanii. Amerykanie liczą, że pod osłoną dysput handlowych, bez wzniecania większej wojny można przemeblować świat tak, żeby USA pozostały niekwestionowanym liderem, gwarantującym światowy porządek według swoich standardów. W ten sposób Amerykanie będą próbowali spowolnić postęp technologiczny w Chinach i wyznaczyć chińskiej ekspansji pewne granice. Chińczycy mogą powątpiewać, czy ich rywalom się to powiedzie, jednak bez wątpienia – w przeciwieństwie do Unii Europejskiej – Stany Zjednoczone nie oddadzą pola bez walki.

Amerykanie liczą, że pod osłoną dysput handlowych, bez wzniecania większej wojny można przemeblować świat tak, żeby USA pozostały niekwestionowanym liderem, gwarantującym światowy porządek według swoich standardów.

Skąd jednak pewność, że stosując strategię „kontrolowanego chaosu” na sam koniec nie pogorszy się swojej wyjściowej pozycji?

Nie ma żadnych teoretycznych założeń, w myśl których zawsze udaje się zapanować nad stworzonym chaosem. Strategia ta opiera się na wiedzy empirycznej. Wspominałem o Wielkiej Brytanii, która przez wieki działała w taki sposób, by eliminować potencjalnych konkurentów zagrażających jej dominacji. Przykładowo, kiedy Rosja w XIX w. zagrażała ich supremacji w Indiach, Brytyjczycy wzniecali powstania w Europie, m.in. Powstanie Styczniowe w Polsce, tak aby odwrócić uwagę Rosjan od tamtej części świata i skoncentrować ją na polskich ziemiach. To stary manewr polityczny, który wiele razy w historii się sprawdzał. Czy zawsze? Nie – wszystko zależy od strategii, środków oraz zasobów. Moralnie jest to oczywiście bardzo cyniczne, ale z punktu widzenia wzniecającego „pożar” jest to działanie uzasadnione, racjonalne.

Stany Zjednoczone mają też jednak swoje wewnętrzne problemy – stać ich na to, by skupić się na dwóch frontach?

Liczą na to, że tak. Faktem jest jednak, że USA mają poważne ułomności społeczne i kulturowe. Podziały w amerykańskim społeczeństwie się pogłębiają, klasa średnia się kurczy. Rozwarstwione społeczeństwo staje się coraz bardziej roszczeniowe. Narcyzm kulturowy przybiera na sile. Interesowanie się samym sobą, „czubkiem własnego nosa” sieje duchowe spustoszenie. Młodzi nie garną się do studiów inżynieryjnych, matematycznych czy przyrodniczych. Co zdolniejszy robi studia prawnicze lub biznesowe. Coraz większe rzesze studentów przyciągają natomiast kierunki takie, jak women studies, black culture studies, gender studies, communications, minority rights itp.

Z kolei na rynku pracy najlepiej prosperujące firmy IT płacą coraz wyższe wynagrodzenia coraz mniejszej liczbie zatrudnionych tam osób. Inżynier pracujący w siedzibie LinkedIn w San Francisco zarabia średnio 150 tys. dolarów rocznie, a w firmie ma do wyboru wyszukane dania na śniadanie, obiad i kolację, przekąski i ciastka itp. – wszystko za darmo. Rzesze osób pracujących w hotelach, sklepach, restauracjach, barach mieszkają natomiast w slumsach, pracują ponad 10 godzin dziennie za marne pieniądze, nie mając przy tym ubezpieczenia na zdrowie i często również żadnych świadczeń socjalnych. Nad tym wszystkim panuje dominująca klasa rządząca w USA, składająca się z prawników, bankierów, specjalistów od PR.

Twierdzi Pan zatem, że źródłem problemów wewnętrznych USA jest kształt elit?

Dla porównania, Chiny są rządzone przez inżynierów. Mentalność i podejście do społeczeństwa i do państwa są tam zupełnie inne. Dla inżyniera głównym celem jest to, aby system funkcjonował sprawnie, był efektywny, odnosił zamierzone cele. Z kolei u bankierów i prawników chodzi o to, by strona trzymająca władzę miała większe zyski. Inżynierowie są zainteresowani twardą materią – coś można zbudować, coś przyniesie namacalne korzyści dla społeczeństwa itp. U drugich jest to przesuwanie środków finansowych i prawnych po to, by główna elita wzmocniła, a co najmniej, utrzymała swoją pozycję. Inne są również horyzonty czasowe – inżynierowie planują w perspektywie dekad i chwilowy brak zysków im nie przeszkadza, podczas gdy bankierzy działają w perspektywie kwartałów, chcąc ten zysk zawsze maksymalizować. Choć są to oczywiście tylko pewne generalizacje, to sądzę, że z punktu widzenia społeczeństwa mentalność bankiersko­‑prawnicza jest jednak mniej korzystna od inżynieryjnej.

Wróćmy do globalnego wyścigu technologicznego. Wśród 50 czołowych jednorożców świata nie ma ani jednego z Europy – to nie przypadek?

To spory paradoks – Unia Europejska jako całość jest przecież znacznie większą gospodarką niż Stany Zjednoczone, z niemal dwukrotnie większą populacją, która jest dobrze wykształcona i dysponuje olbrzymim dorobkiem technologiczno­‑naukowym. Jednakże w kluczowych dziedzinach, będących przedmiotem obecnego wyścigu technologicznego, pozostaje daleko w tyle. Europa nie jest w stanie przeciwstawić żadnych rywali potentatom pokroju Apple’a, Microsofta, Google’a, Alibaby, Baidu czy Huawei.

Jakie są przyczyny tej niemocy?

Dużą przeszkodą jest fragmentacja Europy na państwa narodowe – Unia Europejska wydaje się być zlepkiem państw zabiegających coraz jaskrawiej o swoje wąskie narodowe interesy oraz ambicje. Widać to także na przykładzie wyścigu technologicznego – poszczególne państwa, jak np. Francja, Niemcy czy Szwecja, inwestują we własne programy rozwoju sztucznej inteligencji.

W globalnym wyścigu technologicznym Europę „blokuje” fragmentacja na państwa narodowe – Unia Europejska wydaje się być zlepkiem państw zabiegających coraz jaskrawiej o swoje wąskie narodowe interesy.

Problemem jest też – mówiąc brutalnie – oderwanie od rzeczywistości. Komisja Europejska wydała w kontekście AI białą księgę. Została ona napisana przez europejskich biurokratów, zamawiających wybrane fragmenty tekstu u zachodnioeuropejskich badaczy akademickich. Jej tonacja jest defensywna – wskazuje ona na zagrożenia i szanse związane z AI. Jeden z największych rozdziałów jest poświęcony problemowi zagadnień etycznych związanych ze sztuczną inteligencją. Jest to wprawdzie wątek istotny, ale – z całym szacunkiem – jednak w tym kontekście drugorzędny.

Mówię o tym dlatego, że w tym samym czasie Amerykanie przeprowadzają badania ściśle związane z zapotrzebowaniem rynkowym lub jego potencjałem rozwojowym. Ich kierunki wyznaczają menedżerowie technologicznych gigantów, a nie waszyngtońscy biurokraci czy profesorowie z ośrodków akademickich. Ci ostatni mają oczywiście swoją rolę w amerykańskim ekosystemie technologicznym, ale głównie jako konsultanci i wychowawcy kolejnych kadr inżyniersko­‑naukowych. Całym procesem steruje biznes.

W Europie bez wątpienia panuje inny model niż w USA, co jednak nie przeszkodziło w zbudowaniu tak – przynajmniej do niedawna – nowoczesnych gospodarek, jak niemiecka, holenderska czy brytyjska. Skąd zastój, jeśli chodzi o nowoczesne technologie?

W obszarze innowacyjnych technologii razi w Europie problem braku pola równych szans oraz mechanizmów zbierania korzyści z badań nad AI. Najsilniejszą europejską gospodarką są Niemcy. Paradoksalnie jednak, w technologiach cyfrowych zamiast być lokomotywą napędzającą cały proces, są raczej kamieniem młyńskim u szyi, zaduszającym europejskie innowacje w tych dziedzinach. Niemcy przekształciły większą część Europy w swoich dostawców i rynek zbytu. Jeżeli więc większość – o ile nie wszystkie – korzyści wynikające z badań nad AI mają być skoncentrowane w jednym kraju i jego cenionych na całym świecie markach i produktach, pojawia się poważny problem. Inni członkowie Unii Europejskiej mogą czuć się mało skłonni do tego, by służyć jako pomysłodawca dla produktów dominującego kraju, który następnie zalewa ich rynek swoimi produktami.

Najsilniejszą europejską gospodarką są Niemcy. Paradoksalnie jednak, w technologiach cyfrowych zamiast być lokomotywą napędzającą cały proces, jest raczej kamieniem młyńskim u szyi, zaduszającym europejskie innowacje w tych dziedzinach.

Niemcy świadomie dążą do spetryfikowania obecnego stanu?

Moim zdaniem jest to pewnego rodzaju psychologiczna i mentalnościowa niemoc – Niemcy z pewnością chcieliby zostać liderami w AI. Tyle tylko, że mentalność niemiecka jest zachowawcza – oni są bardzo silnie zakorzenieni w tradycyjnych gałęziach technologicznych: w przemyśle samochodowym czy maszynowym. To za ich sprawą wypracowali swoją pozycję w światowej gospodarce, dominując najpierw rynki zachodnio‑, a później wschodnioeuropejskie. Z kolei tania siła robocza ze Wschodniej Europy pozwoliła im być konkurencyjnymi na rynkach światowych. Obecnie ich automatycznym odruchem jest utrzymanie status quo i strategia defensywna, niedopuszczająca do zrodzenia się potencjalnego wewnątrzeuropejskiego rywala. Stąd też bierze się brak energii na to, by pchnąć do przodu technologie cyfrowe. W tej branży, aby osiągnąć sukces, często musi zadziałać destruktywno­‑kreatywna transformacja (tak było chociażby wówczas, gdy cyfrowa fotografia zmiotła z rynku takiego giganta jak Kodak) – trzeba nieraz zniszczyć egzystujący przemysł, aby w jego miejsce mógł się pojawić nowy. Niemcy nie są na to psychicznie gotowi.

Druga rzecz, że kulą u nogi są w tym kontekście także z natury statyczne, zachowawcze, cementujące dotychczasowy układ mechanizmy unijne, w których nie ma miejsca na siły destrukcyjno­‑kreatywne otwierające pole dla nowych technologii i konceptów biznesowych. Są one zresztą pod ogromnym naciskiem Niemiec. Dyskretna presja na instytucje UE w celu utrzymania status quo jest domeną niemieckiej polityki gospodarczej.

Jakie jeszcze czynniki wpływają na technologiczną niemoc Europy?

Niewątpliwym utrudnieniem jest brak dostępu do big data, czyli olbrzymich baz danych, jakie posiadają amerykańskie czy chińskie giganty. Nawet jeżeli Europa miałaby kiedyś taki dostęp uzyskać, prawdopodobnie nie będzie to dostęp uprzywilejowany, a więc mało konkurencyjny. Na Starym Kontynencie wspólne zasoby danych nie są tworzone w dużej mierze ze względu na bariery językowe, mentalnościowe oraz natury biurokratycznej. Jak dotychczas nie udało się tu nawet uzgodnić wspólnych standardów i formatów danych płynących w poprzek instytucji europejskich, narodowych czy regionalnych.

Kto jeszcze, oprócz Stanów Zjednoczonych i Chin, liczy się w globalnym wyścigu technologicznym?

Historycznym liderem w robotyce jest Japonia. Jest ona także na nie przygotowana mentalnie – japońskie społeczeństwo jest otwarte na roboty, znajdują one tam bardzo szerokie zastosowanie. Japończycy mają także bogate zaplecze półprzewodnikowe. Mogą więc w elektronice i AI zostać autonomiczni. Stać ich na to, by wybić się w pewnych gałęziach przemysłu.

Powszechnie niedocenianym graczem jest Rosja, która wyznaczyła sobie, że do 2025 r. 30% sprzętu wojskowego będzie nie tylko robotami, ale autonomicznymi systemami prowadzenia opartymi na sztucznej inteligencji. Firma Kalashnikov rozwija broń rażenia sterowaną decyzjami nie ludzi, a sztucznych sieci neuronowych. Z wypowiedzi amerykańskich specjalistów wynika, że rosyjskie techniki komputerowe i internetowe są najbardziej zaawansowane spośród wszystkich adwersarzy USA. Jeżeli Rosjanom udałoby się przestawić wysoko inteligentne roboty wojskowe na roboty przemysłowe, siła produkcyjna Rosji mogłaby wzrastać w geometrycznym postępie.

Jaka w całej tej układance może być rola Polski?

Trzeba sobie zdać sprawę, że AI będzie wkraczała w obecne społeczeństwa stopniowo, w fazach o różnej długości, poziomie abstrakcji i intensywności. W pierwszej fazie, która ma obecnie miejsce, powstają coraz bardziej zaawansowane aplikacje tzw. miękkiej AI (soft/weak/narrow AI). Ich przykładami są np. asystentka Apple – Siri, czy pralki lub odkurzacze, którym wyznaczamy zadania przy użyciu głosu. Chodzi generalnie o interfejs między człowiekiem i maszyną. Powstaje tu gigantyczne zapotrzebowanie na całą gamę aplikacji i udoskonaleń obecnych urządzeń i systemów. W tym obszarze owszem – możemy polegać na wysokiej jakości polskich informatyków. Może to stanowić pewien potencjał dla Polski.

Tak zwana silna AI (strong AI) wymaga już autonomicznego działania w szerszym zakresie, dorównującym co najmniej umiejętnościom intelektualnym człowieka. Nie stać nas niestety na samodzielny rozwój czy badania w tej gałęzi. Sądzę, że warto byłoby się rozejrzeć za strategicznymi partnerami, wraz z którymi można byłoby znaleźć dla siebie pewne poletka specjalizacji.

Reasumując, jesteśmy zbyt małym graczem, aby móc odgrywać decydującą rolę w całym wyścigu. Z pewnością nie będziemy wyznaczali głównych trendów, jednak warto te trendy obserwować i starać się na nie odpowiednio reagować – to z naszej strony pewne minimum. Do inteligentnej obserwacji trzeba mieć odpowiednie kompetencje, a my w dziedzinach matematyczno­‑informatycznych je posiadamy. W naszej sytuacji warto też mądrze wybrać strategicznych partnerów w zależności od dziedziny i uzupełniać ich w zastosowaniach, w których się wyspecjalizujemy, czerpiąc jednocześnie z rozwijanych przez nich rozwiązań. Grając „solo” nie będziemy w stanie nic wskórać.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przemysł 4.0 a polskie MŚP

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego.

Twierdzi Pan, że Przemysł 4.0 to w głównej mierze zmiana paradygmatu wytwarzania. Na czym ona polega?

W ramach dotychczas obowiązującego paradygmatu dążono do uzyskania efektywności działalności wytwórczej przez minimalizowanie kosztów jednostkowych. Było to możliwe przede wszystkim dzięki unifikacji produktów i masowemu charakterowi ich produkcji. Za sprawą Przemysłu 4.0 odchodzi się dziś od tego sposobu myślenia, uznając, że rentowność można uzyskać także przez personalizację produkcji. To podejście oparte jest nie na minimalizowaniu kosztów, lecz na wykorzystywaniu szans związanych z tworzeniem produktu mniej sztampowego, lepiej dostosowanego do preferencji klienta, a tym samym – bardziej przychodowego i wartościowego. Minimalizacja kosztów nie jest już celem samym w sobie – ona również się dokonuje, ale w pewnych granicach, nie jest ona bowiem głównym celem.

Jest to zatem zmiana bardzo mocno powiązana z mentalnością, z odchodzeniem od dotychczasowego sposobu myślenia.

Kiedy zapytam osoby z mojego pokolenia o to, jakie mają skojarzenia z przemysłem, większość wymieni zapewne fabrykę, maszynę, warsztat, komin itp. Będą używali określeń związanych z opisem fizycznym. Z kolei osoba związana z Przemysłem 4.0 będzie mówiła o warstwie wirtualnej. Tu podstawą jest myślenie w przestrzeni zwirtualizowanej, a sama realizacja jest elementem wtórnym.

W Przemyśle 4.0 podstawą jest myślenie w przestrzeni zwirtualizowanej, a sama realizacja jest elementem wtórnym.

Słuchałem ostatnio wypowiedzi szefa jednej z największych światowych firm produkujących maszyny do wytwarzania obuwia. Powiedział, że obserwuje olbrzymią zmianę. Dotychczas produkował wielkie „kombajny” przeznaczone do produkcji butów sportowych, które kupowali głównie Azjaci. Teraz trend jest zupełnie inny – firmy zamawiają małe maszyny, które można umieścić w sklepie lub nawet w kawiarni. Klient – przychodząc na kawę – może zeskanować swoją stopę na skanerze, a urządzenie wydrukuje w 3D but o określonym designie. Istotą całego procesu nie jest miejsce wytwarzania, lecz cała wirtualna infrastruktura – opracowanie modelu, kontakt z poddostawcami komponentów itp. Element samego druku 3D jest praktycznie niewidoczny. W tym podejściu przemysł wygląda zupełnie inaczej – to zbiór zwirtualizowanych procesów, gdzie efektem końcowym jest realny spersonalizowany produkt.

Jakie jeszcze wymiary tej zmiany można wyróżnić?

Mówiąc o zmianie paradygmatu wytwarzania, odnosimy się do trzech kluczowych elementów. Pierwszym jest zmiana sposobu wytwarzania, charakteryzująca się wprowadzaniem systemów rozproszonych fizycznie, lecz zintegrowanych cyfrowo. Cechami nowych systemów są modułowość, rosnący poziom autonomiczności i interoperacyjność pozwalająca na ich rekonfigurowanie według bieżącego zapotrzebowania. Drugim elementem są nowe modele biznesowe, czyli sposoby dostosowywania przedsięwzięć do zmieniających się potrzeb rynku przy równoczesnym zwiększaniu ich rentowności. Tu kluczową rolę odgrywają cyfrowa integracja uczestników łańcucha tworzenia produktu, tworzenie elastycznych sieci kooperacyjnych z dominującą kompetencją każdego z uczestników sieci. Zmienia się również pozycja klienta z biernego odbiorcy na aktywnego uczestnika procesu kształtowania produktu. Trzecia kwestia to zmiana samej architektury produktu. W Przemyśle 4.0 przestaje on być produktem wyłącznie „fizycznym”, a staje się rozwiązaniem hybrydowym, z wbudowaną dodatkowo funkcją usługową. Klient kupuje właśnie tę usługę, a nie sam wyrób, więc produktem staje się np. dostarczenie określonej liczby luksów do oświetlenia stanowiska pracy według zmieniających się potrzeb, a nie samo źródło światła.

Co spowodowało nadejście trendów związanych z Przemysłem 4.0?

Tu również wyróżniłbym trzy podstawowe pola oddziaływania. Pierwsze dotyczy zmian społecznych – mamy dziś do czynienia z zupełnie nowym modelem życia, znacznie różniącym się od obserwowanego w poprzednich pokoleniach. Co więcej, nowe sposoby komunikacji, masowe korzystanie z mediów społecznościowych oraz technologii internetowych dokonały rewolucji w zakresie relacji międzyludzkich, wymuszając niejako zmiany w przemyśle.

Drugim typem czynników są aspekty rynkowe, związane m.in. z rozwojem sharing economy. Nie jest w tej chwili potrzebne posiadanie samochodu, lecz ważna jest możliwość przemieszczania się za pomocą samochodu, który wcale nie musi należeć do mnie. Przekłada się to na architekturę produktu, musi on przejawiać cechy, które dotąd nie były wcale tak istotne – np. zdalna predykcja niesprawności czy dedykowane do funkcji usługowej pozyskiwanie, przetwarzanie i przesyłanie danych.

Trzeci aspekt to zmiany technologiczne, które od pewnego czasu przebiegają wręcz rewolucyjnie. Dzięki ich synergicznemu łączeniu ze sobą w zakresie np. wprowadzania zaawansowanych algorytmów analizy danych można efektywniej wykorzystywać maszyny w stosunku do dotychczasowych rozwiązań.

Czy Przemysł 4.0 może zmienić pozycję polskich przedsiębiorstw w globalnych łańcuchach wartości?

Owszem. Przemysł 4.0 jest w stanie przetasować dotychczasowy układ. Obecnie dość typowym miejscem pozycjonowania polskich małych i średnich przedsiębiorstw jest tzw. dołek na krzywej uśmiechu. Nazywam to „uśmiechem przez łzy”. Krzywa ta obrazuje poziom rentowności działalności w poszczególnych fazach tworzenia produktu i docierania z nim na rynek. Najbardziej rentowne fazy – pierwsza: projektowania (tworzenia instrukcji), oraz trzecia (ostatnia): budowania marek, docierania na rynek i serwisu posprzedażowego – tworzą na krzywej dwa maksima. Pomiędzy nimi znajduje się natomiast minimum – „dołek”, reprezentujący fazę montażową, gdzie rentowność jest najniższa. W tej fazie obecność polskich firm jest największa. Prowadzenie takiej działalności, w uproszczeniu: polegającej na skręcaniu produktu finalnego według dostarczonego konceptu, jest najmniej opłacalnym elementem łańcucha wartości. Znajdujące się w nim przedsiębiorstwa są w dodatku mocno zależne zarówno od dostawców, jak i od odbiorców.

Wyobraźmy sobie, że firma X wygrywa kilkuletni kontrakt dotyczący wytwarzania określonej części dla producenta samolotów. Projekty wykonuje według dostarczonych instrukcji, stosując technologie ubytkowe, posiadając odpowiednie maszyny i wykwalifikowanych pracowników. Tymczasem po wygaśnięciu kontraktu okazuje się, że obecna monolityczna konstrukcja produktu zostaje zastąpiona konstrukcją szkieletową, zdecydowanie lżejszą, do której wytworzenia konieczne są technologie przyrostowe. Obecne kompetencje dostawcy przestają być adekwatne do nowych potrzeb rynku. Bez dostosowania się do tych potrzeb producent traci kluczowego odbiorcę. Stanowi to zagrożenie dla modelu biznesowego przedsiębiorstwa, które nie wychodzi poza obszar tzw. związku kontraktowego. Niestety, w takiej sytuacji znajduje się wiele polskich MŚP.

Jak ich sytuację zmienia Przemysł 4.0?

W ramach Przemysłu 4.0 producent nie jest typowym „rzemieślnikiem”, bezrefleksyjnie wykonującym polecenia innych. Tu ma on dostęp do wiedzy zarówno o tworzonym przez siebie produkcie, jak i o rynku. Dzięki Internetowi Rzeczy (Internet of Things) może wyposażyć swój produkt w czujniki i mikroprocesory i w trybie ciągłym zbierać informacje o własnym know­‑how. Dzięki temu będzie wiedział o nim tak dużo, że na rynku będzie sprzedawał de facto swoją „wiedzę o produkcie”, a nie sam sposób wytworzenia urządzenia. To kluczowa zmiana: przejście od podejścia bazującego na wykonywaniu instrukcji do znajdowania kontrahentów, którym można powiedzieć: „Wiem, jak zaspokoić twoją potrzebę”, „Potrzebujesz amortyzatora do tworzonej przez ciebie maszyny, a ja wiem o nich wszystko”. Mały przedsiębiorca zaczyna dysponować czymś, czego wcześniej nie posiadał. Sprzedawał amortyzator i tracił z nim kontakt, jedynie producent maszyny mógł wiedzieć, jak on się zachowuje w określonych warunkach i na różnych etapach jego użytkowania. To on spijał śmietankę.

W ramach Przemysłu 4.0 producent nie jest typowym „rzemieślnikiem”, bezrefleksyjnie wykonującym polecenia innych. Tu ma on dostęp do wiedzy zarówno o tworzonym przez siebie produkcie, jak i o rynku.

Zmierzam do tego, że w Przemyśle 4.0 wiedza o produkcie jest dostępna na każdym etapie dla każdego ogniwa produkującego – również dla małych i średnich firm. Wiedzą one także wszystko o rynku – to, jak ich rozwiązania są odbierane przez odbiorców, w jaki sposób są reklamowane, jak wygląda afterservice. Dzięki temu mogą same docierać do klientów, oferując im coraz bardziej dopasowane do potrzeb produkty. Potrzeby te rozpoznają dzięki obserwacji bezpośrednich zachowań użytkowników oraz trendów rynkowych i umiejętności wyciągania z nich wniosków. Wcześniej nie stanowiło to wartości w łańcuchu wartości – wkład polegał na wykorzystaniu mocy wytwórczych, a nie na tworzeniu.

To szansa, lecz również zagrożenie dla polskich MŚP…

To, że możemy uzyskać wiedzę o rynkach na całym świecie, jest równoznaczne z tym, że również świat ma dostęp do nas. Producenci z zewnątrz mogą się dowiedzieć wszystkiego na temat naszego rynku. Ci z nich, którzy są lepiej zorganizowani, mają lepszy dostęp do tej wiedzy, potrafią z niej wyciągać lepsze wnioski, mogą bez trudu wyprzeć nasze przedsiębiorstwa z krajowego podwórka. Kluczowa jest umiejętność inteligentnej analizy danych.

To, że możemy uzyskać wiedzę o rynkach na całym świecie, jest równoznaczne z tym, że również świat ma dostęp do nas. Producenci z zewnątrz mogą się dowiedzieć wszystkiego na temat naszego rynku.

Przemysł 4.0 to więc z jednej strony możliwość rozproszenia produkcji, a z drugiej – centralizowanie warstwy stricte informacyjnej, co pomaga chociażby w analizie trendów rynkowych.

Zgodzę się. O ile proces fizycznej realizacji produktu może się odbywać w rozproszonych lokalizacjach, o tyle w warstwie wirtualnej następuje koncentracja danych zarówno z procesu wytwórczego, jak i z całego cyklu życia produktu. Dlatego obszar znaczeniowy Przemysłu 4.0 wykracza zdecydowanie poza samo wytwarzanie produktu. Pozyskiwanie i przesyłanie danych dotyczy również łańcucha dostaw, dystrybucji czy eksploatacji produktu. Obecne możliwości przetwarzania dużych zbiorów danych, zaawansowane algorytmy pozwalają na analizowanie różnych aspektów życia produktu, w tym również trendów rynkowych. Pozyskiwana informacja umożliwia dostosowywanie w czasie rzeczywistym realizacji we wszystkich składowych łańcucha wartości do aktualnych potrzeb.

Co z firmami, które nie są scyfryzowane?

Kiedy podmiot funkcjonuje wyłącznie w warstwie fizycznej, w nowoczesnym modelu praktycznie nie istnieje. Świetnie obrazuje to historia niemieckiego przedsiębiorstwa, które przez lata było cenionym producentem komponentów do narzędzi medycznych. Posiadało wąski krąg wieloletnich odbiorców. Nagle okazało się, że odbiorcy ci zmienili zasady kooperacji, wprowadzając korzystanie z platformy cyfrowej. Renomowana dotąd firma przestała istnieć, ponieważ nie była przygotowana na funkcjonowanie również w świecie wirtualnym. Okazało się w tym wypadku, że dotychczasowe relacje z odbiorcami przestały mieć znaczenie, bo to nie osoba fizyczna, lecz system zaczął szukać optymalnego miejsca wykonania. Jeśli nie dostarczam informacji do sieci, ona nic o mnie nie wie, wtedy po prostu mnie pomija.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wirtualna rzeczywistość – w oczekiwaniu na boom

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Wirtualna rzeczywistość (VR – virtual reality) często bywa postrzegana jako element mający wprowadzić użytkownika w zachwyt np. w grach komputerowych czy podczas interaktywnych wystaw. Ignibit udowadnia, że może znajdować praktyczne zastosowanie także w biznesie.

Owszem – oferujemy naszym klientom rozwiązania VR związane z usługami szkoleniowymi. Dzięki naszej technologii nawet 10 osób jednocześnie jest w stanie widzieć siebie nawzajem (awatary) w warunkach wirtualnej rzeczywistości. Z tej usługi korzystają firmy pragnące zasymulować warunki i miejsca, które trudno odwzorować w rzeczywistości, np. miejsca niebezpieczne bądź trudno dostępne, czy też takie wydarzenia, jak pożary, wybuchy, ewakuacje. Szkolenia w VR sprawdzają się również jeśli chodzi o obsługę maszyn pracujących całodobowo, które trudno wyłączyć bądź przełączyć w tryb szkoleniowy. A przecież ktoś musi umieć je obsługiwać. Jesteśmy w stanie stworzyć odpowiednik takiej maszyny w wirtualnej rzeczywistości i przeszkolić na niej pracowników.

Jakiego rodzaju firmy korzystają z tego typu usług?

Szkolenia w VR mogą być wykorzystywane przez przedsiębiorstwa z najróżniejszych branż. Dobrym przykładem na to jest amerykańska sieć Walmart, która, przynajmniej według informacji prasowych, zakupiła ostatnio 17 tys. gogli VR właśnie po to, by móc szkolić swoich pracowników. To ogólnoświatowa tendencja i myślę, że najbliższe lata przyniosą duży rozwój w tym zakresie.

Kim są klienci Pańskiej firmy?

Klientami naszej firmy są m.in. Saab, Volkswagen czy Cadillac. Dla szwedzkiego koncernu zbrojeniowego wykonaliśmy w VR pokój dowodzenia okrętu podwodnego. Jak na razie jest to wersja demonstracyjna, którą planujemy poszerzać o kolejne funkcje oraz przestrzenie – docelowo chcielibyśmy odtworzyć w świecie wirtualnym cały okręt. Pozwoli to łatwiej dostrzec ewentualne błędy konstrukcji jeszcze podczas fazy projektowej. Z kolei dla Volkswagena stworzyliśmy aplikację pokazującą cały proces lakierowania samochodów. Kolejnym etapem będzie szkolenie pracowników. Cadillac natomiast poprosił nas o stworzenie filmu 360 w VR, prezentującego samochód, który właśnie wchodził na chiński rynek. Na początku pojazd składa się wokół nas z najdrobniejszych elementów, aby następnie wyjechać na ulice Barcelony.

Niedawno pozyskaliśmy nowego partnera biznesowego w Stanach Zjednoczonych, przez którego będziemy realizować zamówienia na ten rynek. Jego ugruntowana pozycja na tamtejszym rynku pozwoli nam zwiększyć zaangażowanie w rynek aplikacji biznesowych.

Można się czasem spotkać z opiniami, że VR jest raczej chwilową modą, „bajerem”, przed którym nie rysują się duże perspektywy rozwoju. Ile w tym prawdy?

Jest sporo prawdy w tym, że VR to rozwiązanie bardzo specyficzne i drogie – aby móc dziś korzystać z VR, trzeba posiadać specjalne gogle oraz bardzo mocny komputer. Lecz w zakresie niektórych zastosowań wirtualna rzeczywistość ma swoje unikatowe przewagi w stosunku do innych technologii. Płaskie ekrany komputerów i telewizorów nie są w stanie zapewnić takiej immersji (zanurzenia w innym świecie), jakie daje wirtualna rzeczywistość. Gwarantuję, że dopiero po założeniu gogli użytkownicy czują prawdziwe emocje. Najlepszy przykład – odwiedzającym nasze biuro gościom oferujemy możliwość przejścia nad wirtualną przepaścią. Połowa z nich nie jest w stanie tego zrobić, wiedząc przecież, że jest to wirtualna rzeczywistość i nic im nie grozi.

W zakresie niektórych zastosowań wirtualna rzeczywistość ma swoje unikatowe przewagi w stosunku do innych technologii. Płaskie ekrany komputerów i telewizorów nie są w stanie zapewnić takiej immersji (zanurzenia w innym świecie), jakie daje wirtualna rzeczywistość.

Silniejsze doznania, porównywalne z tymi z realnego świata dają dużo lepsze efekty podczas szkoleń. Proces zapamiętywania jest dużo szybszy, jeśli możemy na przykład przejść wokół wirtualnej maszyny w skali 1:1, na której przyjdzie nam pracować. Badania dowodzą zresztą, że im więcej zmysłów angażuje się w proces nauki, tym trwalszy ślad pozostaje w mózgu. Wirtualna rzeczywistość oferuje niedostępne dziś inną drogą możliwości rozwoju.

Zmierzam do tego, że kolejne lata z pewnością przyniosą duży rozwój technologiczny – powstanie nowsza generacja urządzeń, które ‒ mam nadzieję ‒ będą bardziej dostępne cenowo i bardziej komfortowe dla użytkownika. Spodziewam się, że same gogle będą mniejsze, lżejsze, z lepszej jakości wyświetlaczami i połączone z komputerem bezprzewodowo. Wtedy też będzie można oczekiwać szybkiego rozpowszechnienia technologii VR. Trzeba przy tym pamiętać, że już dziś VR w krajach takich jak Wielka Brytania, Niemcy czy Stany Zjednoczone jest rozwiązaniem znacznie bardziej powszechnym niż w Polsce.

Czy można powiedzieć, że w branży VR mamy do czynienia z oczekiwaniem na innowację, od której zacznie się boom, podobnie jak kiedyś iPhone zapoczątkował ogólnoświatową modę na smartfony?

Tak sądzę. Nie bez przypadku rozwiązania VR są dziś rozwijane przez światowych potentatów biznesowych – prym wiodą takie korporacje, jak HTC, Microsoft, Sony. Facebook zakupił niedawno jednego z największych producentów gogli VR – Oculusa. Apple z kolei bardziej stawia na rozszerzoną i hybrydową rzeczywistość. Generalnie – wszystkie liczące się firmy technologiczne interesują się tym tematem, u jednych jest to jeszcze research, u innych już etap development. W VR angażują się także uczelnie, czego dowodem jest Politechnika Gdańska. Rynek cały czas się rozwija, czekamy na ten boom.

Wszystkie liczące się firmy technologiczne na świecie interesują się tematem VR, u jednych jest to jeszcze research, u innych już etap development.

Wspominał Pan o hybrydowej rzeczywistości (MR – mixed reality) rozwijanej przez wiele firm – na czym polega ta koncepcja?

W wirtualnej rzeczywistości (VR) zakładamy gogle i nie widzimy bezpośrednio rzeczywistego świata. Wszystko, co możemy zobaczyć, to materiały wyświetlane na ekranie, stworzone w ramach aplikacji. W rozszerzonej rzeczywistości (AR – augmented reality) wykorzystuje się kamery pokazujące otaczającą rzeczywistość, a na ten obraz nakładany jest sztuczny wymiar (model 2D lub 3D). Z kolei rzeczywistość hybrydowa stanowi połączenie tych dwóch rzeczywistości – raz użytkownik znajduje się całkowicie w wirtualnej rzeczywistości, a czasem realne obiekty są nakładane na wirtualny świat.

Skąd wziął się pomysł, by Pańska firma zajęła się tematem wirtualnej rzeczywistości?

Historia naszej firmy sięga 2013 r. i od początku jej podstawową działalnością było tworzenie gier i aplikacji komputerowych wykorzystujących VR. Wbrew pozorom to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie – nie jest łatwo zoptymalizować dany program tak, by możliwe było np. granie kilku osób jednocześnie. Trzeba do tego zarówno dobrego pomysłu, jak i zaawansowanego zespołu programistycznego. Nasze gry opierają się na silniku UE4, którego kod pisany jest w taki sposób, aby możliwe było przenoszenie jego części do innych aplikacji przyspieszając w ten sposób pracę. Dlatego na przykład część kodu odpowiadającą za rozgrywkę multiplayer możemy „wyciągnąć” z gry i dostosować do innego środowiska oraz potrzeb, związanych z wirtualnymi szkoleniami. Doświadczenie zdobyte podczas tworzenia gier procentuje więc możliwością oferowania innych usług związanych z VR.

Doświadczenie zdobyte podczas tworzenia gier komputerowych procentuje możliwością oferowania innych usług związanych z VR. Wystarczy „wyciągnąć” z gry silnik multiplayer i dostosować go do innego środowiska oraz potrzeb, związanych np. z wirtualnymi szkoleniami.

Wspominał Pan, że do rozwijania technologii wykorzystujących VR potrzeba bardzo dobrego zespołu programistycznego. Czy macie problemy ze skompletowaniem składu? Konkurencja na tym rynku jest dziś ogromna.

Faktem jest, że rynek IT jest obszarem, w którym potrzeba ogromnej ilości rąk do pracy. My zatrudniamy fachowców różnego rodzaju – programistów, level designerów, grafików 2D i 3D itd. W swoim zespole mamy po kilka osób z wszystkich tych dziedzin. Kluczem do skompletowania zgranego, fachowego zespołu są w naszym przypadku same projekty – czy to związane z tworzeniem gier, czy też symulacji na potrzeby szkoleń. Osoby zatrudnione w Ignibit mają poczucie, że robią coś ciekawego, nowatorskiego, czerpią z tego radość. Można wręcz powiedzieć, że wszyscy w firmie żyją tymi projektami ‒ to nas łączy.

Jakie są plany firmy na najbliższą przyszłość?

W tym roku koncentrujemy się na działaniach związanych z wydaniem na rynek naszej gry Zero Killed. Chcemy udoskonalać ten produkt oraz zadbać o jego dystrybucję – zarówno pod kątem geograficznym (największe rynki to Stany Zjednoczone, Europa Zachodnia oraz Chiny i Japonia), jak i platformowym. Planujemy więc wydać wersję nie tylko na komputery PC, ale również na Sony Playstation oraz wersję przystosowaną do centrów rozrywki typu Arcade, co jest bardzo popularne na Dalekim Wschodzie.

Z drugiej strony będziemy się też skupiali na rozwoju części biznesowej w technologiach AR i VR. Będziemy poszerzać i doskonalić ofertę szkoleń wirtualnych, zarówno we współpracy z obecnymi partnerami, jak i – mam nadzieję – innymi firmami.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w III kwartale 2018 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim na koniec III kwartału 2018 r. w ujęciu branżowym były bardzo dobre. Regionalna gospodarka, podobnie zresztą jak polska, nadal znajduje się w okresie ożywienia gospodarczego, które trwa od 2013 r. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Banku Światowego koniunktura w Polsce osiągnęła jednak już swój szczyt. To, że w nadchodzącym okresie koniunktura może ulec pogorszeniu, Carlos Piñerúa, przedstawiciel Banku Światowego na Polskę i kraje bałtyckie, argumentuje spowolnieniem gospodarczym gospodarek zachodnioeuropejskich, w tym w szczególności niemieckiej, a także rosnącymi tendencjami protekcjonistycznymi państw. Szczególnie istotnym czynnikiem endogenicznym, który może spowodować spowolnienie polskiej gospodarki, jest natomiast niedobór pracowników na krajowym rynku.

Jak na razie jednak we wszystkich analizowanych sektorach gospodarki przeważały, zarówno ogółem w Polsce, jak i na Pomorzu oceny pozytywne. Najbardziej widoczne było to – co jest już w regionie swoistą normą – wśród pomorskich przedsiębiorców z sektora informacji i komunikacji, gdzie wskaźnik ogólnej sytuacji przedsiębiorstw był we wrześniu bliski +40,0 pkt. Była to piąta najwyższa wartość spośród wszystkich polskich województw. Sezon turystyczny spowodował także wyraźną poprawę nastrojów w sektorze zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie pod koniec III kwartału wskaźnik wyniósł +18,0 pkt. Odczucia przedsiębiorców były w tym wypadku najlepsze od II półrocza 2016 r.

Szczególnie dobre nastroje cechowały także sektor transportu i gospodarki magazynowej (+14,6 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (+13,6 pkt.) oraz handlu hurtowego (+12,7 pkt.). Wyróżnić tu należy dwa ostatnie z nich – w przypadku przetwórstwa przemysłowego negatywne odczucia u pomorskich przedsiębiorców odnotowano ostatnio w połowie 2013 r., a w przypadku handlu hurtowego ponad 1,5 roku temu. Swoją sytuację dobrze ocenili też reprezentanci sektora handlu detalicznego (+8,4 pkt.), gdzie pozytywny trend utrzymuje się już od ponad 2 lat oraz sektora budownictwa (+3,2 pkt.), w którym akurat przewaga dobrych nastrojów nie jest w ostatnim czasie zjawiskiem bardzo częstym.

Oceny przedsiębiorców z trzech branż były wyższe niż pod koniec II kwartału br. Największa różnica in plus – ze względu na kończący się właśnie sezon turystyczny – dotyczyła sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (+9,4 pkt.). Lepiej niż w czerwcu swoją sytuację ocenili reprezentanci budownictwa (+4,4 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+0,3 pkt.). Wyraźny regres względem II kwartału dotyczył jedynie handlu hurtowego (–12,7 pkt.). W pozostałych branżach był on nieznaczny i nie przekraczał 6,0 pkt. Trudno w tym momencie przypuszczać, by „obniżki” notowane w tych sektorach miały być zaczątkiem poważniejszych negatywnych trendów.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od września 2017 do września 2018 r.

ppg-koniunktura-2018-iii-kw

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W pięciu spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę w porównaniu z wrześniem 2017 r. Największa różnica dotyczyła zakwaterowania i usług gastronomicznych (+12,8 pkt.), a także transportu i gospodarki magazynowej (+9,0 pkt.), budownictwa (+8,8, pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+8,3 pkt.). Regres był widoczny jedynie w sektorach: handlu detalicznego (–5,1 pkt.) oraz handlu hurtowego (–0,1 pkt.). Nie należy się jednak spodziewać, by w nadchodzących miesiącach sektor handlu miała czekać recesja – znajdujemy się w szczycie koniunktury, a społeczeństwo się bogaci zarówno przez wzgląd na czynniki stricte ekonomiczne (dynamiczny wzrost zarobków, niska inflacja), jak i związane z polityką społeczną (rządowe programy: 500+ czy Dobry Start).

W trzech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Największa różnica in plus dotyczyła sektor informacji i komunikacji (+8,8, pkt.). Lepsze nastroje przedsiębiorców niż w skali ogólnokrajowej dotyczyły również przetwórstwa przemysłowego (+4,9 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+1,1 pkt.).

Żaden sektor pomorskiej gospodarki nie odbiegał wyraźnie in minus w stosunku do przeciętnych nastrojów w całej polskiej gospodarce. Największe różnice dotyczyły handlu detalicznego (–5,1 pkt.) oraz handlu hurtowego (–4,6 pkt.).

Na przestrzeni ostatnich siedmiu lat – analizując indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w uśrednieniach dla trzecich kwartałów poszczególnych lat – można zauważyć poprawę nastrojów przedsiębiorców we wszystkich siedmiu branżach. Zdecydowanie największa, wynosząca +27,6 pkt. względem III kwartału 2011 r. różnica dotyczy sektora transportu i gospodarki magazynowej. Wynika ona najpewniej z gigantycznych inwestycji infrastrukturalnych – do inwestycji transportowych w dużej mierze przyczyniły się dostępne środki unijne, a dużym bodźcem do rozwoju inwestycji magazynowych była zarówno poprawiająca się infrastruktura drogowa, jak i coraz lepsza kondycja pomorskich portów, przede wszystkim Portu Gdańsk, który jest dziś czwartym największym portem Morza Bałtyckiego pod względem wielkości przeładunków. Na przestrzeni lat wyraźnie poprawiły się też nastroje przedsiębiorców z branży informacji i komunikacji (+15,9 pkt.). Za sprawą rozwoju pomorskiej gospodarki oraz wzrostu zamożności Pomorzan duży wzrost odnotował także handel – zarówno hurtowy (+13,5 pkt.), jak i detaliczny (+13,0 pkt.).

Indeks przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wskazuje na umiarkowanie optymistyczne prognozy nastrojów pomorskich przedsiębiorców. Pozytywne oceny dotyczą przede wszystkim przetwórstwa przemysłowego (+17,2 pkt.), są one też wyraźnie widoczne w sektorach handlu detalicznego (+9,0 pkt.) oraz, w nieco mniejszym stopniu, w budownictwie (+5,7 pkt.). Zdecydowanego pogorszenia swojej sytuacji w nadchodzących miesiącach spodziewają się reprezentanci sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych, (–36,4 pkt.), co jednak jest zjawiskiem typowym dla tego, cechującego się wybitnie sezonowym charakterem sektora. Nie zmienia to jednak faktu, że spodziewane pogorszenie nastrojów jest w tym wypadku największe spośród wszystkich województw – jedynie w województwie zachodniopomorskim (–36,0 pkt.) oraz wielkopolskim (–31,7 pkt.) osiągnęło ono podobne co na Pomorzu skalę. Prognoza minimalnego regresu dotyczy natomiast branży informacji i komunikacji (–1,8 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (–1,0 pkt.).

Ogólna przewaga opinii pozytywnych dotyczyła całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci pięciu sektorów. Podobnie jak w przypadku Pomorza, największe powody do niepokoju mieli przedsiębiorcy z sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (choć przewidywany indeks ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wyniósł tu –4,6 pkt., czyli znacznie mniej niż na Pomorzu), natomiast największy optymizm dotyczył przedstawicieli sektora handlu detalicznego (+10,9 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec września 2018 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej na Pomorzu wyniosła 293,7 tys. W ciągu roku uległa ona zatem zwiększeniu o ponad 1 tys. podmiotów. Liczba ta jest jednak o prawie 5,5 tys. niższa niż pod koniec poprzedniego kwartału – na przełomie czerwca i lipca po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów mieliśmy do czynienia ze zmniejszeniem się liczby firm. W kolejnych miesiącach – sierpniu i wrześniu – liczba ta zaczęła jednak ponownie wzrastać.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w trzecim kwartale 2018 r. były bardzo dobre. Mamy zatem do czynienia z kontynuacją pozytywnego trendu, który utrzymuje się od maja ub. r. – wówczas to po raz ostatni któryś z trzech analizowanych sektorów odnotował wynik niższy niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. W porównaniu z końcem III kwartału 2017 r. produkcja sprzedana przemysłu wzrosła o 4,9 proc., sprzedaż detaliczna towarów o 5,9 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa o 26,8 proc.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2015 do września 2018 r.

ppg-dynamika-2018-iii-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Trzeci kwartał 2018 r., był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych dobry, podobnie zresztą jak kilkanaście wcześniejszych kwartałów. We wszystkich trzech miesiącach kwartału odnotowano wyniki wyższe niż przed rokiem, przy czym w lipcu wynik ten był wyraźnie wyższy (+10,6 proc.), a w sierpniu i wrześniu – raczej nieznacznie (odpowiednio: 2,6 i 4,9 proc.). W przypadku wielkości produkcji sprzedanej przemysłu mamy zatem do czynienia z kontynuacją pozytywnego trendu trendu trwającego już od połowy 2013 r. Nie sprawdziły się jak dotąd prognozy wskazujące na możliwe pogorszenie sytuacji branży spowodowane spowolnieniem gospodarczym notowanym w Niemczech. Wydaje się jednak, że pozostaje to tylko kwestią czasu – wskaźnik PMI (Purchasing Manager Index) już teraz pokazuje, że polski przemysł traci swój impet. Jest to spowodowane właśnie zmniejszeniem popytu za zachodnią granicą, a także niedoborem pracowników. W skali całej polskiej gospodarki produkcja przemysłowa we wrześniu br. zwiększyła się o 2,8 proc., co stanowi jeden z najniższych wyników w ciągu ostatnich dwóch lat – może to zwiastować nadchodzącą stagnację.

Wyniki notowane w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej, podobnie jak w II kwartale br., były bardzo dobre – najlepsze od 2011 r. i boomu związanego w dużej mierze z inwestycjami infrastrukturalnymi przed EURO 2012. We wszystkich trzech miesiącach kwartału nastąpił wzrost w ujęciu rok do roku. Szczególnie imponujący był on w sierpniu, kiedy to produkcja budowlano­‑montażowa była niemal dwukrotnie (o 89,1 proc.) większa niż przed rokiem. W lipcu jej wartość wzrosła o 57,1 proc. rdr, a we wrześniu – o 26,8 proc. Niepokoi jednak, że w skali całej polskiej gospodarki koniunktura w budownictwie zdaje się spadać. Choć z jednej strony produkcja budowlano­‑montażowa rośnie, podobnie jak np. liczba przetargów, to jednak optymizm jest niwelowany przez niedobór fachowców, wyraźny wzrost cen materiałów budowlanych czy zatory płatnicze. I choć koniunktura w budownictwie nadal znajduje się na plusie, to przy kontynuacji obecnych trendów na koniec roku może spaść poniżej zera.

III kwartał 2018 r. był udany z punktu widzenia sprzedaży detalicznej, co nie zmienia faktu, że dynamika jej wzrostu notowana między lipcem a wrześniem br. była najniższa od IV kwartału 2016 r. Podobnie jak w przypadku dwóch pozostałych sektorów również i tu w każdym miesiącu kwartału odnotowano wartość wyższą niż przed rokiem – w lipcu o 12,3 proc., w sierpniu o 5.0 proc., a we wrześniu o 5,9 proc. Wysoki popyt zgłaszany przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku wynika zarówno ze wzrostu wynagrodzeń przewyższającego poziom inflacji, jak i ze środków transferowanych w ramach programu rządowego 500+ oraz niedawno uruchomionego programu Dobry Start. Niemniej jednak eksperci wskazują na to, że gospodarstwa domowe obawiając się prognozowanego na przyszły rok spowolnienia gospodarczego mogą skłaniać się ku coraz większej ostrożności przy dokonywaniu zakupów.

Handel zagraniczny

W III kwartale 2018 r.¹ wartość eksportu wyniosła 2918,9 mln euro, zaś importu – 3764,7 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –845,8 mln euro. W porównaniu do obrotów z III kwartału 2017 r. zaobserwowano znaczące zwiększenie zarówno wolumenu eksportu (o 30,8 proc.), jak i importu (o 35,7 proc.). Pomorski import był w III kw. 2018 r. wyższy także od wartości notowanych w analogicznym okresie dwa lata temu.

Województwo pomorskie wpisuje się zatem w szersze zjawisko zwiększenia obrotów handlowych, które dotyczy całej polskiej gospodarki – wartość importu w okresie I-IX 2018 r. była wyższa o 7,6 proc. niż przed rokiem, natomiast eksportu: o 4,9 proc. Podobnie jak na Pomorzu, również w skali Polski odnotowano ujemne saldo handlu zagranicznego, które od początku roku wynosi –10,8 mld zł. We wszystkich trzech miesiącach III kwartału wartość importu przewyższała też wartość eksportu.

W III kwartale 2018 r. w strukturze towarowej eksportu z województwa pomorskiego dominowała grupa statków, łodzi oraz konstrukcji pływających (18,7 proc.) – udział tej grupy był jednak o 3,9 pkt. proc. niższy niż w II kwartale br. Znaczący udział w ogólnej strukturze miały też, tradycyjnie już paliwa (11,5 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (9,2 proc.) oraz ryby i owoce morza (8,9 proc.). Udział wymienionych czterech grup w eksporcie województwa pomorskiego wyniósł w III kwartale 2018 r. 48,3 proc. To o 1,6 pkt. proc. mniej niż w II kwartale br. i o 4,0 pkt. proc. więcej niż przed rokiem.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w III kwartale 2018 r.

ppg-struktura-eksportu-2018-iii-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (21,7 proc.). Na kolejnych pozycjach plasowały się: Holandia (7,4 proc.), Norwegia (6,2 proc.), Belgia (5,8 proc.) oraz Wielka Brytania (5,4 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało 75,5 proc. sprzedaży zagranicznej województwa. W skali ogólnokrajowej największym odbiorcą wyprodukowanych w Polsce towarów od początku 2018 r. są Niemcy, Republika Czeska oraz Wielka Brytania.

W III kwartale 2018 r. w strukturze pomorskiego importu niezmiennie dominowała grupa paliw, odpowiadająca za niespełna 35‑procentowy udział. Za jej plecami uplasowały się segmenty: statków oraz łodzi (12,6 proc.), maszyn i urządzeń elektrycznych (8,6 proc.) oraz ryb i owoców morza (7,2 proc.). Towary z tych czterech grup odpowiadały za 63,3 proc. wartości importu ogółem. To o 0,4 pkt. proc. mniej niż w poprzednim kwartale oraz o 3,8 pkt. proc. więcej niż przed rokiem.

Podobnie jak w poprzednich kwartałach zauważyć można spore podobieństwo struktury towarowej importu i eksportu. Pierwsza z nich jest bowiem w znacznym stopniu kształtowana przez drugą – na Pomorze importowane są towary podlegające przetworzeniu, które następnie są w sporej części eksportowane.

W III kwartale 2018 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw –pozostała Rosja (20,8 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (11,1 proc.), Kazachstanu (8,5 proc.), Norwegii (7,8 proc.) oraz Niemiec (6,4 proc.). Struktura geograficzna importu do województwa pomorskiego różni się więc od struktury dla Polski ogółem, w której Rosja znajduje się dopiero na trzecim miejscu, a ponad nią plasują się Niemcy (jako lider) oraz Chiny.

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w III kwartale 2018 r.

ppg-struktura-importu-2018-iii-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Barometr innowacyjności

W III kwartale 2018 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 972 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 46, co stanowiło 4,7 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy o 0,5 pkt. proc. od obserwowanego w poprzednim kwartale oraz o 1,0 pkt. proc. niższy niż w analogicznym okresie 2017 r.

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2017 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Pomorze, podobnie jak i cała polska gospodarka nie należą do najbardziej innowacyjnych gospodarek w skali Unii Europejskiej. W tegorocznym wydaniu publikowanego od 8 lat przez Komisję Europejską rankingu najbardziej przyjaznych innowacyjności państw Europy Polska znalazła się na miejscu 4. od końca, w grupie państw, którym wprowadzanie innowacji wychodzi słabo. Wyprzedziliśmy jedynie Rumunię, Bułgarię oraz Chorwację. Europejskie podium tworzą: Szwecja, Dania oraz Finlandia. Zdaniem Komisji Europejskiej do naszych atutów należy: edukacja, ogólny poziom wykształcenia społeczeństwa oraz środowisko społeczne sprzyjające innowatorom i wynalazkom. Wśród największych mankamentów wyszczególniono natomiast niedostateczne wsparcie finansowe dla innowatorów.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w 2018 r.

ppg-innowacyjnosc-2018-iii-kw

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Z kolei w rankingu Global Innovation Index, opracowywanym corocznie przez Cornell University, Polska znalazła się na 39. miejscu spośród 126 gospodarek jeśli chodzi o ogólny poziom innowacyjności oraz na 42. w zakresie efektywności innowacji. Ostatni współczynnik jest obliczany jako stosunek „efektów” gospodarki (m.in. wniosków patentowych, wzrostu wydajności pracy) oraz jej „nakładów (m.in. wydatków na B+R).

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców w III kwartale 2018 r. po niespełna 22 proc. dotyczyło różnych procesów przemysłowych i transportu (Dział B w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej) oraz budowy maszyn, oświetlenia, ogrzewania, uzbrojenia, techniki minerskiej (Dział F). Istotnym, ponad 17‑procentowym udziałem cechował się dział G – fizyka, a ponad 15‑procentowym dział C – chemia i metalurgia.

Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła w III kwartale 2018 r. działu F (+8,2 pkt. proc. względem kraju), natomiast największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło działu A (–12,1 pkt. proc. względem kraju). W analogicznym okresie ubiegłego roku największa nadreprezentacja dotyczyła działu G (+9,3 pkt. proc. względem kraju), a odchylenie in minus, również działu A (–9,4 pkt. proc. względem kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w III kw. 2018 r. oraz w całym 2018 r.

Dział MKP III kwartał 2018 r. 2018 r.
Pomorskie Polska różnica Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc. % % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 6,5 18,6 –12,1 13,0 18,4 –5,4
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 21,7 24,5 –2,8 26,1 23,5 +2,6
Dział C – Chemia; Metalurgia 15,2 15,9 –0,7 20,3 20,8 –0,5
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0 1,1 –1,1 1,4 0,9 +0,5
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 13,0 10,4 +2,6 5,8 8,7 –2,9
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 21,7 13,5 +8,2 20,3 12,6 +7,7
Dział G – Fizyka 17,4 11,0 +6,4 8,7 9,8 –1,1
Dział H – Elektrotechnika 4,3 4,9 –0,6 4,3 5,3 –1,0
RAZEM 100,0 100,0 100,0 100,0

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Mając na uwadze zgłoszenia wynalazków notowane narastająco od początku 2018 r., można zauważyć, że względem kraju Pomorze specjalizuje się przede wszystkim w dziale F (Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska), który charakteryzuje nadreprezentacja rzędu 7,7 pkt. proc.

Ważniejsze wydarzenia

Nowe kierunki lotów z Gdańska
Z Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy polecimy niebawem do Charkowa (od października br.), Barcelony, Kutaisi, Oslo i Bremy (wszystkie cztery połączenia od kwietnia 2019 r.).

Pomorze stawia na OZE
Marszałek województwa pomorskiego, Mieczysław Struk podpisał w Słupsku z lokalnymi samorządowcami i przedstawicielami firm umowę na dofinansowanie projektów związanych z produkcją energii ze źródeł odnawialnych. Inwestycje obejmą instalacje z paneli fotowoltaicznych, kolektory słoneczne oraz pompy ciepła. Łącznie zostanie na nie przeznaczonych 60 mln zł.

Za nami Kongres Smart Metropolia
W dniach 20‑21 września w AmberExpo odbył się Kongres Smart Metropolia 2018. Jest to przestrzeń spotkania i debaty na temat metropolii, współpracy między miastami oraz nowoczesnych technologii, w której uczestniczą samorządowcy, politycy oraz eksperci branżowi. Hasłem przewodnim tegorocznej edycji było: „Metropolie wspólna sprawa”.

Żyć dobrze jak na Pomorzu
W pierwszej dziesiątce tegorocznego rankingu polskich miast o najwyższej jakości życia, opracowanym przez tygodnik „Polityka” oraz Akademię Górniczo­‑Hutniczą w Krakowie, znalazło się miejsce dla trzech pomorskich miast – zwycięzcą okazał się Sopot, na 6. miejscu uplasował się Gdańsk, a na 9. Gdynia. Słupsk znalazł się z kolei na 40. miejscu. Badano jedynie miasta na prawach powiatu.

Międzynarodowe Targi Bursztynu
Na początku września w gdańskim AmberExpo odbyła się 19. edycja targów bursztynu Ambermart. Wzięło w nich udział prawie 200 wystawców z Polski i zagranicy. Stoiska odwiedziło około 3 tys. osób z kilkudziesięciu państw świata.

Gdański Port Lotniczy znów doceniony
Podczas międzynarodowej konferencji Airport Food and Beverage Awards strefa wolnocłowa gdańskiego lotniska została uznana za jedną z najlepszych tego typu przestrzeni wśród wszystkich polskich lotnisk. Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy został też doceniony jeśli chodzi o punktualność – średnie opóźnienie startów i lądowań w lipcu i sierpniu wyniosło 23 minuty, czyli o 8 minut mniej niż Krakowie i 12 mniej niż w Warszawie. W tej klasyfikacji gdańskie lotnisko uplasowało się na drugim miejscu, za Zieloną Górą, z której jednak odlatuje tylko jeden samolot dziennie.

Pierwszy etap termomodernizacji za nami
Zakończył się pierwszy etap programu termomodernizacji, który objął 21 budynków należących do dziewięciu jednostek samorządu województwa. Były wśród nich m.in. budynki szkolne Wojewódzkiego Zespołu Szkół Policealnych w Słupsku, Gdańsku i Gdyni, budynki administracyjne oraz socjalno­‑biurowe Zarządu Dróg Wojewódzkich czy Centrum Edukacji Nauczycieli w Gdańsku.

2,3 mln pasażerów gdańskiego lotniska
W pierwszym półroczu z Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku skorzystało 2,3 mln pasażerów. To wzrost o ponad 10 proc. w porównaniu do ubiegłego roku. Największą popularnością cieszą się loty do Anglii – tylko do Londynu w minionym półroczu udało się 250 tys. pasażerów.

Inwestycje w Ustce
W Ustce powstanie dworzec kolejowy i węzeł integracyjny, zmodernizowany też zostanie budynek kolejowy – inwestycje te zostaną zrealizowane dzięki unijnemu dofinansowaniu, które pokryje 85 proc. całej wartości inwestycji (niespełna 19 mln zł).

Morskie inwestycje Duńczyków
Duńska stocznia Karstensens, która od czerwca dzierżawi w Gdyni stoczniowy zakład produkcyjny należący do Vistal Offshore, zbuduje w nadchodzących miesiącach trawlera oraz dwa statki rybackie. Wcześniej Duńczycy zlecali kontrakty stoczni Nauta.

Port Gdańsk umacnia swoją pozycję na Bałtyku
W pierwszym półroczu br. Port Gdańsk był pod względem przeładunków czwartym największym portem morskim Morza Bałtyckiego. W tym okresie odnotowano rekordowy wynik 25 mln ton przeładowanych towarów. Jeżeli obecne trendy będą kontynuowane, gdański port ma szansę na prześcignięcie trzeciego w zestawieniu Primorska, od którego dzieli go tylko 1,7 mln ton.

Remontowa zbuduje promy hybrydowe
Stocznia Remontowa Shipbuilding zbuduje dwa w pełni wyposażone promy pasażersko­‑samochodowe o napędzie hybrydowym dla norweskiego armatora Norled. Nowe statki będą obsługiwały połączenie Festøya – Solavågen w Norwegii.

Nowe zlecenie Stoczni Crist
Stocznia Crist zbuduje częściowo wyposażony kablowiec dla norweskiej stoczni Ulstein. Okręt ma być gotowy w połowie 2019 r. To już trzecie zlecenie gdyńskiej stoczni dla Norwegów – wcześniej zrealizowała ona częściowo wyposażony polarny statek pasażerski oraz prom hybrydowy.

ORP Ślązak nareszcie sfinalizowany?
ORP Ślązak, okręt patrolowy, którego budowę rozpoczęto w 2001 r., do końca marca 2019 r. ma zostać przekazany Marynarce Wojennej RP. Choć jednostka została zwodowana już w 2015 r., od tego czasu ciągle trwa jej dalsze przekształcanie i udoskonalanie.

Sony Pictures wychodzi z Gdyni
Global Business Services koncernu Sony zamyka swoje gdyńskie biuro, w którym zatrudnionych było około 200 osób. Centrum Sony było obecne w Gdyni od 2010 r.

Za nami EFNI
Po raz ósmy w Sopocie odbyło się Europejskie Forum Nowych Idei, którego organizatorem jest Konfederacja Lewiatan. Hasłem tegorocznej edycji wydarzenia było: „Nowy globalny porządek czy nowy globalny bałagan? Świat w nowej wersji: wizja i odpowiedzialność”. Gośćmi EFNI byli m.in. Elżbieta Bieńkowska, komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług KE czy Jadwiga Emilewicz, Minister Przedsiębiorczości i Technologii.

Plany badawczo­‑rozwojowe Lotosu
Grupa Lotos rozpoczyna współpracę z Instytutem Włókien Naturalnych i Roślin Zielarskich z Poznania w zakresie prac badawczo­‑rozwojowych nad biopaliwami z konopi.

Gryfy Gospodarcze 2018
„Gryfy Gospodarcze” – nagrody dla pomorskich liderów biznesowych – zostały rozdane po raz 19. Wśród tegorocznych laureatów znalazły się firmy: Microsystem, Enamor, Portman Lights, Dovista Polska, DCT Gdańsk, Biovico, Farm Frites Poland, Auto Miras, Steico, Pomor oraz Gdańska Fundacja Przedsiębiorczości.

Remontowa Shipbuilding buduje niszczyciela min
Gdańska stocznia rozpoczęła budowę drugiego z serii trzech niszczycieli min – ORP Albatros. Okręt został zaprojektowany przez biuro Remontowa Marine Design&Consulting. Pierwszy niszczyciel z tej serii, ORP Kormoran, został zwodowany w 2017 r.

Nowy Wiceprezes Lotosu
Jarosław Wittstock został nowym Wiceprezesem Lotosu ds. korporacyjnych. Wcześniej pracował jako Wiceprezes spółki Energa Obrót.

Japońskie SSC w Gdańsku
Ocean Network Express – japoński holding działający w branży przewozów kontenerowych – otworzył swoje Centralne Centrum Serwisowe w Gdańsku. W tym momencie centrum zatrudnia ponad 100 osób, wyspecjalizowanych przede wszystkim w zakresie spedycji i logistyki.

Stocznia 4.0
Przy okazji obchodów 38. rocznicy porozumień sierpniowych przedstawiono założenia programu „Stocznia Gdańsk 4.0. Nowy Początek”, za którym stoją: Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna, Agencja Rozwoju Przemysłu oraz Stocznia Gdańsk. Plan ma na celu z jednej strony odbudowanie potencjału Stoczni Gdańsk, a z drugiej – zagospodarowanie pozostałych terenów Wyspy Ostrów należących do PSSE.

Terminal cukrowy w Gdańsku
W Porcie Gdańsk powstaje terminal cukrowy, którego inwestorem jest Krajowa Spółka Cukrowa. W skład inwestycji wchodzi silos o pojemności 50 tys. ton, pakownia cukru oraz magazyn logistyczny produktu gotowego. Terminal będzie zlokalizowany nieopodal Nabrzeża Wiślanego.

Kosmos dalej od Pomorza
Centrala Polskiej Agencji Kosmicznej zostanie w najbliższych miesiącach przeniesiona z Gdańska do Warszawy. Dotychczasowa siedziba przekształci się w oddział terenowy Agencji.

Pierwsze półrocze udane dla gdańskich koncernów
Zarówno Energa, jak i Grupa Lotos zanotowały w I kwartale br. wyższy niż przed rokiem zysk netto – w przypadku Energi wyniósł on 557 mln zł (14 proc. wyższy w ujęciu rok do roku), natomiast Grupy Lotos: 855,7 mln zł (50 proc. wyższy rdr).

Lotos­‑Rosnieft: kontynuacja współpracy
Gdański koncern paliwowy podpisał z Rosjanami kolejny kontrakt na dostawy ropy naftowej. Według jego założeń do końca 2020 r. dostarczonych zostanie od 6,4 do 12,6 mln ton tego surowca. Rosnieft pozostaje jednym z najważniejszych dostawców ropy naftowej Grupy Lotos.

Prezes Energi odwołany
Arkadiusz Siwko, dotychczasowy Prezes Zarządu spółki Energa został 31 lipca odwołany ze swojego stanowiska. Piastował je niecały miesiąc.

Port Gdynia poszerzony o tereny Nauty
Port Gdynia wykupił grunty należące dotąd do Stoczni Remontowej Nauta, znajdujące się przy ul. Waszyngtona 1 w Gdyni. Ich łączna powierzchnia przekracza 60 tys. m. kw.

LPP zbuduje centrum dystrybucyjne
Gdańska firma odzieżowa LPP planuje budowę nowego centrum dystrybucyjnego w Brześciu Kujawskim (woj. kujawsko­‑pomorskie). Jego szacowany koszt to 400 mln zł, a planowany termin zakończenia inwestycji to III kwartał 2019 r. W nowym centrum ma pracować około 1000 osób.

Stocznia Gdańsk w rękach ARP
Agencja Rozwoju Przemysłu odkupiła od Gdańsk Shipyard Group, należącej do ukraińskiego biznesmena Siergieja Taruty, 81,05 proc. akcji Stoczni Gdańsk oraz 50 proc. akcji GSG Towers. ARP stała się tym samym całościowym właścicielem obydwu spółek.

 

¹ Dane za rok 2018 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

Skip to content