Szpak Marcin

Od 2018 r. doradca Zarządu Olivia Business Centre. Aktualnie odpowiedzialny za finanse i projekty strategiczne Grupy Tonsa oraz Członek Rady Nadzorczej Pekabex. Przez 9 lat w grupie Energa odpowiedzialny za strategiczne programy inwestycyjne, strategię, rozwój, M&A. Wcześniej przez 5 lat wiceprezydent Gdańska do spraw gospodarczych, odpowiedzialny za strategię, zarządzanie całym programem inwestycyjnym oraz rozwój gospodarczy. Założyciel i wieloletni prezes spółki doradczej DS Consulting. Członek rad nadzorczych wielu spółek prawa handlowego. Ekspert do spraw finansowania infrastruktury United Nations Development Programme / Bangkok Regional Hub. Adiunkt w Katedrze Inwestycji Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego oraz Business School University of Navarra.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”. Zielona transformacja będzie się wiązała z największymi wyzwaniami dla najbardziej energochłonnych gałęzi gospodarki. Bez wątpienia odciśnie jednak piętno także na działalności firm z sektora usługowego. Czy polscy liderzy biznesowi działający w tym obszarze rynku mają już tego świadomość i w jakiś sposób się do tych zmian przygotowują? W dyskusjach na forach biznesowych – podczas różnego rodzaju spotkań czy konferencji – temat zmian klimatu jest coraz bardziej obecny. Widać go też często chociażby na korporacyjnych broszurach opatrzonych „ekodeklaracjami” oraz ilustracjami uśmiechniętych ludzi w otoczeniu zieleni. Mam jednak wrażenie, że więcej w tym jest PR‑u niż rzeczywistej troski o klimat. Polscy liderzy biznesowi – a przynajmniej ich duża część – nie są jeszcze gotowi na zieloną transformację. Przed nami wszystkimi sporo pracy do wykonania.

Polscy liderzy biznesowi – a przynajmniej ich duża część – nie są jeszcze gotowi na zieloną transformację, nie dojrzeli do niej jeszcze. Przed nami sporo pracy do wykonania.

Skąd taki wniosek? Obecnie w kręgach biznesowych – przynajmniej w warstwie oficjalnej – nie wypada już być ekosceptykiem. Troska o środowisko znalazła się w tzw. mainstreamie i ignorowanie zmian klimatu, a już w ogóle – negowanie ich, staje się passé. Wszyscy o tym wiedzą, co nie oznacza jednak, że jest to w powszechnej świadomości akceptowane. W kuluarowych dyskusjach reprezentanci biznesu od przeciwdziałania zmianom klimatu często się wręcz dystansują. Co jest Pana zdaniem kluczem do tego, by liderzy biznesowi traktowali działania na rzecz klimatu i środowiska na poważnie – i to nie tylko w sferze deklaratywnej? Potrzebujemy zaangażowanych liderów, którzy inspirują innych swoim przykładem. Musimy wyrwać się ze świata, w którym opinie formułowane są w oparciu o własne przekonania, a nie potwierdzone naukowo fakty. Nie zgadzam się absolutnie z przekonaniem, że każdy ma prawo do własnej opinii, nawet jeśli opinia ta jawnie przeczy dowodom. W obliczu tak wielu publikacji – jak np. niedawnego raportu IPCC dotyczącego zmian klimatu – i ogólnoświatowego konsensusu środowisk naukowych odnośnie tego, że działalność człowieka jest główną przyczyną dramatycznego tempa globalnego ocieplenia, jest dla mnie niezwykle frustrujące, że wiele osób i tak temu przeczy. Liderzy biznesowi mają szczególną rolę w kształtowaniu postaw, są autorytetami, ludzie ich obserwują i słuchają. Naszym obowiązkiem jest bazowanie na rzetelnych źródłach informacji, musimy brać na siebie ciężar transformacji klimatycznej. Pomimo tak sceptycznej oceny polskiego środowiska biznesowego, nie można jednak zaprzeczyć, że w ostatnich latach wiele firm podejmowało działania motywowane – przynajmniej oficjalnie – troską o środowisko, jak np. ograniczenie drukowania dokumentów czy segregacja odpadów. Były to przede wszystkim działania greenwashingowe? Sądzę, że w większości nie wynikały one z realnej troski o klimat i środowisko, lecz z chęci „pokazania się” jako firma proekologiczna w oczach klientów czy partnerów biznesowych. Przy czym nawet jeśli w działaniach tych przeważał aspekt promocyjny, uważam, że i tak należy je ocenić pozytywnie. Każda tego typu inicjatywa angażuje ludzi i sprawia, że kwestie dotyczące klimatu stają się tematem dyskusji. Kropla drąży skałę, może to przynieść efekt w postaci większej świadomości ekologicznej np. pracowników, ich rodzin czy klientów firmy. Wierzę, że może to być zaczątek przechodzenia od działań PR‑owych w kierunku realnego obniżenia emisji, np. poprzez ograniczenie zużycia energii, paliw, stosowanie energii odnawialnej czy też wprowadzenie zupełnie nowych metod produkcji.

Nawet jeśli działania proekologiczne podejmowane przez firmę wynikają przede wszystkim z chęci promocji, a nie realnej troski o środowisko – i tak należy ocenić je pozytywnie. Każda tego typu inicjatywa angażuje ludzi i sprawia, że kwestie klimatu stają się tematem dyskusji.

Kwestia podnoszenia tej świadomości jest swoją drogą w moim odczuciu jednym z największych zobowiązań, jakie powinien mieć przed sobą biznes. W Olivia Centre prowadzimy wiele inicjatyw w tym kierunku, które angażują zarówno naszych pracowników, jak i pracowników naszych rezydentów. Ograniczmy zużycie energii, informujemy o tym, ile zasobów wykorzystujemy i w jaki sposób dążymy do ograniczania negatywnego oddziaływania na środowisko, organizujemy szkolenia i fora decyzyjne, inwestujemy w wytarzanie energii odnawialnej. Jaki Pana zdaniem jest najlepszy sposób budowania świadomości ekologiczno­‑klimatycznej – nie tylko liderów biznesowych czy pracowników firm, lecz w ogóle społeczeństwa? Powinniśmy szukać prostych narzędzi pomiaru naszego wpływu na emisję gazów cieplarnianych oraz wizualizacji tych informacji. Około 40 miliardów ton ekwiwalentu CO2 emitowanych rocznie przez człowieka to całkowita abstrakcja, nie jesteśmy sobie w stanie nawet tego wyobrazić. Na wyobraźnię, a w konsekwencji – na wybory podejmowane przez ludzi najlepiej działają obrazy. Musimy się nauczyć łatwo wyliczać i pokazywać, jak wiele emisji CO2 wiąże się z naszymi działaniami.

Powinniśmy szukać prostych narzędzi pomiaru naszego wpływu na emisję gazów cieplarnianych oraz wizualizacji tych informacji. Będzie to działało na naszą wyobraźnię, a w konsekwencji – wpływało na dokonywane przez nas wybory.

Wyobraźmy sobie zatem, że cały emitowany w ciągu roku przez ludzkość dwutlenek węgla skraplamy i wlewamy do 200‑litrowych beczek. W tym celu musimy zgromadzić jakieś 190 miliardów beczek. Teraz te beczki ustawmy jedna na drugą i powstanie z tego wieża, która dosięgnęłaby Księżyca. I to 400 razy. Tylko z rocznych emisji! Wierzę, że użycie takich prostych przeliczników mogłoby przełożyć się na indywidualne decyzje podejmowane przez „Kowalskich” – na to, czy pojadą do pracy autem, czy rowerem itp. Jeżeli przeciętny Polak emituje 8 ton CO2 rocznie, przekłada się to na 38 beczek. Jeśli sam pojadę do Krakowa autem, to w podróży tam i z powrotem zapełnię prawie całą 200‑litrową beczkę CO2. Jeśli wybiorę pociąg, to przyczynię się do wyemitowania jedynie 1/5 w porównaniu do podróży samochodem. Ale jeśli autem pojedziemy w 5 osób, to rachunek się wyrównuje. Musimy się nauczyć takich prostych przeliczeń, na bazie których stawiać sobie będziemy indywidualne cele, np. „w tym roku zamiast 38, zapełnię 32 beczki”. Nasze codzienne wybory – jak się przemieszczamy, co jemy, czym ogrzewamy nasze domy, skąd pozyskujemy energię, mają wielki wpływ na ilość emitowanych przez nas do atmosfery gazów cieplarnianych. Dokładnie tak samo w biznesie, musimy mierzyć ślad węglowy naszych produktów i usług i stawiać sobie konkretne cele w kierunku jego obniżania. Działania w sferze „miękkiej” są bez wątpienia bardzo istotne, natomiast w jaki sposób firmy z sektora usług mogą wpływać na przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu w sposób „twardy”? W sektorze nieruchomości, w którym działamy, widzę dwa priorytetowe pola: poprawę efektywności energetycznej oraz coraz większe wykorzystywanie odnawialnej energii. W kolejnym kroku będziemy poszukiwać coraz mniej „emisyjnych” materiałów budowlanych i eksploatacyjnych oraz modeli, które pozwolą na wydłużanie okresu życia budynków i ich wystroju. Wierzę też, że sektor nieruchomości ma spory potencjał we wprowadzeniu rozwiązań w zakresie gospodarki o obiegu zamkniętym – chociażby poprzez wprowadzenie wysokiej jakości budownictwa modułowego. Czy biznes jest w stanie sam narzucić sobie odpowiednio ambitne cele w tych zakresach, czy raczej większość firm podejmie wysiłek dopiero wtedy, gdy zostanie na nie narzucona presja – np. ze strony Unii Europejskiej czy instytucji finansowych? Jestem przekonany, że w całej zielonej transformacji kluczowa jest rola sektora finansowego – banków oraz funduszy inwestycyjnych. Sektor ten przenika przez wszystkie inne dziedziny gospodarki, narzucając określone standardy środowiskowe. I tak też w Europie nie ma już dziś możliwości zrealizowania nowych elektrowni zasilanych węglem, bo prawie żaden bank nie udzieli kredytu na taki projekt, nawet jeśli „spina się” on finansowo. Spodziewam się, że takie „zielone sito” będzie niebawem funkcjonowało nie tylko w sektorze wielkoskalowej energetyki i przemysłu, lecz także w sektorze nieruchomości. Na początku przyjmie ono zapewne postać pozytywnej motywacji, związanej np. z preferencyjnymi warunkami finansowania czy lepszym dostępem do kapitału dla projektów spełniających wysokie wymogi dotyczące efektywności energetycznej. Z czasem jednak – i to raczej dość szybko – projektom dalekim od miana proekologicznych będzie po prostu bardzo trudno uzyskać finansowanie.

„Zielone sito” będzie niebawem funkcjonowało nie tylko w sektorze wielkoskalowej energetyki i przemysłu, lecz także w sektorze nieruchomości. Na początku przyjmie ono zapewne postać pozytywnej motywacji, lecz z czasem projekty nieekologiczne nie będą miały dostępu do finansowania.

O autorze:

Z Marcinem Szpakiem , wiceprezydentem Gdańska, rozmawia Dawid Piwowarczyk. - Jak Pan Prezydent ocenia gdański rynek pracy? - Trzeba tak naprawdę mówić przynajmniej o trójmiejskim rynku. Gdynia, Sopot i Gdańsk tworzą praktycznie jeden organizm gospodarczy i jeden rynek pracy. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w gdańskim urzędzie miasta pracują osoby z Gdyni czy Sopotu. Z drugiej strony wielu gdańszczan znajduje zatrudnienie - na przykład w Gdyni. Ale wracając do pytania, trzeba jasno powiedzieć, że sytuacja nie jest idealna. Stopa bezrobocia nie pozwala spać spokojnie. Na koniec ubiegłego roku wynosiła ona 11,4 procent. - Gdańsk, jak by na to nie patrzeć, jest jednak najgorszy spośród naszej "trójmiejskiej trójki". - Przeprowadzając analizę, powinniśmy wyłączyć z niej Sopot, ze względu na jego bardzo specyficzny charakter. Jest to zdecydowanie mniejszy rynek pracy, dużo lepiej sterowalny. Patrząc zaś na wyniki naszego miasta, należy pamiętać o tym, że w ostatnich latach mieliśmy w Gdańsku do czynienia z kilkoma bolesnymi procesami restrukturyzacji. Najlepszym przykładem jest tutaj Stocznia Gdańska, gdzie z kilkunastu tysięcy pracowników zatrudnionych tam jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych obecnie zostało tylko kilka tysięcy. - A co poza tym zmieniło się ostatnio na gdańskim rynku pracy? - Patrząc na nasz miejski rynek pracy, muszę podkreślić zdecydowanie większą rolę usług małych i średnich przedsiębiorstw w tworzeniu nowych miejsc pracy. W skali makro od trzech lat obserwujemy pozytywne tendencje. Najwyższy poziom bezrobocia mieliśmy w 2002 roku, kiedy to stopa bezrobocia osiągnęła 12,6 procent. Od roku 2003 obserwujemy już wyraźną poprawę i obniżanie się poziomu bezrobocia. Jeszcze dwa lata temu poziom bezrobocia spadł zaledwie o kilkaset osób. Nie było to więc bardzo dużo, ale tendencja się utrzymała. W roku 2004 było już zdecydowanie lepiej, zanotowaliśmy zmniejszenie liczby bezrobotnych o 3 tysiące - do poziomu 11,4 procent. Podobnie jest w roku bieżącym. Według będących obecnie w moim posiadaniu nieoficjalnych danych spadek bezrobocia sięgnie 1-1,5 procent. - Gdańsk nie pełni roli ośrodka ponad­regionalnego. Jeśli spojrzymy na Wrocław czy Kraków, nie mówiąc już o Warszawie, to okaże się, że są to bardzo silne rynki pracy dające zatrudnienie dużej liczbie osób z okolic, czego nie można powiedzieć o Gdańsku. Czy Gdańsk rzeczywiście jest gorszy od tych ośrodków? - Nie. Sądzę, że Gdańsk zdecydowanie pełni rolę takiego ośrodka. Widać to w czasie porannych i popołudniowych korków. Na ulicach zaobserwować można wiele samochodów z rejestracjami z Kartuz, Kościerzyny, Lęborka. Wielu z tych ludzi przyjeżdża tutaj do pracy. Aglomeracja przyciąga. Jest to jednak zjawisko trudno policzalne, ponieważ duża część tych ludzi znajduje zatrudnienie w "szarej strefie". Myślę, że stwierdzenie, iż Gdańsk znajduje się w gorszej niż inne miasta sytuacji, było nieco prowokacyjne. Tak naprawdę w chwili obecnej Gdańsk ma podobną stopę bezrobocia jak Kraków czy Wrocław. Wrocław wyróżnia się rzeczywiście, jeśli spojrzymy na ilość planowanych tam inwestycji. W statystykach będzie to widać dopiero za kilka lat, kiedy fabryki zaczną zapełniać się ludźmi, a tysiące nowych miejsc pracy zacznie w pełni funkcjonować. - A kiedy i czy w ogóle Gdańsk będzie przyciągał takie duże, spektakularne inwestycje? - Już się to dzieje i coraz więcej o tym słychać. Jest cały szereg inwestycji, które muszą zaowocować znaczącą poprawą na rynku pracy. Bardzo dużo obiecujemy sobie po branży logistycznej. Tutaj kołem zamachowym będzie duży terminal kontenerowy, którego budowa rozpoczęła się kilka tygodni temu w Gdańskim Porcie Północnym. Silny ośrodek przeładunku kontenerów mamy też w Gdyni. Stwarza to zapotrzebowanie na budowę całego zaplecza logistycznego. Przykładowo, ocenia się, że w gdańskim terminalu pracę znajdzie około 300 osób, a dodatkowo w jego bezpośrednim otoczeniu powstanie od 1500 do 1800 nowych miejsc pracy. Miasto przygotowało już rezerwę 130 hektarów na potrzeby dużego zaplecza logistycznego. Widzimy duże zainteresowanie ze strony inwestorów z branży logistycznej. Kilka inwestycji realizowanych będzie w najbliższym czasie w okolicy trójmiejskiej obwodnicy. Szacujemy, że branża logistyczna przyczyni się do powstania od kilkuset do kilku tysięcy nowych miejsc pracy w najbliższych latach. Część tych inwestycji ruszy już w roku 2006. Bardzo wyraźne ożywienie widać także w turystyce. Sektor hotelowy w perspektywie dwóch lat odda do użytku około 1000 nowych pokoi hotelowych. W rzeczywistości liczba ta może się zdecydowanie zwiększyć, ponieważ ja mówię tyko o projektach już realizowanych lub będących na ostatnim etapie przygotowań, na przykład w końcowym okresie pozyskiwania pozwoleń na budowę. Stworzy to kolejne kilkaset nowych miejsc pracy zarówno w samych hotelach, jak i w innych firmach turystycznych. Jesteśmy przekonani, że tę branżę czeka wiele lat dynamicznego rozwoju. - Wciąż jednak brakuje dużych inwestycji. Czy Gdańsk ma jakieś wady, które powodują, że wielkie korporacje wolą omijać go szerokim łukiem? Nie słychać także nic o dużych projektach w branży nowych technologii. - Gdańsk, pomimo znakomitej rozpoznawalności międzynarodowej oraz nadmorskiego położenia, ciągle jest źle skomunikowany z resztą kraju i Europą. Uniemożliwia to nam ubieganie się o duże inwestycje, przy których dobra dostępność komunikacyjna stanowi jeden z podstawowych warunków poważnego rozpatrywania danej lokalizacji. Widać tu jednak pozytywne zmiany. Rozpoczęcie budowy autostrady A1 oraz planowana modernizacja linii kolejowej Gdańsk-Warszawa powinny te niedogodności w znacznym stopniu wyeliminować. Bardzo ważne jest to, abyśmy umieli odpowiednio wykorzystać obserwowane od kilku lat przemiany na globalnym rynku pracy. Wiele międzynarodowych korporacji prowadzi realokację swoich oddziałów lub całkowicie przenosi określone funkcje usługowe do krajów o niższych kosztach pracy. Wygrywają na tym Indie czy Filipiny, tworząc dla korporacji potężne centra obsługi klientów, IT czy finansowo-księgowe zatrudniające po kilka, a nawet kilkanaście tysięcy osób. Obecnie Polska też jest na celowniku tych korporacji. - Polska tak, Pomorze nie. A tak naprawdę większość Pomorzan interesuje tylko to, czy oni będą mieli pracę, a nie to, jak wygląda sytuacja w Krakowie czy Wrocławiu. - Właściwie w tej dziedzinie w Europie liczy się jeszcze Portugalia, a ostatnio sporo mówi się też o Rumunii, ale na razie nasz kraj jest liderem. Mamy już kilka przykładów decyzji o ulokowaniu tego typu inwestycji w Polsce. Króluje tutaj Kraków, coraz częściej mówi się o Łodzi, w mniejszym stopniu zaś o Wrocławiu. - Czy jest szansa, że zacznie się też mówić w tym kontekście o Gdańsku? - Prowadzimy obecnie zaawansowane rozmowy z dwoma inwestorami, niestety na tym etapie negocjacji nie mogę ujawnić ich nazw. Jestem przekonany, że w przyszłym roku co najmniej jedno, jeżeli nie dwa takie centra usług uda nam się uplasować w Gdańsku. Będą to duże inwestycje dające docelowo zatrudnienie przynajmniej kilkuset osobom każda. - Jakiego typu mają być te projekty? - Będą to centra finansowo-księgowe, w miarę możliwości również centra badawcze. - A czy istnieje szansa na przyciągnięcie do Gdańska firm zainteresowanych budową centrów naukowo-badawczych i rozwiązań IT? - Tak. Istnieje duża szansa. Już na początku roku powiemy o nowym inwestorze, który utworzy w naszym mieście nowoczesne centrum badawczo-rozwojowe, a także uruchomi produkcję. Rzeczywiście po nieco słabszym okresie Gdańsk włącza się bardzo aktywnie w pozyskiwanie inwestorów. Mogę Pana zapewnić, że dokładamy do tego wszelkich starań. Ogromnym sprzymierzeńcem jest dla nas powstanie na terenie Gdańska podstrefy Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej - miasto wniosło już do strefy kilkanaście hektarów gruntów. Miasto Gdańsk i Marszałek Województwa wspierają również finansowo powstanie parku naukowo-technologicznego w obiekcie dawnych zakładów graficznych przy ulicy Trzy Lipy 3. - Ile nowych miejsc pracy powinno powstać na terenie Gdańska, żeby Pan Prezydent był zadowolony? - Gdański rynek pracy cechuje się dużą płynnością. Spośród ogólnej liczby około 21 tys. osób bezrobotnych co roku ponad 10 tys. znajduje zatrudnienie, a podobna liczba osób nie potwierdza gotowości podjęcia pracy. Ich miejsce zajmują osoby, które w tym czasie utraciły pracę oraz absolwenci, którym nie udało się znaleźć pracy bezpośrednio po zakończeniu edukacji. Poważnym problemem jest tzw. bezrobocie długotrwałe. Prawie połowę bezrobotnych stanowią osoby pozostające bez pracy ponad 12 miesięcy, ich liczba w roku bieżącym nieznacznie zmniejsza się. Jest to grupa, która wymaga szczególnych programów aktywizacyjnych. Celem jest stworzenie jak największej liczby "długotrwałych" miejsc pracy. Wydaje się, że dodatkowe 2 do 5 tysięcy nowych miejsc pracy rocznie jest możliwe do osiągnięcia. Chciałbym podkreślić, że w coraz większym stopniu staramy się nie tylko prowadzić działalność "statutową", ale inicjujemy nowe projekty, które pokazują, że zależy nam na inwestorach, że jesteśmy na nich otwarci, że chcemy im pomagać. W Wydziale Polityki Gospodarczej Urzędu Miejskiego powołaliśmy Centrum Obsługi Biznesu (kierowane przez Alana Aleksandrowicza), jest to zespół, który w kompleksowy sposób prowadzi sprawy inwestycji komercyjnych w naszym mieście. Dla wielu inwestorów poza atrakcyjną lokalizacją i dostępnością kadr równie ważnym elementem jest pozytywne nastawienie władz lokalnych, które może powodować dodatkowe obniżenie ryzyka inwestycyjnego. Z drugiej strony dbamy też o naszych lokalnych przedsiębiorców. Na ulicy Partyzantów uruchomiliśmy nowoczesne Centrum Obsługi Przedsiębiorcy. Jest to jeden z pierwszych tego typu projektów w kraju, gdzie przedsiębiorca pod jednym dachem może załatwić wszystkie sprawy zarówno z nami, jak i Urzędem Skarbowym, Urzędem Statystycznym i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Po krótkim okresie działalności wiemy już, że był to bardzo dobry pomysł. Obecnie prawie każdy nowy podmiot gospodarczy jest obsługiwany w tym miejscu, a przedsiębiorcy zadowoleni z poziomu obsługi i kompetencji kadr bardzo chętnie do niego wracają. - A jak wygląda rola Powiatowego Urzędu Pracy? - Dzięki nowym, większym środkom z zewnątrz, szczególnie pochodzącym z Unii Europejskiej, jesteśmy obecnie w stanie zaoferować zdecydowanie więcej projektów aktywnego przeciwdziałania bezrobociu. W ubiegłym roku przygotowany został kompleksowy Program Aktywizacji Rynku Pracy, w którym specjalne działania dopasowane są do poszczególnych grup bezrobotnych, np. młodzież, absolwenci, osoby długotrwale pozostające bez pracy, niepełnosprawni, itp. Pracownicy PUP stają się swego rodzaju konsultantami zawodowymi, osobistymi pomocnikami. Pomagają bezrobotnemu zdiagnozować jego silne i słabe strony, wskazują szkolenia, z jakich powinien skorzystać, by stać się osobą poszukiwaną na rynku pracy. - Czy miasto posiada dane dotyczące tego, jaka grupa bezrobotnych zatrudniona jest w "szarej strefie"? - Niestety w tym zakresie nie dysponujemy precyzyjnymi danymi statystycznymi. Oceniamy jednak, że średnio od 20 do 30 procent osób figurujących w rejestrach tak naprawdę nie powinno posiadać statusu osoby bezrobotnej. Myślę jednak, że powoli wraz z poprawą na rynku pracy i wdrażaniem nowych programów będziemy zmniejszać skalę tego negatywnego zjawiska. - W jakim kierunku powinny postępować zmiany na rynku pracy w najbliższym czasie? - Od kilku lat obserwujemy rosnącą rolę sektora usługowego oraz małych i średnich przedsiębiorstw w tworzeniu nowych miejsc pracy. Jednocześnie daje się zauważyć zmniejszanie liczby zarejestrowanych podmiotów gospodarczych - głównie z powodu firm jednoosobowych, co przy rosnącym zatrudnieniu w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw świadczy o wzroście średniej liczby osób zatrudnionych w tych przedsiębiorstwach. Myślę, że ta tendencja się utrzyma. Musimy również brać pod uwagę dużo większą płynność siły roboczej w Unii Europejskiej, co bez wątpienia będzie miało silny wpływ na wzrost wynagrodzeń w naszym kraju. Nasz atut w postaci znacząco niższych kosztów pracy może wkrótce zniknąć, musimy więc dopilnować, by przyrost produktywności był wyższy niż przyrost wynagrodzeń. Tylko w taki sposób możemy utrzymać konkurencyjność naszej gospodarki. Jestem przekonany, że w kolejnych latach stopa bezrobocia będzie systematycznie malała w tempie 1-2 procent rocznie. - Czy nie boi się Pan Prezydent, że obserwowany w ostatnim czasie znaczny odpływ z Pomorza młodych i wykwalifikowanych kadr może doprowadzić do stagnacji, a nawet załamania się sytuacji gospodarczej, a w konsekwencji pomorskiego rynku pracy? - Rzeczywiście myślę, że jest to jedno z większych zagrożeń dla naszego rynku pracy. Polskie społeczeństwo, choć z pewnym opóźnieniem w stosunku do większości krajów Zachodniej Europy, wkrótce zacznie się starzeć. Nie powinniśmy być zdziwieni, jeżeli w perspektywie kilku lat pojawi się konieczność importu siły roboczej. Pewnym zwiastunem tego zjawiska może być obecna sytuacja w przemyśle stoczniowym, gdzie bardzo trudno o wykwalifikowanych spawaczy czy ślusarzy. - Patrząc na zachodzące obecnie przemiany, jest pan optymistą czy pesymistą w kwestii oceny perspektyw pomorskiego rynku pracy? - Zdecydowanie optymistą. Jestem przekonany, że obecne, bardzo pozytywne tendencje utrzymają się również w kolejnych latach. - Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Z dr Marcinem Szpakiem , Wiceprezydentem Gdańska, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: Ile spraw można załatwić od początku do końca w gdańskim magistracie przez Internet? Marcin Szpak: Od kilku lat można załatwiać różne sprawy. Obecnie jest ich ponad trzydzieści i ta liczba wciąż rośnie. Bardzo nam zależy, żeby najbardziej powszechne usługi, czyli wydawanie dowodów osobistych czy prawa jazdy, były załatwiane właśnie drogą elektroniczną. Niestety, cykl produkcyjny takich dokumentów uniemożliwia zrobienie wszystkiego bez przychodzenia do urzędu. Barierą jest podpis elektroniczny? Są dwie bariery. Pierwsza to rzeczywiście problemy z podpisem elektronicznym. Drugą barierą jest dokonywanie płatności za czynności urzędowe. Dzisiejsza technologia umożliwia powszechne stosowanie podpisu elektronicznego, ale jego wysoka cena skutecznie powstrzymuje chętnych. Niewielu obywateli decyduje się na płacenie kilkuset złotych rocznie za prawo do podpisu kwalifikowanego. Do tego dochodzi sprawa konstrukcji dokumentów. Na niektórych nadal trzeba odręcznie złożyć podpis i dlatego nie obejdzie się bez jednej lub dwóch wizyt w urzędzie. Natomiast wypełnienie dokumentów i przesłanie ich przez Internet znacznie skraca cały proces załatwiania spraw, no i nie trzeba stać w kolejkach. Przychodzi się na konkretną godzinę. Czy to, że dostęp do Internetu ciągle nie jest powszechny, nie ogranicza liczby chętnych do załatwiania spraw urzędowych drogą elektroniczną? Ponad 70 procent gdańszczan ma dostęp do Internetu i to już chyba nie jest barierą. Moim zdaniem poważniejszym problemem jest coś, co nazywamy kulturą użytkowania komputera oraz Internetu. Czyli przekonanie ludzi, że komputer służy nie tylko do zabawy, ale również do załatwiania spraw. Wydaje mi się, że sukces serwisu Allegro oraz bankowości elektronicznej, czyli dziedzin wymagających zaufania, pokazuje, że Polacy szybko adaptują nowinki techniczne do codziennego życia. W ślad za tym powinno pójść wykorzystywanie Internetu do załatwiania spraw urzędowych. A to w rzeczywistości dopiero początek, gdyż dla Kowalskiego kontakt z urzędem wciąż jest rzadkością. Coraz częściej sieć jest wykorzystywana do komunikacji lokalnych społeczności. Powstają w Internecie serwisy osiedlowe, dzielnicowe, społeczności te konsolidują się wokół lokalnych portali. Tam powstają fora dyskusyjne, podejmowane są różne inicjatywy. Również czekają nas zmiany dotyczące portalu miejskiego, by był on bardziej interaktywny, otwarty i przyjazny dla użytkowników. No i wreszcie kolejna i bardzo ważna, moim zdaniem, rzecz - wykorzystanie sieci w edukacji. Zasoby dostępne dzięki Internetowi stwarzają szkołom ogromne możliwości. Spora ich część ma już charakter interaktywny, co w procesie kształcenia ma ogromne znaczenie. Pracujemy też nad specjalnym programem, który ułatwi i upowszechni stosowanie w szkołach różnych technik multimedialnych i wykorzystywanie ich nie tylko do zajęć komputerowych, ale także na lekcjach fizyki, chemii, historii. Jakim zainteresowaniem cieszy się załatwianie spraw urzędowych przez Internet? W 2006 roku swoje sprawy drogą elektroniczną załatwiało prawie 8 tysięcy osób, w 2007 było już 14 tysięcy. Przyrost jest znaczny, jednak ciągle są to niewielkie liczby. Najwięcej spraw dotyczyło wydania dowodu osobistego oraz rejestracji pojazdów. W latach 2004-2006 samorządy mogły się ubiegać o środki unijne na projekty związane z elektronicznym obiegiem dokumentów, właśnie załatwianiem spraw przez Internet. Gdańsk również starał się o dofinansowanie swojego projektu. Czy przewidywał on także budowę infrastruktury? Budowę sieci finansujemy z własnych środków. Natomiast dostaliśmy pieniądze na duży projekt "e- Gdańsk". Jego realizacja kosztowała 4 miliony złotych, z czego 75% dostaliśmy z UE. Celem było zbudowanie infrastruktury do obsługi dokumentów on-line. Mamy dzięki tym środkom oprzyrządowanie serwerowe wraz z oprogramowaniem, zdolne obsłużyć dużo więcej osób niż do tej pory. Oczywiście całość jest tak skonstruowana, że można przyłączać nowe funkcje i usługi. Jednym z elementów projektu były tzw. furtki internetowe. Znajdują się w kilku miejscach Gdańska, między innymi w radach osiedli, bibliotekach i punktach obsługi mieszkańców Urzędu Miejskiego. Dzięki nim można wiele spraw załatwić drogą elektroniczną, a także za pomocą komputera zdobyć wiele informacji. W nowym okresie programowania, czyli w latach 2007-2013, samorząd województwa dysponuje większymi środkami na informatyzację regionu. Będą głównie przeznaczone na budowę infrastruktury, zwłaszcza w powiatach bardziej oddalonych od aglomeracji. Czy Gdańsk nie czuje się pokrzywdzony i czy budowa infrastruktury powinna być najważniejszym celem? Dziesięć lat temu takie postępowanie było bardzo potrzebne. Mieliśmy monopolistycznego operatora, słabo rozwiniętą infrastrukturę i problemy z dostępem do Internetu. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna, chociaż są jeszcze miejsca ze słabą infrastrukturą i tam powinny interweniować samorządy czy inne podmioty publiczne. Jednak mówimy o Internecie szerokopasmowym. Oczywiście, ale w takich przypadkach też powinniśmy się zastanowić, jak wesprzeć firmy komercyjne, by chciały tam inwestować. Należy zagwarantować odpowiednią liczbę użytkowników, bo dopiero wtedy prywatny operator wyłoży pieniądze na doprowadzenie sieci. Wydaje mi się, że dzisiaj inwestowanie w infrastrukturę internetową ze środków publicznych nie jest dobrym rozwiązaniem. To naprawdę powinno zostać ograniczone do wyjątkowych sytuacji. Środki publiczne muszą być skoncentrowane przede wszystkim na edukacji, promowaniu kultury korzystania z Internetu. Czyli nie tylko rozrywka, ale właśnie edukacja, praca, załatwianie spraw urzędowych, aktywność społeczna. Wykreowanie większego popytu przyciągnie też inwestorów. Rola samorządów oraz środków unijnych polega na budowaniu zasobów, które będą atrakcyjne i z których ludzie będą chcieli skorzystać. Czy pomysły, które znajdujemy w Regionalnym Programie Operacyjnym, powinny zostać zweryfikowane? Jak wspomniałem, większy efekt dla regionu przyniesie nacisk na edukację, promocję i wykorzystanie multimediów oraz programów interaktywnych w szkołach. Oczywiście baczną uwagę należy zwrócić na szkoły wiejskie, na tereny peryferyjne. Wydaje mi się, że to przyniesie lepsze rezultaty niż samo zapewnienie dostępu do sieci bez odpowiedniego kontentu, bez edukowania użytkowników, jak właściwie wykorzystać możliwości Internetu. Jednak dotychczasowe inicjatywy samorządowe, w tym Gdańska, były i są oderwane od siebie. Mają wyspowy charakter. Brak współpracy między poszczególnymi jednostkami jest pewnym problemem. Nie mamy nawet do końca zinwentaryzowanych sieci światłowodowych. A przecież w sporej części należą one do podmiotów publicznych. Nie wszystkie są wykorzystane. Tworząc partnerstwa, można wiele więcej osiągnąć za dużo mniejsze środki. Od dwóch lat współpracujemy z Trój- miejską Akademicką Siecią Komputerową i, moim zdaniem, jest to niezwykle udane partnerstwo. My pomagamy TASK rozbudowywać sieć, oni zaś podłączają do tej sieci szkoły, instytucje samorządowe. Pojawiają się też nowe możliwości, gdyż w najbliższych latach będziemy w Trójmieście sporo inwestować w światłowody, w całą infrastrukturę, a wiąże się to z projektem sterowania ruchem drogowym. TRISTAR, czyli inteligentny system kierowania ruchem, wymaga położenia nowej sieci. Te światłowody będą oczywiście wykorzystywane także do innych celów. Kiedy obejmował pan urząd wiceprezydenta Gdańska, słyszeliśmy zapowiedzi o bezprzewodowym Internecie obejmującym niemal całe miasto, mieli być partnerzy, pieniądze. Co z tych planów zostało zrealizowane? Bezprzewodowy Internet to przyszłość i będzie on coraz popularniejszy. Dzisiaj w Gdańsku traktujemy go w kategoriach promocyjnych. Punkty dostępu, które już działają, ułatwiają skorzystanie z Internetu przede wszystkim turystom na terenie Głównego Miasta. Dodatkowo bezprzewodowa sieć jest dostępna w budynku urzędu, w gmachu Rady Miasta, a także przy furtkach internetowych. Ponieważ sieć ma określonych adresatów, wprowadziliśmy ograniczenia dostępu. Mieszkańcy i firmy tam działające muszą korzystać ze stałych sieci, nie możemy psuć rynku. Zestawiając miliony euro, które poszczególne województwa chcą przeznaczyć na rozwój nowych technologii i ich upowszechnianie, bez trudu można zauważyć, że nasz region, niestety, znajduje się w drugiej połowie tabeli. Nawet województwo podkarpackie jest przed nami. Nie jest pan tym zaniepokojony? Ilość pieniędzy, które samorząd województwa oraz samorządy poszczególnych miast i gmin chcą wydać na informatyzację, ma duże znaczenie. Jednak istotniejszy jest sposób ich wydawania i to, na co zostaną przeznaczone. Większe korzyści przyniesie zainwestowanie w upowszechnienie, w napełnienie Internetu treścią. Trzeba się też zastanowić, jak zachęcać do wykorzystywania tych możliwości. Ale wnioski nie są budujące: z jednej strony na informatyzację naszego regionu przeznaczamy mało pieniędzy - wystarczy zajrzeć do Regionalnego Programu Operacyjnego, z drugiej strony niewłaściwie je wykorzystujemy, i na to właśnie pan zwrócił uwagę. Dlatego powinniśmy o tym rozmawiać… O czym można jeszcze rozmawiać, skoro RPO został zaakceptowany w Brukseli i władze województwa są przekonane o słusznym wyborze? Program jest wprawdzie zamknięty, ale konkretne projekty jeszcze nie zostały złożone. I chyba na tym etapie powinny się toczyć dyskusje, jak wykorzystać otrzymywane z Unii Europejskiej środki. Szczegółowe kryteria muszą premiować projekty, które dadzą największy efekt. Najlepszy w tworzeniu społeczeństwa informacyjnego, a nie tylko infrastruktury. Ktoś jeszcze podziela takie zastrzeżenia do RPO? Taka dyskusja toczy się w naszym regionie, ale też w innych miejscach w kraju. Na świecie zaczyna dominować troska o zapełnienie Internetu, wypełnienie go odpowiednią zawartością. W krajach tzw. starej Unii Europejskiej infrastruktura nie ma już tak wielkiego znaczenia. O drogach czy szybkiej kolei też mniej się dyskutuje, bo one po prostu już są. Peryferyjne regiony w Irlandii czy Szkocji miały podobne problemy kilka lat temu i angażowano w to środki publiczne. Jednak nawet wtedy infrastruktura nie była najważniejsza. Czy ubiegając się o środki europejskie na rozwój społeczeństwa informacyjnego, Gdańsk nie będzie zainteresowany rozbudową infrastruktury? Niezupełnie, bo wspomniany inteligentny system kierowania ruchem potrzebuje niezależnej infrastruktury. Będzie to nie tyle element budowania społeczeństwa informacyjnego, ile instalowanie urządzeń oraz programów pozwalających lepiej wykorzystać infrastrukturę drogową w Trójmieście. Projekt składamy razem z Gdynią i Sopotem, a jego wartość to 200 mln złotych. Będziemy kontynuować wdrażanie społeczeństwa informacyjnego i dlatego między innymi tworzymy zespół, który będzie nad tym pracował. Jak wspominałem, rozbudowujemy też miejski portal, aby był bardziej interaktywny, będzie można coraz więcej spraw załatwiać przez Internet. Kolejny element to zacieśnianie współpracy z Trójmiejską Akademicką Siecią Komputerową i podłączenie do niej wszystkich gdańskich szkół oraz instytucji miejskich. Przybędzie nam też miejsc, w których będzie można bezprzewodowo korzystać z Internetu. Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Z Marcinem Szpakiem , wiceprezydentem Gdańska , rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Zapoznał się pan z informacjami o pomorskim eksporcie. Dynamika wzrostu nie jest zbyt imponująca. Jeżeli spojrzymy na wartość eksportu i udział w PKB całego kraju, to jesteśmy na równorzędnej, pierwszej pozycji z województwem dolnośląskim. Natomiast jeżeli chodzi o wartość eksportu per capita , jesteśmy na trzecim miejscu za województwami dolnośląskim oraz śląskim. Dynamika wzrostu eksportu rzeczywiście lokuje nas pośrodku krajowej stawki. Do tej pory największy udział w eksporcie miały produkty przemysłu stoczniowego. Jednak w tym sektorze może nastąpić spowolnienie. W południowych województwach powstało w ostatnich latach sporo nowych fabryk nastawionych właśnie na eksport i może dlatego podkarpackie czy też małopolskie mają lepszą dynamikę wzrostu niż my. Na Górnym Śląsku na przykład dobrze rozwija się przemysł motoryzacyjny, pod Wrocławiem i Toruniem – elektroniczny. W naszym przypadku dominują właśnie produkty przemysłu okrętowego oraz chemicznego. To chyba wynika ze struktury naszego przemysłu i silnej pozycji przemysłu petrochemicznego oraz stoczniowego. Nie ma u nas dużych zakładów motoryzacyjnych czy też elektronicznych. I decyduje o tym głównie położenie geograficzne, w tym brak autostrad. Oddanie do użytku pierwszego odcinka autostrady A1 dopiero otwiera pewne możliwości pozyskania inwestorów z branży motoryzacyjnej oraz elektronicznej.
Jako Gdańsk czy też cały region nie nastawiamy się na wielkich inwestorów. Bardziej interesują nas średniej wielkości przedsiębiorstwa.
Nie jestem pewien, czy powinno nam tak bardzo zależeć na dużej fabryce samochodów. Na Pomorzu mamy natomiast coraz więcej firm sektora IT, w tym usługowych. Nie widać tego wśród najważniejszych pozycji eksportowych. Ja też nie myślę o dużych fabrykach. Jako Gdańsk czy też cały region nie nastawiamy się na wielkich inwestorów. Bardziej interesują nas średniej wielkości przedsiębiorstwa. Również międzynarodowe koncerny, które u nas zainwestowały i reprezentują nowoczesne technologie z nastawieniem na eksport – japońska Suruga Seiki czy Johan Krauze z grupy Thyssen Krupp – nie zbudowały wielkich fabryk. Tej wielkości firmy są bardziej stabilne i mniej skore do szybkiej zmiany miejsc. A nawet gdyby do tego doszło, to strata dla gospodarki Gdańska czy też całego regionu będzie mniejsza niż na przykład gdyby LG opuściło Wrocław albo Sharp – Toruń. Czy w ciągu 2–3 lat usługi informatyczne i finansowo-księgowe mogą stanowić poważną pozycję w naszym eksporcie? Myślę, że to dłuższa perspektywa i trzeba poczekać 10–15 lat. Być może wtedy będą w czołówce naszych produktów eksportowych. Pośrednio, ściągając takich inwestorów, macie wpływ na nasz eksport. Tylko że to bardziej kibicowanie niż na przykład wsparcie dla naszych przedsiębiorców w eksportowaniu ich produktów oraz usług. Powinniśmy być bardziej aktywni. Do tej pory działania samorządu gdańskiego i pomorskiego były skupione na pozyskiwaniu inwestorów oraz rozwoju naszych małych i średnich przedsiębiorstw. Myślę, że kolejnym etapem wsparcia rozwoju przedsiębiorczości w naszym regionie będzie pomoc w zdobywaniu zagranicznych rynków. To oczywiście zadanie dla stowarzyszeń przedsiębiorców, ale na całym świecie państwo i samorządy dbają w ten sposób o swoich przedsiębiorców. Organizują misje gospodarcze, różne instrumenty wsparcia – w tym dotacje dla firm chcących eksportować.
Musimy pomagać naszym przedsiębiorcom w zdobywaniu zamówień na zagranicznych rynkach. Potrzebna będzie współpraca z organizacjami pracodawców, gdyż samodzielnie samorządy nie są w stanie sprostać temu zadaniu.
Co do tej pory powstrzymywało polskie samorządy przed udzielaniem takiej pomocy przedsiębiorcom? Co możecie zaoferować oprócz wsparcia przy wyjazdach na zagraniczne imprezy targowe? Możemy też organizować misje gospodarcze z udziałem władz regionu, miasta i naszych przedsiębiorców. Do tej pory przyjmowaliśmy takie misje z Niemiec, Finlandii, a nawet z Indii. Jako samorząd mamy za sobą tzw. roadshow inwestycyjne, ale były one nastawione raczej na pozyskiwanie inwestorów. Wyjeżdżaliśmy do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Indii, a ostatnio do Stanów Zjednoczonych. Dostrzegamy jednak potrzebę zmiany i promowania naszych firm, produktów oraz usług za granicą. Musimy pomagać naszym przedsiębiorcom w zdobywaniu zamówień na zagranicznych rynkach. Potrzebna będzie współpraca z organizacjami pracodawców, gdyż samodzielnie samorządy nie są w stanie sprostać temu zadaniu. Należy zacząć od identyfikacji firm, które mają potencjał eksportowy i są zainteresowane szukaniem nowych odbiorców. Ministerstwo Gospodarki przygotowuje specjalny program finansowany z funduszy unijnych, który zakłada zbudowanie regionalnych sieci wsparcia eksportu. W każdym województwie ma powstać instytucja wspomagająca firmy zainteresowane działalnością na rynkach zewnętrznych. Ten projekt nie ma jeszcze ostatecznego kształtu. Tym bardziej że nawet w skali kraju taka polityka wspierania eksportu dopiero raczkuje. Istniejący system w postaci biur przy ambasadach i konsulatach nie sprawdził się. Dlatego postulujemy stworzenie agencji promocji inwestycji i eksportu, czyli czegoś, co w wielu krajach Europy Zachodniej od lat skutecznie działa. Inna możliwość to rozszerzenie kompetencji Państwowej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych o promocję eksportu; stworzenie sieci placówek odpowiadających za poszukiwania zagranicznych rynków zbytu dla naszych przedsiębiorców. Należy taką strukturę zbudować od podstaw, dać jej nowe kompetencje, nowych ludzi i, oczywiście, pieniądze.
To władza państwowa powinna ustalać preferencje eksportowe, dobierać narzędzia, przyznawać środki i rozdzielać role.
Mówi pan cały czas o poziomie centralnym. Jak powinna na tym polu wyglądać aktywność samorządów? Czy są prawne i finansowe możliwości wspierania eksportu? Prawne możliwości oczywiście są. To się mieści w obszernej sferze wspierania rozwoju gospodarczego miasta. Nie ma więc formalnych przeszkód, chociaż trudno z poziomu samorządowego prowadzić politykę międzynarodową. Dlatego należy stworzyć spójną strukturę i trzeba ją zbudować od góry. To władza państwowa powinna ustalać preferencje eksportowe, dobierać narzędzia, przyznawać środki i rozdzielać role. Duże firmy radzą sobie same. Pomocy potrzebują małe i średnie przedsiębiorstwa. Dużym firmom wsparcie publiczne też nie zaszkodzi. Gdy nawiązujemy kontakty z krajami o silnej władzy centralnej, na przykład w Azji, to wspólna obecność w jednej delegacji polityków, wysokich urzędników i przedsiębiorców uwiarygadnia tych ostatnich. Zacieśniamy współpracę z Berlinem i widzimy, jak tamtejsza organizacja przedsiębiorców współpracuje z władzami właśnie przy ekspansji na obce rynki. Berliński przykład pokazuje też, jak wiele rzeczy można zrobić bez angażowania wielkich środków. Gdańsk ma wiele miast partnerskich. Czy poza wizytami władz, współpracą kulturalną oraz sportową jest miejsce na współpracę gospodarczą? Przedstawiciele firm z Turku, Bremy czy Lipska przyjeżdżali do Gdańska; pomagaliśmy aranżować ich spotkania z naszymi przedsiębiorcami. Z tego co wiem, niektóre rozmowy kończyły się podpisywaniem kontraktów. To znowu tylko ściąganie inwestorów zagranicznych. Nie. Te kontrakty zwykle oznaczały wchodzenie naszych przedsiębiorców na tamtejsze rynki. Chociaż te działania były prowadzone na niewielką skalę. Jestem pewien, że warto zainwestować w ten kierunek. Mówił pan o budowaniu struktur i decydującym znaczeniu władzy centralnej. Może rzeczywiście powinien się tym zajmować rząd i jego agencje oraz samorząd regionalny, a pozostałe szczeble samorządów już nie? Pierwsze skrzypce powinny grać instytucje państwowe i samorządu regionalnego. Jednak, moim zdaniem, musi być też miejsce dla samorządów pozostałych szczebli, szczególnie dużych miast o charakterze metropolitalnym. Występujemy na arenie międzynarodowej, prowadzimy wymianę kulturalną, współpracują organizacje pozarządowe, więc jak najbardziej jest pole do działań promocyjnych związanych z gospodarką, szukaniem nowych możliwości dla naszych firm. Jak odległy jest moment, w którym do Gdańska będą przyjeżdżały misje, próbując namówić tutejszych przedsiębiorców do inwestowania w innych częściach świata? Nasze firmy jeszcze nie są tak silne i okrzepłe, żeby na dużą skalę inwestować za granicą. Natomiast jest sporo takich, które mają na tyle dobre produkty i bazę kapitałową, że mogą szukać okazji do zakupów w takich krajach jak Węgry, Czechy czy Stany Zjednoczone. Tamtejsze problemy gospodarcze powodują, że dla naszego kapitału, który myśli o globalnej ekspansji, pojawiają się możliwości zakupu przedsiębiorstw. Pozostańmy jednak przy konkretnej pomocy, której można teraz udzielać naszym firmom chcącym wejść na zagraniczne rynki. Na co stać Gdańsk? Nie jest to tania rzecz. Nie stać nas na poręczenia czy gwarancje eksportowe. Natomiast działania promocyjne, różnego typu misje handlowe są w naszym zasięgu. Niestety, nie jesteśmy jeszcze na to przygotowani organizacyjnie. Trzeba do tego zadania zbudować struktury. Należy też pamiętać, że na takie cele są całkiem pokaźne środki unijne w programie Innowacyjna Gospodarka. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content