Hausner Jerzy

Prof. dr hab. Jerzy Hausner jest profesorem nauk ekonomicznych, pracownikiem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Od 2010 r. członek Rady Polityki Pieniężnej.
Od połowy lat 90. pełnił szereg funkcji państwowych i rządowych. Był m.in. szefem doradców wicepremiera Grzegorza Kołodki (1994–1996), następnie w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza (1997) pełnomocnikiem rządu ds. reformy zabezpieczenia społecznego i podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
W latach 2001–2005 poseł na Sejm RP IV kadencji. Wicepremier i minister w rządach Leszka Millera (2001–2004) oraz Marka Belki (2004–2005). Autor planu naprawy finansów publicznych (tzw. planu Hausnera).

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk Leszek Szmidtke: Polska gospodarka, polskie firmy tracą dotychczasowe atuty wynikające na przykład z niższych kosztów pracy. Dochodzimy do ściany? Jerzy Hausner: Nasza gospodarka się rozwija i ciągle posiada spore atuty. Niestety coraz wyraźniej widzimy, że mnożą się bariery i nasz rozwój okupiony jest coraz większym wysiłkiem i nakładami. Jednak nie tylko gospodarka jest temu winna. Moim zdaniem większe znaczenie ma otoczenie, czyli państwo i społeczeństwo. Idąc tropem Janusza Czapińskiego, można powiedzieć, że nasz rozwój ma charakter molekularny i opiera się na mikrospołecznych strukturach. Rozwija się życie rodzinne, społeczne i gospodarcze na lokalnym poziomie. Dlatego dobrze wygląda na przykład budownictwo mieszkaniowe i powstaje dużo małych firm. Natomiast wszystko, co zależy od dużego, zbiorowego wysiłku, co jest zależne od jakości komunikacji społecznej – tzw. umiejętności miękkich – wygląda dużo gorzej. Z tego powodu bardziej złożone problemy, jak gospodarka wodna lub transport kolejowy, nie prezentują się najlepiej. Jak, w takim razie, mamy sobie poradzić z bardziej skomplikowanymi systemami opartymi na przepływie informacji? Jesteśmy przedsiębiorczy, ale nie innowacyjni.
Zmiana na lepsze musi się dokonać poprzez otoczenie, w którym działają firmy. Dlatego skok jakościowy powinien się odbyć poprzez szkoły, uczelnie, sądy, samorządy terytorialne, a nawet urzędy skarbowe.
Czyli rozwiązania należy szukać w sferze mentalnej, społecznej, a nie gospodarczej? Trzeba dołożyć do tego jeszcze sferę państwową. Mała innowacyjność polskiej gospodarki to nie tylko problem przedsiębiorstw. Firmy, które robią karierę na skalę europejską lub nawet globalną, są innowacyjne, bo inaczej nie poradziłyby sobie na bardziej konkurencyjnych rynkach niż nasz. Niestety takich lokomotyw mamy za mało, a przedsiębiorstwa działające w kraju w większości nie szukają nowych rozwiązań. Dlatego prawdopodobieństwo, że z małej polskiej firmy narodzi się globalny gracz, jest niewielkie. Zmiana na lepsze musi się dokonać poprzez otoczenie, w którym działają firmy. Dlatego skok jakościowy powinien się odbyć poprzez szkoły, uczelnie, sądy, samorządy terytorialne, a nawet urzędy skarbowe. 20, a nawet 10 lat temu nikt nie myślał, że polska firma będzie chciała debiutować na NASDAQ albo będzie kupowała za miliardy dolarów dużą kanadyjską firmę. Więc może to kwestia czasu? To jest kwestia czasu, ale nie można go rozumieć linearnie. W rozwoju nie dochodzi się automatycznie do kolejnych celów, nie przekracza się kolejnych progów, gdyż znaczenie mają pewne formuły. Przez pewien czas działają, później się jednak wyczerpują i gospodarka już nie rośnie. Nasza gospodarka rozwija się według formuły, którą nazywam dyfuzją naśladowczą. Polega na imporcie narzędzi zarządczych oraz urządzeń. Dziś bardzo pomaga nam kapitał zagraniczny, wytwarzający w Polsce produkty i eksportujący je w świat. Niestety zagraniczni inwestorzy nie rozwijają tych produktów i nie tworzą nowych w naszym kraju. Myśl jest na zewnątrz, a nad Wisłą są często tylko montownie. Cieszymy się z inwestycji w business centres, ale w większości polega to na prostym fakturowaniu. Powinno nam zależeć na takim rozwoju umiejętności osób pracujących w centrach biznesowych, który umożliwi im zajmowanie się coraz bardziej skomplikowanymi procedurami i zagadnieniami. Powinno nam zależeć na powstawaniu centrów badawczo­‑rozwojowych. Czas w rozwoju ma znaczenie, ale musi też nastąpić postęp jakościowy. Dlatego potrzebujemy działań wyzwalających proinnowacyjne zachowania przedsiębiorstw. Czy narzędzia, które może wykorzystać władza publiczna, są wystarczające do takiej zmiany? Moim zdaniem narzędzia wykorzystywane obecnie przez władze publiczne nie przystają do potrzeb. Doskonałym przykładem jest Ministerstwo Gospodarki. Czy to jest ministerstwo rozwoju, polityki strukturalnej, które potrafi pobudzać przedsiębiorczość i formułować programy zmian? Spójrzmy dalej, Ministerstwo Rozwoju Regionalnego nie zajmuje się przecież rozwojem regionalnym, tylko absorpcją środków unijnych. Niepokojące jest też, że prawie cała działalność prorozwojowa jest finansowana ze środków europejskich. Krajowe pieniądze stanowią skromną część. Jeżeli do tego dołożymy niską efektywność wydawania środków, to robi się z tego klasyczna bańka. Technicznie wydajemy unijne środki dobrze, ale jakościowo wygląda to mizernie. Dlatego należy postawić pytanie, jaki będzie efekt tak wydawanych pieniędzy. Jednak zasadniczy problem to brak tego, co określić trzeba suwerenną myślą strategiczną. Nie ma państwowej strategii rozwoju gospodarczego, a w konsekwencji nie ma układu instytucjonalnego mogącego tworzyć i uruchamiać narzędzia kształtujące ten rozwój. Co jest przyczyną tej słabości? Za słabością instytucjonalną kryje się niewłaściwy układ bodźców, struktur organizacyjnych, narzędzi oraz niezdolność do perspektywicznego myślenia. Jako państwo potrafimy się zmobilizować, mamy zdolność reaktywną, ale już ograniczoną zdolność responsywną – przykładem jest zamieszanie wokół ACTA. Natomiast rozwój oznacza działania prospektywne, czyli wyprzedzające. Te zaś wymagają dużej zdolności myślenia strategicznego. Gdy zapytać o centra myśli strategicznej rządu lub państwa, to widać, że przez moment był to Michał Boni ze swoim zespołem. Z tym, że bardzo interesujące i nowatorskie raporty przygotowane przez tez zespół nie przekładały się na operacyjne działania rządu czy szerzej – administracji publicznej.
W dzisiejszym świecie nie ma pełnej niezależności i wybór polega na stopniu współzależności. Może się ona przerodzić w zależność, czyli peryferyjny i podporządkowany rozwój, jeżeli nie buduje się własnej podmiotowości.
Presja Komisji Europejskiej, która zapowiada w nowym okresie programowania odejście od polityki spójności na rzecz innowacyjności, nie zmusi nas do zmiany myślenia i działania? Unia Europejska ma za sobą bolesne doświadczenia ze strategią lizbońską. Zapisane tam próby pobudzania konkurencyjności gospodarki zakończyły się porażką. Obecnie bardziej rozwinięta część wspólnoty koncentruje się na bieżących problemach, ale szybko wróci do zastanawiania się, jak podnosić konkurencyjność europejskiej gospodarki w dłuższej perspektywie. Tylko, że w Brukseli recepty na polską gospodarkę nie wymyślą. Sami musimy to zrobić. Powinna powstać nasza suwerenna myśl rozwojowa powiązana z kierunkami rozwoju wypracowanymi przez Unię Europejską. W dzisiejszym świecie nie ma pełnej niezależności i wybór polega na stopniu współzależności. Może się ona przerodzić w zależność, czyli peryferyjny i podporządkowany rozwój, jeżeli nie buduje się własnej podmiotowości. Stajemy wobec kluczowego wyzwania: jak budować podmiotowość gospodarczą, a istotą podmiotowości jest konkurencyjność. Dlatego musimy dokonać bilansu mocnych i słabych stron i wybrać te kierunki rozwoju, które pozwolą budować przewagi konkurencyjne. Na pewno ich nie stworzymy, będąc tanim producentem i wykonawcą tanich usług.
Spoglądając na strategie regionalne i programy operacyjne trudno dopatrzyć się różnic. Tak jakby dla województwa podkarpackiego i pomorskiego był ten sam wzór. Każde województwo chce być innowacyjne i odmienia innowacyjność przez wszystkie przypadki.
Czy te wybory dotyczą w równym stopniu władzy centralnej i samorządów różnych szczebli? Spoglądając na strategie regionalne i programy operacyjne trudno dopatrzyć się różnic. Tak jakby dla województwa podkarpackiego i pomorskiego był ten sam wzór. Każde województwo chce być innowacyjne i odmienia innowacyjność przez wszystkie przypadki. Tymczasem są między nimi kolosalne różnice i muszą one znaleźć własne koncepcje rozwoju z uwzględnieniem wspólnego organizmu jakim jest unitarna Polska. Budując strategie trzeba dokonać wyboru. Oczywiście jest to ryzyko, ale należy je podjąć. Kto ma tworzyć taką strategię i ponosić odpowiedzialność za podejmowane ryzyko? Tworzenie strategii odbywa się na co najmniej trzech poziomach. Nim przystąpi się do jej konstruowania, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy na poziomie regionu prowadzimy jakąś politykę? Jeżeli prowadzimy, to jak ona wygląda, kto za co odpowiada i jakie narzędzia są do dyspozycji. Polityka regionalna nie polega na wydawaniu unijnych pieniędzy. Wystarczy, że tak ją rozumie Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Nieefektywne wydawanie pieniędzy w gruncie rzeczy jest obciążeniem, a nie rozwojem. Dlatego myśląc o przyszłości, trzeba postawić kolejne pytanie: z czego regiony mają czerpać dochody? Samorządy regionalne muszą się zmierzyć na przykład z dylematem, co zrobić, żeby wytwarzana energia była czystsza i jednocześnie tańsza. Dopiero później przychodzi czas na tzw. kwestie narzędziowe, na szukanie ekspertów, tworzenie projektów, szukanie partnerów, współpracy z różnymi środowiskami: biznesowymi, pozarządowymi itd. Zdolność do współpracy i do zwrotnej refleksji decydują, czy wizje można zrealizować. Jeden z moich ulubionych przykładów: co zyskało Opole na autostradzie łączącej Wrocław z Katowicami? Chyba tylko to, że szybciej można ominąć to miasto. Co wyzwala perspektywiczne myślenie, stymuluje rozwój? Potrzebujemy swobody działania, zdolności komunikowania i wreszcie umiejętności współdziałania. Jest miejsce na wartości? Mieszczą się w tym co nazwałem „zdolnością komunikowania”. Wartości nie można narzucić i dlatego jest to część większej całości. Dyskutując o wieku emerytalnym widzimy, że nie można tego rozpatrywać w kategoriach księgowych. Za tym się kryją również pewne zasady społeczne, wartości rozwojowe. Jeżeli w ten sposób będziemy podchodzić do poważnych wyzwań, jest szansa na porozumienie. W innym wypadku będziemy mieli próbę sił, a z tego nic dobrego nie wyniknie. Skoro jesteśmy przy emeryturach, to w ilu województwach mamy refleksję o starzeniu się społeczeństwa i skutkach, jakie niesie ten proces? W północnej części Polski nie znam takiego przypadku żeby samorząd regionalny poddawał ten problem pod dyskusję lub był zawarty w strategiach. Widziałem jeden dokument podejmujący ten temat przygotowany przez samorząd województwa małopolskiego. A przecież starzeje się nie tylko Europa, Polska, ale również nasze województwa i miasta. Władze samorządowe wszystkich szczebli powinny się zdobyć na taką refleksję. Ten proces niesie określone konsekwencje i nie można tego ignorować. Wydźwięk pańskiego raportu nie był zbyt optymistyczny. Taka jest również pańska ocena przyszłości? Jestem wręcz genetycznym optymistą. „Rozwój” nie jest kategorią wiary, ale przekonania o istnieniu mechanizmów pozwalających rozwiązywać problemy. Najczęściej rozwiązanie jednych rodzi inne, które też trzeba będzie pokonać. Wszystko zaczyna się jednak od refleksji, nowych idei, a później potrzebne są umiejętności przełożenia ich na praktykę. Jednak mimo optymizmu dostrzegam w Polsce umacnianie się barier rozwojowych i jeżeli nie usuniemy ich teraz, to z czasem będzie to coraz trudniejsze. Wtedy zamiast płynnego pokonywania trudności przeżyjemy zapaść, która otworzy dopiero drogę do rozwoju. Rozwijanie się w ten sposób jest bardzo kosztowne i bolesne. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content