Nowicki Marcin

Marcin Nowicki jest dyrektorem Obszaru Badań Regionalnych i Europejskich w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową. Autor i współautor kilkudziesięciu opracowań z zakresu rozwoju regionalnego, atrakcyjności inwestycyjnej i konkurencyjności polskich regionów, procesu integracji europejskiej, rozwoju sektora MSP i rynku pracy.

O autorze:

Wiele lat temu miałem okazję zwiedzić pewne miasto na innej półkuli. Wielkie, piękne, różnorodne, bardzo bogate, tętniące życiem, przyciągające swoją atmosferą. Metropolia ta od lat znajduje się w czołówce rankingów jakości życia. W mieście tym jest ulica, która – wtedy, wiele lat temu − była gwarna, wesoła i niezwykle popularna, zarówno wśród mieszkańców, jak i turystów. I to pomimo swego obskurnego wręcz (nawet z perspektywy mieszkańca ówczesnej Polski) wyglądu. Pamiętam, że uznałem to za swoisty paradoks… Włodarze owego miasta zdecydowali się poprawić estetykę tego jego fragmentu. Teraz ulica ta zyskała nowe oblicze: pojawiły się na niej piękne chodniki i nowa nawierzchnia, odnowione fasady, a w ślad za tym − coraz bardziej ekskluzywne sklepy i restauracje. Za to ubyło życia. A przecież nie takie było zamierzenie decydentów… Bo tak samo jak dołujące może być otoczenie zapuszczone i zdewastowane, tak też przytłaczające może być przewymiarowanie, przepych i niedopasowanie do tradycji danego miejsca, jego klimatu i tożsamości, a nade wszystko do jego mieszkańców.

Tak samo jak dołujące może być otoczenie zapuszczone i zdewastowane, tak też przytłaczające może być przewymiarowanie, przepych i niedopasowanie do tradycji danego miejsca, jego klimatu i tożsamości, a nade wszystko do jego mieszkańców.

Takich przykładów jest wiele. W każdym zakątku globu. Łączy je zazwyczaj coś jeszcze: po wydaniu olbrzymich kwot na „upiększenie” trzeba ponosić kolejne nakłady na programy ożywiania, a często po prostu przywracania życia takim miejscom. Na szczęście nie brakuje też dowodów, że lekarstwo wcale nie musi być trucizną. Że rewitalizując, można jednocześnie tworzyć żywą tkankę miejską, przywracać lub kreować na nowo urok i budować przyjazny mieszkańcom klimat. A zamiast folderowej sztampy można dodać różnorodności. Jak tego dokonać? Prostej odpowiedzi na to pytanie udzieliła podczas Kongresu Obywatelskiego pani profesor Maria Lewicka: miasto ma być na miarę ludzi!

To dopasowanie miast do naszych potrzeb, aspiracji, ale też kulturowych korzeni i materialnych możliwości wykracza poza kwestię estetyzacji. By zrozumieć, co to znaczy i jak szeroki wachlarz decyzji obejmuje, wystarczy zastanowić się, gdzie chcielibyśmy żyć. Otoczeni szklanymi drapaczami chmur, wśród drzewek w donicach („bo zagrażają rurom i kablom pod chodnikiem”), zmuszani do przechodzenia przejściami podziemnymi pod szerokimi i wiecznie zakorkowanymi drogami szybkiego (!) miejskiego ruchu, lawirując między ogrodzeniami i tracąc czas na zaparkowanie samochodu? Czy może raczej chodząc albo jeżdżąc rowerem po klimatycznych uliczkach, mijając uśmiechniętych ludzi, załatwiając sprawunki i wszystkie ważne sprawy niejako po drodze, odpoczywając w parkach i bawiąc się z dziećmi albo wnukami bez poczucia, że robimy to na autostradowym MOP-ie? Tak, jak zaczynamy doceniać slow food, tak samo nasze miasto możemy zmieniać w slow city.

Od lat gonimy „lepszy świat”. A robiąc to – powielamy, niestety, jego błędy. Przyjrzyjmy się rozwiniętym, bogatym miastom w różnych miejscach globu, które wydają teraz krocie, by na granitach i szkle, którymi przez dziesięciolecia się „upiększały”, zakiełkowało na nowo życie. I wyciągnijmy wnioski z ich doświadczeń! Remontujmy od razu nasze życie tak, aby nie trzeba było go potem reanimować. Za każdym razem, gdy sięgamy po pieniądze (teraz łatwe, bo unijne) i zaczynamy „rysować” miasto, przyjmijmy że nadrzędne ma być kryterium relacji społecznych. I zadajmy sobie pytanie: czy to, co chcielibyśmy zrobić, będzie im sprzyjać czy przeciwnie – przeszkadzać, a nawet je niszczyć.

Remontujmy od razu nasze życie tak, aby nie trzeba było go potem reanimować. Za każdym razem, gdy sięgamy po pieniądze (teraz łatwe, bo unijne) i zaczynamy „rysować” miasto, przyjmijmy że nadrzędne ma być kryterium relacji społecznych.

Miasto na miarę ludzi to miejsce, gdzie ich się po prostu spotyka. To w ten sposób rodzą się znajomości i przyjaźnie, to właśnie to sprzyja nawiązywaniu ciekawych kontaktów i rozwojowi przedsiębiorczości. Miasto na miarę ludzi to także bezpieczeństwo – zarówno fizyczne, jak i materialne czy społeczne. Ale nie za sprawą tysięcy kamer i setek strażników miejskich, a dzięki empatii i pomaganiu sobie nawzajem.

Chyba największym wyzwaniem jest jednak stworzenie właściwych relacji między interesem prywatnym a dobrem wspólnym. Zderzenie tych dwóch wymiarów naszego życia staje się obecnie polem konfrontacji i napięć. Z jednej strony mój dom, moja fasada, mój płot i mój samochód, z drugiej − nasz krajobraz, nasza ulica, nasze miasto. Musimy określić na nowo, gdzie powinna przebiegać granica między nimi. Albo… pogłębimy ten konflikt. A to właśnie on zamienia polskie miasta w rozproszone, nieskoordynowane skupiska ogrodzonych sypialni, które łączymy coraz szerszymi i coraz bardziej zakorkowanymi drogami (nie ulicami!) ze szklanymi biurowcami, w których pracujemy i centrami handlowymi, które przejmują dawne funkcje centrów miast.

Musimy określić na nowo, gdzie powinna przebiegać granica między interesem prywatnym a dobrem wspólnym. Zderzenie tych dwóch wymiarów naszego życia staje się obecnie polem konfliktu i uniemożliwia spójny rozwój naszych miast.

Powoli chyba jednak dostrzegamy, że jakość naszego życia w miastach zależy bardziej od przyjaznego „ocierania się” o siebie na co dzień w ciekawej i klimatycznej przestrzeni miejskiej, od „szycia polskich miast na naszą miarę” niż od inwestycyjnej gigantomanii, którą często „przykrywa się” brak koncepcji holistycznego rozwoju. Takiego, który nie ogranicza się do materialnych warunków życia, ale poprawia jego jakość. To wymaga budowy strategii wykraczającej poza funkcje inwestycyjne – zarządzanie takim rozwojem to przede wszystkim animowanie lokalnych procesów społecznych i gospodarczych, wzajemne inspirowanie, wspieranie dobra wspólnego i moderowanie interesów indywidualnych tak, aby nie marginalizowały interesu publicznego.

Budowanie jakości życia wymaga strategii wykraczającej poza funkcje inwestycyjne – to przede wszystkim animowanie lokalnych procesów społecznych i gospodarczych, wzajemne inspirowanie, wspieranie dobra wspólnego i moderowanie interesów indywidualnych tak, aby nie marginalizowały interesu publicznego.

O autorze:

Coraz lepiej wiemy, dlaczego aktywność fizyczna jest ważna. Lakonicznie, ale z dużą głębią można podsumować, że sport to zdrowe ciało i zdrowy duch, także ten społeczny. Jednak sport ma dwa oblicza, jest jak magnes – może przyciągać, ale może też odpychać. Jeżeli ktoś ma pecha i na pewnym etapie swojego życia zostanie potraktowany niewłaściwym „biegunem sportowego magnesu”, może od sportu zostać odstraszony na dobre, na całe życie. To odpychanie przybiera różne formy i odbywa się na wszystkich etapach naszego życia. To przez nie potrzebujemy potem wszelkiej maści programów promocji aktywności fizycznej, zachęcania, namawiania, zmuszania – przywracania do sportu. Dlaczego przywracania? Bo zdecydowana większość z nas rodzi się bardzo aktywna fizycznie i bardzo szybko trudno nam usiedzieć w jednym miejscu. Nawet jeśli nie możemy, to bardzo chcemy się ruszać. Co więc takiego dzieje się, że w miarę dorastania chęć do sportu w swojej masie jakoś się ulatnia? Wydawałoby się, że chodzi przecież o to, żebyśmy aktywni fizycznie byli przez całe życie – oczywiście w sposób dopasowany do wieku i stanu zdrowia.

Nie biegaj, bo…

złamiesz nogę albo się spocisz i przeziębisz! Kto z nas tego nie słyszał, będąc małym brzdącem? Pierwsze wypychanie ze świata aktywności fizycznej, radości wysiłku do siódmych potów odbywa się więc bardzo wcześnie w naszym życiu. Oczywiście, podszyte jest troską o nasze bezpieczeństwo. Tyle tylko, że gdzieś podświadomie buduje korelacje: sport-ryzyko! No i rzecz jasna inne: sport-zakłócanie świętego spokoju. A może zamiast stopować, lepiej dostarczyć zabezpieczenia, zorganizować, pilnować… i chwalić – czyli utrzymywać zainteresowanie aktywnością, a nie straszyć.

Na tym etapie życia dziecka jego rodzice potrzebują pewnie sporej pomocy fachowców, którzy pokażą, nauczą jak rzeczywiście bezpiecznie aktywność takiego berbecia wspierać. Znamy już przecież baseny dla niemowlaków czy fitness dla przedszkolaków. Podobno pierwsze lata życia kształtują najważniejsze wzorce – i trudno w to nie wierzyć. Jaki model sportu stworzy sobie maluch skarcony za bieganie po mieszkaniu, bo tata ogląda właśnie w telewizji mecz?

Brawo! Wygrałeś!

Wpajamy pociechom, dajemy wzorce, że sport to rywalizacja. Wygrywa najlepszy. Grasz, żeby wygrać! I co? Słabsi wracają na kolejną lekcję WF-u ze zwolnieniem. Problem z rywalizacją polega na tym, że nie przynosi szkód pod jednym, zasadniczym warunkiem – szacunek dla pokonanego. Każdy ma swoje miejsce w sporcie. Prawdziwe, a nie oparte o źle rozumianą litość.

Rywalizacja jest dobra, motywuje, pobudza, fascynuje, uwalnia adrenalinę, daje satysfakcję zwycięstwa. A co z przegranymi? „Nie martw się, jutro to ty wygrasz” albo „więcej i mocniej potrenujesz, to będziesz najlepszy” – czyli tak czy siak masz wygrać i już. Wkroczenie w okres grupowej socjalizacji – czyli krótko mówiąc: wejście do systemu edukacyjnego – może się okazać prawdziwą traumą. Dygresja osobista: mnie odepchnięto na całe życie od biegania, ponieważ mój „wuefista” w podstawówce miał niewyobrażalny kompleks maratończyka, który „leczył”, gnając nas do upadłego po lesie. Najpewniej miałem pecha. Ale nauczyciele WF-u to tylko jedna strona medalu. Rówieśnicy mogą być nawet gorsi. Zdaje się, że „łamaga, fajtłapa, cienias” to określenia z lamusa wobec dzisiejszego arsenału wyzwisk i obelg, które może usłyszeć mniej sprawne fizycznie dziecko od innych dzieci. Dlaczego? Bo przecież wpajamy pociechom, dajemy wzorce, że sport to rywalizacja. Wygrywa najlepszy. Grasz, żeby wygrać! I co? Słabsi wracają na kolejną lekcję WF-u ze zwolnieniem. Nikt nie chce być poniżany. Problem z rywalizacją polega na tym, że nie przynosi szkód pod jednym, zasadniczym warunkiem – szacunek dla pokonanego. Prawdziwy, empatyczny, szczery. Łatwo powiedzieć? Taki szacunek może nie łatwo zbudować, ale jest to możliwe. Dajmy jak najszerszą paletę aktywności fizycznej do wyboru. Nie gloryfikujmy nadmiernie i tak uprzywilejowanej piłki nożnej (jak często można słuchać o „sporcie narodowym”?). Ty lepiej kopiesz piłkę, ja lepiej pływam. Ja jeżdżę na wózku i dla mnie życiowym sukcesem będzie trafienie piłką do kosza, dla ciebie i twojej drużyny koszykarskiej wygranie międzyszkolnego turnieju. Każdy ma mieć swoje miejsce w sporcie. Prawdziwe, a nie oparte o źle rozumianą litość.

Szkoda czasu na głupoty, zadbaj o przyszłość!

Moment wchodzenia w dorosłość, życiowe decyzje, serie egzaminów, pierwsza praca, założenie rodziny. Tak jakby do tego poważnego, dorosłego życia nie pasowało coś tak „dziecinnego” jak sport.

Jak już ktoś cudem przetrwał upadki na miękkim dywanie podczas pierwszych maratonów wokół stołu, jeśli siła charakteru i umiejętności małego Pele pozwoliły mu zająć pozycję Tarzana w szkolnej dżungli, przychodzi najtrudniejszy moment. To wtedy statystycznie najwięcej ludzi rezygnuje z jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Moment wchodzenia w dorosłość. Życiowe decyzje, serie egzaminów, pierwsza praca, założenie rodziny. Tak jakby do tego poważnego, dorosłego życia nie pasowało coś tak „dziecinnego” jak sport. Koniec szaleństwa i zabawy, czas na powagę i trudy życia.

Na szczęście rośnie nie tylko świadomość znaczenia sportu, ale także fizyczne jego uprawianie. Coraz więcej z nas nie daje się wypchnąć ze sportu albo jeśli już to się kiedyś wydarzyło, ma w sobie na tyle determinacji, że do niego wraca. Chodzi jednak o to, żeby wyjątkowe było nieuprawianie sportu, a nie jego uprawianie.

Coraz więcej z nas nie daje się wypchnąć ze sportu albo ma w sobie na tyle determinacji, że do niego wraca. Chodzi jednak o to, żeby wyjątkowe było nieuprawianie sportu, a nie jego uprawianie.

Włączać a nie wypychać

Z tego wynika, że dobra strategia sportu ma nas ze świata sportu nie wypuszczać, bo przecież w nim tkwimy niemalże od urodzenia. Ma pomagać utrzymywać w nas tę aktywność fizyczną przez całe życie – w różnych formach, z różną intensywnością, ale przede wszystkim z radością. Wyczyn i mocna rywalizacja temu nie służą – wspierają sport zawodowy, który poradziłby sobie pewnie sam. To przecież dzisiaj bardzo dochodowa branża gospodarki. Natomiast sport masowy i otwarty dla wszystkich wymaga wsparcia publicznego i chyba przede wszystkim zmiany paradygmatu – przejścia od ekskluzywności (nastawienia na wyławianie najlepszych i ich wspierania) do inkluzywności, czyli przytrzymywania nas wszystkich przez całe życie przy aktywności fizycznej.

5_SPORT_WSTEP

O autorze:

Dobra szkoła to mądrzy absolwenci. Mądrzy absolwenci to mądre społeczeństwo. Mądre społeczeństwo to mądre wybory polityczne. Mądrzy politycy i mądra administracja to mądry region i mądre państwo, to trwały rozwój i dobrobyt. Z państwem, które nie dba o edukację, jest jak z patologiczną rodziną, w której biedę dziedziczy się z pokolenia na pokolenie, bez szans na wyjście z jej zaklętego kręgu. Im niższy poziom edukacji w społeczeństwie, tym większe pole dla demagogii i populizmu, tym mniejsza gotowość do brania pełnej odpowiedzialności za swój los i tym większe przyzwolenie dla autorytatywnego i dyskrecjonalnego modelu władzy publicznej. Dobre wykształcenie to znacznie więcej niż tylko lepszy status społeczny jednostki. To także - a może przede wszystkim - wyższy poziom świadomości obywatelskiej, dojrzalsze oczekiwania społeczne i mądrzejsze wybory - indywidualne i grupowe. Czas skończyć z gadulstwem Zapytani o najważniejsze czynniki rozwoju regionu czy kraju, najczęściej jednym tchem wymieniamy wśród nich edukację. Wszystkie strategie rozwoju, od gminnych po narodowe i europejskie, stawiają na edukację i rozwój zasobów ludzkich. Tylko nieliczne z nich przynoszą pozytywne efekty. Co zrobić, żeby to swoiste gadulstwo i zaklinanie rzeczywistości przekuć na konkrety? W 1999 roku pojawiła się iskierka nadziei. Na drugiej - od początku transformacji - fali reform udało się przeprowadzić w polskiej edukacji istotne zmiany systemowe. Jak każda tego typu restrukturyzacja miała ona zarówno zalety, jak i wady. Doświadczenia kilku lat funkcjonowania w nowych uwarunkowaniach pozwalają na wprowadzenie rozsądnych poprawek. Trzeba jednak podkreślić, że zmiany systemowe nie są gwarancją sukcesu. Tworzą jedynie ramy, mniej lub bardziej przyjazne dla pozytywnych przemian. Kluczem jest zawsze mentalność osób odpowiedzialnych za edukację: rodziców, nauczycieli, dyrektorów przedszkoli i szkół, rektorów oraz pracowników administracji publicznej. Potwierdzeniem tej tezy jest olbrzymie zróżnicowanie jakości kształcenia w ramach tego samego systemu, które obecnie występuje także w województwie pomorskim. Obok szkół i uczelni słabych lub przeciętnych są przykłady placówek bardzo dobrych a nawet doskonałych - również z perspektywy międzynarodowej. Oznacza to jedno: system może pomagać lub przeszkadzać, ale to podejście i determinacja ludzi zajmujących się edukacją decydują o jej jakości. Strach przed odpowiedzialnością Na jakość oświaty i edukacji ma wpływ bardzo wiele przesłanek. Podział kompetencji programowych, kontrolnych i finansowych między poszczególnymi ogniwami władzy publicznej konstytuuje ramy systemowe, tworzy fundamenty polityki edukacyjnej. Są one bez wątpienia bardzo ważne. Jednak to, co dzisiaj najbardziej doskwiera polskiej edukacji, to nie zły system. To brak wyraźnej odpowiedzialności kształcących za kształconych na każdym etapie procesu edukacji - od przedszkola po wyższe uczelnie. Niewątpliwie jedną z głównych przyczyn tego deficytu są niedostatki kompetencyjne wychowawców, nauczycieli i wykładowców. Problem ten urasta już do rozmiarów narodowego tabu, a środowisko nie jest zainteresowane rzeczywistą (a nie fasadową, jak dotychczas) merytoryczną weryfikacją i broni swoich przywilejów z Karty Nauczyciela. Konsekwencje są jednak negatywne także i dla samych nauczycieli: spada prestiż zawodu. Pojawia się niebezpieczna spirala: im bardziej się nauczyciele bronią przed weryfikacją swoich kompetencji, tym bardziej spada szacunek dla ich pracy i tym słabiej przygotowane osoby trafiają do tego zawodu. Niskie płace nie mogą być wymówką, tym bardziej że kwestia za niskich wynagrodzeń w oświacie staje się kontrowersyjna - wydaje się, że pora zweryfikować ogólnospołeczne przekonanie o niskich zarobkach nauczycieli. Odpowiedzialność za odwrócenie procesu tak zwanej negatywnej selekcji w zawodzie nauczyciela spoczywa na władzach publicznych, w tym coraz bardziej na samorządach gminnych i regionalnych. Tylko bardzo dobrze przygotowany nauczyciel potrafi zdobyć autorytet u swoich wychowanków. Tylko nauczyciel z autorytetem jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoich podopiecznych. Tylko w atmosferze zaufania i odpowiedzialności możliwy jest efektywny proces uczenia i wychowywania. Brak kompetencji nie jest jedyną przyczyną niedostatecznej odpowiedzialności nauczycieli. Coraz częściej jest nią strach przed szykanami ze strony uczniów i rodziców. Pojawiają się absurdy: zdarza się, że wymagający nauczyciel czy wykładowca zastraszany jest oskarżeniami o łamanie praw uczniów czy studentów, pojawiają się przypadki gróźb czy szantażu o charakterze kryminalnym, często nauczyciele są poddawani presji rodziców, dla których dobra ocena, będąca przepustką do dalszych etapów edukacji ich pociech, staje się wartością nadrzędną. Podniesienie prestiżu tego zawodu leży więc w interesie samych nauczycieli - nie uda się tego zrobić bez merytorycznej weryfikacji kadry, a także bez zdecydowanych działań administracyjnych i większego zaangażowania w ten proces rodziców. Konieczne jest przywrócenie zdrowych relacji nauczyciel-uczeń oraz nauczyciel-rodzic. W przeciwnym razie system będzie ewoluował w kierunku dualizmu, w którym wyznacznikiem podziału będzie nie jakość, ale podejście do roli szkoły w wychowaniu. Szkolnictwo państwowe ulegnie dogmatowi praw ucznia, w którym edukacja zostanie sprowadzona do "mechanicznego" przekazywania wiedzy, a strach przed naruszeniem tych praw będzie paraliżował działania wychowawcze. W szkolnictwie prywatnym (często o wyraźnym zabarwieniu religijnym) dryl i bezkompromisowość w zakresie wychowania będą dominowały nad aspektem czysto edukacyjnym. Wielkim problemem polskiej edukacji jest rola i zaangażowanie rodziców. Coraz częściej - z różnych przyczyn - cedują oni całość odpowiedzialności za wychowanie i edukację swoich dzieci na szkołę. Tymczasem bez współodpowiedzialności rodziców i prawdziwego partnerstwa w procesie edukacji nie może być mowy o podniesieniu jej jakości. Ich udział, sprowadzony do przychodzenia na wywiadówki i obdzielania pretensjami za złe wyniki bądź to nauczycieli, bądź swoich dzieci, pogłębia deficyt odpowiedzialności w polskim systemie edukacji. Metoda ważniejsza od programu Jak pokazały doświadczenia reformy z 1999 roku, zmiany w programie na­ucza­nia nie wystarczają. Międzynarodowe porównania kompetencji uczniów (PISA) wskazują na wyraźne deficyty polskiego systemu kształcenia. Polscy uczniowie nadal mają problemy z czytaniem ze zrozumieniem, myśleniem matematycznym i wiedzą przyrodniczą - w każdej dziedzinie objętej badaniem wypadają dość słabo (miejsca od trzynastego do dwudziestego pierwszego na trzydzieści krajów OECD). Jak by nie interpretować tych wyników, nie mogą one zadowalać - awans Polski do grona najlepiej rozwiniętych krajów wymaga przesunięcia się w tych rankingach na czołowe pozycje. Wniosek jest jeden: najwyższy czas odejść od maksymalizacji wiedzy encyklopedycznej na rzecz umiejętności logicznego rozumowania, syntezy i wnioskowania. Aby się tak stało, konieczna jest zmiana modelu nauczania w polskich szkołach i na uczelniach. Ponownie kluczami są mentalność i przygotowanie merytoryczne kadry. Doświadczenie pokazuje, że doszkalanie zawodowe nauczycieli nie przynosi pożądanych efektów. Górę biorą złe nawyki i rutyna. Jest to kolejny przyczynek do podjęcia bardziej zdecydowanych działań podnoszących kompetencje w tym zawodzie. Dotyczy to także nauczycieli akademickich. Bardzo często bowiem w szkołach wyższych dostojeństwo i utarte układy personalno-instytucjonalne przeszkadzają w nadążaniu za rzeczywistością. Szkoły muszą brać pod uwagę wyzwania pojawiające się przed naszym społeczeństwem. Zarówno program, jak i sposoby kształcenia nie mogą pozostawać w tyle za dynamicznymi przemianami w otoczeniu społecznym i gospodarczym. Tymczasem polska szkoła i polskie uczelnie w większości "produkują" absolwentów "genetycznie" upośledzonych - ze strukturalną wręcz nieumiejętnością i niechęcią do samodoskonalenia, z dużym bagażem informacji całkowicie zbędnych, z deficytem umiejętności praktycznych. Nie uczą odpowiedzialności - za własny los, za najbliższe otoczenie, za region i kraj. Marginalizuje się znaczenie umiejętności interpersonalnych: pracy w zespole, wykształcania się pozycji pozytywnego lidera grupy, dyskutowania, argumentowania, dochodzenia do konsensusu. Młodzi Polacy w porównaniu ze swoimi rówieśnikami z krajów wysoko rozwiniętych są wstydliwi i zakompleksieni. Nie chodzi o wywracanie do góry nogami pewnych cech narodowych, ale o wyposażenie nowych pokoleń w umiejętności (narzędzia) lepszego odnajdywania się w dzisiejszym świecie. Niesłychanie ważne jest także uczenie pozytywnego podejścia do życia. Brakuje umiejętności rozwiązywania problemów, analizowania wariantów, dokonywania wyborów oraz ponoszenia ryzyka i konsekwencji swoich decyzji, a nade wszystko zdolności do przyjmowania porażek jako ważnych doświadczeń życiowych, a nie nieodwracalnych katastrof. Przedszkole, szkoła i uczelnia muszą wykształcać pozytywne, optymistyczne i konstruktywne myślenie, muszą także uczyć czerpania radości z życia. Ze względu na cechy narodowe szkoła jest jedynym miejscem, które może ten optymizm budować na większą skalę. Trójkąt z tombaku O roli szeroko rozumianej edukacji i nauki w rozwoju społecznym i gospodarczym powiedziano i napisano bardzo wiele. Być może za wiele. Syntezą tych dywagacji może być koncepcja "złotego trójkąta rozwoju" - pokazująca znaczenie trzech najważniejszych dla rozwoju sfer: władzy publicznej, nauki i gospodarki. Budowa nowoczesnego państwa wymaga nie tylko efektywności każdej z tych sfer osobno, lecz przede wszystkim także dobrej współpracy między nimi. Mimo iż wszystkie trzy elementy są dalekie od ideału i złoty trójkąt bardziej przypomina trójkąt z tombaku, bez wątpienia najwięcej do zrobienia jest w sferze edukacji i nauki. O konieczności poprawek w reformie oświaty już pisałem. Optymizmem napawa fakt, że mówią o niej nie tylko samorządowcy i politycy, lecz także coraz częściej sami nauczyciele. Problemem pozostaje szkolnictwo wyższe, które poza żywiołowym, acz niepełnowartościowym rozwojem części komercyjnej pozostało jedną z nielicznych (a może jedyną) niezreformowaną sferą życia społecznego i gospodarczego Polski po 1989 roku. Próby dyskusji o zmianach systemowych w szkolnictwie wyższym sprowadzane są do kwestii odpłatności za studia. Samo środowisko akademickie wydaje się być zainteresowane zachowaniem status quo. Dopóki więc nie powstanie masa krytyczna dążąca do zasadniczego odświeżenia polskiej nauki i edukacji na poziomie wyższym, wszelkie działania poprawiające funkcjonowanie "złotego trójkąta" będą miały cechy fasadowości. Nadzieja w samorządach Dojrzewanie świadomości samorządów lokalnych i regionalnych, przyspieszane presją społeczną i "biczem" wyborczym, sprzyja pozytywnym przemianom w oświacie i edukacji. Impulsem do rzeczywistego zwiększenia troski o edukację na Pomorzu były także fatalne wyniki nowej matury. Jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, zwiększenie odpowiedzialności samorządów za oświatę i edukację przynosi pozytywne efekty. Konieczne jest jednak uzbrojenie samorządów również w kompetencje finansowe. To nie wszystko. Decydujące znaczenie dla zwiększenia jakości pomorskiej edukacji będzie miało stworzenie społecznej presji, masy krytycznej, koniecznej do urzeczywistnienia wizji "oświeconego Pomorza". Główną rolę mają do odegrania właśnie samorządy lokalne przy wsparciu marszałka województwa. Pierwsze przejawy wywierania takiej pozytywnej presji już nastąpiły. Teraz wypada życzyć Panu Marszałkowi wytrwałości w budowaniu pomorskiej koalicji edukacyjnej.

O autorze:

Pomorska wspólnota obywatelska, aby sprawnie funkcjonować, potrzebuje forum wymiany myśli, idei oraz konkretnych rozwiązań, a przede wszystkim dyskursu na tematy ważne, dotyczące regionu. Forum rozumiane jako narzędzie powinno być bardzo proste w obsłudze. Powinno także wykorzystywać zaawansowane technologie w celu zminimalizowania kosztów transakcyjnych aktywności społeczeństwa. Koszty transakcyjne rozumiane są jako czas i środki poświęcone na przemieszczenie się w miejsce, gdzie można wyrazić swoje poglądy (dojazd na głosowanie, dojazd na konferencję, itp.), na uzyskanie siły przebicia, na przekonywanie do swoich racji. Wszystkie te czynniki mogą powodować niechęć do bycia aktywnym, do wyrażania swoich poglądów i walki w ich obronie. Dlatego uruchomiliśmy projekt o nazwie "www.ForumPomorze.pl" - pilotażowy projekt budowy podstaw e-demokracji lokalnej, poprzez stworzenie, uruchomienie, prowadzenie i moderowanie portalu internetowego pomorskich społeczności lokalnych. Ma on na celu otwarcie na szeroką konsultację społeczną procesu programowania i monitorowania rozwoju społecznego i gospodarczego na poziomie lokalnym i regionalnym. Projekt skierowany jest do pomorskich społeczności lokalnych, przedsiębiorstw i ich zrzeszeń, organizacji pozarządowych oraz władz lokalnych i regionalnych. Stanowić będzie platformę ich integracji wokół kwestii rozwoju społecznego i gospodarczego regionu. W ramach projektu powstanie portal internetowy służący wymianie myśli, opinii, propozycji oraz wypracowywaniu wspólnych stanowisk i rekomendacji dla lokalnej i regionalnej polityki społeczno-gospodarczej. Istota wykorzystania Internetu do debaty społeczno-gospodarczej sprowadza się do radykalnego obniżenia kosztu udziału jednostki w życiu publicznym i stworzenia zupełnie nowych możliwości takiego udziału.Projekt "www.ForumPomorze.pl" ma dwa główne cele strategiczne. Po pierwsze, rozwój pomorskiego społeczeństwa obywatelskiego przez zwiększenie zaangażowania pomorskich społeczności lokalnych w proces programowania i monitorowania rozwoju lokalnego i regionalnego we współpracy z władzami lokalnymi, samorządem regionu, organizacjami pozarządowymi, mediami oraz sferą nauki i biznesu. Po drugie, integrację pomorskich społeczności lokalnych przez wsparcie budowy pomorskiej tożsamości i wspólnoty interesów rozwojowych oraz wzmacnianie więzi wewnętrznych we wspólnotach lokalnych i między nimi. Jednakże bezpośrednim celem projektu jest stworzenie prostej dla odbiorcy, ogólnie dostępnej internetowej platformy debat społecznych, wymiany opinii, pomysłów, idei i aspiracji, ułatwiającej konsultowanie rozwiązań w społecznościach lokalnych, wypracowywanie stanowisk i rekomendacji dla władz lokalnych i regionalnych, także przy współudziale organizacji przedstawicielskich, takich jak zrzeszenia pracodawców czy zrzeszenia organizacji pozarządowych. Wdrożenie projektu "www.ForumPomorze.pl" zainicjuje wiele pozytywnych procesów i działań. Po pierwsze, otwarcie na szeroką konsultację społeczną procesu programowania i monitorowania rozwoju społecznego i gospodarczego na poziomie lokalnym i regionalnym, zgodnie z logiką: pomysł/teza - konsultacja/debata - opinia/stanowisko/rekomendacje - rozpowszechnienie/promocja poprzez media, władze lokalne i regionalne - decyzja/działanie władz - monitoring. Projekt umożliwi zatem pomorskim społecznościom lokalnym rzeczywiste współuczestnictwo w podejmowaniu decyzji dotyczących swojej przyszłości oraz w ewaluacji i monitorowaniu działalności władz lokalnych i regionalnych. Przyczyni się ponadto do zbudowania podwalin lokalnej e-demokracji - ważnego elementu pomorskiego społeczeństwa informacyjnego. Realizacja projektu zwiększy również zainteresowanie, a w konsekwencji także poczucie współodpowiedzialności pomorskich społeczności lokalnych za sytuację społeczno-gospodarczą i kierunki rozwoju swojego najbliższego otoczenia, gminy, powiatu, regionu. Następnym pozytywnym aspektem jest także ograniczenie zjawiska alienacji obywatelskiej występującego szczególnie na obszarach położonych poza aglomeracją trójmiejską, które związane jest z poczuciem - wspólnym dla większości gmin poza Trójmiastem - głębokiego odcięcia społeczności lokalnych województwa pomorskiego od procesów decyzyjnych na szczeblu regionalnym. Zjawisko to jest charakterystyczne dla Pomorza ze względu na bardzo duże rozwarstwienie społeczne, gospodarcze i kulturowe regionu, mające podłoże historyczne. Projekt wpłynie również na ograniczenie zjawiska "centralizmu gminnego", czyli ograniczenie tendencji do dyskrecjonalności decyzyjnej władz lokalnych. Spowoduje on przerwanie swoistego "błędnego koła", które polega na tym, że samorządy "oddalają się" od mieszkańców, bo jest małe zainteresowanie obywateli działalnością władz lokalnych, a zainteresowanie to dalej maleje, bo mieszkańcy czują się coraz bardziej wyłączeni z procesów decyzyjnych. Projekt zwiększając przejrzystość tych procesów, dając rzeczywiste, praktyczne narzędzia ułatwiające włączanie obywateli w te procesy, przyczyni się do przełamania owych negatywnych tendencji. Jednocześnie spowoduje zacieśnienie współpracy na rzecz aktywizacji pomorskich społeczności lokalnych pomiędzy administracją publiczną, przedsiębiorstwami, sferą nauki i organizacjami pozarządowymi. W tym wypadku współpraca nie może być celem samym w sobie, stanowi jedynie narzędzie służące osiągnięciu zdefiniowanych celów. Bez precyzyjnego określenia celów ma ona cechy sztuczności i jako taka nie przetrwa próby czasu. Przy okazji realizacji projektu "www.ForumPomorze.pl" zaktywizowana zostanie współpraca między głównymi interesariuszami rozwoju społeczno-gospodarczego regionu. 4 Fundamentem całego projektu jest portal internetowy. Warto zatem bardziej szczegółowo omówić sposób jego funkcjonowania. W ramach poszczególnych forów tematycznych, zaproponowanych przez moderatorów portalu, a później - w miarę rozwoju portalu - dostosowywanych do zainteresowania uczestników debaty, poddawane będą pod dyskusję rozmaite tematy i tezy. Propozycje tych tematów spływać będą od użytkowników indywidualnych, firm i ich zrzeszeń, organizacji pozarządowych i ich zrzeszeń oraz władz lokalnych i samorządu regionalnego. Do zabierania głosu i proponowania tematów dyskusji zapraszani będą także przedstawiciele świata nauki. Wszystkie tezy i tematy, przyporządkowane do poszczególnych forów dyskusyjnych, podlegać będą dyskusji. W celu uniknięcia zachowań niepożądanych (np. wulgarnego języka, udziału "dla żartu", itp.), a jednocześnie zachowania maksymalnej otwartości portalu, wprowadzony zostanie mechanizm "jawnej moderacji". Polega on na zamieszczaniu tego typu wpisów w specjalnym folderze np. "śmietnik", gdzie nadal będą one ogólnie dostępne, ale wyraźnie odseparowane od ogólnej debaty. W wypadku odrzucania "poza wizją" takich wpisów przez moderatora zawsze pozostaje podejrzenie jakiejś formy cenzury czy manipulacji. Jawna moderacja w dłuższej perspektywie wykształci niepisany kodeks zachowania na portalu - przeglądając taki "śmietnik", internauci zobaczą, jakiego typu wpisy nie są dopuszczane do głównej debaty. Wszystkie debaty - również te zakończone - będą archiwizowane i przez cały czas dostępne dla użytkowników portalu. Na podstawie debat możliwe będzie opracowywanie raportów, opinii oraz stanowisk zawierających najciekawsze wątki dyskusji, a może nawet wspólne głosy w najważniejszych kwestiach. Raporty opracowywał będzie zespół moderatorów portalu przy współpracy innych ekspertów. Robocze wersje raportów ponownie trafią do oceny użytkowników portalu zarówno indywidualnych, jak i zinstytucjonalizowanych, takich jak organizacje czy zrzeszenia. Tak przygotowany materiał trafi do władz lokalnych i regionalnych oraz do mediów, w których przeprowadzane będą na jego temat dyskusje w specjalnych programach. Raporty z debat będą także przedmiotem dyskusji na konferencjach. Dla mediów lokalnych i regionalnych portal internetowy www.ForumPomorze.pl będzie źródłem informacji i inspiracji w zakresie problemów najbliższych lokalnym społecznościom. Portal www.ForumPomorze.pl będzie składał się z wielu narzędzi pozwalających na dyskusję i wymianę opinii. Będą to przede wszystkim fora dyskusyjne. Portal podzielony będzie na fora tematyczne - ich układ, pierwotnie zaproponowany przez zespół moderatorów IBnGR, ulegał będzie ewolucji zgodnie z aktywnością i propozycjami uczestników dyskusji. W ramach poszczególnych forów dyskusyjnych proponowane będą konkretne tematy i tezy. Komentowanie i opiniowanie w ramach poszczególnych tematów oraz dodawanie nowych tematów w obrębie danego forum będzie otwarte dla każdego użytkownika portalu. Przewiduje się możliwość rejestracji użytkowników, co umożliwi ich identyfikację (jest to szczególnie ważne dla użytkowników instytucjonalnych). Wpisy użytkowników będą podlegały opisanej wcześniej "jawnej moderacji". Możliwość nieskrępowanego włączenia się do debaty o konkretnych sprawach związanych z życiem i przyszłością społeczności lokalnych oraz zapewniony mechanizm przełożenia efektów takich debat na działania władz lokalnych i regionalnych zwiększą zainteresowanie mieszkańców Pomorza uczestnictwem w życiu społeczno-gospodarczym regionu. Współpraca z lokalnymi i regionalnymi mediami stworzy układ prawdziwego regionalnego forum debaty obywatelskiej. Następnym narzędziem będą debaty on-line - portal umożliwi prowadzenie debat w czasie rzeczywistym. Pozwoli to zapraszać ekspertów, polityków, przedstawicieli różnych środowisk do dyskusji z użytkownikami portalu w formie "chatu". Jest to formuła niezwykle popularna wśród internautów, zachęcająca ich do wyrażania swoich opinii, wątpliwości czy zadawania pytań, ponieważ na bieżąco widoczne są efekty ich zaangażowania. Możliwe także będzie prowadzenie takich debat jednocześnie we współpracujący z mediami, radiem i telewizją, np. podczas programu na żywo. Programy takie cieszą się dużym zainteresowaniem, ponieważ zabranie głosu w dyskusji przez Internet jest znacznie łatwiejsze - także z psychologicznego punktu widzenia - niż wystąpienie na żywo w radiu czy telewizji (np. rozmowa telefoniczna). Portal umożliwi także przeprowadzanie badań ankietowych i głosowań. Oczywiście nie będą one miały cech reprezentatywności, ale posłużą identyfikowaniu pewnych zjawisk, wyszukiwaniu ciekawych opinii. Ankiety i głosowania on-line są ważnym narzędziem zwiększania zainteresowania uczestników dyskusji internetowych. Jednakże najskuteczniejszym narzędziem dającym możliwość realnego wpływu na decyzje władz lokalnych i regionalnych będą raporty z debat. Efektem moderowanych debat będą raporty zawierające wspólne stanowisko - jeżeli w ogóle uda się takie wypracować - albo omówienie najciekawszych opinii i pomysłów, które rozpowszechnione w mediach poprzez relacje z debat w "Dzienniku Bałtyckim", Radio Gdańsk, TVP3 i przekazane władzom lokalnym i regionalnym będą stanowiły formę konsultacji społecznych, a z czasem recenzowania działalności tych władz. W dłuższej perspektywie stworzy to szansę wypracowania efektywnego, funkcjonalnego mechanizmu obywatelskiej, bardziej bezpośredniej partycypacji społeczności lokalnych w procesie podejmowania decyzji społeczno-gospodarczych. Mechanizm ten wymaga jednak odpowiedzialnej moderacji - taką rolę weźmie na siebie zespół doświadczonych, niezależnych ekspertów IBnGR.

O autorze:

To, że na pomorskim rynku pracy jest źle, wiedzą wszyscy. Prowadzone są dyskusje, analizy i badania, wdrażane kolejne programy i działania. Mizerne rezultaty tych działań wskazują na to, że gdzieś popełniamy błędy. Problem w tym, że nie dowiemy się, gdzie je popełniamy, dopóki zdecydowanie nie pogłębimy wiedzy o naszym rynku pracy. Potrzebne do tego jest nowoczesne narzędzie: pomorskie obserwatorium rynku pracy. To jednak nie wystarczy. Konieczna jest zmiana sposobu myślenia. Na pytanie, co jest największym problemem rynku pracy, większość z nas odpowiada: bezrobocie. I tu popełniamy zasadniczy błąd. Bezrobocie nie jest problemem - jest wynikiem problemu czy problemów. Tak jak podwyższona temperatura nie jest chorobą, tylko jej objawem. Czy dobrze zdiagnozowaliśmy chorobę, czy poznaliśmy prawdziwą przyczynę bezrobocia? Podobnie jak wspomniana gorączka może być objawem bardzo wielu chorób, tak też bezrobocie ma różne przyczyny. Tylko rzetelny, systematyczny i wieloaspektowy monitoring i prognozowanie rynku pracy może uzbroić nas w informacje o prawdziwych przyczynach bezrobocia. Bez tej wiedzy programy walki z nim - tak jak do tej pory - przypominać będą ordynowanie witamin krwawiącemu pacjentowi bez tamowania krwotoku. Poziom i struktura bezrobocia są na Pomorzu bardzo zróżnicowane. Uwagę skupiamy na analizowaniu tych różnic - w jakim wieku są bezrobotni, jakie mają wykształcenie, jak długo pozostają bez pracy, dzielimy ich ze względu na płeć, doświadczenie zawodowe itd. Na podstawie tych "cennych" informacji dobierane są środki zaradcze: douczamy, przekwalifikowujemy, doradzamy, pośredniczymy i wypłacamy zasiłki. My - bo my wszyscy za to płacimy jako podatnicy. "Pan i Pani też..." - chciałoby się zacytować znaną reklamę. Wiedza o tym, dlaczego sytuacja na pomorskim rynku pracy - a raczej pomorskich rynkach pracy - jest tak niejednorodna, nie wykracza poza warstwę intuicyjną i teoretyczną. I przez to obarczona jest "grzechem pychy", za który najbardziej pokutują i będą pokutować bezrobotni, bo dalej nimi pozostaną. Na szczęście, na Pomorzu dojrzewa przekonanie o konieczności zbudowania sprawnego narzędzia monitorowania rynku pracy. Jak zwykle w takich sytuacjach, kluczem do sukcesu jest dobra koncepcja i jeszcze lepsze jej wdrożenie. Tymczasem, znowu bardzo realne jest ryzyko, że co prawda takie narzędzie powstanie - prace już trwają - ale nie spełni swojej roli, ponieważ górę weźmie słynna już logika "przetargowej interwencji publicznej". Zadecyduje cena, a nie kompetencje i koncepcja. Być może zabrzmi to zbyt radykalnie, ale dotychczasowe doświadczenia w tego typu działaniach (np. związanych z tworzeniem regionalnych systemów wspierania przedsiębiorczości) każą stwierdzić, że lepiej zaniechać w ogóle takich inicjatyw niż tworzyć bezużyteczne protezy. Dlaczego? Dlatego, że powstają w ten sposób byty instytucjonalne, które bardzo trudno potem zmieniać, a jeszcze trudniej argumentować, że te zmiany są potrzebne. Z tego punktu widzenia, regionalny system monitoringu i prognozowania rynku pracy musi od zarania pełnić całościowo funkcje narzędzia systematycznej i pełnej diagnozy przyczynowo-skutkowej oraz prognozowania w różnych horyzontach czasowych. Powinien dostarczać wiedzy nie tylko o aktualnej sytuacji na pomorskim rynku pracy, ale także odpowiadać na pytanie, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Taka pogłębiona, przyczynowa diagnoza rynku pracy pozwoli dokonać rozróżnienia przyczyn na te lokalne, regionalne, krajowe i międzynarodowe. Dzięki temu będziemy w stanie świadomie dobierać narzędzia naprawcze (lekarstwa) - usuwające przyczyny tam, gdzie to możliwe, a z kolei tam, gdzie przyczyny leżą poza naszym zasięgiem, jedynie leczące lub łagodzące "objawy". Ważnym komponentem takiego obserwatorium musi być prognozowanie rynku pracy: od jego podstawowych parametrów (takich jak stopa bezrobocia), po tworzenie pomorskiej mapy zawodów przyszłości. Mapy, która na podstawie dobrej diagnozy - także trendów globalnych - wskazywałaby prawdopodobne kierunki rozwoju zapotrzebowania na dane typy kwalifikacji, czy nawet konkretne zawody. Nie trzeba chyba uzasadniać, dlaczego takie narzędzie sprzyjałoby lepszemu dopasowaniu popytu i podaży na rynku pracy. Sytuacja na regionalnych czy też lokalnych rynkach pracy w dużej mierze zależy od uwarunkowań i regulacji krajowych, a nawet unijnych. Niemniej jednak, podejście lokalne i regionalne może zdecydowanie "nadrobić" deficyty perspektywy makroekonomicznej. Ważna jest nie tylko sprawna organizacja lokalnych rynków pracy - dobrze działające urzędy pracy, instytucje monitorujące, analizujące i prognozujące, organizacje pozarządowe itd. Kluczem do radykalnego zbliżenia potrzeb i oczekiwań pracodawców z jakością i ilością pracy jest zmiana ludzkich postaw. Przewartościowanie prowadzące do większej wzajemnej odpowiedzialności. Jest to proces trudny, tym bardziej, że świadomość jego potrzeby dopiero się rodzi. Nadal bowiem w dyskusji o rynku pracy dominują stawki podatkowe, składki ubezpieczeniowe, elastyczność prawa pracy itp. Czy jednak na pewno sama liberalizacja rynku pracy wystarczy, aby stopa bezrobocia spadła z 20-30% do wymarzonych 2-3%?

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk Leszek Szmidtke: W kończącym się okresie programowania samorządy regionalne były stymulowane przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego specjalną premią. Zachęcano je do jak najszybszego wydawania jak największej kwoty. W latach 2014–2020 województwo pomorskie otrzyma 2 mld euro. Kwota wydawać się może olbrzymia, ale jak zostanie wydana? Adam Mikołajczyk: Krajowa Rezerwa Wykonania (KRW) sprowadzała się głównie do jednego: jak najszybszego wydawania środków, od czego zależało sięgnięcie po te dodatkowe pieniądze. Sposób osiągnięcia celu „wydatkowego” miał drugorzędne znaczenie. Stymulant w postaci KRW zachowano na najbliższe lata, chociaż nieco go zmodyfikowano. Rezerwa została z góry przypisana poszczególnym województwom i jeżeli osiągną zakładane efekty – czyli nie tylko wydadzą jak największą ilość pieniędzy – zachowają te środki, nie będą one cofnięte. L.S.: Jednak nadal nie mamy pewności, czy preferowana będzie jakość. A.M.: Kryteria jakościowe są w teorii bardzo słuszne i atrakcyjne, lecz bardzo trudno je zastosować w praktyce. Jak na przykład ocenić jakość projektów w poszczególnych województwach? Marcin Nowicki: Może lepiej w ogóle zrezygnować z takiego mechanizmu? Przecież nawet w nowej odsłonie jest on oparty na wskaźniku ilościowym. A.M.: W przypadku KRW kryteriów było więcej, choć zgadzam się, że decydowała ilość wydanych pieniędzy. Obecna unijna tendencja zmierza właśnie w kierunku jakościowym. Dobierane są do tego narzędzia i mam nadzieję, że będą one bardziej precyzyjne niż KRW. M.N.: Wiele zależy od tego, jakie wskaźniki jakościowe zostaną zastosowane. Dotychczasowa praktyka pełna jest złych przykładów, jak choćby wskaźnik liczby przeszkolonych osób. Jerzy Bartnicki: Wymyślane są wskaźniki niedopasowane do lokalnych uwarunkowań. Inne powinny być w Warszawie, gdzie bezrobocie jest na niskim poziomie, a inne w Nowym Dworze Gdańskim – tamtejszy powiat ma najwyższy w regionie poziom ludzi bez pracy. Nasza działalność musi wynikać z analiz tego, co dzieje się na lokalnym rynku pracy, a nie z tego, co się wydaje ministerialnym urzędnikom w Warszawie. M.N.: Wciąż chcemy wymyślać wspólne priorytety dla całego regionu. Tymczasem zróżnicowanie jest tak duże, że trzeba to sprowadzić na niższy poziom i dopasować do lokalnych uwarunkowań. Nie będzie jeszcze gwarancji dobrego jakościowo wykorzystania pieniędzy, ale zwiększymy na to szansę.
Chcemy wymyślać wspólne priorytety dla całego regionu. Tymczasem zróżnicowanie jest tak duże, że trzeba to sprowadzić na niższy poziom i dopasować do lokalnych uwarunkowań.
A.M.: Najbardziej niepokojąca sytuacja jest w przypadku Europejskiego Funduszu Społecznego. Zarządzanie nim z Warszawy chyba się nie sprawdziło. Propozycje zmian na lata 2014–2020, poza zmianą szyldu oraz obostrzeniami, niestety mogą nie przynieść nic nowego i dobrego. EFS ma być oddany w zarządzanie regionom, ale z takimi „kajdankami”, że regionalnej samodzielności może nie być tu za wiele. W EFS liczba wskaźników uległa znaczącemu zwiększeniu, natomiast większość z nich nie niesie żadnych istotnych informacji o efektach wydawanych pieniędzy. J.B.: Dochodzimy do momentu, w którym zaczynamy się zastanawiać, czy koszt obsługi nie jest za wysoki i czy w ogóle opłaca nam się przystępować do poszczególnych działań. Mam w równym stopniu brać pod uwagę ludzi młodych, niepełnosprawnych i tych w wieku 50+. Tymczasem w powiecie kwidzyńskim niepełnosprawnych chętnych do pracy niemal nie ma, a osób zbliżających się do emerytury pracodawcy nie chcą zatrudniać. Aby dostać następne pieniądze mam zaspokoić oczekiwania twórców wskaźników, wymyślając coś przeciwko rynkowi? ppg-2-2013_o_funduszach_bez_krawatow
Żaden polityk nie zgodzi się na oddanie darowanych pieniędzy. Nie chcą oni zauważać, że niektóre pieniądze przynoszą więcej szkody niż korzyści. Nie ma refleksji, że czasem lepiej nie wziąć, gdyż straty w długiej perspektywie będą dużo większe.
L.S.: Presja, żeby zdobyć i wydać jak najwięcej potęguje ten absurd. Wyobraźmy sobie marszałka lub ministra, który powie, że oddaje pieniądze, gdyż nie ma dobrych projektów! Stanisław Szultka: Jest to chyba jednym z fundamentów złego wykorzystywania unijnych pieniędzy. Żaden polityk nie zgodzi się na oddanie darowanych pieniędzy. Nie chcą oni zauważać, że niektóre pieniądze przynoszą więcej szkody niż korzyści. Nie ma refleksji, że czasem lepiej nie wziąć, gdyż straty w długiej perspektywie będą dużo większe. Wynika to też z braku umiejętności dyskusji i dochodzenia do tego, co naprawdę jest nam potrzebne. Począwszy od najniższych, lokalnych szczebli, a skończywszy na rządowym. Kolejna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę to realizowanie zadań kreślonych w Brukseli lub Warszawie, a nie na poziomie lokalnym. Potrzeby powinny być definiowane jak najniżej. Tymczasem mamy odwróconą drabinę. M.N.: Modyfikujemy strategie regionalne, tworzymy programy operacyjne, mamy już kilkunastoletnie doświadczenie w wykorzystywaniu unijnych środków i nadal nie potrafimy dokonywać wyborów. Dlaczego nadal chcemy dać wszystkim, zamiast postawić na osoby zaangażowane, którym się chce coś ze sobą i dla innych zrobić? Przecież przy takiej selekcji byłyby nie tylko lepsze wskaźniki, ale po prostu te pieniądze zostałyby wydane lepiej. J.B.: Nie budujemy pewnej ciągłości instytucjonalnej, w której ludzie lub firmy dobrze radzące sobie we wcześniejszych rozdaniach mają większe szanse na kontynuację. Nie chodzi tylko o dobre rozliczenie, ale też o wysoką jakość efektów. Brakuje również stabilizacji i na przykład kompletny projekt złożony w listopadzie do dziś nie jest rozpatrzony, bo co chwilę jest telefon z ministerstwa informujący o zmianach i konieczności ich uwzględnienia w projekcie. S.S.: Obserwujemy, że istnieje sporo firm potrafiących sprawnie napisać projekt i później się rozliczyć. Jednak nie potrzebują tych środków na nowe pomysły, dokształcanie, czyli po to, aby przyspieszyć swój rozwój. Istotą ich działalności stało się zdobywanie kolejnych pieniędzy publicznych. Z tego żyją i to pozwala im przetrwać. Po zakończeniu wsparcia te firmy nie będą w stanie konkurować i upadną. Dlatego korzystniejsze jest chyba wspieranie start­-upów lub małych firm, którym zwiększamy w ten sposób szansę na rozkręcenie się. M.N.: Obawiam się, że przy nowych pomysłach poprawiających efektywność liczba firm oraz instytucji, które mają pomysły oraz możliwości, będzie coraz mniejsza. Nie będzie im się opłacało angażować czasu, ludzi oraz środków. W takiej sytuacji coraz więcej będzie pieniędzy dla tych, którzy nie powinni ich dostać. ppg-2-2013_od_redakcji
Niestety, podział unijnych środków odbywa się w kontekście polityczno- -medialnym, co skutkuje między innymi szukaniem łatwych, mierzalnych wskaźników i skupianiu się na efektownym „przecinaniu wstęg”.
A.M.: Niestety, podział unijnych środków odbywa się w kontekście polityczno­-medialnym, co skutkuje między innymi szukaniem łatwych, mierzalnych wskaźników. Myślimy oczywiście o wieloletnich kontraktach, odchodzeniu od częstych konkursów na rzecz negocjacji na tzw. obszarach funkcjonalnych. Takie podejście wymaga jednak odwagi, czasu i elastyczności. Co zrobi instytucja kontrolna, gdy okaże się, że kontrolowany nie wykonał zaplanowanych działań? A nie wykonał, ponieważ zamierzenia podjęte rok wcześniej już nie mają sensu. Kontrolerzy nie będą wnikać w sens decyzji, tylko w to, że plan nie został wykonany. M.N.: Skupiamy się na środkach unijnych, a większość problemów, które im towarzyszą, wynika z już istniejących mechanizmów i mentalności. Winimy unijną biurokrację, tymczasem w wielu krajach środki z tych samych funduszy są dużo łatwiejsze do zdobycia oraz rozliczenia.
Fundusze europejskie wzmacniają nasze skłonności kształtowane w poprzednich dziesięcioleciach. Pozwalają zasypywać pieniędzmi poszczególne problemy, a nie je rozwiązywać. Dostajemy zastrzyk znieczulający, ale nie podejmujemy leczenia.
J.B.: W 2004 r., tuż przed wejściem Polski do UE, rozmawiałem w Brukseli z człowiekiem, który miał doradzać naszemu województwu. Powiedział, że bardzo cieszy się z przystąpienia Polski do wspólnoty, ale gdy zobaczył, jakie zaczynamy przygotowywać „papiery”, to nie wierzył, że uda nam się rozliczać przekazywane środki przy założonym wówczas poziomie komplikacji. Od tamtego czasu każdego roku jest gorzej i coraz bardziej gmatwamy sobie rzeczywistość. S.S.: Niestety, fundusze europejskie często wzmacniają nasze negatywne skłonności kształtowane w poprzednich dziesięcioleciach. Pozwalają zasypywać pieniędzmi poszczególne problemy, a nie je rozwiązywać. Dostajemy zastrzyk znieczulający, ale nie podejmujemy leczenia. Kiedyś środek przeciwbólowy przestanie działać i co wtedy? L.S.: Takie skłonności, wskaźniki oraz ilościowe podejście do unijnych środków pozbawiają nas jeszcze jednej rzeczy – prawa do popełniania błędów i wyciągania z nich wniosków. M.N.: Możemy popaść w pułapkę łatwych rozwiązań. Skoro obecny system źle funkcjonuje, to należy go zlikwidować. Nie będziemy się zastanawiać, co poprawić, lecz właśnie likwidować. W to miejsce stworzą się np. nowe instytucje, które będą powielały wcześniejsze błędy. Pojawia się też chęć do centralizowania na szczeblu krajowym lub regionalnym, aby na wszystko mieć oko. Nie ma pomysłu na rozwiązanie problemów, są za to nowe szczeble kontrolne. A.M.: Tendencja do centralizowania działań na szczeblu regionalnym na Pomorzu wcale nie jest aż tak silna. Chodzi raczej o to, aby określić wspólne regionalne standardy, ale działania realizować lokalnie. Być może powinny powstawać lokalne Centra Aktywności Obywatelskiej. Ale najpierw musimy sobie odpowiedzieć, jakie funkcje mają one pełnić i kto na poziomie subregionalnym czy regionalnym powinien je prowadzić. Błąd polega może właśnie na tym, że nie ma jasnego sprecyzowania roli i „kompozycji” wykonawców. Pewnie powinny to być konsorcja lokalnych organizacji pozarządowych. Należy zainwestować w profesjonalną strukturę i systemy, które będą działały również wtedy, gdy skończą się unijne pieniądze. Dlatego w taką działalność trzeba wciągnąć powiaty oraz gminy. M.N.: Przede wszystkim trzeba tam wciągnąć tzw. sferę realną, czyli tworzyć partnerstwa publiczno­-prywatne. Ważniejsze jest jednak precyzyjne określenie ról i zadań oraz spójność między założeniami strategicznymi a wykonawstwem. Wyraźnie powinno też być powiedziane, że nie może tego robić administracja samorządowa, ale właśnie organizacje pozarządowe. Potrzeba jak najwięcej trwałych rozwiązań decentralizujących zadania, jak najwięcej mechanizmów rynkowych. Po co? Po to, żeby po zakończeniu zasilania unijnymi pieniędzmi organizacje pozarządowe przetrwały i miały oparcie w lokalnych środowiskach biznesowych, społecznych i samorządowych.
Ludzie związani z organizacjami pozarządowymi wielokrotnie podnoszą, że obecny system wymusza na nich postawę „wykorzystywaczy” unijnych środków. Nie zajmują się realizacją swoich zamierzeń, tylko piszą projekty lub je rozliczają.
A.M.: Ludzie związani z organizacjami pozarządowymi wielokrotnie podnoszą, że obecny system wymusza na nich postawę „wykorzystywaczy” unijnych środków. Nie zajmują się realizacją swoich zamierzeń, tylko piszą projekty lub je rozliczają. Dlatego potrzebna jest prawdziwa selekcja, tak by zostali naprawdę pasjonaci. L.S.: Bardzo podobne zachowania obserwujemy wśród przedsiębiorców. Unijne pieniądze wcale nie służą im do realizacji swoich pomysłów, tylko są celem samym w sobie. M.N.: Przez kilkanaście lat dostępu do unijnych środków powstała cała kasta ludzi dobrze z nich żyjących. Piętrzące się trudności w pisaniu projektów i w ich późniejszym rozliczaniu spowodowały, że istnieją „specjaliści” radzący sobie z takimi barierami, a w urzędach, większych firmach, a nawet organizacjach pozarządowych utworzono specjalne stanowiska… Wskaźniki nie są rozwiązaniem, bo umiejętny dobór umożliwia uzasadnienie niemal wszystkiego. Dopiero kiedy trzeba wykazać się realnymi efektami można dostrzec, kto unijne pieniądze przejada, a kto wykorzystuje w dobrym celu. Ważna jest przejrzystość przyznawania tych środków. Dlatego wiele zależy od mediów, które powinny się wykazywać większą odpowiedzialnością.
Przy publicznym rozstrzyganiu konkursów na najlepszy projekt jest wiele pułapek. Większe szanse ma plac zabaw dla dzieci niż kupienie, a potem uzbrojenie kawałka ziemi, na której później miejscowy przedsiębiorca będzie mógł postawić firmę.
L.S.: Czy w realizacji celów, które są odłożone w czasie, jednym z ważniejszych zagrożeń nie jest krótka perspektywa polityków krajowych, samorządowych i też ludzi? A.M.: Rzeczywiście, przy publicznym decydowaniu, kto ma wygrać konkurs na najlepszy projekt jest wiele pułapek. Większe szanse ma plac zabaw dla dzieci niż kupienie, a potem uzbrojenie kawałka ziemi, na której później miejscowy przedsiębiorca będzie mógł postawić firmę i na tym zarobić. S.S.: Wyjściem jest podzielenie tych środków na dwie części: wydatki bieżące i długofalowe inwestycje. Trzeba też dać możliwość wyboru, postawić ludzi wobec dylematów i wytłumaczyć, jakie konsekwencje niosą poszczególne wybory. Żeby z pięciu projektów wybrano 2–3, mając świadomość co zyskują, ale też co tracą. A.M.: O takim dialogu mówimy w relacjach region – poziom lokalny. W nadchodzących latach chcemy to ująć w formę dialogu – mniej konkursów, a więcej negocjacji. Musimy jednak do takich negocjacji siadać przygotowani, uzbrojeni w pewne pomysły oraz uzasadnienia. Oczywiście, dając pieniądze chcemy mieć kontrolę nad tym, na co zostaną one wydane. Nie ma to jednak niczego wspólnego z nakazem. Z kolei w przypadku wspierania firm musimy zastanowić się nad pytaniem – po co je chcemy wspierać, z jakiego powodu? Czyli wspierać je celowo, a nie dla zasady. W związku z tym musimy też zdefiniować, co jest „szklanym sufitem” w rozwoju firm i znaleźć sposób na zburzenie tych ograniczeń. Większość naszych firm dochodzi do pewnego poziomu rozwoju i zatrzymuje się.
Nie zawsze chodzi tylko o pieniądze. Interwencja powinna polegać na pomocy firmom w przebijaniu „szklanych sufitów”. Mogłoby to polegać na pewnych ułatwieniach, na przykład we wchodzeniu na inne rynki, dostępie do laboratoriów czy wreszcie na pierwszym, bardzo istotnym, zamówieniu.
M.N.: Interwencja powinna polegać na pomocy w przebijaniu „szklanych sufitów”. Jeżeli są wewnątrz firmy – wtedy powinny one radzić sobie z nimi same, ewentualnie można zaoferować im szkolenia w zarządzaniu, pożyczki lub gwarancje na inwestycje itp. Jednak większość wspomnianych „sufitów” jest ulokowana na zewnątrz i ma charakter lokalny lub bardziej ogólny – krajowy czy międzynarodowy. W takich przypadkach interwencja powinna polegać na pewnych ułatwieniach, na przykład we wchodzeniu na inne rynki. A.M.: Interwencja nie powinna być rozproszona. Trzeba ją zaadresować. I tu mówimy o „szklanych sufitach”, czyli pewnych „niemożnościach”, których sam przedsiębiorca nie jest w stanie lub nie umie przewalczyć. Te „szklane sufity” mogą być różne – np. rodzinna formuła zarządzania firmą – nieadekwatna do kolejnych etapów jej rozwoju, ograniczenie się i uzależnienie wyłącznie od lokalnego rynku, uporczywe trzymanie się tych samych usług i produktów, które sprawdziły się kiedyś, tych samych sposobów ich wytwarzania i oferowania, konkurowanie głównie niskimi kosztami związane z odpornością na tzw. innowacje, niezdolność do zastąpienia – od czasu do czasu – lokalnej konkurencji współpracą po to, żeby skuteczniej konkurować z firmami z innych regionów i krajów, bariery – dotykające w szczególności małe firmy – w dostępie do zewnętrznego finansowania, brak wiary we własne siły, a także nieznajomość obcych rynków i ich potrzeb. Druga grupą jest wysoka energochłonność, co oczywiście rzutuje na niską efektywność, a ponieważ niższe koszty pracy odchodzą w przeszłość, trzeba szukać innych przewag. Kolejnym zestawem „szklanych sufitów” jest pozyskiwanie pracowników, czyli relacje przedsiębiorca – szkolnictwo. Wiele będzie zależało od polityków i mediów, bo precyzyjne określenie barier i skoncentrowanie na nich będzie mniej spektakularne niż przecinanie wstęg. Efekty będą odłożone w czasie, a sukces wcale nie jest gwarantowany. Inna sprawa, że na poziomie regionalnym rozumiemy potrzebę decentralizacji, schodzenia coraz niżej, dialogu, tworzenia relacji itp. Tymczasem w Warszawie z niepokojem patrzą na 16 różnych sposobów załatwiania takich spraw i wprawdzie mamy większą swobodę, ale ich zdaniem powinno się to toczyć sprawniej, pieniądze powinny być wydawane szybciej. Dotacje zwrotne przeszły na poziom regionalny, ale jesteśmy skazani na przykład na jednego partnera w postaci Banku Gospodarstwa Krajowego. Mechanizm de minimis działa, pożyczki otrzymuje wielu przedsiębiorców, ale co się kryje za tą liczbą? Czy pożyczki trafiają do firm, które potrafią te pieniądze dobrze zainwestować? Przecież BGK nie ma aparatu zdolnego do odpowiedniej analizy i weryfikacji wniosków. S.S.: Wracamy na koniec do pytania, czego przedsiębiorca naprawdę potrzebuje? Firmy mające większe aspiracje, chcące sprzedawać usługi lub produkty poza granicami, nie szukają wyłącznie pieniędzy. Są one może nawet na drugim miejscu. Przedsiębiorstwa te bardziej potrzebują pomocy w wejściu na dany rynek, dostępu do laboratoriów, wreszcie na starcie potrzebują tego pierwszego zamówienia. Tędy wiedzie ścieżka do innowacyjności. Należy też zadbać o warunki rozwoju dla różnych aniołów biznesu czy funduszy gotowych zaryzykować swoje pieniądze w projekty zupełnie innowacyjne, ale też dostarczyć wiedzy i kontaktów. Dopiero kiedy stworzymy taki ekosystem, zbudujemy trwałe fundamenty przyszłego rozwoju gospodarczego.

Skip to content