To, że na pomorskim rynku pracy jest źle, wiedzą wszyscy. Prowadzone są dyskusje, analizy i badania, wdrażane kolejne programy i działania. Mizerne rezultaty tych działań wskazują na to, że gdzieś popełniamy błędy. Problem w tym, że nie dowiemy się, gdzie je popełniamy, dopóki zdecydowanie nie pogłębimy wiedzy o naszym rynku pracy. Potrzebne do tego jest nowoczesne narzędzie: pomorskie obserwatorium rynku pracy.
To jednak nie wystarczy. Konieczna jest zmiana sposobu myślenia. Na pytanie, co jest największym problemem rynku pracy, większość z nas odpowiada: bezrobocie. I tu popełniamy zasadniczy błąd. Bezrobocie nie jest problemem – jest wynikiem problemu czy problemów. Tak jak podwyższona temperatura nie jest chorobą, tylko jej objawem. Czy dobrze zdiagnozowaliśmy chorobę, czy poznaliśmy prawdziwą przyczynę bezrobocia?
Podobnie jak wspomniana gorączka może być objawem bardzo wielu chorób, tak też bezrobocie ma różne przyczyny. Tylko rzetelny, systematyczny i wieloaspektowy monitoring i prognozowanie rynku pracy może uzbroić nas w informacje o prawdziwych przyczynach bezrobocia. Bez tej wiedzy programy walki z nim – tak jak do tej pory – przypominać będą ordynowanie witamin krwawiącemu pacjentowi bez tamowania krwotoku.
Poziom i struktura bezrobocia są na Pomorzu bardzo zróżnicowane. Uwagę skupiamy na analizowaniu tych różnic – w jakim wieku są bezrobotni, jakie mają wykształcenie, jak długo pozostają bez pracy, dzielimy ich ze względu na płeć, doświadczenie zawodowe itd. Na podstawie tych „cennych” informacji dobierane są środki zaradcze: douczamy, przekwalifikowujemy, doradzamy, pośredniczymy i wypłacamy zasiłki. My – bo my wszyscy za to płacimy jako podatnicy. „Pan i Pani też…” – chciałoby się zacytować znaną reklamę.
Wiedza o tym, dlaczego sytuacja na pomorskim rynku pracy – a raczej pomorskich rynkach pracy – jest tak niejednorodna, nie wykracza poza warstwę intuicyjną i teoretyczną. I przez to obarczona jest „grzechem pychy”, za który najbardziej pokutują i będą pokutować bezrobotni, bo dalej nimi pozostaną.
Na szczęście, na Pomorzu dojrzewa przekonanie o konieczności zbudowania sprawnego narzędzia monitorowania rynku pracy. Jak zwykle w takich sytuacjach, kluczem do sukcesu jest dobra koncepcja i jeszcze lepsze jej wdrożenie. Tymczasem, znowu bardzo realne jest ryzyko, że co prawda takie narzędzie powstanie – prace już trwają – ale nie spełni swojej roli, ponieważ górę weźmie słynna już logika „przetargowej interwencji publicznej”. Zadecyduje cena, a nie kompetencje i koncepcja. Być może zabrzmi to zbyt radykalnie, ale dotychczasowe doświadczenia w tego typu działaniach (np. związanych z tworzeniem regionalnych systemów wspierania przedsiębiorczości) każą stwierdzić, że lepiej zaniechać w ogóle takich inicjatyw niż tworzyć bezużyteczne protezy. Dlaczego? Dlatego, że powstają w ten sposób byty instytucjonalne, które bardzo trudno potem zmieniać, a jeszcze trudniej argumentować, że te zmiany są potrzebne.
Z tego punktu widzenia, regionalny system monitoringu i prognozowania rynku pracy musi od zarania pełnić całościowo funkcje narzędzia systematycznej i pełnej diagnozy przyczynowo-skutkowej oraz prognozowania w różnych horyzontach czasowych. Powinien dostarczać wiedzy nie tylko o aktualnej sytuacji na pomorskim rynku pracy, ale także odpowiadać na pytanie, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Taka pogłębiona, przyczynowa diagnoza rynku pracy pozwoli dokonać rozróżnienia przyczyn na te lokalne, regionalne, krajowe i międzynarodowe. Dzięki temu będziemy w stanie świadomie dobierać narzędzia naprawcze (lekarstwa) – usuwające przyczyny tam, gdzie to możliwe, a z kolei tam, gdzie przyczyny leżą poza naszym zasięgiem, jedynie leczące lub łagodzące „objawy”. Ważnym komponentem takiego obserwatorium musi być prognozowanie rynku pracy: od jego podstawowych parametrów (takich jak stopa bezrobocia), po tworzenie pomorskiej mapy zawodów przyszłości. Mapy, która na podstawie dobrej diagnozy – także trendów globalnych – wskazywałaby prawdopodobne kierunki rozwoju zapotrzebowania na dane typy kwalifikacji, czy nawet konkretne zawody. Nie trzeba chyba uzasadniać, dlaczego takie narzędzie sprzyjałoby lepszemu dopasowaniu popytu i podaży na rynku pracy.
Sytuacja na regionalnych czy też lokalnych rynkach pracy w dużej mierze zależy od uwarunkowań i regulacji krajowych, a nawet unijnych. Niemniej jednak, podejście lokalne i regionalne może zdecydowanie „nadrobić” deficyty perspektywy makroekonomicznej. Ważna jest nie tylko sprawna organizacja lokalnych rynków pracy – dobrze działające urzędy pracy, instytucje monitorujące, analizujące i prognozujące, organizacje pozarządowe itd. Kluczem do radykalnego zbliżenia potrzeb i oczekiwań pracodawców z jakością i ilością pracy jest zmiana ludzkich postaw. Przewartościowanie prowadzące do większej wzajemnej odpowiedzialności. Jest to proces trudny, tym bardziej, że świadomość jego potrzeby dopiero się rodzi. Nadal bowiem w dyskusji o rynku pracy dominują stawki podatkowe, składki ubezpieczeniowe, elastyczność prawa pracy itp. Czy jednak na pewno sama liberalizacja rynku pracy wystarczy, aby stopa bezrobocia spadła z 20-30% do wymarzonych 2-3%?