W Gdańsku otwarte zostało globalne centrum badawczo-rozwojowe brytyjskiego start-upu Andiamo. Działa on m.in. w branży ortez ortopedycznych dla dzieci. W gdańskim centrum będą m.in. projektowane i modelowane zindywidualizowane ortezy dla małych pacjentów.
Autor: Marcin Wandałowski
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego
Jak doszło do powstania firmy SpaceForest?
W 2004 r. wraz z dwójką wspólników założyliśmy firmę Telemobile Electronics, zajmującą się naprawą sprzętu telekomunikacyjnego, w szczególności wykorzystywanego przez operatorów sieci komórkowych. Wówczas po raz pierwszy zetknęliśmy się zawodowo z filtrami mikrofalowymi. Są to urządzenia wykorzystywane we wszystkich bezprzewodowych urządzeniach nadawczo-odbiorczych, np. radarach czy satelitach. Aby poprawnie funkcjonowały, muszą być odpowiednio dostrojone. Do tej pory proces ten musiał być ręcznie wykonywany. A jest to zajęcie nudne, żmudne i czasochłonne – dostrojenie jednego filtra może zająć fachowcowi od kilkunastu minut do kilku godzin. W wyniku doświadczeń związanych z naprawą tego sprzętu pojawił się pomysł, by zautomatyzować ten proces. W tym celu otworzyliśmy dział badawczo-rozwojowy firmy. Po kilku latach zdecydowaliśmy jednak, że wydzielimy spółkę zajmującą się B + R. Była to odpowiedź na uwagi niektórych klientów, dla których to, że jednocześnie zajmujemy się tworzeniem innowacji i naprawą sprzętu elektronicznego, było dość wątpliwe i niecodzienne. W taki właśnie sposób na początku 2012 r. powstała firma SpaceForest.
W jaki sposób udało się Wam rozwinąć prace badawczo-rozwojowe związane ze strojeniem filtrów?
Najpierw skupiliśmy się na stworzeniu oprogramowania wspomagającego i usprawniającego pracę człowieka. Kolejnym krokiem było zaprojektowanie robota samodzielnie strojącego filtry. W 2007 r. uzyskaliśmy dofinansowanie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju na prace nad rozwojem oprogramowania. Pozostałe środki przeznaczone na ten cel pochodziły z zysków z napraw – inwestowaliśmy własne pieniądze. Dzięki temu udało nam się stworzyć pierwszą wersję oprogramowania oraz model pierwszego robota automatycznie strojącego filtry. Cały proces był niezwykle wiedzo- i czasochłonny – prace nad software’em rozpoczęliśmy w 2006 r., a pierwsza sprzedaż nastąpiła 6 lat później.
Proces komercjalizacji naszego oprogramowania był niezwykle wiedzo- i czasochłonny. Prace nad software’em rozpoczęliśmy w 2006 r., a pierwsza sprzedaż nastąpiła 6 lat później.
Za pracami badawczo-rozwojowymi w SpaceForest stoi mój kolega i wspólnik ‒ dr hab. inż. Jerzy Michalski. Opracowanie technologii w przeważającej mierze było możliwe dzięki jego uporowi, talentowi i zaangażowaniu. Zbudował wokół siebie cały zespół ludzi, którzy stanowią dziś badawczą „nogę” naszej firmy.
Wszędzie na świecie filtry mikrofalowe są strojone ręcznie? Nikomu innemu prace nad zautomatyzowaniem tego procesu się nie powiodły?
Wiele dużych firm, głównie producentów filtrów mikrofalowych, próbowało stworzyć takie oprogramowanie, jednak im się to nie udawało. W efekcie praktycznie na całym świecie filtry dalej są strojone ręcznie. A skala tego rynku jest ogromna – niektóre firmy produkują setki tysięcy, jeśli nie miliony sztuk filtrów rocznie.
Jakim cudem mała gdyńska firma stworzyła coś, co nie udało się globalnym potentatom?
Wydaje mi się, że kluczowe było to, że podeszliśmy do tego wyzwania z zupełnie innej strony niż producenci filtrów. Nie mieliśmy bagażu doświadczeń związanego z ich projektowaniem i produkcją, mogliśmy spojrzeć na problem z innej perspektywy. Dodatkowo nie mieliśmy przekonania, że tego „nie da się zrobić”. Wielu dużym firmom się to nie udało, więc nabrały pewności, że stworzenie takiego oprogramowania jest praktycznie niemożliwe. Do tego stopnia, że nawet po zaprezentowaniu naszego know-how nasi potencjalni klienci, których staraliśmy się nim zainteresować, nie chcieli uwierzyć, że osiągnęliśmy sukces. „Tym się nie udało, tamtym również, niemożliwe więc, że dokonała tego mała, niepozorna firma z Polski” – myśleli. Jak widać, bycie „czystą kartką” może czasem okazać się atutem w biznesie.
Udało nam się wypracować unikatowe know-how w dużej mierze dzięki temu, że nie mając dużego bagażu doświadczeń, mogliśmy spojrzeć na problem z innej perspektywy. Dodatkowo nie mieliśmy – jak wielu potentatów, którym się nie powiodło – przekonania, że tego „nie da się zrobić”.
To, co robicie, jest unikatowe w skali świata?
Według naszej wiedzy jesteśmy jedyną firmą na świecie, która komercyjnie sprzedaje oprogramowanie służące do strojenia filtrów mikrofalowych. Wiem, że od czasu, kiedy wyszliśmy na rynek i gdy pojawiły się publikacje naukowe naszych pracowników dotyczące tej technologii, wiele firm wróciło do tworzenia własnego oprogramowania. Niektórym z nich do pewnego stopnia się to udaje, lecz robią to tylko na własne potrzeby, w celu zdobycia przewagi konkurencyjnej na rynku. My natomiast sprzedajemy technologię każdemu, kto będzie zainteresowany.
Waszymi klientami są głównie producenci filtrów?
Naszym software’em oraz doskonalonymi właśnie rozwiązaniami automatycznymi są zainteresowane przede wszystkim firmy produkujące sprzęt do telefonii komórkowej, np. Nokia, Ericsson, Huawei, a także przedsiębiorstwa zajmujące się produkcją sprzętu do telekomunikacji satelitarnej czy tworzące rozwiązania radarowe dla wojska. Są to w przeważającej większości znane globalnie marki.
W jaki sposób udało się Wam dotrzeć do potentatów ze swoją ofertą?
Jak wspominałem, początkowo ogromną barierą było samo udowodnienie, że nasze algorytmy działają. Szczególnie gdy wiele osób twierdziło, że ich stworzenie jest niewykonalne. Nie zrażaliśmy się jednak – jeździliśmy na targi, tworzyliśmy publikacje naukowe, mówiąc wprost: wykonywaliśmy żmudną pracę po to, by przekonać reprezentantów branży, że faktycznie dokonaliśmy ‒ jak wielu się wydawało ‒ czegoś niemożliwego. Nareszcie udało nam się trafić z naszym know-how do pierwszego dużego klienta. Później, mając już rekomendacje z jego strony, było znacznie łatwiej.
Nazwa Waszej firmy wskazuje, że macie do czynienia z branżą kosmiczną – czy faktycznie tak jest?
Pierwszym klientem, który zdecydował się na kupno naszego oprogramowania, była firma produkująca filtry satelitarne – tu nastąpiło nasze pierwsze zetknięcie z branżą kosmiczną. Kończymy też obecnie drugi projekt realizowany dla Europejskiej Agencji Kosmicznej, którego celem jest stworzenie prototypu generatora służącego przemianie częstotliwości na satelitach telekomunikacyjnych. W efekcie końcowym ma z tego powstać gotowe do wyprodukowania, „sprzedawalne” urządzenie. Będzie je produkował nasz partner – na razie nie dysponujemy jeszcze odpowiednim zapleczem produkcyjnym. Obecnie jednak jesteśmy w trakcie budowy nowej siedziby spółki, w której zaplanowaliśmy pomieszczenia, gdzie będziemy mogli produkować zaawansowane urządzenia związane z elektroniką satelitarną.
Oprócz tego pracujemy też nad rozwojem rakiety badawczej – jest to nasza pasja. Kilka osób zatrudnionych w naszej firmie, w tym również ja, to modelarze rakietowi. Przez wiele lat robiliśmy modele rakiet dla własnej satysfakcji, w pewnym momencie pojawił się pomysł, czy naszego zainteresowania nie przenieść na obszar komercyjny. Wzięliśmy już chociażby udział w trzyletnim projekcie pod egidą Komisji Europejskiej, w ramach którego stworzyliśmy rakietę badawczą, wyposażoną w różnego typu czujniki komunikujące się ze sobą bezprzewodowo, a nie za pomocą kabli, co jest obecnie w tej branży standardem.
W jaki sposób chcecie przekuć rakietowe hobby w biznes?
W Szwecji i Norwegii istnieją przynajmniej dwa ośrodki oferujące usługi rakietowe, w ramach których klienci mogą przetestować, przebadać swoje urządzenia elektroniczne czy pomysły naukowe w warunkach mikrograwitacji. Planujemy stworzyć taką usługę także w Polsce – takiej oferty nie ma jeszcze na krajowym rynku. Naszymi klientami mogłyby być zarówno uczelnie, jak i firmy komercyjne, których produkty mają być docelowo umieszczane na orbitach w kosmosie.
W Szwecji i Norwegii istnieją przynajmniej dwa ośrodki, oferujące usługi rakietowe, w ramach których klienci mogą np. przetestować zachowanie swoich urządzeń elektronicznych w warunkach mikrograwitacji. Planujemy być pierwszą firmą, która stworzy taką usługę na polskim rynku.
Kosmos to więc nie tylko wysyłanie ludzi na Księżyc…
Kosmos to dziś przede wszystkim bardzo perspektywiczny biznes, czego najlepszym dowodem są firmy zarabiające ogromne pieniądze na wynoszeniu i obsłudze satelitów oraz przesyle informacji.
Czy w Polsce mamy pewne doświadczenia w tej branży?
Nie mogę mówić o całym sektorze kosmicznym, lecz bez wątpienia mamy tradycje związane z rakietami. W latach 70. prof. Jacek Walczewski prowadził zaawansowany projekt dotyczący rozwoju rakiet meteorologicznych. Polacy mogli być bodajże piątym krajem, który przekroczył umowną granicę kosmosu. Wiele osób twierdzi nawet, że tak się stało, jednak osiągnięcie to nie zostało oficjalnie uznane. Kiedy program rakietowy zaczął nabierać tempa, Związek Radziecki go wygasił. Od tego czasu w Polsce w zakresie użytkowania rakiet cywilnych nie działo się już praktycznie nic. Ponowne zainteresowanie tematem rakiet badawczych można obserwować dopiero na przestrzeni kilku ostatnich lat.
Czy jako SpaceForest zajmujecie się też innego typu projektami niezwiązanymi ze strojeniem filtrów i z branżą kosmiczną?
Owszem – projektujemy i produkujemy urządzenia na zamówienie. Ostatnio Politechnika Gdańska zleciła nam wyprodukowanie na jej licencji kilku przyrządów edukacyjnych do pomiaru pola rozkładu w liniach mikropaskowych. Możemy się też pochwalić stworzonymi przez nas sprzęgaczami mikrofalowymi, które są wykorzystywane w akceleratorze cząstek w szwedzkim Lund. W ubiegłym roku wyprodukowaliśmy i sprzedaliśmy ponad 60 takich urządzeń na zlecenie Politechniki Warszawskiej. Oprócz tego zajmujemy się też dokonywaniem symulacji mechanicznych i elektromagnetycznych oraz ‒ w niewielkim już zakresie ‒ naprawą sprzętu elektrotechnicznego.
Jakiego typu specjalistów poszukujecie na rynku pracy?
Potrzebujemy przede wszystkim osób o kompetencjach w dziedzinie mikrofal – absolwentów wydziałów mikrofalowych, techników wysokich częstotliwości itp. Trafiają do nas głównie absolwenci Politechniki Gdańskiej. Generalnie jednak, jeśli chodzi o rekrutację pracowników, rzadko korzystamy ze standardowych ogłoszeń. Wiemy, kogo szukamy – przede wszystkim młodych i zdolnych ludzi, przy czym małe doświadczenie zawodowe lub jego brak nie stoją na przeszkodzie zdobycia pracy w naszej firmie. Doświadczeni fachowcy mają swoje przyzwyczajenia, które nie zawsze udaje się dopasować do naszej kultury organizacyjnej, sposobu pracy.
W jaki sposób znajdujecie na rynku takich właśnie młodych absolwentów bez doświadczenia?
Jednym ze sposobów pozyskania pracowników jest proponowanie studentom Politechniki Gdańskiej tematów prac magisterskich, a kołom naukowym – konkretnych tematów badawczych. Nawiązujemy dzięki temu współpracę z osobami, które jeszcze studiują. Chcemy, by zaangażowali się naukowo w zagadnienia, które z naszego punktu widzenia nie są może stricte biznesowe, lecz pozwalają przyjrzeć się potencjalnym kandydatom – stylowi ich pracy, temu, jak myślą, jak współpracują. Wśród takich osób szukamy przyszłych pracowników. Mamy dzięki temu szerszy ogląd niż CV i list motywacyjny i większą pewność, że zatrudnimy kogoś, kto faktycznie będzie do naszej firmy dobrze pasował.
Poszukujecie przede wszystkim orłów w danej dziedzinie czy liczy się dla Was również otwartość osoby na inne dziedziny, umiejętność integrowania wiedzy z różnych dyscyplin?
Poszukujemy osób, które mają świadomość, że wiedzę można pozyskać z różnych źródeł, które mają otwarte horyzonty, nie zamykają się w jednym temacie, umieją rozwiązać skomplikowane zagadnienia. Nie zgadzam się z tezą, że gdy ktoś jest specjalistą w danej dziedzinie, musi się poruszać wyłącznie wewnątrz niej. Gdy mamy problem do rozwiązania, jeśli czegoś nie wiemy, to dowiadujemy się, uczymy, konsultujemy z kimś z zewnątrz. Osoby, które mają takie podejście, są bardzo cenne dla naszej firmy.
Jest to zresztą zgodne z filozofią pracy SpaceForest. Jak już mówiłem, zajmujemy się kilkoma typami działalności. W takim przedsiębiorstwie kluczem do sukcesu jest komunikacja. Dlatego też raz w tygodniu robimy zebranie, w którym uczestniczą wszyscy pracownicy. Po pierwsze dowiadują się z pierwszej ręki, co się dzieje w firmie, po drugie przedstawiamy im aktualne problemy i wyzwania, przed którymi stoimy. Mogą się do nich odnosić specjaliści z różnych dziedzin, którzy na co dzień nie uczestniczą w danych przedsięwzięciach. Liczymy na to, że ktoś spojrzy na te zagadnienia z zupełnie innej strony, wpadnie na jakiś abstrakcyjne, lecz genialne rozwiązanie. Już nieraz mieliśmy takie przypadki. Czasami niewiedza, że czegoś „nie da się zrobić”, jest bodźcem do dokonania przełomu.
W przedsiębiorstwie zajmującym się kilkoma typami działalności naraz kluczem do sukcesu są komunikacja oraz otwieranie specjalistów z poszczególnych dziedzin na problemy, którymi nie zajmują się na co dzień.
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.
Migracje to wyzwanie, które tak naprawdę przed kim dziś głównie stoi? Przed lokalnymi społecznościami, instytucjami czy rynkiem pracy? Przed państwami, regionami czy miastami?
Przed wszystkimi po trochu – migranci krążą, a dylematy i wyzwania z nimi związane „rozlewają się”. Nie da się zarządzać kwestiami rozwoju rynku pracy czy edukacji obcokrajowców, ograniczając się wyłącznie do pojedynczego miasta. Całe wsie, gminy, powiaty zmieniają się dziś pod wpływem napływu obcokrajowców. Do miana kluczowego zadania urasta to, w jaki sposób zarządzać migracjami, by móc jak najefektywniej wykorzystać ten proces, wprzęgając go w rozwój społeczno-gospodarczy danego regionu, miasta, powiatu czy nawet gminy.
Chodzi zatem o nakreślenie mądrej polityki migracyjnej. Kogo ona jednak powinna dotyczyć? O migrantach najczęściej mówi się w kontekście przybywających do Polski Ukraińców. Czy będzie nim jednak także menedżer wysokiego szczebla z zachodniej Europy, który przyjechał do Trójmiasta na kontrakt?
Migrantami są wszystkie osoby, które migrują. Polityka migracyjna powinna więc dotyczyć wszystkich obcokrajowców, którzy tu przyjechali, żyją obok nas, są naszymi sąsiadami, płacą tu podatki. Bez względu na stopę życiową i rodzaj wykonywanej pracy. Sednem problemu jest bowiem to, że każdy, kto przyjeżdża w dane miejsce, chce się w nim czuć dobrze. Nie zawsze bywa to łatwe. Dla przykładu przybywający do Polski cudzoziemcy nie otrzymują numeru PESEL – jak więc mają się zarejestrować w przychodni? Podobnego typu barier jest niestety sporo. Dlatego też powinniśmy dążyć do zapewnienia migrantom warunków, które umożliwią im funkcjonowanie w życiu danej społeczności na równych prawach z „tubylcami”. Mieszkający na stałe w Gdańsku cudzoziemiec powinien mieć te same możliwości co rdzenny mieszkaniec miasta. W urzędzie, w banku czy na poczcie. Nie chodzi o nic więcej – ci ludzie nie przyjeżdżają tu po to, by otrzymać przywileje. Tylko likwidując takie bariery, możemy sprawić, że mieszkający w Gdańsku Francuz czy Ukrainiec będą się czuli na tyle dobrze, by zostać tu na dłużej i opowiedzieć swoim rodakom o Pomorzu w superlatywach: to dobre miejsce do życia, pracy, inwestowania. Na tym nam, jako regionowi, powinno zależeć.
Powinniśmy dążyć do zapewnienia migrantom warunków, które umożliwią im funkcjonowanie w życiu danej społeczności na równych prawach z „tubylcami”. Mieszkający na stałe w Gdańsku cudzoziemiec powinien mieć te same możliwości co rdzenny mieszkaniec miasta. W urzędzie, w banku czy w przychodni.
Powinniśmy się starać o to, by migrantów integrować czy asymilować z lokalną społecznością?
Integracja polega na tym, że uznajemy, że ktoś przyjechał z innego kraju, pochodzi z innej kultury, ma swój język, zwyczaje. Nie udajemy, że te uwarunkowania nie istnieją. Podejście asymilacyjne zakłada natomiast, że skoro ktoś przyjechał do Polski z zagranicy, to jego obowiązkiem jest stanie się Polakiem i niejako ukrycie, zakamuflowanie swojej tożsamości. Nie uznaje się jego odrębnego pochodzenia, języka, oczekuje się od niego wręcz odcięcia się od swojej tożsamości kulturowej. Zdecydowanie bliżej mi do pierwszego z tych podejść – lepiej nie wymagać od nikogo ukrywania swoich korzeni kulturowych, lecz uszanować jego rodowód i wyznawane wartości, nastawić się na to, że to dobrze, że przynosi do naszego miasta czy firmy coś nowego.
Pamiętajmy jednak, że integracja nie jest zjawiskiem, które samo się wydarzy . Nie jest ukłonem czy podarkiem dla migrantów z naszej strony, lecz budowaniem standardów, które sprzyjają zarówno im, jak i nam samym. To gwarancja bezpieczeństwa, braku napięć czy konfliktów na tle narodowościowym, etnicznym, a także wzmacnianie naszych wspólnych kompetencji czerpania z tej różnorodności.
Czy cudzoziemcy, przede wszystkim Ukraińcy, przyjeżdżający na Pomorze do pracy mogą się tu czuć jak u siebie w domu?
Generalnie Pomorze jest bardzo dobrze odbierane przez migrantów: podobają im się sklepy, czystość, bezpieczeństwo, przyjazna przestrzeń publiczna i dobre nastawienie urzędników. Są też jednak rzeczy, które wymagają poprawy, jak chociażby system prawny, kwestie związane z legalizacją ich pobytu. Niestety, procedura ta jest dość uciążliwa i czasem może wywołać wrażenie, że nasze państwo stara się uchronić przed legalnym wpuszczeniem do Polski obywatela Ukrainy. Drugim dużym utrudnieniem są patologie związane z pośrednikami, którzy – mówiąc wprost – żerują na przyjeżdżających tu migrantach. Jest to najbardziej powszechne na rynku mieszkaniowym ‒ wynika to z tego, że niewielu Polaków chce wynająć swoje mieszkanie Ukraińcom. Otwiera to drogę działalności różnego typu szemranych agencji, oferujących pomoc w znalezieniu lokum za niemałą cenę. To negatywne zjawisko, z którym trzeba się uporać. Niestety dość często zdarzają się też sytuacje wyzysku, uzależnienia migrantów od agencji pracy tymczasowej, zatrudniających ich w dodatku bez pełnych umów obejmujących ubezpieczenie zdrowotne. Takie rzeczy wychodzą zazwyczaj dopiero wtedy, gdy pracownik dozna uszczerbku na zdrowiu podczas pracy.
Odnośnie do dyskryminacji na rynku mieszkaniowym: czy nie jest tak, że potrzebujemy pewnego rodzaju zmiany mentalnej, pozwalającej nam uwolnić się od stereotypów i lęków związanych z migrantami?
Wszyscy jesteśmy aktorami życia społecznego. Pytanie brzmi, kto z nas zaangażuje się w to, żeby kształtować te postawy w naszym środowisku we właściwy sposób – w naszych instytucjach, domach, sąsiedztwie itd. Wbrew wielu przekazom medialnym – Polacy nie zioną ksenofobią, nie jest tak, że boją się i nie przepadają za przyjeżdżającymi tu obcokrajowcami. Na pewno jako społeczeństwo nie jesteśmy „anty”. Niemniej jednak z pewnością potrzebujemy liderów biznesowych i społecznych po to, by publicznie oraz wewnątrz swoich firm wypowiadali się „pro”. Mam oczywiście świadomość, że nie wydarzy się to z dnia na dzień, a raczej będzie to dość powolny proces.
Wbrew wielu przekazom medialnym – Polacy nie zioną ksenofobią, nie jest tak, że boją się i nie przepadają za przyjeżdżającymi tu obcokrajowcami. Na pewno jako społeczeństwo nie jesteśmy „anty”. Niemniej jednak z pewnością potrzebujemy liderów biznesowych i społecznych po to, by publicznie oraz wewnątrz swoich firm wypowiadali się „pro”.
Na ile prawdziwe jest powszechne przekonanie, że przyjeżdżający do Polski Ukraińcy i Białorusini głównie parają się relatywnie prostymi zajęciami, podobnie jak kilkanaście lat temu Polacy emigrujący do Wielkiej Brytanii?
Choć na Pomorze przybywa coraz więcej ukraińskich informatyków czy wysokiej klasy specjalistów z innych dziedzin, którzy zasilają szeregi lokalnych firm, prawdą jest jednak, że większość migrantów ze Wschodu to osoby niezamożne, przyjeżdżające tu, by wykonywać najprostsze prace. Warto uświadomić sobie jedną rzecz: gdy pracują poniżej swoich kwalifikacji, stanowi to dla lokalnego rynku pracy stratę. Skoro bowiem ktoś przyjeżdża tu w celach zawodowych, najlepiej byłoby, by robił to, w czym jest dobry, w czym się specjalizuje ‒ tak, byśmy mogli w pełny sposób korzystać z jego umiejętności i talentów.
Czy nie jest tak, że jako Polacy mamy do czynienia z migracjami w wersji soft – ponad 90% przyjeżdżających do Polski migrantów to przecież bliscy nam kulturowo, rozumiejący nasz język sąsiedzi zza Buga. Nie doczekaliśmy się zalewu migrantów z Bliskiego Wschodu, bardziej obcych nam kulturowo, których trudniej zrozumieć.
I tak, i nie. Ukraińcy rzeczywiście są nam bliscy kulturowo, co jednak paradoksalnie nie zawsze jest korzystnym zjawiskiem. Może to bowiem prowadzić do bagatelizowania potrzeb tej społeczności ‒ powstaje błędne założenie, że są one takie same jak Polaków. Mimo bliskości geograficznej i kulturowej różnic nadal jest sporo: inaczej pracujemy, inne mamy normy życia rodzinnego, a także inną kulturę instytucjonalną.
To, że Ukraińcy są nam bliscy kulturowo, paradoksalnie może wcale nie pomagać w ich integracji, lecz prowadzić do bagatelizowania potrzeb tej społeczności, ponieważ powstaje błędne założenie, że są one takie same jak Polaków.
Poza tym bliskość kulturowa wcale nie musi być kluczem do dobrej integracji. Osobiście bardzo dobrze pracuje mi się z ludźmi z Północnej Afryki czy Bliskiego Wschodu. Są to często osoby o ciekawych, inspirujących wartościach, potrafiące wnosić cenne rzeczy do pracy całego zespołu. Nasze obawy przed nimi znajdują się zazwyczaj na bardzo atawistycznym poziomie. Proponowałabym więc odejść od myślenia: „dobrze, że przyjeżdżają do nas Ukraińcy, a tamci nie”. Poznajmy tych ludzi, dajmy im szansę, nauczmy się razem pracować, komunikować, przyjaźnić. Wtedy być może nasze lęki nieco się zmniejszą.
Nie da się jednak ukryć, że niechęć do migrantów z Bliskiego Wschodu skądś się musiała wziąć. Za najbardziej dobitny przykład często podaje się ataki terrorystyczne…
Proszę zauważyć, że za atakami terrorystycznymi stoi zazwyczaj drugie pokolenie migrantów. Od dziecka mówi się im, że są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, ale często wcale tak nie jest. Ich sufitem nierzadko jest możliwość pracy przy kasie w supermarkecie czy przy sprzątaniu hotelu. We Francji w procesach rekrutacyjnych wprowadzono zakaz ujawniania nazwisk kandydatów, bo przez lata wielu pracodawców od razu wyrzucało do kosza aplikacje brzmiące arabsko. Rzekoma równość okazywała się nieprawdziwa, jedynie hasłowa. Ludzie naprawdę nie dostawali szans, co wzbudziło ich gniew, frustrację, agresję. Nie jest to oczywiście usprawiedliwieniem dla terroryzmu, ale wskazuje, skąd mogły się wziąć pewne postawy.
Jeśli chodzi o budowanie polityki migracyjnej, zdajemy się dopiero raczkować. To dobra sytuacja, by nie powielić błędów niektórych państw Europy Zachodniej…
Uważam, że znajdujemy się w bardzo dobrym momencie historycznym. Jeszcze nie potraktowaliśmy – choć czasem niestety jesteśmy tego blisko – przybywających tu obcokrajowców w sposób instrumentalny, jak np. Niemcy Turków w latach 70. ubiegłego wieku. Nasi zachodni sąsiedzi uznali wówczas, że do ich kraju przyjechali nie ludzie, a ręce do pracy, które zrobią, co mają zrobić, i wrócą z powrotem do siebie. To była fałszywa, nieprawdziwa narracja. Zamiast inwestować w relacje z tymi osobami, potraktowano ich jak przedmioty, które pomogą w pracy w fabryce, budując dobrobyt Niemców. Podchodząc do ludzi w taki sposób, nie ma szans na zbudowanie dobrych, podmiotowych relacji.
Znajdujemy się dziś w bardzo dobrym momencie historycznym. Jeszcze nie potraktowaliśmy przybywających tu obcokrajowców w sposób instrumentalny, uznając ich za przedmioty, które pomogą w pracy w fabryce, budując dobrobyt rdzennej społeczności. Wiele państw Europy Zachodniej ponosi do dziś konsekwencje tego błędu.
Cały czas musimy się mierzyć z ryzykiem powtórzenia niemieckich błędów. Sama miałam okazję słyszeć pomorskich pracodawców mówiących, że Ukraińcy teraz tu trochę popracują, a później niech wracają do siebie. Nie róbmy im tego, czego sami jako Polacy doświadczaliśmy przez lata – a może nawet nadal doświadczamy – na Zachodzie. Pozwólmy im być naszymi sąsiadami, rozwijać się na rynku pracy, płacić podatki, budować nasz wspólny dobrobyt.
Gdańsk znalazł się na piątym miejscu w zestawieniu Top Destination on the Rise opublikowanym przez serwis TripAdvisor. O tak wysokiej lokacie zadecydowały pozytywne opinie nadsyłane przez turystów z całego świata. Gdańsk jest jedynym polskim miastem, które znalazło się w tym rankingu.
Gdyńska firma SpaceForest uzyska z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju dofinansowanie na budowę rakiety Suborbital Inexpensive Rocket. Ma być ona gotowa w 2022 r., a pierwsze prace z nią związane mają ruszyć już w kwietniu br. Rakieta będzie mogła wynieść ładunki o masie do 50 kg na wysokość 150 km.
Duńska firma Vestas zleciła gdańskiej stoczni GSG Towers budowę 15 naziemnych wież wiatrowych. Proces produkcyjny rozpocznie się w I połowie br.