Rozmowę prowadzą Marcin Nowicki – dyrektor Obszaru Badań Regionalnych i Europejskich IBnGR oraz Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk
Marcin Nowicki: Czego panowie oczekują od pomorskich uczelni?
Mieczysław Struk: Przede wszystkim tego, by pomorskie uczelnie były miejscem kształcenia przyszłej inteligencji – ludzi, którzy w przyszłości będą pracowali, tworzyli w gospodarce, kulturze, w innych dziedzinach. Silny ośrodek akademicki ma również zatrzymywać bardzo wartościowych ludzi w naszym regionie. Powinien być postrzegany jako miejsce awansu społecznego czy zawodowego, w którym doskonale odnajdują się ludzie kreatywni. Wreszcie, w takim miejscu powstają nowe produkty, koncepcje i pomysły, dzięki którym region może się dynamiczniej rozwijać. Uczelnie to także miejsce wspierania lokalnej i regionalnej tożsamości, miejsce, w którym skupiają się twórcy, ludzie kultury. Na końcu wymienię dziedziny i obszary działalności pomorskich uczelni, które wywołują duży niedosyt, a mianowicie prace badawczo-rozwojowe na rzecz gospodarki oraz badania podstawowe. Co istotne, pomorskie uczelnie mają nie tylko zaspokajać potrzeby mieszkańców regionu, ale także przyciągać młodych ludzi z ościennych województw oraz obcokrajowców.
Paweł Adamowicz: Dołożę jeszcze funkcję formacyjną. Oczekujemy, że młody człowiek przez 4–5 lat studiowania wyrobi sobie pewne potrzeby związane z kulturą, postawami społecznymi, otwartością itd. Ogromne znaczenie ma też funkcja opiniotwórcza, czyli aktywne zaangażowanie w debatę publiczną. Przywództwo intelektualne powinno być na stałe wpisane w środowisko akademickie, jak jest np. w USA, w Wielkiej Brytanii oraz wielu innych krajach. Kadra naukowa w Polsce po 1990 roku zbyt rzadko zabiera głos w ważnych sprawach publicznych.
M.N.: Uczelnie są wypadkową stanu całego społeczeństwa. Dlatego warto zapytać, czy pozostałe części tej układanki dają szansę naszemu szkolnictwu wyższemu na spełnianie oczekiwań. Doskonałym przykładem są relacje z gospodarką – po co kształcić świetnych fachowców, którzy nie znajdą pracy? Powstaje coś, co określić można jako paradoks innowacyjności – najbardziej kreatywni pracownicy w nieprzygotowanych, skostniałych strukturach korporacyjnych stają się dla nich prawdziwym obciążeniem, a nie atutem.
P.A.: W tej prowokacji jest wiele prawdy. Mamy do czynienia z mocno zróżnicowanymi oraz podzielonymi środowiskami biznesowymi i olbrzymi potencjał nie znajduje odbicia w działalności uczelni. Administracja państwowa i samorządowa też jest zbyt pasywna i może nawet źle interpretuje autonomię wyższych uczelni. Nie ma komunikacji oraz współpracy, więc nie ma efektów.
Nasz kapitał społeczny jest niski i trudno wyzwolić współpracę między światem akademickim, gospodarką i administracją samorządową. O ile poziom intelektualny nie odbiega od tego, co występuje w innych krajach, o tyle różnimy się pod względem poziomu aktywności społecznej.
Leszek Szmidtke: Ktoś jednak powinien przerwać ten zaklęty krąg i może należy zacząć od środowiska akademickiego?
P.A.: Uważam, że ciężar aktywności i przerwania tego kręgu niemocy spoczywa na przedsiębiorcach i administracji samorządowej. Środowiska biznesowe są w swych działaniach racjonalne i bardziej im powinno zależeć na efektywniejszej współpracy. Od ich postawy oraz potrzeb będzie zależał poziom absolwentów, a także wdrażanie pomysłów powstających w uczelnianych laboratoriach. Nie chcę przerzucać na przedsiębiorców odpowiedzialności, ale przykładowo firmie z sektora ICT, działającej na zagranicznych rynkach, coraz bardziej będzie zależało na podnoszeniu swojej konkurencyjności poprzez zatrudnianie lepszych pracowników. Naturalna będzie współpraca z Wydziałem ETI na Politechnice Gdańskiej, wpływanie na zmiany programowe i przyjmowanie na staże studentów. Liderzy samorządowi są zainteresowani rozwojem swoich miast i regionów, więc też będą pomagać, naciskać i wymagać od uczelni lepszego dopasowania się do wymogów współczesnego świata. Przecież od jakości wykształcenia będzie zależała przyszłość.
Nie jestem przekonany, że samorząd ma wyznaczać kierunki rozwoju uczelni lub odwrotnie, że uczelnie mają wskazywać drogę samorządowi. Lepszym rozwiązaniem jest współpraca, wzajemne inspirowanie się. Korzyść będzie obopólna.
M.S.: Nie jestem przekonany czy samorząd regionalny ma wyznaczać kierunki rozwoju uczelni lub odwrotnie – że uczelnie mają wskazywać drogę samorządowi. Lepszym rozwiązaniem jest współpraca, wzajemne inspirowanie się. Korzyść będzie obopólna. Zgadzam się, że nasz kapitał społeczny jest niski i trudno wyzwolić współpracę między światem akademickim, gospodarką i administracją samorządową. O ile poziomem intelektualnym nie odbiegamy od innych krajów, o tyle poziomem aktywności społecznej różnimy się znacząco. Na to nakładają się problemy o charakterze instytucjonalnym. Co zmieniło się na uczelniach po 1990 roku? Jak wygląda zarządzanie, szczególnie publicznymi, uniwersytetami? Jak wygląda motywowanie pracowników naukowych? Czy jest różnica w ocenie między publikacją w światowej rangi naukowym czasopiśmie, a wydawnictwem uczelnianym? Jak więc widać, jest mnóstwo błędów systemowych, które bardzo negatywnie rzutują na szkolnictwo wyższe.
M.N.: Zmiany są widoczne gołym okiem, ale mają bardzo powierzchowny charakter. Publiczne uczelnie, dzięki unijnemu i samorządowemu wsparciu, otrzymały spore środki na nowe budynki z salami wykładowymi oraz laboratoriami. Moja wątpliwość dotyczy przekładania się tych inwestycji na jakość kształcenia i badań – czyli jak te nowe „skorupy” wypełnić teraz lepszą treścią?
P.A.: Mamy bardzo dobre relacje z rektorami pomorskich uczelni. Wątpliwość natomiast budzi otwarcie niższych szczebli: katedr, zakładów, a nawet wydziałów na współpracę z biznesem, samorządami, lokalnymi społecznościami. Nie mówię o indywidualnej działalności poszczególnych pracowników naukowych, ale o współpracy instytucjonalnej. Musimy się zastanowić, jak ma wyglądać polski uniwersytet, a jak wyższa szkoła o profilu zawodowym? Jak je finansować? A szczególnie, jaką część powinny stanowić pieniądze publiczne i czy – tak jak do tej pory – powinny iść za studentem? Rzeczywiście, pomogliśmy w budowie nowej infrastruktury, ale nie pomożemy w jej utrzymaniu. Uczelnie same będą musiały podołać rosnącym kosztom. Dotychczasowe źródło w postaci płatnych studiów się wyczerpało – niż demograficzny mocno przebuduje dotychczasowe szkolnictwo wyższe.
M.N.: W trwającej obecnie dyskusji dominuje relacja uczelnie-gospodarka. Jednym tchem wymienia się kierunki potrzebne i niepotrzebne gospodarce. Czy nie upraszczamy problemu i czy pies nie jest jednak pogrzebany gdzie indziej? Może zamiast przestarzałego szufladkowania wiedzy w tzw. kierunki i całej tej dyskusji, który z nich jest bardziej przydatny na dzisiejszym rynku pracy, powinniśmy wprowadzić prawdziwą modułowość kształcenia – interdyscyplinarność, w której decydować będzie jakość edukacji, a nie nazwa kierunku?
P.A.: Nie możemy się rzucać od ściany do ściany. Na naszych uczelniach muszą być różne kierunki, ale musimy uwzględniać w proporcjach oczekiwania, między innymi gospodarki. Nie można planować z wieloletnim wyprzedzeniem liczby studentów na poszczególnych kierunkach w oderwaniu od prognoz rozwoju gospodarki czy społeczeństwa. Uczelnie są finansowane z pieniędzy podatników i muszą w swojej pracy uwzględniać potrzeby swoich dobroczyńców. Opinia publiczna ma prawo wymagać, żeby uniwersytety dopasowywały się do potrzeb rynku z myślą o tym, co będzie za 10 lub 20 lat. Dlatego trzeba kierunki modyfikować i na przykład zapraszać do prowadzenia zajęć praktyków biznesu albo inne interesujące osoby. Wykłady Jana Krzysztofa Bieleckiego lub Lecha Wałęsy na Uniwersytecie Gdańskim są ciągle wyjątkami. Przepływ powinien też odbywać się w drugą stronę – a więc studenci muszą uczestniczyć w życiu publicznym, w różnego rodzaju wolontariatach. Wiedza i umiejętności zdobyte w ten sposób są równie ważne jak wykłady w aulach.
Bardziej trzeba skupić się na modyfikacji programów niż likwidacji mniej potrzebnych kierunków. Można łączyć nawet na pozór bardzo od siebie odległe kierunki. Dlatego studiujący, np. kulturoznawstwo – też powinni poznać mechanizmy gospodarcze lub odbywać praktyki w firmach.
M.S.: Potrzebny jest balans między bieżącymi i przewidywanymi potrzebami rynku, przy zachowaniu konkurencji w dostępie do kierunków studiów. Bardziej trzeba skupić się na modyfikacji programów niż likwidacji mniej potrzebnych kierunków. Można łączyć nawet na pozór bardzo od siebie odległe kierunki. Dlatego studiujący, np. kulturoznawstwo – też powinni poznać mechanizmy gospodarcze lub odbywać praktyki w firmach. Rzeczywiście – uczelnie są mało elastyczne w modyfikowaniu programów lub nawet uruchamianiu nowych kierunków studiów.
L.S.: Co przy autonomii uczelni mogą zrobić samorządy, żeby w programach czy szerszej działalności pracowników naukowych oraz studentów pojawiały się treści ważne dla regionu?
M.S.: Świat zewnętrzny jest pełen inspiracji. Staramy się oferować udział w różnego rodzaju przedsięwzięciach i angażować zarówno profesorów, jaki i studentów. Jest to oczywiście długotrwały proces, w którym mamy sukcesy, ale też porażki. Niedawno byliśmy z prezydentem Adamowiczem w Dolinie Krzemowej w Plug and Play Tech Center. Wręcz legendarne miejsce, w którym następuje inkubacja, rozwój start-upów. Tam schodzą się aniołowie biznesu, żeby posłuchać krótkich prezentacji pomysłów na biznes. Jeżeli w czasie 4–5-minutowej prezentacji inwestor zostanie przekonany do pomysłu na biznes, to wykłada pieniądze na realizację projektu. Szef Plug and Play przyjechał do Gdańska i na spotkanie z nim w Parku Naukowo-Technologicznym przyszło zaledwie 7 osób. Spotkanie z taką osobą nie zainteresowało żadnego z adiunktów czy asystentów pomorskich uczelni na tyle, by przyjść ze swoimi studentami. Takich przykładów jest więcej i nie rozumiem, jak można nie korzystać z takich inspiracji.
Siłą uczelni jest wspólnota. Nowe pomysły, idee rodzą się w rozmowie. Uniwersytet jest takim miejscem, gdzie ludzie się spotykają, dyskutują, a nawet spierają się. Dlatego środowisko akademickie musi skupiać się w określonym miejscu i w naszym regionie uczelnie powinny działać w Trójmieście.
M.N.: Uczelnie mają otwierać filie w mniejszych miastach czy studenci z Chojnic, Człuchowa i Kwidzyna mają przyjeżdżać do trójmiejskich szkół wyższych?
P.A.: Siłą uczelni jest wspólnota. Tak było u zarania uniwersytetów w średniowieczu, tak jest i dziś. Nowe pomysły, idee rodzą się w rozmowie. Uniwersytet jest takim miejscem, gdzie ludzie się spotykają, dyskutują, a nawet spierają się. Dlatego środowisko akademickie musi skupiać się w określonym miejscu i w naszym regionie uczelnie powinny działać w Trójmieście.
M.S.: Wprawdzie będę bronił Słupska jako miasta, gdzie powinna być uczelnia, ale silny ośrodek akademicki rzeczywiście powinien być w Trójmieście. Co natomiast mogę powiedzieć samorządom, np. Starogardu Gdańskiego lub Kwidzyna, w których zlokalizowany jest silny przemysł potrzebujący dobrze wyedukowanych absolwentów szkół wyższych? To, że na ich terenie są znakomite miejsca na odbywanie praktyk. Jabil, IP, Polpharma i wiele innych firm powinny otworzyć się na studentów – w trakcie praktyki można wybrać oraz kształcić dla siebie przyszłych pracowników.
M.N.: Co w takim razie mogą zaproponować Prezydent Gdańska i Marszałek Województwa Pomorskiego młodym ludziom z Chojnic, Człuchowa, Kwidzyna lub Ustki? Jak powinien wyglądać konsensus niezbędny przy tworzeniu silnego ośrodka akademickiego w Trójmieście bez straty dla mniejszych miast, w których zlokalizowane są dziś niewielkie uczelnie i często jest to dla nich kwestia prestiżu?
P.A.: W najbliższej przyszłości trzeba będzie dokonać strategicznych wyborów. Jeżeli chcemy tworzyć w naszym regionie silny ośrodek ICT, to trzeba łowić talenty nie tylko z Pomorza, ale z całej północnej Polski. Dlatego potrzebny jest rozbudowany program łączący wysoką jakość kształcenia z atrakcyjnym systemem stypendialnym.
M.S.: Trójmiasto już staje się coraz silniejszym ośrodkiem. Między innymi demografia będzie wymuszała zarówno coraz szersze poszukiwania studentów, jak i koncentrację. Prognozy demograficzne wskazują, iż w roku 2030 studentów będzie mniej o 20%. Nie wszystkie prywatne uczelnie się obronią. Będziemy wykorzystywali środki unijne na kierunki szczególnie dla nas ważne, będziemy też rozwijali programy stypendialne dla doktorantów. Gdańsk, Gdynia i Sopot, gdzie jakość życia jest dobra, będą naturalnym magnesem przyciągającym młodych ludzi. Jest jednak jedno zastrzeżenie: nie może spadać status uczelni. Niestety, nasze możliwości, tj. możliwości władz samorządowych regionu, są ograniczone i dlatego oczekujemy, że rząd ograniczy autonomię uczelni i będąc płatnikiem, zacznie wymagać wyższej jakości nauczania i efektywnych badań. Jesteśmy sojusznikami szkół wyższych. Bardzo pomagaliśmy w modernizacji i rozbudowie infrastruktury i naprawdę jako samorządy zrobiliśmy wiele, by zaplecze infrastrukturalne uczelni spełniało wysokie standardy. Natomiast w nowym okresie programowania środki unijne będziemy wydawali już inaczej, oczekując efektów i tego, by mury uczelni nie były puste. Zwłaszcza mury uczelni publicznych.
L.S.: Jak powinna wyglądać społeczna odpowiedzialność uczelni?
P.A.: Uczelnie wyższe powinny być bliżej związane z regionami, na terenie których działają. Oczekujemy takich rozwiązań prawnych, które ułatwią instytucjonalną współpracę samorządów ze szkołami wyższymi, które między innymi będą przekładały się na rozwój pożądanych kierunków kształcenia i podnoszenie jakości nauczania. Uważam też, że inaczej powinno wyglądać zarządzanie uczelniami. Potrzebne są działania, które przygotują nas na dobre wykorzystanie środków unijnych w latach 2014–2020 i które nastawione będą na rozwój innowacji. Innowacje tworzą zaś ludzie, a nie mury.
Strategia uczelni musi też realizować strategię rozwoju regionu i chyba trudno o trafniejsze podsumowanie jej społecznej odpowiedzialności.
M.S.: Musi się zmienić klimat i musimy nauczyć się współpracy w trójkącie uczelnie-samorządy-biznes. Ponieważ samo narzekanie nie przyniesie poprawy, trzeba przygotowywać konkretne propozycje współpracy. Od rektora Politechniki Gdańskiej usłyszałem niedawno, że strategia jego uczelni musi też realizować strategię rozwoju regionu i chyba trudno o trafniejsze podsumowanie społecznej odpowiedzialności. Niestety, póki co przekonanie profesora Krawczyka nie znajduje naśladowców we władzach pomorskich szkół wyższych.