Z Pawłem Adamowiczem , prezydentem Gdańska, rozmawia Dawid Piwowarczyk .
Panie Prezydencie, czy marzy się Panu bycie prezydentem Trójmiasta w następnej kadencji?
Marzy mi się, aby integracja działań, integracja funkcjonalna w ramach metropolii gdańskiej – bo tak to nazywam – posunęła się zdecydowanie do przodu. Szczególnie w takich dziedzinach, jak promocja gospodarcza, pozyskiwanie inwestorów, integracja w zakresie komunikacji publicznej.
A jak duża powinna być nasza metropolia?
Dla mnie jest to obszar pomiędzy Wejherowem a Tczewem.
Metropolia ma być jednym tworem administracyjnym?
Nie. Pozostanie niezależność instytucjonalna gmin i powiatów wchodzących w jej skład. Natomiast niektóre dziedziny i działania powinny być uzgadniane i prowadzone wspólnie. Czas na mądre samoograniczenie na rzecz interesu metropolitarnego. Oczywiście niektórzy prezydenci, burmistrzowie, wójtowie mogą pełnić swoje funkcje aż do emerytury, ale nie o to tutaj chodzi. Możemy wygrać – w perspektywie 10, 20 lat – walkę o zajęcie jak najlepszej pozycji na globalnym rynku. Walkę, którą toczą ze sobą nie tylko państwa i regiony, ale i metropolie.
Czy negocjacje dotyczące Związku Komunikacyjnego nie ujawniły słabości naszych chęci i możliwości w zakresie metropolizacji Pomorza?
Należy mieć świadomość, że negocjują liderzy. To od nich zależy, jakie będą efekty. Tymczasem owej świadomości i konieczności współpracy nie ma. Niezbędne są zmiany mentalnościowe u liderów. Nie rozumieją oni jeszcze, że bardziej efektywne i zrozumiałe dla decydentów gospodarczych jest mówienie nie o każdym mieście osobno, lecz o metropolii – o zespole miast. Nie mają świadomości tego, iż każda inwestycja, niezależnie gdzie zlokalizowana, przynosi korzyści także sąsiadom. Dalej pokutuje plemienno-ksenofobiczny styl patrzenia na własne miasta. Być może jest to dobre przed wyborami, do budowania pozycji we własnym mieście, ale na dłuższą metę to zgubna postawa. Musi powstać „Unia Miast Metropolii Gdańskiej” – ostatniego elementu nazwy używam świadomie i w sposób pragmatyczny. Podróżując z prezydentem Karnowskim po Stanach Zjednoczonych, przekonaliśmy się, że jeżeli chodzi o brand, jedynie trzy polskie miasta są jako tako rozpoznawalne: Gdańsk, Kraków i Warszawa. Nie ma więc najmniejszego sensu wymyślanie sztucznych nazw, choćby takich jak Trójmiasto. Posługując się językiem marketingu, musimy mówić o gdańskim obszarze metropolitalnym, gdyż to będzie zrozumiałe. I trzeba tutaj zapomnieć o osobistych ambicjach. Niczyja rola poprzez zastosowanie takiej nazwy nie będzie umniejszana. Każdy do tej metropolii będzie wnosił tyle, ile chce i może, nie tylko pod względem potencjału ludnościowego czy terytorialnego. Możemy wnieść znaną i pozytywnie rozpoznawalną markę.
Panie Prezydencie, często w rozmowach z samorządowcami z innych miast pojawia się zarzut, że Gdańsk próbuje zdominować inne pomorskie ośrodki. Próbuje wykorzystywać swoją potęgę, a urzędnicy gdańscy starają się pokazywać swoją wyższość.
Nie zgadzam się z takim poglądem. Ale musimy zdawać sobie sprawę z tego, że bez Gdańska metropolii po prostu nie będzie – to on jest jej podstawą. Biorąc pod uwagę naszą wielkość i potencjał, uważam, że Gdańsk zachowuje się nadzwyczaj spokojnie. Pojawiają się nawet zarzuty, że nasze „poprawne politycznie” działania (dążące do zadowolenia wszystkich partnerów) sprawiają, że idei metropolii brak właściwego dynamizmu. Przyspieszenia temu procesowi nie nada jednak województwo. Jeżeli ma istnieć świadomość metropolitalna, muszą ją budować same zainteresowane podmioty. Cały czas przypominam swoim urzędnikom o potrzebie przybierania pozycji służebnej, partnerskiej.
To skąd takie negatywne opinie?
Staramy się pomagać, jak możemy. Jesteśmy gotowi na realizację każdej prośby naszych partnerów. Myślę, że tego rodzaju opinie wygłaszane są przez podmioty w mniejszym stopniu związane z Gdańskiem i rzadziej z nami współpracujące. Często takie określenia wynikają z osobistych kompleksów czy poglądów innych osób, a nie z negatywnego doświadczenia w konfrontacji z naszymi urzędnikami. Naturalna jest też obawa i dyskomfort przedstawicieli mniejszych gmin w przypadku konieczności współpracy czy negocjowania z nami. Tego jednak nie jesteśmy w stanie zmienić.
Jakie są sukcesy w zakresie poprawy relacji na linii współpracy z innymi podmiotami wchodzącymi w skład metropolii?
Podam ostatni, bardzo znamienny przykład. Bez Gdańska nie odbyłoby się I Bałtyckie Forum Gospodarcze. Wyłożyliśmy nawet pieniądze za niektórych naszych mniejszych partnerów, choćby gminy. Ale nie chodzi tu o „dziadowanie”. W metropolii muszą funkcjonować równe prawa i obowiązki, dopasowane oczywiście do zdolności i potencjału danego podmiotu. Nie może istnieć sytuacja, że korzyści konsumujemy wszyscy, a koszty pokrywa tylko stolica regionu.
Panie Prezydencie, istnieje pojęcie „funkcji metropolitalnych”. Pojawia się tutaj zarzut, że Gdańsk próbuje je wszystkie „zawłaszczać” dla siebie.
To zarzut formułowany tylko przez jeden ośrodek. Głosi go prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek. Powiedziałem kiedyś całkiem poważnie i podtrzymuję tę deklarację: jeżeli dla poprawy samopoczucia prezydenta Gdyni i jego współpracowników jest to konieczne, nie mam nic przeciwko temu, by na przykład siedziba Urzędu Wojewódzkiego była w Gdyni. Mówiąc inaczej, to nie nasza wina, że w każdym regionie jest stolica, gdzie koncentrują się pewne funkcje metropolitalne. Od tej reguły mamy w Polsce tylko dwa wyjątki: Bydgoszcz-Toruń, Zielona Góra-Gorzów Wielkopolski. U nas stołeczność Gdańska nigdy nie była kwestionowana. Od tysiąca lat poza drobnymi epizodami (Wolne Miasto i Toruń jako stolica ówczesnego województwa pomorskiego, siedziba przedstawiciela króla w Malborku) nasze miasto jest stolicą regionu. Wbrew temu, co się mówi, nie chcemy zawłaszczać. Dla przykładu, proponowaliśmy, żeby Forum mogło „wędrować” i odbywać się w różnych ośrodkach miejskich na Pomorzu. W niektórych tych opiniach i wypowiedziach przebrzmiewa myśl, która charakteryzowała politykę w latach 30. ubiegłego wieku. Wtedy to ze względów historycznych Gdynia była konfrontowana z Gdańskiem, przedstawiana jako jego alternatywa. Ale to, co było dobre wtedy, teraz, na początku XXI wieku jest niepotrzebne, anachroniczne i być może nawet szkodliwe. Po 1945 roku Gdańsk wrócił do Rzeczpospolitej, natomiast w umysłach i postawach niektórych polityków lokalnych skłonność do budowania nastawienia w opozycji do Gdańska jeszcze pobrzmiewa. Przykładem takiego antagonizmu jest wieczna wojna sportowa na linii Lechia Gdańsk-Arka Gdynia. Musimy pamiętać, że rozlicza się nas z sukcesów gospodarczych.
W rozmowach z pomorskimi samorządowcami można jednak usłyszeć tezę, że jednymi z poważniejszych zagrożeń dla budowy metropolii są osobiste antagonizmy, chęć rywalizacji pomiędzy prezydentem Adamowiczem a Prezydentem Szczurkiem. To prawdziwa teza?
Nie. Powiem więcej, ta teza nigdy nie była aktualna. Obydwa miasta mają tak różną historię i strukturę społeczną, że trudno je porównywać. Myślę, że ta konkurencja (tudzież konflikt) to w dużej mierze wytwór miejscowych dziennikarzy. My nie konkurujemy ze sobą, lecz z innymi polskimi i europejskimi metropoliami. Dla nas wyzwaniem jest, aby nasza metropolia zaistniała na mapie świata. A to, czy inwestor ostatecznie zainwestuje w Gdyni czy Gdańsku jest pięciorzędną sprawą.
Mimo wszystko stereotypy funkcjonują. Gdy inwestujesz – Gdynia, gdy robisz zakupy – Wrzeszcz, gdy chcesz pozwiedzać – Gdańsk, gdy chcesz pożyć sobie wygodnie na emeryturze – Sopot. Te różnice w postrzeganiu miast są wyraźne.
To prawda, że stereotypy są. Ale po to wybieramy dobrych liderów, żeby z nimi walczyli, żeby szli pod prąd. Na Pomorzu cierpimy na słabość debaty publicznej, miałkość publicystyki. Posługują się one stereotypami zamiast wnikać w głąb problemu. Większość dziennikarzy koncentruje się na opisie klisz, zamiast skupić się na ocenie współdziałania. A my potrafimy współpracować. Proszę popatrzeć na naszą halę. Jako miasto mogliśmy sami wykonać tę inwestycję. My jednak doprosiliśmy do projektu Sopot. Co więcej, to mniejszy partner jest obecnie inwestorem zastępczym.
Czy Pan Prezydent nie boi się „rozlewania” metropolii?
To zjawisko, z którym boryka się każda metropolia.
To prawda, ale wystarczy pojechać do Berlina czy Hamburga, aby zobaczyć, że tam proces ten jest kanalizowany, że nie „idzie się na żywioł”.
Tam mają niewątpliwie lepsze instrumenty zarządzania i planowania urbanistycznego. Ale i u nich jest pewien odpływ. Na przykład w Hamburgu zaczynają znowu wracać do śródmieścia. Liczę, że już wkrótce i u nas będziemy mieli do czynienia z podobnymi zjawiskami, że centra Gdańska i Gdyni znowu staną się atrakcyjnymi miejscami do życia. Ze względu na dostępność edukacji, kultury, ochrony zdrowia czy przestrzeni publicznej są one o wiele bardziej atrakcyjne niż tereny peryferyjne. Już powoli to obserwujemy. Jeszcze kilka lat temu śródmieście Gdańska było pod względem inwestycji w budownictwo mieszkaniowe prawie niewidoczne. Tymczasem obecnie buduje się – w samym tylko historycznym centrum – około 500 nowych mieszkań, a na kolejne 1500 wydano już niezbędne pozwolenia. Podobnie dzieje się na Przymorzu i Zaspie. Analogiczne zjawisko ma miejsce w centrum Gdyni.
Czy nie grozi nam dynamiczny rozwój metropolii przy jednoczesnym braku pożytku dla regionu?
Powiedzmy sobie wyraźnie, iż zawsze istnieć będzie dualizm pomiędzy metropolią a resztą województwa. Ale bez metropolii województwo nic nie znaczy. To tutaj powstaje ponad połowa jego PKB. Metropolia jest lokomotywą regionu pomorskiego. To będzie, jest i zawsze była bardzo dobra współpraca. Myślę, że jesteśmy skazani na siebie. Metropolia bez regionu także nie byłaby w stanie sobie poradzić.
Gdzie nasza metropolia może szukać swoich przewag na konkurencyjnym globalnym rynku regionów i metropolii?
To bardzo trudne pytanie. Gdy porównamy ofertę szkolnictwa wyższego, tylko w kilku kierunkach możemy rywalizować z Warszawą, Krakowem czy Wrocławiem. Z pewnością kultura, środowisko naturalne czy tak zwana jakość życia czyni nas bardziej atrakcyjnymi. Dzisiaj „białe kołnierzyki” – powracający lub przyjeżdżający do Polski – szukają miejsca do zamieszkania, kierują się nie tylko kwestią rynku pracy, ale również możliwym poziomem jakości życia. W tym zakresie mamy obecnie bardzo wiele do zaoferowania, a nasza atrakcyjność będzie cały czas rosła. Wybrzeże, Półwysep Helski, Kaszuby to niewątpliwe atuty, które pozwalają nam rywalizować z każdym o serca ludzi.
Jak będzie wyglądała nasza metropolia za 10-20 lat?
Jeżeli pokonamy wszystkie bariery i stereotypy, które w nas tkwią, rzeczywiście możemy być średniej wielkości, atrakcyjną metropolią europejską, która ma swoją specyfikę i identyfikację na mapie Europy. Która będzie przyciągać inwestorów i ludzi z innych regionów. Która posiadać będzie silny ośrodek akademicki i gospodarczy z dobrze rozwiniętymi usługami, ale i dobrze funkcjonującym przemysłem petrochemicznych, stoczniowym i morskim. Mam nadzieję, że będziemy też ważnym ośrodkiem kulturalnym. I to zarówno w sferze kultury „klasycznej”, jak i „niestandardowej”.
Dziękuję za rozmowę.