Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przy pieczeniu dobrego chleba najważniejszy jest zaczyn

Wartości kulturalne są wyraźnie widoczne w postawach ludzkich. Jeżeli te postawy nie zostaną wykreowane, zakorzenione i przekazane przez rodziców, jedyną drogą do uwrażliwienia kulturalnego dzieci jest zaszczepianie w nich pragnienia odbierania i postrzegania świata poprzez kulturę już na poziomie edukacji wczesnoszkolnej. Obecność państwowych filharmonii, teatrów czy oper w dużych miastach częściowo zapewnia młodym warunki przyswajania wartości kulturalnych, ale jakie szanse ma większość młodzieży żyjącej na peryferiach miast?

Współcześnie kultura wymaga rynkowego podejścia, to fakt, ale bez pobudzania w młodzieży indywidualnych potrzeb na niekomercyjne przedsięwzięcia muzyczne, teatralne czy plastyczne, gotowi jesteśmy pozbawić przyszłe pokolenia tożsamości kulturowej, tak istotnej dla wyodrębnienia Polski i jej wizerunku spośród innych krajów rozszerzającej się Europy.

Świat jest pełen współzależności. Są cechy i postawy, które warto formować, ale kiedy?

Już od najmłodszych lat, od estetycznej, gładkiej piaskownicy, w której wspólnie stawiamy pierwsze zamki z piasku, nawiązujemy relacje międzyludzkie. Bardzo istotne jest stworzenie dziecku szans na obcowanie z kulturą – i przedszkolakowi, i uczniowi. Nie jest normalną sytuacja, w której upada wiele małych przedsięwzięć artystycznych w przedszkolach i szkołach. Na teatrzyki objazdowe bardzo często brak funduszy, finansuje się je ze skromnych portfeli komitetów rodzicielskich, a i sami rodzice w ostatnich latach coraz słabiej rozumieją powagę problemu analfabetyzmu kulturowego we wzrastającym społeczeństwie. Małe spotkania z teatrem, dziecięcą prozą, poezją, zetkniecie się z aktorami, których nawet czasem dzieci mają szansę widzieć na ekranie telewizora, na pewno w przyszłości zaowocują. Przybliżą świat, świat wielki i promowany w mediach, ale też stworzą nowy wymiar postrzegania rzeczywistości i rozbudzą kreatywność. Ważnym jest, by znaleźć środki na etaty dla osób prowadzących zajęcia muzyczno-plastyczne w szkolnictwie wszystkich szczebli, ale przede wszystkim podstawowym, bo jak wiemy przy pieczeniu dobrego chleba najważniejszy jest zaczyn. Niewielu rodziców widzi potrzebę lub może sobie pozwolić na dodatkowe umuzykalnianie dziecka, posyłanie go na zajęcia taneczne, baletowe itp. Przecież to dobrze wykształcony w dzieciństwie słuch wpływa m.in. na późniejszą zdolność uczenia się języków obcych.

Współczesny świat promuje kulturę coraz częściej drogą elektroniczną, a dzieci, bardzo chłonne techniki, mają z kulturą kontakt przede wszystkim poprzez Internet i telewizję. W takiej sytuacji okazuje się, że słabną potrzeby bezpośredniego obcowania z kulturą. Na żywo ogląda się przede wszystkim „gwiazdki pop”, choć z całym szacunkiem do nich, nie sposób potem nucić przez całą dobę „a wszystko to, bo ciebie kocham”. Koncerty tego typu są sponsorowane i przyciągają masy, wyrabiając zarazem niewybredne gusta.

W ciągu ostatnich la powstał las multikin wyniesionych do rangi świątyń artystycznej działalności człowieka. Skąd tu czerpać inspirację? Z komputerowych animacji wyjadających wyobraźnię nawet dorosłych odbiorców? Uczestnictwo rodziców w pędzie ich dzieci do cywilizacji nie musi się sprowadzać do wirtualnego rozgrywania pojedynków z naszą latoroślą w świecie wojny za szkłem. Zatem, czyż przybytki kultury masowej (multikina, internetowe sieci, koncerny fonograficzne, komercyjne radia i telewizje) nie powinny być zachęcane do wykorzystywania pomieszczeń i całej infrastruktury na cel kultury niekomercyjnej (w formie na przykład kilku imprez w miesiącu), a portale internetowe – wykorzystywane do promocji oryginalności i twórczości, namawiając jednocześnie do uczestnictwa w wydarzeniach kultury?

Z pozycji muzycznego obieżyświata Polska nie wygląda jednak tak źle, przynajmniej na tle bogatszych krajów Europy. Na pewno nie ma skali porównawczej jeżeli chodzi o obiekty kultury na tak zwanej prowincji, chodzi tu głównie o samo podejście do tzw. kultury z najwyższej półki. Problem z jej realizacją istnieje wszędzie, ze względu na jej niedochodowość. Mimo wszystko, na zachodzie Europy jest powszechniej realizowana, gdyż dzięki większym nakładom posiada odpowiednio dostosowane zaplecze funkcjonalne (np. klimatyzowane sale koncertowe). Stabilna temperatura gwarantuje taką samą intonację instrumentów w czasie prób (bez widowni) i na koncercie, gdy znajdują się tam dziesiątki lub setki osób. Publiczność ma służyć za inspirację ducha artysty i vice versa, a nie spełniać funkcję centralnego ogrzewania. Te, wydawałoby się, błahe niedoskonałości nie przeszkadzają jedynie w realizowaniu koncertów rockowych czy muzyki pop. Z założenia ma być głośno, a niską temperaturę i pogłos niweluje widownia „stojących winogron”. Ta sytuacja powtarza się na wszystkich hucznych balach, imprezach biesiadnych i zabawach dyskotekowych. Mnie te muzyczne wydarzenia w większości kojarzą się z rozgrzewaniem ciała, a nie ducha . Gdyby znalazły się fundusze na występ znanego artysty w małej miejscowości, to oprawa całego przedsięwzięcia upadałaby przez brak takich czynników jak:

• przyzwoite toalety (tak jak w multikinach) oraz prysznice dla artystów

• widownia z czystymi, praktycznymi fotelami

• funkcjonalna scena z podstawowym zestawem oświetleniowym oraz fortepianem

• estetyczna elewacja (nie gorsza od np. bankowej – każdy bank mógłby zareklamować się na stałe jako inwestor takiego przedsięwzięcia)

• zadbane otoczenie wraz z parkingami i zielenią.

Po co ta epistoła pobożno-życzeniowa – ano po to aby młodemu pokoleniu kontakt z żywym aktorem, malarzem, muzykiem nie kojarzył się tylko z telewizją i kinem, ale z człowiekiem żywym i bliskim, którego chciałoby się docenić, zrozumieć, a może nawet naśladować. Dopiero co kształtująca się wrażliwość młodej latorośli błyskawicznie przyswaja wszelkie medialne zjawiska komercyjne, traktując je jako coś cudnego. Śmiem twierdzić, iż w takim otoczeniu rzeczy, wyczuwanie blichtru komercji następuje za późno. Jeśli nie wyjdziemy naprzeciw prawdziwej kulturze, dojdzie do tego, że każdy zamknie się w zaciszu domowym, słuchając artystów ze świata i oglądając amerykańskie filmy przeplatane serialami, czy programami reality show, zapomni o żywym kontakcie. Nie wiadomo skąd pojawi się podświadome unikanie ludzi, problemy z komunikacją, właściwym stosunkiem do otoczenia. Dajemy się oślepić, ogłuszyć, a potem nie czujemy potrzeby celu w aktywizowaniu miejsc kultury ducha, aby ratować nasze pokolenie od upośledzenia kulturalnego i duchowego.

Stwierdzam zatem z całą mocą: to kultura masowa cierpi na deficyt, ale deficyt zawartości. Nie zapominajmy więc o Kulturze Ambitnej dla młodych i należnej jej walorów oprawie. Ważne jest, by niedostateczne i niewłaściwie, a często wręcz niechlujne promowanie kultury, nie pozostawiło w młodych odbiorcach zniekształconych wyobrażeń o muzyce klasycznej, jazzie, poezji i teatrze jako dziedzinach chorych, archaicznych i niedofinansowanych.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dajmy szansę pomorskiej kulturze

Z Mikołajem Trzaską , znanym pomorskim muzykiem – saksofonistą, rozmawia Dawid Piwowarczyk .

– Panie Mikołaju, czy kultura pomorska jest takim „czarnym koniem”, który zaraz wyskoczy, przyczyniając się do zmiany wizerunku Pomorza, do jego rozwoju?

– Nie sadzę. Myślę, że musiałoby na to wpłynąć parę różnych czynników, żeby coś takiego w ogóle było prawdopodobne.

– Co musiałoby się stać?

– Po pierwsze, potrzebujemy zdecydowanie lepszego skomunikowania z innymi regionami, ze światem. Więcej samolotów, pociągów, promów. Oczywiście, myślę, że świadomym i mądrym wsparciem także moglibyśmy tej kulturze pomóc.

– A może jest tak, że łatwiej wysłać paru artystów za granicę i już mamy problem z głowy?

– Myślę, że na szczęście taki sposób na to, co zrobić ze sztuką na Pomorzu, nie doczeka się realizacji. Najgorsze jest to, że uciekają ci, co mówią, że jest dobrze, po czym zazwyczaj biorą plecak i jadą gdzie indziej realizować swoje marzenia. Dla mnie osobiście Gdańsk jest dobrym miejscem. To tutaj przyjeżdżam odpoczywać i tworzyć. Chociaż swoją sztukę prezentuję już gdzie indziej, jak najdalej. Żeby się rozwijać, muszę odwiedzać coraz to inne, nowe porty.

– A gdzie ostatnio?

– Właściwie za miedzą, w Kopenhadze. Ale za chwilę będę jechał do Berlina i dalej w głąb Niemiec.

– A czego Panu brakuje?

– Brakuje mi tutaj co najmniej dwóch teatrów. Potrzebny jest taki teatr, jaki stworzył Maciej Nowak. Ale niestety, jeżeli miałby się pojawić, to już pod innymi skrzydłami, bo Maciek Nowak się na Gdańsk obraził i ja go w pełni rozumiem. Potrzebne jest też miejsce dla dobrego, działającego od lat teatru Leszka Bzdyla, który jeździ po Europie. Kraków, Warszawa, te miasta mają wiele teatrów i tego mi tutaj w Trójmieście brakuje. Cieszę się, że powstało tyle kin, bardzo mocno kibicuję projektowi kina ambitnego realizowanemu na Długiej w Gdańsku przez Helikon. Chodzi o to, że istnieje też pluralizm artystyczny. Nie ma jednej sztuki, że sztuka to młodzi ludzie. Nasze największe nazwiska są naszym towarem eksportowym i tak naprawdę nie mają już żadnego wpływu na obraz pomorskiej kultury – tu rządzą już zdecydowanie młodsze pokolenia.

– Trójmiasto chwali się bardzo wysokimi wydatkami zarówno ze środków publicznych, jak i prywatnych, które są przeznaczane na finansowanie kultury.

– To prawda, że jest u nas dużo imprez. Choć tak naprawdę najwięcej środków pochłaniają duże imprezy plenerowe, które mogłyby być realizowane komercyjnie, a nie ze środków publicznych.

– Miasto inwestuje w komercję?

– Tak. I nie zgodzę się tu z tezą, że trzeba dawać na wszystko, że sztukę trzeba upraszczać, robić ją łatwą i przyjemną dla wszystkich. To jest dla mnie po prostu „robienie ludzi w balona”. A Pomorzanie są przecież otwarci, nie boją się wyzwań i nie potrzebują uproszczeń. Zamiast na takie projekty, pieniądze powinny być przyznawane na pomoc dla ludzi młodych. Jeżeli tak się stanie, jeżeli stworzy się młodym miejsca na pracownie, galerie, to ustaną kłótnie, ludzie zaczną tworzyć.

– Ale władza czasami zamiast dawać wolność, woli kontrolować…

– To prawda. Najlepszym przykładem jest tutaj „Łaźnia”, która po tym jak przeszła „na garnuszek” miasta w dużej mierze zmieniła swój charakter, stała się bardziej „zjadliwa” dla władzy.

– Czy obok inkubatorów przedsiębiorczości nie powinny istnieć inkubatory kultury?

– Miasto powinno pomagać, wspierać. Oczywiście znowu należy pamiętać o tym, że ta pomoc może pchać w kierunku słodkiego lenistwa. Ale jeżeli będziemy wspierali i pomagali, to doczekamy się w końcu, czegoś endemicznego, własnego. Mamy przecież już naszych trzech wielkich pisarzy. Ostatnia książka Abramowicza, nie jest dziełem łatwym, nie wychodzi na przeciw oczekiwaniom większości, ale pewnie dlatego tkwi w niej taka siła.

– Czemu artyści nie walczą o swoje?

– Ludzi bardzo szybko się zniechęca. Pamiętam głośną akcję „Murales”. Mówili o niej wszyscy, pisała cała polska prasa, a i tak twórcy projektu nie mogli liczyć na żadne sensowne wsparcie. Ja podobnie się zniechęciłem. Po paru odmowach już nie proszę. Jak się zniechęci młodych twórców, to tak już zostaje na całe życie.

– Na czym jeszcze polega słabość pomorskiej sztuki?

– Problemem jest to, że sztuka jest tylko „zabawą” garstki ludzi. Tymczasem na Zachodzie sztuka trafia do zdecydowanie szerszego grona odbiorców.

– A w czym tkwi nasza siła?

– Gdańsk zawsze był miastem fermentu. Potrzeba tylko kogoś, kto to wykorzysta i odpowiednio skanalizuje dla dobra sztuki. Artysta rozwija się tylko wtedy, gdy ma odbiorcę. Myślę, że Gdańsk ma swoją wielką magię, że to miasto w końcu się obudzi i zacznie nowe życie. Ale w naszej sztuce musi być słychać skąd jesteśmy. Nie możemy się wstydzić Pomorza. Musimy pamiętać, że jesteśmy specyficznym miastem, gdzie prawie wszyscy są przyjezdni. To nie musi być naszą słabością, to może być naszą siłą. Jednocześnie pamiętajmy o potężnym zapleczu, jakim są dla nas odradzający się i rosnący w siłę Kaszubi.

– Jak może tutaj pomóc władza?

– Musi zrozumieć, że nie rzeczy monumentalne decydują o odbiorze nas, naszej sztuki. A tymczasem, jak robimy Dni Polski na Ukrainie, to pokazujemy nasz kraj tylko poprzez pryzmat występów zespołu „Mazowsze”. Gdy Polska prezentowała się w Lipsku, to więcej wydano na catering niż opłacenie przyjazdu naszych twórców. To nie są zdrowe proporcje, takim postępowaniem nie wypromujemy Polski, Pomorza jako miejsca z ciekawą kulturą.

– Czy Gdańsk może stać się miejscem pielgrzymowania dla obcokrajowców szukających sztuki, specyficznego miejskiego klimatu?

– Myślę, że tak. Jeżeli udało się Pradze, Budapesztowi, a w Polsce w Krakowie, Wrocławiu, a nawet Toruniu mieszka coraz większa grupa obcokrajowców, to myślę, że niedługo przyjdzie też czas Gdańska.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorska kultura potęgą jest i basta

Z Jerzym Barbarowiczem , Dyrektorem Wydziału Kultury i Sportu w Urzędzie Miejskim w Słupsku, rozmawia Dawid Piwowarczyk

– Czy samorządy skazane są na bycie współczesnymi mecenasami sztuki?

– Zdecydowanie tak. Wynika to między innymi z zapisów ustawy o samorządzie lokalnym, która mówi, że samorząd ma obowiązek zaspakajać potrzeby społeczności lokalnej, w tym też potrzeby w zakresie dostępu do kultury. Samorządy niekoniecznie muszą wyasygnować całe kwoty. Bardzo często samorządy zabezpieczają tylko udział własny. Stowarzyszenia aplikują o środki pomocowe z programów unijnych, programów ministerialnych, czy samorządu wojewódzkiego. Jeżeli stowarzyszenie lub jednostka kulturalna uzyska dofinansowanie, to miasto pomaga sfinansować tylko wkład własny.

– Czy samorząd jest dobrym mecenasem?

– Uważam, że tak, ale oczywiście wszystko zależy od sytuacji danej jednostki. Wiadomo, że są takie jednostki, które są bardzo bogate, które stać na wspieranie prawie wszystkich ciekawych projektów. Jednocześnie istnieje całkiem spora liczba samorządów, które są bardzo ubogie i dla nich przekazanie wsparcia nawet na pokrycie wkładu własnego jest dużym obciążeniem finansowym i ciężko im pełnić rolę mecenasa. Wydaje mi się, że w przypadku Słupska dobrze wywiązujemy się z tego obowiązku.

– Czy finansowanie kultury nie rodzi pokusy, by ją kontrolować, ograniczać?

– Powiem tak: to zależy od tego, kto rządzi. Jaką ma wizję władzy, jakie zapędy. Myślę jednak, że czasy ingerencji w kulturę już dawno minęły. Kultura ma duże, coraz większe możliwości wypowiedzi. Jesteśmy w zjednoczonej Europie, gdzie to właśnie kultura świadczy o pozycji państw i regionów, o ich tożsamości. Dlatego samorząd musi wspierać i inspirować zarówno same jednostki, jak i dążenie ludzi do organizowania się w różnego rodzaju inicjatywy, stowarzyszenia wspierające kulturę.

– Nie ma więc żadnych nacisków?

– Ja osobiście, a kieruję już swoim wydziałem 11 lat i przeżyłem w tym czasie trzech prezydentów miasta, nie doświadczyłem żadnych nacisków, ani też nie byłem świadkiem żadnego przypadku, by władza chciała wpływać na kulturę. Natomiast, co oczywiste, jest ingerencja, by projekty finansowane ze środków publicznych stały na jak najwyższym poziomie.

– Czy kultura może stać się wizytówką Pomorza, czymś co będzie magnesem przyciągającym do nas turystów, inwestorów, ludzi poszukujących nowego, lepszego miejsca do zamieszkania?

– Jestem przekonany, że jednym z czynników bardzo ważnych w zakresie atrakcyjności regionu jest właśnie kultura. Inwestor chcący wyłożyć duże pieniądze na inwestycje, związać się z regionem na dłużej ocenia wiele czynników, w tym również kulturę. I to kulturę rozumianą szeroko – jako kształcenie na poziomie wyższym, instytucje kultury, ofertę kulturalną. Jestem przekonany, że na tym polu Pomorze jest oceniane bardzo wysoko. Uważam, że Słupsk jest w regionie bardzo silnym ośrodkiem. Wyrazem tego jest to, że niektóre nasze projekty kulturalne są inkorporowane, importowane do Trójmiasta. Dla przykładu powiem, że Sinfonia Baltica pod dyrekcją Bogdana Jarmołowicza bardzo często koncertuje w Trójmieście, jest zapraszana, cieszy się uznaniem. Nasz ostatni Komeda Jazz Festiwal kończył się też na Ołowiance w Gdańsku. To pokazuje, że na pomorskiej mapie kulturalnej istnieją dwa silne ośrodki Trójmiasto i Słupsk, które nie tylko ze sobą rywalizują, ale i potrafią skutecznie współdziałać.

– Jak wyglądamy w skali krajowej?

– Na pewno nie jesteśmy kopciuszkiem. Nie musimy czuć się kulturową prowincją.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorskie dziedzictwo kulturowe

Z Mieczysławem Jaroszewiczem , Dyrektorem Muzeum Pomorza Środkowego rozmawia Dawid Piwowarczyk

– Jaka jest, a jaka powinna być rola samorządu w kulturze?

– Moja wypowiedź będzie na pewno bardzo subiektywna. Jako osoba zarządzająca muzeum od 24 lat byłem przez ten czas świadkiem różnych pomysłów na finansowanie kultury i muszę powiedzieć, że jestem zadowolony z tego, że wraz z reformą samorządową w 1998 roku duża część kultury trafiła pod zarząd samorządów. Już ta kilkuletnia perspektywa – gdy podlegamy Marszałkowi, a nie ministerstwu – pokazuje, że z Gdańska lepiej widać nasze problemy i potrzeby i można na nie zdecydowanie szybciej reagować.

– Czy kultura może być czynnikiem rozwoju, bodźcem stymulującym bardziej intensywny rozwój Pomorza?

– Oczywiście. Mówię to, patrząc na nasze lokalne doświadczenia. Zarówno nasze położenie geograficzne jak i ukształtowanie terenu miało bardzo duży wpływ na budowę naszego lokalnego dziedzictwa kulturowego. Pomorze jest jedną z najbardziej wielokulturowych społeczności w Polsce. Pamiętajmy o tym, że ze względu na walory naszego regionu przez wieki ściągały tu zastępy ludzi z prawie każdego zakątka ówczesnego świata. A wcześniej na tych terenach przebywali, osiedlali się i wnosili wkład w kulturę Wikingowie, ludy Pomorzan, rządzili tutaj i Gryfici, i władcy polscy, i Prusacy. Z kolei wschodnie rubieże województwa ciągle noszą na swoim terenie ślady bytności Zakonu Krzyżackiego. Można by do tego dodać wiele innych nacji, które w większym lub mniejszym stopniu odcisnęły na naszym regionie znak swojej obecności. Budując polską tożsamość tych ziem, nie możemy zapominać o tych wszystkich ważnych elementach.

– Kultura w walce o polskość Pomorza?

– Musimy pamiętać o tych, którzy tu byli przed nami. Rola takich instytucji jak moja polega też na tym, żeby prezentować prawdziwą historię.

– Czy możemy na Pomorzu mówić o świadomej i skutecznej polityce kulturalnej?

– Zlepek dwóch słów: polityka i kultura może rodzić złe skojarzenia. Zazwyczaj, gdy polityka zajmowała się kulturą, to próbowała ją zinstrumentalizować i wykorzystać do swoich potrzeb. Myślę jednak, że w określeniu polityka kulturalna nie ma obecnie nic złego i uważam, że istnieje coś takiego na Pomorzu. Dla mnie to nic innego jak określenie optymalnych sposobów zaspokajania potrzeb istniejących i rodzących się w naszej lokalnej społeczności. Według mnie istota dobrze prowadzonej polityki kulturalnej polega na tym, żeby zaprząc kulturę do budowania lepszego Pomorza, pamiętając jednak i mając szacunek do tego, co wcześniej na tej ziemi osiągnęli ci, którzy byli tu przed nami.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Niewykorzystany potencjał

Z Adamem Jagiełło-Rusiłowskim , Prezesem Stowarzyszenia Teatralno-Edukacyjnego „Wybrzeżak”,

rozmawia Dawid Piwowarczyk

– Czy samorządy są współczesnymi mecenasami sztuki?

– Według mnie – nie. Oczywiście, należy wyraźnie powiedzieć, że inaczej traktuje się kulturę tzw. wysoką, a inaczej kulturę młodzieżową, w którą sam jestem zaangażowany.

– Na czym polega różnica?

– Bardzo często tej drugiej się nie docenia, traktuje jako coś gorszego. Ale muszę powiedzieć, że w różnych miastach wygląda to różnie. Według mnie bardzo dobry jest model gdyński. Tam samorząd deleguje bardzo wiele zadań do organizacji pozarządowych.

– Panie Prezesie, może my mamy potencjał, ale go marnujemy. Rzadko na świecie narody pozwalają sobie na to, żeby sala teatralna, czy muzyczna była wykorzystana czasami tylko raz w tygodniu, albo i rzadziej. Może warto ożywić tę nieużywaną przestrzeń, właśnie dzięki dopuszczeniu do niej podmiotów zewnętrznych?

– Uważam, że to nie tylko kwestia przestrzeni. Inicjatywy oddolne zawsze znajdą swoją przestrzeń, wystarczy im nie przeszkadzać. Według mnie nie jest to główny problem. Moim zdaniem ważniejsze jest opracowanie dobrego systemu wspierania ciekawych inicjatyw.

– Władza woli inwestować w sztukę wyższą, bo to przynosi prestiż, niż w niepewne i mniej medialne projekty, na przykład młodych twórców?

– To oczywiste, władza lubi się pławić w chwale, ale trzeba się zastanowić, czy to, co dobre dla władzy, jest też dobre dla lokalnej społeczności. Zauważmy, że większość dużych projektów importujemy. Tak więc środki idą na bieżącą konsumpcję kultury, a nie na inwestowane w budowanie jej potencjału w regionie. Skoro chcemy uczynić Pomorze regionem kultury, to musimy mieć potencjał lokalny. Oczywiście duże projekty też są ważne i nie można jednego robić kosztem drugiego.

– Czy nie zaniedbujemy czegoś w zakresie edukacji młodych? Nie uczymy dzieci potrzeby „konsumpcji” kultury?

– Wszyscy to zaniedbują. Uczniowie, którzy do nas trafiają, wykazują elementarne braki w obcowaniu z kulturą. Jest z tym coraz gorzej. Grozi nam to, że jak te dzieci dorosną, to nie tylko nie będą czuły potrzeby odbioru sztuki, ale też w ogóle będą uważały za niepotrzebne dofinansowywanie sztuki. Młodych ludzi nie uczy się wrażliwości na wydarzenia kulturalne.

– Czy kultura może na siebie zarabiać?

– Według mnie nie, ale kultura może generować dochody dla całego społeczeństwa. Aktywność kulturalna wiąże się z pewnym stylem życia, który jest według mnie dobry dla gospodarki. Najczęściej poza instytucją sztuki zarabia jeszcze gastronom, taksówkarz. Jest jeszcze inna korzyść. Społeczeństwo konsumujące więcej kultury jest bardziej twórcze i przedsiębiorcze. Sztuka uczy myślenia, zadawania pytań, rozwiązywania problemów. Tam gdzie jest silna kultura, tam zazwyczaj jest też kwitnąca gospodarka.

– Czy władza boi się kultury?

– Zależy, jaka władza. Kultury może się bać tylko osoba mało twórcza, zachowawcza, konserwatywna, która nie wybiega w przyszłość. Taka władza boi się wszystkich zmian, a artyści często wróżą i przepowiadają zmiany.

– Dlaczego Gdańsk będący przez wieki tyglem przyciągającym do siebie ludzi z całego świata teraz stracił na znaczeniu?

– Myślę, że brak odważnych wizji i długofalowych działań. Władza powinna wspierać, tworzyć możliwości, ale nie ingerować zbyt mocno. Według mnie zmarnowano szansę terenów stoczniowych, ale jest jeszcze możliwość, by wykorzystać Dolne Miasto. Trzeba wtedy patrzeć przez pryzmat tworzenia klimatu, a nie budowania nowych, zamkniętych osiedli mieszkaniowych.

– Czemu nie ma gdańskiej bohemy? Dlaczego Gdańsk nie ma swojego klimatu, tak jak Kraków, Wrocław?

– Myślę, że wynika to z tego, że inwestowano głównie w budynki, a nie w ludzi. Nie ma budowania kultury organicznej. Duża część wydarzeń kulturalnych ma charakter fasadowy, niemający żadnego posadowienia w lokalnym pomorskim środowisku twórców.

– A może „boimy” się kultury pomorskiej, bo mamy kompleksy?

– Rzeczywiście nie wierzymy, nie ufamy temu, co jest nasze, swojskie. Nie widzi się interesu we wspieraniu ciekawych projektów oddolnych. Nie znamy naszej kultury lokalnej, więc nawet nie jesteśmy w stanie jej ocenić. Dlatego idziemy stajemy się snobami, konsumujemy to, co przychodzi z zewnątrz, co ma już wyrobioną markę, renomę. Wolimy, gdy ktoś decyduje za nas, co nam się podoba, a co nie.

– Czy kultura może być sposobem na radzenie sobie z problemami współczesności, szczególnie z problemem tzw. trudnej młodzieży?

– Tak. Myślenie rozbieżne uczy rozwiązywania problemu na więcej niż jeden sposób. Jeżeli młody człowiek do nas przychodzi i na przykład dostaje do przygotowania etiudę – czuje, że tworzy coś własnego. Po raz pierwszy w życiu osoba starsza nie mówi „nie próbuj kombinować”, „daj sobie spokój”. Młody człowiek może realizować się, być w czymś konstruktywnym. Po raz pierwszy dorosły nie mówi: to ja znam rozwiązanie, ja wiem lepiej.

– Czy kulturę wypada promować i czy umiemy to robić?

– Myślę, że mamy na Pomorzu przynajmniej kilku świetnych menadżerów kultury. Oni wiedzą jak promować sztukę.

– Kultura może być sposobem na rozwój regionu?

– Na pewno nie jedynym. To jeszcze nie ten poziom rozwoju, ale decydenci powinni rozumieć interdyscyplinarny charakter kultury łączący ją z branżą turystyczną, gastronomiczną i budowlaną. Kultura może być czynnikiem przyciągającym inwestorów, ale i rentierów szukających dobrych miejsc do lepszego życia.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kultura to drogie hobby

Z Haliną Kasjaniuk , dyrektorem artystycznym Stowarzyszenia Integracji Humanistycznej „Po-Most” z Tczewa, organizatora Międzynarodowego Festiwalu Działań Teatralnych i Plastycznych „Zdarzenia”-Tczew-Europa, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy kultura jest ważna dla regionu, czy jest przez władze doceniana?

– Realizujemy duży projekt, który niewątpliwie daje ogromny efekt promocyjny dla Tczewa i Pomorza. Z roku na rok przyjeżdża do nas coraz więcej osób, z coraz bardziej odległych zakątków świata. Jest to niewielki wydatek dla miasta, bo dotacja sięga około 60 tysięcy złotych, czyli mniej niż 5 % całego budżetu przedsięwzięcia. Dotacja z samorządu wojewódzkiego sięga około 30 tysięcy. Co więcej, poza bardzo nam życzliwym Marszałkiem Janem Kozłowskim, inni urzędnicy bardzo często prezentują w stosunku do nas postawę pogardliwiearogancką. Tymczasem nasze działania są doceniane i robią piorunujące wrażenie w Warszawie

– Czy UE przykłada swoją rękę do Państwa sukcesów?

– Tak. Od sześciu lat korzystamy z pieniędzy płynących z Brukseli. Zaczynaliśmy od kwoty 60 tysięcy, by w tym roku dojść do kwoty miliona złotych.

– Jesteście Państwo zadowoleni z takiego sposobu finansowania projektów?

– Jak do tej pory byliśmy bardzo. W tym roku jednak finansowanie z programu Interreg doprowadza nas na skraj rozpaczy. Okazało się, że byliśmy jedyną instytucją z naszego regionu, której projekt został zaakceptowany. Było to naszą wielką radością, ale teraz z perspektywy czasu, okazuje się raczej pyrrusowym zwycięstwem, przysłowiowym gwoździem do trumny. My spełniliśmy wszystkie wymagania, ale umowa podpisana została dopiero w sierpniu tego roku, zamiast planowanego wcześniej grudnia 2005. Zrobiliśmy wszystko, by pomimo takiego opóźnienia impreza odbyła się we wrześniu, zgodnie z planem.

– Impreza okazała się sukcesem, więc w czym tkwi problem?

– Do tej pory nie udało nam się dokonać rozliczenia. Projekt jest ciężki i wymaga zaangażowania niesamowitej ilości osób. Obecnie płatności mamy po części uregulowane z własnych środków, ale w dalszym ciągu mamy jeszcze około 500 tysięcy złotych do zapłaty. Ja sama od grudnia ubiegłego roku nie odebrałam ani jednej wypłaty. Obecnie stowarzyszenie stoi na krawędzi bankructwa.

– A jak reagują odpowiedzialni urzędnicy?

– Dużo osób autentycznie chce nam pomóc. Procedury są niestety takie, jakie są. Obecnie nie mamy nawet informacji, czy prawdziwa jest teza, że jeżeli nie pokryjemy wydatków do końca grudnia to dofinansowanie przepadnie. Co więcej na pewno nie napawają nas optymizmem oficjalne wypowiedzi czołowych polskich polityków, z których wynika, że Interreg jest projektem nieudanym i prawdopodobnie większą część środków trzeba będzie zwrócić do Brukseli.

– Wracając do wątku lokalizacji. Czy rzeczywiście nie można robić dużych wartościowych projektów na Pomorzu poza Trójmiastem?

– Niestety wygląda na to, że tak jest. Często takie opinie padają z ust urzędników, którzy nie znają naszego projektu – nie wiedzą, że gościmy tu na przykład Jerzego Stuhra czy Jana Peszka – patrzą na nas z góry, z nieukrywaną pogardą.

– Czyli kultura to jedno wielkie hobby?

– Niestety tak. I co więcej, nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale również o to, że odbywa się to często w ogromnym stresie, kosztem własnego zdrowia.

– A gdzie tu miejsce na satysfakcję?

– Ta oczywiście też jest. Cieszę się, że młodzież tczewska ma możliwość obcowania ze sztuką i gremialnie w naszym festiwalu uczestniczy. Cieszy nas też to, że jesteśmy widziani i doceniani w całym kraju i poza jego granicami.

– A może problem tkwi w tym, że nie stać nas na sztukę?

– Wprost przeciwnie. Projekty takie jak nasz to szansa dla regionu. Tylko w tym roku mieliśmy 600 gości, a same hotele wystawiły nam faktury na łączną kwotę 90 tysięcy złotych. Zatem dzięki festiwalowi przynajmniej kilkanaście lub kilkadziesiąt firm odczuło zdecydowany wzrost przychodów. Sztuka jest więc tu raczej czynnikiem nakręcającym koniunkturę, a nie obciążającym region. Sztuka może być coraz ważniejszym czynnikiem pozytywnie wpływającym na rozwój regionu, szczególnie w małych sennych miasteczkach.

– Dziękuję za rozmowę.

Skip to content