Dowbor Ladislau prof.

Prof. Ladislau Dowbor jest ekonomistą, pracownikiem naukowym Pontifícia Universidade Católica w São Paulo w Brazylii. Pełni rolę konsultanta w agendach ONZ, współpracował także z byłym prezydentem Brazylii Luizem Inácio da Silva. Prowadzi bloga dostępnego pod adresem http://dowbor.org/.

O autorze:

Ideologia jest rzeczą bardzo praktyczną. Pozwala nam być pewnym swojej racji bez konieczności naukowego jej udowadniania. Nie trzeba rozumieć – wystarczy „wiedzieć”. Im mniej bezpiecznie się czujemy, tym bardziej to przekonanie jest nam potrzebne. Pewność swego jest uczuciem bardzo komfortowym – szczególnie, jeżeli oznacza że ludzie, których nie lubimy, są w błędzie.

Zmiana perspektywy

Moja rodzina przeniosła się do Brazylii w 1950 roku. Światopogląd ojca zawsze skłaniał go w kierunku prawej strony sceny politycznej. W 1964 roku w naszym kraju nastąpił zamach stanu. Przemoc i posyłanie ludzi do więzień uzasadniane były – typowymi w takich sytuacjach – głęboko moralnymi i demokratycznymi motywacjami. Ojciec chłonął to wszystko – wierzył, że przewrót ma na celu ratowanie demokracji, walkę z korupcją, obronę wartości rodzinnych.

W wieku 66 lat przeszedł na emeryturę i kupił chatkę nad rzeką Tocantin w rejonie Amazonki. Przepiękna natura i dramatyczne ubóstwo. Wioska składająca się z nie więcej niż trzydziestu chat. Ojciec widział, jak córkę sąsiada gwałcili i zabijali żołnierze wynajęci przez korporację zainteresowaną przejęciem chłopskich gruntów. Widział ludzi umierających z powodu niegroźnych chorób, gdyż miejsca tego nigdy nie odwiedzał lekarz. Niekiedy – w razie potrzeby i w miarę swoich możliwości – sam starał się więc pomagać chorym. Tworzył mapy, rejestrował nieruchomości, próbował ratować ziemię.

Moja matka wróciła do Polski, gdy ja pracowałem tam nad doktoratem. Pokazała mi listy, jakie pisał do niej ojciec. Jego spojrzenie na świat i politykę zostało wywrócone do góry nogami. Jako inżynier zawsze patrzył na świat „z lotu ptaka”. Z takiej perspektywy wydawał się on dość komfortowy i dobrze zorganizowany. Gdy przeniósł się do chaty w Amazonii zobaczył, jak „od dołu” wygląda polityka. Moim zdaniem to, że w wieku ponad sześćdziesięciu lat potrafił on przyznać, że jego wcześniejsza wizja świata była całkowicie błędna, to wielki akt odwagi.

Logika czytelnika

Świat zmienia się coraz szybciej, a ludzie czują się coraz bardziej zagubieni. Pojawia się silna pokusa, by zapomnieć o podstawowych ludzkich wartościach i chwycić się ideologii. Wyznawanie jej poglądów sprawi, że będziemy czuli się prawi i bezpieczni.

Brakuje mi ojca, jednak nie dlatego wspomniałem o nim w tym tekście. Niech jego historia skłoni nas do zastanowienia się, jak bardzo nieracjonalne mogą być nasze przekonania. Świat zmienia się coraz szybciej, a ludzie czują się coraz bardziej zagubieni. Pojawia się silna pokusa, by zapomnieć o podstawowych ludzkich wartościach i chwycić się ideologii. Wyznawanie jej poglądów sprawi, że będziemy czuli się prawi i bezpieczni.

Czytelnicy The Economist zazwyczaj czują się bezpiecznie. Brak równości jest słuszny – środki finansowe w rękach bogatych przerodzą się w inwestycje, które stworzą miejsca pracy i napędzą dobrobyt, a pieniądze w rękach biednych przyczynią się jedynie do konsumpcji i doprowadzą nas do ślepego zaułku. Im większe kwoty na rachunkach bankowych firm, tym lepiej, gdyż prywatne środki są zazwyczaj wydawane efektywniej, a pieniądze publiczne równają się podatkom i korupcji. Ograniczanie miejsc pracy jest dobre – mniejsze przedsiębiorstwo to większa rentowność. A bezrobotni znajdą sobie przecież coś innego do roboty. Dobre są też oczywiście wielkie banki. Mają tak dużo pieniędzy i tak potężną siłę polityczną, że nie mogą upaść. Nasze oszczędności są więc bezpieczne, co oznacza, że bezpieczni jesteśmy także i my.

A co z mobilnością społeczną? Cóż, żyjemy w demokracji, mamy wolny rynek i sami możemy decydować o swoim losie. Każdy, kto spróbuje się wybić, będzie miał swoją szansę do wykorzystania. Biedni więc w pewien sposób sami zasłużyli na to, co mają. Milton Friedman posunął się nawet kiedyś do poparcia stwierdzenia, że „większa nierówność pobudziłaby ludzi do cięższej pracy i poprawy produktywności”. Wskazuje to, że nierówność dochodów da się polubić – w pewien sposób jest ona korzystna dla biednych, a jednocześnie jest doskonała dla kieszeni bogatszych.

Prawdziwy Progresywizm

Wiele lat upłynęło zanim The Economist przetarł oczy i ponownie przyjrzał się faktycznej sytuacji. Pod koniec 2012 roku gazeta zdecydowała się wziąć przykład z mojego ojca. Swoje rozważania nazwała Prawdziwym Progresywizmem (ang. True Progressivism). Wyraz „prawdziwy” ma tutaj istotne znaczenie, gdyż progresywizm jest tradycyjnie utożsamiany z liberałami (tutaj w rozumieniu amerykańskiej lewicy), a z tym nurtem czytelnicy tego pisma, broń Boże, nie chcą się utożsamiać. Niemniej jednak była to doniosła zmiana dla gazety, będącej pewnego rodzaju biblią dla wyrafinowanej myśli prawej strony sceny politycznej. The Economist zawsze bowiem czytało się naprawdę przyjemnie, w szczególności dlatego, że pozwalała pielęgnować to miłe uczucie, że faceci po drugiej stronie barykady są idiotami nierozumiejącymi prostych rzeczy, które są tak jasne dla naszych umysłów.

I tak, w swoim specjalnym raporcie z 13 października 2012 roku na temat Prawdziwego Progresywizmu, The Economist poruszył oczywisty fakt – „w ciągu ostatnich 30 lat dochody wzrastały zarówno wśród bogatych, jak i ultrabogatych. Im wyżej drabiny dochodów, tym większy wzrost. Konsekwencją była wielka i rosnąca przepaść finansowa, społeczna i geograficzna pomiędzy elitą Ameryki a resztą kraju”.

Wraz z kryzysem z 2008 roku sytuacja uległa pogorszeniu. „Ponad 90% całego przyrostu dochodów od czasu zakończenia recesji trafiło do najbogatszego 1% Amerykanów”. Państwowa redystrybucja dochodu? „Rząd federalny wydaje cztery razy więcej na subsydiowanie budownictwa dla najbogatszych 20% Amerykanów (poprzez odliczenia z tytułu odsetek od kredytów hipotecznych) niż na budownictwo komunalne dla najbiedniejszych 20% społeczeństwa”. Dlaczego? „Wzrost kumoterstwa pomiędzy Wall Street a Waszyngtonem w ciągu ostatnich 30 lat pozwolił finansistom przechylić zasady na swoją korzyść. Sektor finansowy (wraz z sektorem nieruchomości i ubezpieczeń) zatrudnia więcej lobbystów niż praktycznie każdy inny, tj. około czterech na jednego kongresmana”. Pięknie ujęła to Hazel Henderson: „Mamy najlepszy kongres, jaki można kupić za pieniądze”.

W ten sposób dotarliśmy do kluczowej kwestii. Zupełnie zmieniając swoje wieloletnie poglądy, starając się jednocześnie, aby zmiana ta była możliwie elegancka, The Economist stwierdza, że „ostatnie badania potwierdzają jednak pogląd, że nierówność może być nieskuteczna”. Co więcej, „analizy ekonomistów Międzynarodowego Funduszu Walutowego sugerują, że brak równości dochodów spowalnia wzrost gospodarczy, powoduje kryzysy finansowe i osłabia popyt. (…) Wszystkie grupy społeczne coraz częściej zgadzają się, że nierówności na świecie rosną oraz że dzisiejsze dysproporcje, jak i ich spodziewany rozrost, są niebezpieczne”. Prostymi słowy – ci na dole drabiny pozostają na niskim szczeblu lub są spychani jeszcze bardziej. Potwierdza to ranking budowany na bazie wskaźnika nierówności szans, w którym Stany Zjednoczone i – w szczególności – Brazylia wypadają bardzo słabo.

Maszyna generująca przywileje

Polityki tworzone przez rząd zostały przejęte przez interesy biznesu. Wprowadza to bałagan w funkcjonowaniu obydwu tych sfer. Przedsiębiorstwom znacznie łatwiej jest polegać na dotacjach niż dążyć do osiągania dobrych rezultatów, z kolei rządom coraz trudniej jest stawić czoła kluczowym problemom społecznym i ekonomicznym.

Wracamy więc do podstaw – do problemu podziału dochodów. Prawa strona sceny politycznej opowiada się za małym udziałem państwa i skoncentrowaniem środków w prywatnych rękach, ufając, że biznes wie, co robi. Z kolei lewe skrzydło preferuje większą równość oraz silną politykę prospołeczną państwa, dzięki której społeczeństwo będzie bardziej zrównoważone.

Trendy, które badamy ostatnio na Uniwersytecie Katolickim w São Paulo, pokazują w dość oczywisty sposób, że polityki tworzone przez rządz zostały przejęte przez interesy biznesu. Wprowadza to bałagan w funkcjonowaniu obydwu tych sfer. Przedsiębiorstwom znacznie łatwiej jest wówczas polegać na dotacjach niż dążyć do osiągania dobrych rezultatów ekonomicznych i społecznych. Z kolei rządom coraz trudniej jest stawić czoła kluczowym problemom społecznym i ekonomicznym, w sytuacji, gdy każde prawo i każdy przepis są w całości pokryte wielkimi, „korporacyjnymi odciskami palców”. Francuski rzecznik praw obywatelskich Jean-Paul Delevoye elegancko ubrał to w słowa: „łatwiej jest pozbawić biednych niezbędnych rzeczy niż bogatych rzeczy zbytecznych”.

Najbardziej niepokojący jest fakt, że problemy – przed którymi stajemy – wcale nie wynikają z nadmiernej konsumpcji biednych Greków, Hiszpanów czy Amerykanów kupujących domy, na które nie mogli sobie pozwolić. Ich źródłem jest ogromna maszyna generująca przywileje, wbudowana w ogólny proces decyzyjny w społeczeństwie. Przyczyniła się ona nie tylko do tego bałaganu, ale też stale wtrąca się w każdą próbę jego uporządkowania.

Problemy, przed którymi stajemy wcale nie wynikają z nadmiernej konsumpcji biednych ludzi. Ich źródłem jest ogromna maszyna generująca przywileje bogatych, wbudowana w ogólny proces decyzyjny systemu.

Bankowcy, lobbyści i ich generujące premie kierownictwo zawsze rozpaczliwie potrzebują pieniędzy. Nie oznacza to, że potrzebują pieniędzy z desperacji – to pożądanie leży w ich instytucjonalnej naturze. Jakby to powiedział jeden z rekinów z Wall Street – „chciwość jest dobra”. Dobrze jest czuć się panem świata i popuszczać cugle swojej ideologii, szczególnie gdy jest ona zgodna z naszymi interesami.

Za przykładem Brazylii i Polski

Brazylijską ścieżkę rozwojową cechują pragmatyczne wybory – kierowanie pieniędzy nie do banków, ale tam, gdzie są one bardzo potrzebne i gdzie najlepiej pracują. W Kraju Kawy wyciągnięto dzięki temu z ubóstwa 40 milionów ludzi. Mają oni teraz co jeść, ich dzieci lepiej radzą sobie w szkołach. Nie zostali wsparci wielkimi kwotami. Nie przełożyło się to na spektakularny wzrost PKB. Pieniądze te jednak w znaczący sposób poprawiły warunki życia tych ludzi. Cała Ameryka Łacińska wyznaje zasady opisane w trendotwórczym opracowaniu La Era de la Igualdad (Wiek równości). Duża część biznesu zaczyna poważnie traktować kwestie społecznej odpowiedzialności przedsiębiorstw. Na światowej konferencji Rio+20 – The Future we Want, spora grupa miast zrzeszonych w ruchu C40 zdecydowała się na opracowanie lokalnych, zrównoważonych polityk, nie czekając na zmiany na poziomie państw.

Bardzo interesujący jest przykład Polski. Kładzie się tu duży nacisk na rozbudowę rynku wewnętrznego oraz wsparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw. Nie bez znaczenia są też obszerne zabezpieczenia regulacyjne rynków finansowych. Brazylia i Polska dają szansę zdrowemu rozsądkowi i potrafią nawigować na falach kryzysu lepiej niż większość państw na świecie. Chciwość jest nie tylko zła, ale po prostu nie działa, podobnie jak większość uproszczonych, uniwersalnych polityk.

Zapraszam – przyłączcie się do mnie i do mojego zmarłego ojca. Nie chcę, żebyście zastępowali jedną ideologię drugą. „Zakopmy” dominujące nurty ideologii ekonomicznej – myślowe skróty, życzeniowe wizje i uproszczenia związane z funkcjonowaniem rynku i państwa. Spróbujmy zmienić nie tylko odpowiedzi, ale także pytania. Zasadniczy dylemat, od którego powinniśmy wyjść brzmi: co sprawia, że rzeczywiście żyje nam się lepiej?

O autorze:

Łatwiej jest pozbawić biednych niezbędnych rzeczy niż bogatych tego, co zbędne. Delevoye

Począwszy od 2003 roku i rozpoczęcia kadencji prezydenta Luiza Inácio Luli da Silvy, Brazylia postawiła na rozwój sprzyjający społecznej inkluzji. Nie były to jednak zmiany rewolucyjne, głównie dlatego, że jedynym sposobem promowania rozwoju na rzecz biednych było utrzymywanie przywilejów bogatych. Brakowało politycznej alternatywy. Tak więc ogólne zadanie polegało na doprowadzeniu środków finansowych do niższych warstw społecznej piramidy, utrzymując jednocześnie status quo na jej szczycie – w 2003 roku Brazylia należała do jednego z trzech krajów notujących największe nierówności społeczno-ekonomiczne na świecie. Sytuacja się poprawiła, ale w 2013 roku nadal jesteśmy w pierwszej dziesiątce tego rankingu. Nierówności były głęboko powiązane z zewnętrzną zależnością od Stanów Zjednoczonych. W latach 50‑tych industrializacja kraju koncentrowała się na konstruowaniu w São Paulo luksusowych samochodów, które nabywało niewielu szczęśliwców, a nie na produkcji rzeczy najbardziej niezbędnych dla większości społeczeństwa. Tym samym industrializacja i modernizacja umocniły podział społeczny, a gdy zaostrzyły się protesty miejscowej ludności, do władzy wezwano wojsko, co z kolei przełożyło się na jeszcze większe nierówności. Jednym z pierwszych priorytetów rządu Luli było otwarcie się na rynki zewnętrzne. Wizyty prezydenta w Chinach, Indiach, RPA, na Bliskim Wschodzie i oczywiście w Europie opozycja nazwała „Aero-Lulą”. Ich politycznym rezultatem było rozproszenie zależności handlowej Brazylii, co w praktyce oznaczało mniejsze uzależnienie. Chociaż w przeszłości byliśmy tym, co m.in. The Economist nazywał „gospodarczym zapleczem”, to obecnie posiadamy zdywersyfikowane i równiejsze relacje z otoczeniem międzynarodowym. Europa, z którą Brazylia z powodzeniem nawiązała relacje, stała się jednym z wielu partnerów gospodarczych (choć istotnym). W 2002 roku rezerwy walutowe Brazylii wynosiły 35 mld dolarów, a obecnie wynoszą 350 mld dolarów. Dzięki poszerzeniu rezerw Brazylia była w stanie pokryć swoje zapotrzebowanie na kredyt eksportowy (którego dostępność na rynku gwałtownie spadała wraz z pojawieniem się kryzysu) własnymi środkami. Z gospodarczego punktu widzenia oznaczało to, że gdy w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Europie wybuchł kryzys, my zachowaliśmy większą odporność. Jeszcze przed kryzysem Brazylia przygotowała jeden z – jak do tej pory najszerzej zakrojonych – programów rozwoju, sprzyjający włączeniu społecznemu. Mottem stało się hasło Fome Zero (Zero głodu), a po nadejściu prezydent Dilmy Rousseff Pais rico é pais sem pobres (Bogaty kraj to kraj bez biedy). Program ten jest często upraszczany w mediach, które opisują jedynie system transferów warunkowych dla ubogich rodzin „Bolsa-Familia”. W rzeczywistości wprowadzono 149 programów społecznych, gospodarczych i kulturalnych przyczyniających się do poszerzenia dostępu do elektryczności, szkolnictwa wyższego, uproszczonych kredytów dla rodzinnych gospodarstw rolnych, wyższej płacy minimalnej, wzrostu emerytur itd. W efekcie udało się wyciągnąć z ubóstwa 40 milionów ludzi, utworzono prawie 20 milionów formalnych miejsc pracy, a w całym kraju zapanowało nowe poczucie, że każdy ma przed sobą przyszłość. Ci wciąż ubodzy, acz nie żyjący już w nędzy, ludzie kupują towary. Za to bogaci kupują obligacje. Towary stymulują produkcję, obligacje zaś stymulują bankierów.
Otwarcie i intensyfikacja zewnętrznych stosunków gospodarczych oraz ekspansja rynku wewnętrznego poprzez masową konsumpcję wspierały się nawzajem. Gdy kryzys uległ pogłębieniu, w szczególności w Europie, Brazylia już miała dostęp do bogactwa rynków zewnętrznych i, co istotniejsze, była w stanie zrównoważyć niestabilność zewnętrzną silnym rynkiem wewnętrznym.
Dwie linie zmian, tj. otwarcie i intensyfikacja zewnętrznych stosunków gospodarczych oraz ekspansja rynku wewnętrznego poprzez masową konsumpcję, wspierały się nawzajem. Gdy kryzys uległ pogłębieniu, w szczególności w Europie, Brazylia już miała dostęp do bogactwa rynków zewnętrznych i, co istotniejsze, była w stanie zrównoważyć niestabilność zewnętrzną silnym rynkiem wewnętrznym. To pozwoliło dość spokojnie przepłynąć przez kryzys, ponosząc przy tym mniejsze straty.
Sektor produkcyjny brazylijskiej gospodarki odkrył, iż polityka rozwoju sprzyjająca włączeniu społecznemu, którą tak bardzo krytykowano, stworzyła pozytywną alternatywę. Na przykład producenci mięsa obniżyli swoje ceny i ponownie wrócili na rynek wewnętrzny. Przyczyniło się to do wsparcia politycznego i w dalszym ciągu stanowi jeden z elementów stabilności brazylijskiego modelu rozwoju.
Powyższy ogólny obraz należy uzupełnić pewnymi informacjami na temat polityki makroekonomicznej. Kluczowym czynnikiem było to, że gdy sektor produkcyjny brazylijskiej gospodarki został szczególnie dotknięty kryzysem, odkryto, iż polityka rozwoju sprzyjająca włączeniu społecznemu, którą tak bardzo krytykowano jako populistyczną, stworzyła pozytywną alternatywę. Na przykład producenci mięsa obniżyli swoje ceny i ponownie wrócili na rynek wewnętrzny. Przyczyniło się to do wsparcia politycznego i w dalszym ciągu stanowi jeden z elementów stabilności brazylijskiego modelu rozwoju. Z drugiej strony z ledwością udało się nam uniknąć chaosu bankowego. Zasadniczo komercyjne usługi finansowe kontroluje kartel czterech banków: Itau, Bradesco, HSBC i Santander, co oznacza, że nasz system jest ściśle związany z międzynarodowymi, systematycznie narażonymi na niebezpieczeństwo grupami finansowymi, które właściwie wywołały kryzys. Kartel ten posiada solidną pozycję w Brazylii. Gdy zmniejszyliśmy hiperinflację w 1993 roku, banki kartelu otrzymały rekompensatę poprzez ogromne wzrosty stóp procentowych. Chociaż może to być niewiarygodne dla Europejczyków, oprocentowanie dla zadłużenia w rachunku bieżącym wynosi 150% w skali roku i średnio 238% dla kart kredytowych. W 2012 roku Grupa Itaú odnotowała zysk netto w wysokości 7 mld dolarów, czyli prawie tyle samo, ile wynoszą środki przeznaczone na wsparcie 50 mln ludzi poprzez program „Bolsa-Familia”. Tak więc brazylijski sektor bankowy miał znacznie więcej odłożonego „tłuszczyku”, niż wymagało tego stawienie czoła wyzwaniom kryzysu. Bankowcy rozpaczali, ale wiadomo, że czynią to z reguły zapobiegawczo. Skierowawszy część środków do banków, by rozwiązać problem tak zwanej „płynności”, rząd odwrócił swoją politykę i przyjął bardzo pragmatyczną, dokładnie określoną politykę udzielania subwencji lub zwolnień podatkowych dla najbardziej poszkodowanych w wyniku kryzysu sektorów produkcyjnych. Tym samym pieniądze rządowe trafiły do producentów, a nie pośredników finansowych, co oznaczało utrzymanie miejsc pracy i wynagrodzeń. Z drugiej strony rząd zintensyfikował, zamiast ciąć, wydatki społeczne: w dalszym ciągu podwyższał płacę minimalną, poszerzył bezpośrednie transfery warunkowe dla młodzieży w wieku 16–18 lat itd. W efekcie liczba przedsiębiorców wróciła do pozycji wyjściowej, co oczywiście zwiększyło transfery podatkowe i umożliwiło rządowi pokrycie swojej szczodrości bez gwałtownego podwyższenia długu publicznego, który w 2003 roku stanowił około 60% PKB, a obecnie jego wartość plasuje się poniżej 40% PKB. Kluczowym instrumentem tak udanych doświadczeń był fakt, że pomimo szerokiego programu prywatyzacji w erze prezydenta Fernando Henrique’a Cardoso, Brazylia utrzymała solidne banki państwowe: BNDES, Banco do Brasil, Caixa Economica Federal, Banco do Nordeste i inne, które pomogły zapewnić właściwe wykorzystanie środków rządowych. W ramach jednej z pozostałych inicjatyw rząd mógł uruchomić program Minha Casa, Minha Vida (Mój dom, moje życie), by rozpocząć rozwiązywanie problemu 6‑milionowego deficytu mieszkaniowego. Popularne budownictwo mieszkaniowe jest pracochłonne (a więc stymuluje zatrudnienie) i dociera dziś do twierdz ubóstwa w całym kraju. Obecnie państwowy system bankowy próbuje też, poprzez obniżenie stóp procentowych, przywrócić mechanizmy rynkowe w prywatnym kartelu bankowym.
Z zasady, gdy patrzymy na kryzys europejski i europejską politykę, uważamy, że podstawowym błędem jest przenoszenie pieniędzy publicznych do banków. Banki wykorzystują to, by pokryć swój własny deficyt, a nie stymulować gospodarkę. Pozyskiwanie środków za 1% od EBC oraz zakup obligacji od niedomagających krajów europejskich za 5% jest dobrą transakcją. To dobra transakcja, ale na pewno nie dobra polityka.
Z zasady, gdy patrzymy na kryzys europejski i europejską politykę, uważamy, że podstawowym błędem jest przenoszenie pieniędzy publicznych do banków. Banki oczywiście wykorzystują tego typu środki, by pokryć swój własny deficyt, a nie stymulować gospodarkę. Żaden bankowiec nie zainwestuje w sytuacji, gdy rządy pokrywają swój własny deficyt, obniżając dochody w całej populacji, co z kolei zmniejsza popyt. A gdy gospodarki gasną, obniżeniu ulega także przepływ podatków do rządu. Rozumiemy, że władzę sprawują politycznie silne, ogromne międzynarodowe grupy finansowe, a z ich punktu widzenia pozyskiwanie środków za 1% od EBC oraz zakup obligacji od niedomagających krajów europejskich za 5% jest dobrą transakcją. To dobra transakcja, ale na pewno nie dobra polityka. Więcej na temat brazylijskiego modelu rozwoju można przeczytać w tekście prof. Dowbora, dostępnym w internecie pod adresem: http://dowbor.org/2010/10/brazylia-wskazuje-nowe-drogi-agenda-na-dziesieciolecie-lipiec.html/

Skip to content