Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w skuteczność jakichkolwiek działań, które miałyby przyczynić się do "podwyższenia poziomu kultury". Kultura regionu jest taka, jacy są jego mieszkańcy. A mieszkańcy Gdańska (bo o nich mogę powiedzieć najwięcej) są w przygniatającej większości konserwatywni i pruderyjni, hołdują gustom mieszczańskim (czy wręcz drobnomieszczańskim) w najgorszym tego pojęcia znaczeniu.
Od kiedy pamiętam, panuje w Gdańsku duch prowincjonalnego obskurantyzmu, ignorancji, nietolerancji, zawiści wobec osób utalentowanych, wyrastających ponad bezpieczną przeciętność i nijakość. To naprawdę nie przypadek, że nie zagrzał tu sobie miejsca żaden z artystów, którzy mieli do powiedzenia coś interesującego. Wszyscy oni zostali z Gdańska przepędzeni na cztery wiatry. I nie myślę tu bynajmniej o Macieju Nowaku, który - choć także wygnany przez świętoszkowatych stróżów obyczajności - uczynił z Teatru Wybrzeże stajnię grafomanów. Mam na myśli przede wszystkim tandem Tomaszuk-Słobodzianek czy szefową Łaźni, ale także innych, którzy z powodu banicji mogą mówić o złamanej karierze.
W warunkach powszechnej ciemnoty, złośliwości i niezrozumienia dla jakichkolwiek działań artystycznych niezgodnych z oczekiwaniami zadowolonej z siebie kołtunerii, kultura rozwijać się po prostu nie może. Jeśli mimo to miałbym proponować jakieś środki zaradcze, to stawiałbym głównie na edukację młodego pokolenia. Tylko młodzi mogą w przyszłości odświeżyć intelektualny klimat naszego regionu (jeżeli oczywiście nie wyjadą za chlebem do Irlandii czy choćby do Warszawy). Młodzież powinna mieć możliwość regularnego (raz, dwa razy w tygodniu) kontaktu z artystami, ludźmi kultury i nauki - we własnej szkole. Należałoby zorganizować akcję wykładów, konwersatoriów i spotkań z artystami dla uczniów wszystkich szkół ponadpodstawowych. Prelegent miałby do "objechania" rocznie kilkadziesiąt szkół, a każda szkoła gościłaby w tym okresie kilkudziesięciu prelegentów - pisarzy, malarzy, aktorów, reżyserów, muzyków, tancerzy, dziennikarzy, krytyków sztuki, wykładowców akademickich. Oczywiście prelegentom trzeba by przyzwoicie płacić, bo idea bezinteresownej pracy u podstaw jakiś czas temu wyszła z mody; I jest to niestety najsłabszy punkt tej koncepcji, ponieważ nie mam pojęcia, skąd wziąć na to fundusze. Z pewnością byłoby jednak dobrze, gdyby wiedzę o tym, czym jest i czym może być sztuka, przekazywały młodzieży osoby kompetentne i otwarte na nowe doświadczenia, a nie sklerotyczna polonistka, która nie chodzi już nawet do kina (o teatrach i galeriach nie wspominając), bo co to teraz, panie, za filmy.
Warto by również zatroszczyć się o znaczące zwiększenie ilości "występów gościnnych" w regionie: koncertów, przedstawień teatralnych i operowych, wystaw. Chodzi o artystów z najwyższej światowej półki, a nie o warszawskich chałturników. Gdyby trójmiejska publiczność teatralna miała okazję - przynajmniej raz w miesiącu - oglądać spektakle, którymi żyje Europa, może zrewidowałaby wreszcie swoją anachroniczną wizję teatru. A i miejscowi artyści mogliby się sporo nauczyć. Wymagałoby to jednak ogromnych pieniędzy, co każe umieścić podobne projekty w sferze pobożnych życzeń.
Inne pomysły, które przychodzą mi do głowy w związku z misją ratowania kultury na Pomorzu, również niestety wiążą się z pieniędzmi. To truizm, ale nie zaszkodzi powtórzyć: kultura rozwija się tylko tam, gdzie znajduje bezinteresownych mecenasów. Takich, którym nie musi służyć i którzy nie wymagają od niej szybkich ani wymiernych zysków. Należałoby poważnie pomyśleć o stworzeniu systemu grantów i stypendiów dla najzdolniejszych twórców kultury, tak żeby mogli i chcieli właśnie u nas realizować swoje idee. Pozwoliłoby to zarówno honorować artystów uznanych, jak i wyławiać nowe talenty.
Polityka kulturalna naszego regionu powinna zmierzać do tego, żeby tworzyć komfortowe warunki rozwoju artystom miejscowym i przyciągać twórców z Polski czy ze świata. Najskuteczniejszym na to sposobem jest oczywiście zapewnienie atrakcyjnych warunków finansowych. Nie oszukujmy się - Trójmiasto nie jest mekką artystów, nie oferuje im sprzyjających "klimatów" twórczych, inspirującej atmosfery, środowiska ciekawych indywidualności, wśród których można by się rozwijać. Jeśli chcemy, żeby osiedlali się u nas ludzie wybitni, to musimy ich kupić. Za gotówkę. Innych walorów nie posiadamy.