Metropolia pomorska - w czasach, w których marzymy o dobrych drogach, zniknięciu kolejek w wydziałach komunikacji i zmniejszeniu się wskaźnika zachorowań na raka? Fantasmagoria to czy bufonada? A może to cel polityczny grupy idealistów społecznych? Nie na takie tematy debatują i kłócą się politycy, o ilu prostszych, acz bardziej oczywistych celach marzą mieszkańcy województwa pomorskiego. A jednak. Ludzie są pragmatyczni. Wyczuwają na odległość fałsz i manipulacje. Są natomiast blisko rozwiązań ułatwiających życie, dających nadzieję na lepszą przyszłość, sprzyjających budowie społeczeństwa obywatelskiego.
Aby stworzyć metropolię pomorską, w pierwszej kolejności niezbędny jest dialog i zrozumienie potrzeby budowania nowej jakości życia. Dyskurs, w którym pojawiają się niezafałszowane argumenty na tak i na nie. Taką rozmowę z czytelnikami zainaugurował niedawno "Dziennik Bałtycki". Na jego łamach w ciągu ostatnich paru miesięcy (z przerwą na okres wyborczy, aby nie uczynić z tematu sporu wygrywanego dla doraźnych celów politycznych) wypowiedziała się spora liczba osób (o mniej lub bardziej znanych nazwiskach) oraz anonimowa grupa internautów. W ramach publicznej debaty redakcja postanowiła stworzyć katalog "spraw do załatwienia", w imię maksymy: "od czegoś trzeba zacząć". Bez przekonania samych siebie i opinii publicznej o potrzebie podjęcia jakichś kroków, trudno marzyć o spełnieniu choćby pierwszego postanowienia powstałego niedawno komitetu obywatelskiego. Wyznaczył on tak zwaną grupę inicjatywną, mającą wprowadzać w życie konkretne pomysły na rozwój regionu.
Z dyskusji publicznej wynika jednoznacznie, że świadomość wspólnoty zamieszkiwania (a tym samym wspólnych problemów), szczególnie w obszarze szeroko pojmowanego Trójmiasta, jest bardzo wysoka. Nie sposób nie zauważyć, że granice między organizmami miejskimi na obszarze rozciągającym się pomiędzy Pruszczem Gdańskim a Wejherowem są umowne, historyczne, wizualnie i cywilizacyjnie zatarte. Strefę tę traktować można "elastycznie", na przykład Pruszcz połączony jest zespołem kolejnych miejscowości z Tczewem.
Aby wyznaczyć granice dla obszaru metropolitalnego, należy znaleźć wszystkie istotne punkty, które definiują potrzebę egzystencji w jednej wspólnocie ponadmiejskiej. Trzeba przy tym udowodnić, że tak jak w przypadku innych europejskich czy światowych metropolii, owo zjednoczenie nie zabije historycznej i mentalnej odrębności poszczególnych organizmów miejskich wchodzących w skład przyszłej pomorskiej metropolii.
O tym, że na naszą rzeczywistość mają wpływ korzenie historyczne i całkiem nam współczesne partykularyzmy, niekończący się i podskórnie lub całkiem otwarcie wybuchający spór o realizację dla całego Trójmiasta bądź regionu funkcji infrastrukturalnych (baza kontenerowa, port, stocznia, hala sportowa itd.) to pewnik. Aby metropolitalny sen przerodził się w codzienność, potrzebne są dowody, że historia zostanie na swoim miejscu. Na przykład w kwestii nazw - Sopot będzie nadal Sopotem, a Gdynia pozostanie Gdynią. Nazwy większych i mniejszych miejscowości połączy jedynie wspólne miano metropolii. Znaczenie i ambicje mniejszych organizmów miejskich zostaną uszanowane, a ich dorobek niezaprzepaszczony. Wręcz przeciwnie, "sprzedany" marketingowo lepiej i z większym skutkiem niż dotąd.
Konieczny jest także, ugruntowany praktyką i wcześniejszymi zapisami, proporcjonalny podział funkcji w ramach powstającego organizmu. Szczególnie mniejsze miejscowości, włączające się świadomie do planowanego konglomeratu, nie mogą mieć poczucia, że cokolwiek tracą - powinny tylko zyskiwać. Choć sama duma z przynależności do czegoś wielkiego, gwarantującego poszerzenie możliwości może uskrzydlać, potrzebne są dowody, że życie w wielkim organizmie stwarza pokaźniejsze szanse cywilizacyjne. Nie zaś dorzuca kolejne udręki życia codziennego, które w naszym kraju kojarzone są często z egzystencją w dużej aglomeracji. Dowód na to, że warto żyć w metropolii, powinien wyjść z największego miasta planowanego nowego organizmu. Bez rozwiązania kluczowych, nękających dziś Trójmiasto problemów (rozwiązania komunikacyjne, przestępczość, niski standard życia w niektórych dzielnicach) nie będzie takiego jednoznacznego dowodu. Tylko inwestycje infrastrukturalne, przejrzystość polityki komunalnej, ekologicznej, otwartość wobec otoczenia, szczególne traktowanie słabszych gospodarczo, demograficznie i finansowo partnerów dają szanse na dobrą współpracę. Ta z kolei przerodzić się może z czasem w budowę nowego partnerskiego związku.
Proces ten powinien przebiegać stopniowo - nie rewolucyjnie i nie kolizyjnie. W chwili wypracowywania ostatecznej decyzji o powstaniu związku metropolitalnego niezbędne wydaje się sięgnięcie do narzędzi demokracji bezpośredniej. Narzędziem tym jest referendum. To jednak na razie kwestia przyszłości.
Zanim do tego dojdzie, konieczne jest z jednej strony przedstawienie całego rachunku kosztów i ewentualnych strat bądź problemów, przed którymi stanie metropolia. Z drugiej, warto przygotować listę ewentualnych zysków, nie tylko w sferze finansowej (gwarantowane fundusze europejskie).
Czym metropolia pomorska (o nieustalonej dotąd nazwie) będzie kusić? Na ile będzie skuteczniejsza od pojedynczych organizmów miejskich (na przykład znanego już w Europie Gdańska) w pozyskiwaniu funduszy? Kto na tej zmianie zarobi - pojedynczy mieszkańcy, przedsiębiorcy, a może sfera komunalna, samorządowa? Czy środki te spożytkowane zostaną tylko w najmocniejszym ekonomicznie organizmie (jak choćby w Gdańsku), czy raczej zapewnią równomierny rozwój całego obszaru powstającej metropolii?