Kozłowski Jan

O autorze:

O wadach, silnych stronach i perspektywach pomorskiego systemu edukacji z Janem Kozłowskim , marszałkiem województwa pomorskiego, rozmawia Dawid Piwowarczyk. - Panie Marszałku, jak Pan ocenia stan edukacji na terenie Pomorza? - Posłużę się tutaj wynikami tegorocznych egzaminów maturalnych. Wprawdzie był to pierwszy rok nowego egzaminu maturalnego i można mieć jeszcze zastrzeżenia do pewnych jego rozwiązań, ale jest to dla nas duży sygnał ostrzegawczy. To pierwszy ranking, w którym nasze województwo znalazło się na przedostatnim miejscu w skali kraju. W żadnym innym rankingu województw tak źle nie wypadliśmy. Zaniepokoiło mnie to do tego stopnia, że zorganizowałem spotkanie rektorów pomorskich uczelni, kuratora i dyrektorów szkół średnich. Wyraziłem tym samym swój niepokój. Edukacja to rzecz najważniejsza dla nas, dla Pomorza, dla jego rozwoju. W nowej strategii rozwoju cały czas podkreślamy, że stawiamy na rozwój społeczeństwa oparty na wiedzy. Rozwój gospodarki musi być oparty na wiedzy. A tu okazuje się, że założenia sobie, a praktyka idzie w drugą stronę. - Wyniki pokazały duże rozwarstwienie. Kilka bardzo dobrych ośrodków. Niemała grupa z wynikami bardzo złymi i grono średniaków... - Złe wyniki dotyczyły głównie liceów profilowanych. Dla mnie to jest poważne pytanie, jak to się dzieje, że w województwie, w którym istnieją takie perełki jak III LO w Gdańsku i Gdyni, jest taka przepaść. W tych elitarnych, w których odbywają się matury międzynarodowe, uczą się laureaci olimpiad, była stuprocentowa zdawalność, a z drugiej strony są takie licea, gdzie zdawalność wynosi nieco ponad połowę. Oczywiście, jest to po części efekt tego, że najlepsze licea przyciągają najlepszych gimnazjalistów, proponują im ciekawe nauczanie na wysokim poziomie i w konsekwencji mają najlepszych absolwentów. Ale wydaje mi się, że każdej placówce powinno zależeć na dobrych wynikach. - Z czego wynika więc tak nieciekawy obraz edukacyjnej mapy województwa? - Widzę tu jednak duży marazm. Za mała jest aktywność kuratorów i dyrektorów. Powinniśmy powielać dobre wzorce. Za mała jest szczególnie rola i aktywność tych drugich. To oni powinni tak kształtować politykę, by móc korzystać z najlepszej kadry. Oczywiście ogranicza ich tutaj Karta Nauczyciela. Trzeba mieć świadomość, że urzędnik może być średni, a nauczyciel nie. Musi być bardzo dobry. Ze względu na nasze ogólne dobro nie możemy sobie pozwolić na to, by nasze dzieci uczyli, budowali podwaliny rozwoju nauczyciele źli i przeciętni. Trzeba postawić sprawę bardzo brutalnie. Zbyt wiele tutaj można zepsuć. Tymczasem selekcja do zawodu nauczyciela była przez lata bardzo zaniedbywana. To brzmi brutalnie i nie dotyczy wszystkich, ale na kierunki pedagogiczne szły osoby, które nie dostały się na "lepsze" kierunki - na politechnice, Akademii Medycznej czy uniwersytecie. Teraz musimy zadbać o to, żeby nauczycielami zostawali najlepsi, bo po pierwsze tylko najlepsi mogą się poznać na talentach uczniów. Po drugie - tylko tacy pedagodzy są w stanie rozpalić w swoich uczniach pasje. A ja twierdzę, że nie trzeba być dobrym we wszystkim. To właśnie osoby z wizją, pasją, i to często w bardzo wąskiej dziedzinie, są nośnikami postępu i rozwoju. - Ale jednym z głównych zarzutów pod adresem nowej matury jest to, że ona stawia właśnie na przeciętność. Osoby wybitne, z pasjami, taki system oceny w pewien sposób nawet "dyskryminuje". Premiowane jest dopasowanie do systemu, znajomość przeciętnego zunifikowanego kanonu wiedzy. W nowej maturze nie ma miejsce na pasje czy wyjątkowość. - To prawda. Dlatego uważam, że system powinien iść w kierunku systemów zachodnioeuropejskich. Na przykład mówi się - musisz mieć sto punktów. Ale to od ciebie zależy, w jaki sposób je zdobędziesz. Możesz to zebrać w jednym przedmiocie, bo masz taką pasję i wielką wiedzę, albo też jesteś średni i gromadzisz punkty po trochu z każdej dziedziny. Ale by nie zabijać w młodych ludziach ich naturalnej ciekawości świata, ich pasji - nauczyciele powinni się wywodzić z najlepszych. Tylko pasjonat może odnaleźć i wyzwolić pasję. - I tylko pasjonat może pracować jako nauczyciel… - Do tego zmierzam. W ślad za tym powinien iść ekwiwalent finansowy. Bardzo dobrzy nauczyciele powinni zarabiać bardzo dobrze. A średnich nauczycieli nie powinno być. Myślę więc, że trzeba popatrzeć na system. Tak, by trafiali tu najlepsi i by byli dobrze opłacani. A rola dyrektora powinna polegać na tym, że ma dobierać najlepszą kadrę. Jego rolą nie powinno być - tak jak to jest obecnie - sugerować się innymi czynnikami: Kartą Nauczyciela, kwestiami socjalnymi. Szkoła nie może być dla nauczycieli, ale musi być dla nauki i uczniów. Dyrektor powinien odpowiadać za to, że ma najlepszy zestaw nauczycieli. A wtedy pozostaje już tylko kwestia relacji nauczyciel-uczeń. - Nie wszyscy jednak muszą iść na studia, robić karierę naukową. Większości potrzebna jest po prostu niezła edukacja, która wprowadzi ich w dorosłe życie. - Zdaję sobie sprawę, że i w edukacji potwierdza się krzywa Gaussa. Mało superzdolnych, niewielka grupa niezdolnych i największa tych średniaków. Ale chodzi o to, żeby rosła ta średnia. Czyli dążymy do tego, by z roku na rok rosły możliwości absolwentów. By pojęcie dobrej średniej co roku oznaczało wyższy poziom edukacji. To jest to, na co powinniśmy stawiać. Wiedza jest największym, niewyczerpalnym kapitałem. Przykłady Irlandii, Finlandii pokazują, że kraje nieposiadające zasobów naturalnych są w stanie mieć najnowsze technologie. Że to wiedza sprawia, że takie kraje zaczynają dominować. Ja bym postawił na podobne działania na Pomorzu. - Z tego płyną nieciekawe wnioski, że nie ma co liczyć na szybką i spektakularną poprawę… - Edukacja to proces rozłożony na lata, żeby nie rzec górnolotnie na całe życie. Dlatego i proces optymalizacji systemu edukacji z natury rzeczy musi być rozłożony na lata. Najważniejsze jednak jest to, by zdiagnozować jego słabe strony i jak najszybciej zacząć działać w celu ich eliminacji. Chętnie, jako gospodarz województwa, któremu na sercu leżą dobro i rozwój, postaram się w ten proces jak najmocniej włączyć. Jestem gotowy fundować nagrody dla najlepszych nauczycieli. Dla tych, którzy będą mieli wyniki, na przykład w postaci laureatów olimpiad. Ja wiem, że to wymaga poświęcenia, że tego nie da się osiągnąć w czasie osiemnastogodzinnego pensum. Taki pedagog musi poświecić swój prywatny czas. - Motywować można też samych młodych ludzi. - Od 2002 roku fundujemy stypendia dla uczniów i studentów i planujemy, że będzie ich coraz więcej. Bo w przygotowywanym programie operacyjnym, który jest dokumentem opisującym zakładaną alokacje środków unijnych w latach 2007-2013, znacząco zwiększamy kwotę przeznaczoną na stypendia. I to nie tylko na stypendia socjalne, lecz także naukowe czy motywacyjne. Na ten okres planujemy kwotę około czterdziestu milionów euro. Są to więc poważne kwoty. Nigdy jeszcze nie przekazywaliśmy tak dużych środków finansowych na edukację. Dzięki temu będzie można objąć wsparciem dużą grupę młodzieży. Stwarza to szansę, że województwo pomorskie przestanie być czerwoną latarnią, a stanie się awangardą w skali kraju. - Czy nie obawia się Pan, że pieniądze pójdą do najlepszych i tylko pogłębią przepaść pomiędzy najlepszymi a resztą? - Nie. Staramy się tak zbudować system, by sprzyjał wyrównywaniu szans. Będą stypendia socjalne i motywacyjne. Te pierwsze będą adresowane głównie do młodych ludzi z terenów wiejskich i zmarginalizowanych. Niektóre dzielnice Gdańska i Gdyni nie są pod względem poziomu edukacji lepsze niż zaniedbane czy zapomniane popegeerowskie rejony województwa - i to dla nich przeznaczane będą stypendia socjalne, które pozwolą im mieć szansę. Ci, którzy będą chcieli, będą się mogli wyrwać z kręgu beznadziei i marazmu, w którym obecnie są zanurzeni. I dodatkowo będą stypendia naukowe, motywacyjne, które trafią do wszystkich, którzy będą się w stanie wykazać ponadprzeciętnymi wynikami. - Pieniądze to chyba jednak nie wszystko? - Tak, równie ważni są ludzie, i to nie tylko nauczyciele. Ktoś musi zacząć też dbać o tę młodzież. Na inauguracji roku akademickiego na Politechnice Gdańskiej rektor uczelni, profesor Janusz Rachoń, cytował za panią Ewą Milewicz przykład, jak to w małej wiosce, w której znalazła się osoba zatroskana losem i przyszłością tamtejszej młodzieży, obecnie jest trzydziestu pięciu studentów. Dzisiaj są takie czasy i możliwości, że gdy młodzi zainwestują i skorzystają, a jeszcze ktoś ich w tych działaniach wspomoże, to mają szansę wejścia na inny poziom, mogą się wyrwać z kręgu niemocy. Tworzymy system, który tak jak w Unii wyrównuje szanse. - Wracamy do pracy od podstaw? - Tak. Oczywiście nie wszyscy będą studentami. Ale wszyscy z potencjałem muszą mieć szansę. - Patrząc na szkolnictwo wyższe, czy mamy wystarczający potencjał? - Nie można skwitować tego jednym zdaniem. Są różne uczelnie, gorsze i lepsze wydziały. Trudno mi się odnieść do nauk humanistycznych. Ale zgadzam się z rektorem Rachoniem, że trzeba się zastanowić nad sposobami oceny. Może warto odejść od archaicznych metod oceny, takich jak na przykład publikacje, i pójść w kierunku nowoczesnym - na przykład patentów. Czyli oceniania w oparciu o pewien konkret - o weryfikację rynkową. Nauka nie może być sztuką dla sztuki, musi udowodnić swoją wartość, przydatność dla społeczeństwa. Czy to, co oferuje, jest potrzebne i przydatne, czy tylko służy samym twórcom. - Czy jest szansa? Jeżeli popatrzeć na najlepsze szkoły wyższe - na Stany Zjednoczone, Europę Zachodnią - to tam uczelnie nie tylko kształcą. Są częścią społeczeństwa, gospodarki. Często ponad połowa budżetu to środki z sektora prywatnego, który finansuje badania, stając się też naturalnym miejscem kariery dla absolwentów tych instytucji. - To jest pięta achillesowa. Nasze szkolnictwo nie jest jeszcze w pełni gotowe i nie czuje często potrzeby silniejszego wtopienia się w gospodarkę. Duża część świata naukowego obraża się, traktuje naukę jako sacrum, które nawet nie powinno się komunikować i współdziałać z codziennym profanum. Ale my już wiemy, że to zły kierunek, droga donikąd. Samorząd województwa stara się trochę w to włączyć i pobudzać pozytywne trendy. W ubiegłym roku powstała Regionalna Strategia Innowacji, przygotowana przez konsorcjum pomorskich uczelni i instytutów naukowych, którego liderem jest Politechnika Gdańska. Teraz trwa okres wdrożeń. Efektem tych prac jest na przykład powołanie Parku Technologicznego w Gdańsku przy ulicy Trzy Lipy. To początek drogi. Musimy doprowadzić do pewnej komercjalizacji. Nauka powinna coś proponować biznesowi, a biznes być tym zainteresowany. Biznes kupi patent, gdy będzie widział praktyczne możliwości wdrożenia i sprzedaży wynalazku. Na tym polega rola nauki, żeby mu takie rozwiązania zaproponować. - Czy to nie tak, że projekty są, ale zapomina się w nich o studentach, o ich potencjale? - W tym kierunku też są prowadzone działania. Powstała wirtualna firma do nauki biznesu dla studentów Politechniki Gdańskiej, podobna instytucja funkcjonuje również na Uniwersytecie Gdańskim. Uważam, że na ostatnich latach studiów powinien być prowadzony przedmiot "nauka biznesu". I to tutaj student powinien się dowiedzieć, jakie ma możliwości, skąd może pozyskać kapitał na założenie własnego biznesu. Tworzymy też mechanizmy sprzyjające aktywności biznesowej mieszkańców Pomorza. Powstały Pomorski Fundusz Poręczeń Kredytowych i Fundusz Pożyczkowy. Są też fundusze unijne dla przedsiębiorców, którymi dysponuje Agencja Rozwoju Pomorza. Tak więc coraz lepiej funkcjonuje ramię finansowe. Myślę, że teraz większy nacisk należy położyć na to, by studentów ośmielić, zachęcić do aktywności i zakładania firm. Gdy pytałem ostatnio osobę od lat zajmującą się badaniem kwestii aktywności młodych ludzi, co jest najważniejsze, ten człowiek powiedział "Głowa. Potrzebna jest myśl i chęć". - Ale gdy student w Stanach Zjednoczonych kończy studia, to niejako jest skazany na firmy okołouniwersyteckie lub założenie własnej. Ale tam system promuje aktywność i perspektywa porażki go nie paraliżuje. Bo gdy nie odniesie sukcesu, to i tak ma wiedzę, a porażka nie ciągnie się za nim całe życie. A w drodze do sukcesu cały czas jest wspomagany, może liczyć na grono doradców, na inkubatory, w których może prowadzić działalność na preferencyjnych warunkach. W Polsce takich zachęt i takiej swobody nie ma … - Te mechanizmy wsparcia muszą powstać i powstaną. Mamy już pierwsze jaskółki, na przykład. Park Technologiczny w Gdyni, w którym pomaga się zakładać nowe firmy. My musimy iść tym szlakiem, który już dawno za Zachodzie został przetarty i świetnie funkcjonuje. Zgadzam się z wizją profesora Rachonia, że docelowo dwadzieścia procent absolwentów musi mieć własne firmy i zatrudniać innych, trzydzieści procent funkcjonować na zasadach samozatrudnienia, a tylko pięćdziesiąt procent być pracownikami najemnymi. To jest dobry kierunek i wcześniej czy później osiągniemy takie zdrowe proporcje. - A czy najlepszym wyznacznikiem marazmu edukacyjnego naszego regionu nie jest brak inwestorów zainteresowanych lokowaniem w naszym regionie inwestycji bazujących na wiedzy? - Myślę, że to może być jedna z przyczyn. Ale jest też kwestia lokalizacyjna. Wrocław, Kraków, Poznań wygrywają z nami swoim bardziej centralnym położeniem. - Czy taki argument nie jest swego rodzaju próbą usprawiedliwienia pewnej nieudolności i braków w zakresie potencjału? Gdyby bazowało się na kryteriach geograficznych, nikt by nie dał żadnych szans na sukces Dolinie Krzemowej. Dookoła pustynia, nieprzychylny klimat, strefa sejsmiczna, oddalenie od dużych ośrodków naukowych. A tymczasem w krótkim okresie wyrosła tam największą i najbardziej zaawansowana strefa naukowo-innowacyjna na świecie. - Tak, ale potrzebne są silna jednostka i wizja, wokół której buduje się coś nowego. Myślę, że mamy w Pomorskiem takie zarodki, które mogą wykiełkować i przynieść dobre efekty. Za najbardziej perspektywiczne uważam tereny wokół lotniska w Rębiechowie wraz z kilkoma działającymi już firmami w zakresie nowych technologii. Myślę, że będzie następował dalszy postęp i lokowanie nowych przedsięwzięć. Wiem, że jesteśmy na początku drogi. Tutaj musi być wiele działań wielokierunkowych. Mamy jednak dobry potencjał. Działają takie firmy jak Prokom, Intel, Flextronics International czy Jabil, więc są dobre przykłady. Trzeba zachęcać młodych ludzi i dawać im instrumenty. To młode pokolenie będzie bardziej aktywne i musi odnieść sukces. - A system edukacji będzie im pomagał czy przeszkadzał? - Mam świadomość, że teraz jest przepaść. Tutaj musi być ciągłość pewnej wizji kształcenia młodego człowieka, rozpoczynając od szkoły podstawowej. Byłem ostatnio w Sheffield. I zauważyłem ciekawe tendencje, całkiem inne niż w Polsce i na Pomorzu. U nas każda szkoła ma lub chce posiadać własne centrum komputerowe, a tam, w pięćsettysięcznym mieście, zbudowano pięć centrów e-learningu, wyposażonych w nowoczesny sprzęt. Szkoły przyjeżdżają na godzinę dziennie i to z siedmio-, ośmiolatkami, natomiast już jedenasto-, dwunastolatki zaczynają prace nad projektami. Widziałem na przykład. prace nad kwestią samooceny. Nauka w zespole i grupie - jest problem i jak go rozwiązać? Uczy to tych młodych ludzi od najmłodszych lat radzenia sobie z problemami, uczy współzawodnictwa, ale i współdziałania w grupie. I chcemy ten system z Sheffield kupić i od 2007 roku dzięki środkom unijnym wdrażać u nas. - Czy tylko Gdańsk? - Chcę wysłać ludzi, żeby się zapoznali i zastanowili, jak przenieść ten system na nasz grunt. I nie tylko Trójmiasta, lecz także mniejszych ośrodków. Uważam, że wystarczy jeden ośrodek w powiecie. Silne i dobrze wyposażone centra mają szanse stać się takimi wylęgarniami przyszłych talentów i geniuszy. - Kwestia języków. Mimo że port, że Pomorze to okno całego kraju na świat, to nie ma tutaj motywacji. Nie uczymy się języków sąsiadów. - Podstawowy jest angielski. Myślę, że w zakresie nauki tego języka jest coraz lepiej. Z pokolenia na pokolenie umiemy i wiemy coraz więcej i lepiej. Zawsze podkreślam i mówię młodym ludziom, z którymi mam kontakt: "nieważne, czy będziesz szewcem, czy naukowcem - znajomość języków obcych zawsze Ci się przyda". Namawiam do nauki języków sąsiedzkich. Ale podstawą jest angielski, bo przykładowo osiemdziesiąt procent Skandynawów zna ten język. Na razie wystarczy nam osiągnąć ten poziom. - Konkludując: jaki jest obraz pomorskiej edukacji? - Celowo przejaskrawiłem. Ale te wyniki matur nami wstrząsnęły. Ale dla porównania: średnia osób z wyższym wykształceniem w województwie wynosi tylko jedenaście procent, to wskaźnik dwa razy mniejszy niż w Europie. Tymczasem dwadzieścia pięć tysięcy młodych ludzi co roku odchodzi z kwitkiem z Uniwersytetu Gdańskiego. To trzeba zmienić, postawić na rozbudowę i rozwój edukacji. Większy nacisk należy położyć na nauki ścisłe i inżynieryjne. Mamy przykłady, że przyjeżdża inwestor i pyta, ilu może zatrudnić inżynierów. Pod tym względem nie prezentujemy się jako region najlepiej. Dlatego w stypendiach chcemy premiować nauki ścisłe. Obecnie mamy tutaj niewielu chętnych. Myślę, że to wszystko przyniesie pozytywny skutek i edukacja będzie jednym z motorów rozwoju regionu. A należy pamiętać, że wykształcenie to nie tylko wyższy poziom rozwoju ekonomicznego, lecz także lepszy i wyższy poziom rozwoju społeczeństwa. Bez dużego grona ludzi światłych i wykształconych nie ma mowy o budowie sprawnego społeczeństwa obywatelskiego. W zakresie edukacji musimy odbudować relacje uczeń-mistrz. I musimy dbać o to, by uczeń miał szansę przerosnąć swojego mistrza. - Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Z Janem Kozłowskim , Marszałkiem Województwa Pomorskiego, rozmawia Dawid Piwowarczyk . Czy proces tworzenia metropolii pomorskiej nie utknął w martwym punkcie? Pamiętam, jak jeszcze w czasach świętej pamięci prezydent Cegielskiej rozmawialiśmy o powołaniu aglomeracji. Zaczęliśmy wtedy rozmowę od kwestii delimitacji, ustalenia parytetów głosów, granic, głosowań, jednak szybko się pogubiliśmy. Zaczęły się spory o rolę poszczególnych samorządów. Wówczas wszystko się załamało i sprawa trafiła na przysłowiową półkę. Teraz jest szansa, że ktoś ten projekt z owej półki ściągnie, odkurzy i wdroży? Tym razem szansa na sukces jest zdecydowanie większa. Po pierwsze, zaczynamy nie od wielkich reform administracyjnych, lecz od załatwienia poszczególnych problemów i projektów. Dzięki ich realizacji powstanie metropolii pomorskiej stanie się po prostu faktem. Konkretnym problemem, który postanowiliśmy rozwiązać na początku, była kwestia komunikacji publicznej i sławetnego wspólnego biletu. Dosyć długo to trwało, ale udało się zrobić milowy krok. Trzynaście gmin podjęło uchwały o utworzeniu Metropolitalnego Związku Komunikacyjnego Zatoki Gdańskiej. Projekt nie spotkał się jednak z zachwytem władz centralnych, które muszą dać na tego typu działanie zgodę… Rzeczywiście. We wrześniu poprzez wojewodę wysłaliśmy statut Związku do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, a w listopadzie otrzymaliśmy oficjalne pismo, że Ministerstwo nie akceptuje statutu i żąda wprowadzenia do niego ośmiu poprawek. Miesiące prac sztabu ludzi i efektem tego było powstanie statutu niezgodnego z prawem? Trudno tak naprawdę oceniać, czy mamy tu do czynienia z rzeczywistymi uchybieniami prawnymi. Niektórzy sugerują nawet, że projekt nie został zaakceptowany umyślnie przed wyborami samorządowymi. Powodem miałyby tu być różnice polityczne między ekipą samorządowców Pomorza i partii rządzącej w Warszawie. Skala zarzutów Ministerstwa nie jest porażająca? Nie. Dla przykładu nakazano nam zmienić zdanie: "specjalne zadania Związku" na "szczególne obowiązki Związku". Był "skarbnik" powinno być "główny księgowy". Wydaje mi się, że były to rzeczy mogące być usunięte od ręki. Na ile opóźni to projekt? Poprawki muszą zaangażować organy uchwałodawcze wszystkich samorządów biorących udział w projekcie. Czekam tylko na ich ukonstytuowanie i zaraz wysyłam odpowiednie pismo. Liczę, że jeszcze w grudniu podjęte zostaną wszystkie niezbędne uchwały. Nie jest jednak tak, że nic się nie dzieje. Prace cały czas trwają. Jest na przykład siedziba na ul. Sobótki we Wrzeszczu. Po wyborach znacząco wzrosła szansa, że uda się doprowadzić do wspólnych ustaleń w zakresie ulg. Nad tym wszystkim kontrolę sprawuje mój pełnomocnik. Już niedługo dotrzemy do szczęśliwego końca. A jak wygląda kwestia włączenia do projektu SKM jako elementu niezbędnego dla pełnego sukcesu? Wystąpiłem do wszystkich zainteresowanych samorządów, by zastanowiły się nad zaangażowaniem finansowym i wykupieniem udziałów SKM. Jako samorząd mamy obecnie 12 %, ale ostatecznie powinniśmy uzyskać (wszystkie samorządy) ponad 50 %. Mamy bowiem pełną świadomość konieczności włączenia tego przewoźnika do naszego projektu komunikacyjnego. Czy jest szansa na komunalizację SKM? Największym problemem jest brak wizji na poziomie centralnym. Są coraz to nowe projekty, a to kompanie regionalne, a to komunalizacja, a to inwestor strategiczny. Dla mnie każde rozwiązanie, które łamie monopol PKP, jest dobre. Na jakich jeszcze płaszczyznach widać, że projekt metropolii pomorskiej zaczyna nabierać konkretnych kształtów? Kolejnym ważnym wydarzeniem były prace nad Regionalnym Programem Operacyjnym, który ustala zasady rozdziału środków unijnych w naszym regionie w latach 2007-2013. Powołałem 17 zespołów powiatowych, z których jeden był - po raz pierwszy - wspólny dla Gdańska, Gdyni i Sopotu. Razem musiały ustalić, jakie inwestycje będą podejmowane w "jądrze metropolii". Nie rywalizacja, lecz współpraca. Jaki docelowy kształt powinna mieć metropolia? Federacja, czy może konfederacja? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo nie ma nawet projektu ustawy. Obecnie wiem, jaki będzie zasięg terytorialny. Metropolię moją widzę… Jako "organizm" od Wejherowa, poprzez Trójmiasto, aż po Pruszcz Gdański. Ale obejmujący też Kosakowo, Żukowo, Kolbudy. Wiemy, że swój akces zgłasza też Tczew. Na razie jednak nasze projekty przygotowują grunt. Kiedy możemy liczyć na formalne usankcjonowanie powstania metropolii? Wszystko zależy od ustawy. Sądząc po obecnym zachowaniu władz centralnych, samorządy nie są priorytetem i na odpowiednie rozwiązania przyjdzie nam pewnie jeszcze trochę poczekać. Na razie metropolia istnieć będzie jako związek funkcjonalny, związek gmin. A Pan Marszałek jaki model preferuje? Jeden orga¬nizm czy współpracujące miasta? Zdecydowanie to drugie. Proces scalania musi następować powoli. Obecnie nie ma przyzwolenia, żeby powstał jeden podmiot. Ale te samodzielne gminy muszą przekazywać część kompetencji do metropolii. Czy metropolia będzie rozwijała się dla dobra regionu czy wbrew interesom peryferii? Nie może być tak, że metropolia rozwija się kosztem reszty województwa. Wprost przeciwnie, metropolia ma być tym czynnikiem, który ciągnie innych. Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Z Janem Kozłowskim, marszałkiem województwa pomorskiego, rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Przedsiębiorcy winią naukowców, a naukowcy przedsiębiorców. Co Pańskim zdaniem najbardziej hamuje współpracę między uczelniami a firmami w naszym regionie? Przyczyn jest wiele, a jedną z nich jest fikcja, którą często była ta współpraca w gospodarce socjalistycznej. Przemysł musiał się wykazywać współpracą, ale w rzeczywistości pomysły naukowców rzadko trafiały do produkcji. Teraz po raz pierwszy mamy rzeczywisty wpływ na tworzenie instrumentów pomagających w nawiązywaniu takiej współpracy. Czy te środowiska poradzą sobie w przełamywaniu barier czy też potrzebny jest ktoś, kto pomoże? My właśnie występujemy jako katalizator. W Regionalnym Programie Operacyjnym zarezerwowaliśmy środki na wsparcie małych i średnich przedsiębiorstw. W jednym z konkursów można się ubiegać o środki na inwestycje, które wyraźnie wykażą innowacyjność. Trzeba będzie się wykazać umiejętnością współpracy z uczelniami lub instytutami naukowo – badawczymi. Inny konkurs jest dla odmiany adresowany do uczelni wyższych i na przykład można tam się ubiegać o pieniądze na infrastrukturę edukacyjną, ale będziemy preferować te wnioski, gdzie uczelnia wykaże się współpracą z przedsiębiorcami. Oczywiście, praktyka pokaże, jak te pomysły na zbliżenie zostaną przyjęte, ale to powinno zdopingować obie strony do wspólnych przedsięwzięć. Jakie środki zostały przeznaczone na pomoc dla firm i uczelni? 21% wszystkich środków, które mamy w RPO, zostało przeznaczonych na wsparcie dla przedsiębiorców. To blisko 190 milionów euro. Innowacyjność, a więc konieczność współpracy z naukowcami, jest wysoko punktowana. Część środków została przeznaczona wyłącznie na nabywanie prac naukowo – badawczych i ich wdrażanie. Dodatkowe pieniądze zostały przewidziane na wsparcie różnych instytucji pomagających w transferze wiedzy. Uczelnie oraz instytucje badawcze mają do wykorzystania prawie 30 milionów euro. Są to środki nie tylko na poprawę bazy dydaktycznej, ale też modernizację, tworzenie i wyposażanie laboratoriów. Mamy też możliwość przesuwania pieniędzy na różne cele. Zobaczymy, jak przedsiębiorcy oraz szkoły wyższe się zachowają i czy będą chciały podjąć współpracę. Osobiście liczę, że te fundusze będą zachętą do przepływu wiedzy i technologii z uczelni do firm. Bardzo też liczę na projekty zgłaszane do programu Innowacyjna Gospodarka. Zostały przygotowane trzy duże projekty z biotechnologii, informatyki kwantowej i ekoenergetyki. Powinny się zakończyć konkretnymi wdrożeniami, szczególnie w tym ostatnim przypadku, gdzie musimy szukać nowych rozwiązań pozwalających oszczędzać energię i produkować ją ze źródeł odnawialnych. Ma to być alternatywa dla powrotu do energetyki jądrowej? Uzupełnienie, gdyż niezależnie od przewidywanych elektrowni jądrowej, węglowej lub gazowej musimy zwiększać udział energii ze źródeł odnawialnych. Liderem jest Instytut Maszyn Przepływowych PAN i tam będą powstawały konkretne rozwiązania, które powinny być wdrażane. Wreszcie trzecim elementem jest ogłoszony konkurs Innodoktorant. Propozycja jest skierowana do młodych ludzi, którzy teraz pracują nad swoimi doktoratami. Startować w konkursie mogą przedstawiciele nauk ścisłych, technicznych oraz przyrodniczych, których pomysły zostaną wykorzystane w przemyśle czy szerzej w gospodarce. Zarezerwowaliśmy na ten cel 1,5 miliona złotych, a zwycięzcy będą otrzymywać 30 tysięcy złotych rocznie. Spodziewam się dużego zainteresowania i wykorzystania tych pomysłów w naszej gospodarce. Wierzę, że rozpocznie się proces nawiązywania kontaktów. Myślę nie tylko o uczelniach, ale również przedsiębiorcach. Jest coraz więcej narzędzi, które pomagają nawiązywać kontakty: istniejące parki naukowo–technologiczne w Gdyni oraz Gdańsku i te planowane w Kwidzynie, Sztumie oraz w Słupsku. Proces zazębiania się nauki i przedsiębiorczości już się rozpoczął.
Przykłady Gdyni, Kwidzyna, Sztumu czy Słupska świadczą, że wiele samorządów rozumie potrzebę włączenia się w budowę narzędzi wspierających współpracę nauki i biznesu, że stawiają też na te gałęzie gospodarki, które korzystają z pracy naukowców.
Samorząd regionalny ma pewne możliwości. Czy samorządy innych szczebli widzą potrzebę wspierania współpracy czy są to tylko puste hasła? Widzę aktywność innych samorządów w naszym regionie. Słupsk, Kwidzyn oraz Sztum zgłosiły wnioski o dofinansowanie budowy parków naukowo – technologicznych. Prężnie działający park w Gdyni to zasługa tamtejszego samorządu. Te przykłady świadczą, że wiele samorządów rozumie potrzebę włączenia się w budowę narzędzi wspierających współpracę nauki i biznesu, że stawiają też na te gałęzie gospodarki, które korzystają z pracy naukowców. Czy istniejące parki naukowo – technologiczne w Gdyni oraz Gdańsku dowodzą, że to jest właściwa droga, że tak powinno wyglądać wsparcie samorządów i że uda się również w Słupsku, Kwidzynie, a także w Sztumie? Firmy działające w gdyńskim czy też gdańskim parku już zdobywają międzynarodowe wyróżnienia. W Gdańsku na przykład powstało Business Angel. Fundusz inwestuje w firmy z sektora wysokich technologii. Trójmiasto będzie lokomotywą, ale bardzo nam zależy na rozprzestrzenianiu się takich pomysłów na cały region. Projekty spoza aglomeracji będą wręcz preferowane. Czy barierą utrudniającą przepływ wiedzy, oprócz oczywiście braku pieniędzy, jest również słabość instytucji wsparcia? W tym celu powołaliśmy fundusz venture capital Inveno. Ma właśnie wyszukiwać i wspierać przedsięwzięcia o dużym potencjale. To będzie działalność komercyjna; firma już wystąpiła o dofinansowanie z Krajowego Funduszu Kapitałowego w wysokości 40 milionów złotych. Podobny charakter ma Business Angel Seedfund Macieja Grabskiego. Nie chcę epatować nadmiernym optymizmem, ale początek już jest. Współuczestniczymy w opracowywaniu strategii Morza Bałtyckiego, będzie tam również miejsce na transfer technologii, współpracę parków naukowo–technologicznych w krajach nadbałtyckich. Szwedzi oraz Finowie mają bardzo bogate doświadczenia w tworzeniu takich parków i w transferze technologii. Od wielu lat nasz region ma żywe kontakty z regionami państw skandynawskich, przykładem są częste wizyty w Turku. Chyba powinny być jakieś efekty tych kontaktów? To jeszcze nie jest ten etap. Współpraca już jest, ale nie ma jeszcze zespołów mogących się zająć takimi projektami. Myślę, że za dwa, trzy lata dojdziemy do takiego poziomu wymiany między regionami i państwami z basenu Morza Bałtyckiego. Oczywiście jest kogo podpatrywać, ale my chcemy nawiązywać współpracę. Silny ośrodek informatyki kwantowej na Uniwersytecie Gdańskim to duży atut w takich kontaktach. Niedawno gościł pan w Stanach Zjednoczonych, Chinach, wcześniej w Indiach, szukając przedsiębiorców gotowych osiedlić się na Pomorzu. Czy rozmawiając z potencjalnymi inwestorami, pytał pan o współpracę z nauką, o budowanie zaplecza naukowo – badawczego lub korzystanie z istniejących w naszym regionie placówek? Rozmawiając niedawno w Saint Louis z firmą z sektora farmaceutyczno – biologicznego, pytaliśmy właśnie o tworzenie laboratorium badawczego w Gdańsku. Ostatnio rozmawiałem również o tym z przedstawicielem Szwajcarii – ten kraj zaproponował wsparcie finansowe dla Polski. Współpraca na polu naukowo – badawczym jest jednym z naszych priorytetów.
Do tej pory każda uczelnia działała samodzielnie. Natomiast dziś w ten sposób nie da się rozwiązywać najpoważniejszych problemów o charakterze interdyscyplinarnym. Potrzebna jest współpraca między uczelniami.
Wróćmy do podstawowego poziomu, czyli relacji uczelni i przedsiębiorców. W zasadzie głównym naukowym partnerem jest Politechnika Gdańska; czy taka monopolistyczna pozycja nie hamuje jej aktywności? Jestem przekonany, że współpraca układa się dobrze. Przecież dzięki pieniądzom z Unii Europejskiej zbudowano nowy gmach wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki. Przyznaję, że do tej pory każda uczelnia działała samodzielnie. Natomiast dziś w ten sposób nie da się rozwiązywać najpoważniejszych problemów o charakterze interdyscyplinarnym. Potrzebna jest współpraca między uczelniami. Dlatego bardzo się cieszę, że doszło do porozumienia miedzy Politechniką Gdańską, Akademią Medyczną i Uniwersytetem Gdańskim w sprawie międzyuczelnianego wydziału biotechnologii. Myślę, że dzięki temu przykładowi będą powstawały inne zespoły zajmujące się konkretnymi projektami. Uczelni jest kilka, natomiast w pomorskim krajobrazie dominują tysiące małych i średnich firm. Przedsiębiorstwa tej wielkości rzadziej widzą potrzebę wykorzystywania owoców pracy naukowców. Nawet nie ma jednej reprezentacji pomorskich przedsiębiorców. To się zmienia. Przypomnę, że obok bardzo dobrze działającej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw, od niedawna istnieje Regionalna Izba Gospodarcza Pomorza zrzeszająca większe firmy. Te samorządy gospodarcze dostrzegają znaczenie współpracy z nauką. Czy w rozmowach z przedstawicielami tych organizacji pojawia się problematyka transferu technologii? Izba Gospodarcza Pomorza jest nową organizacją i chyba jeszcze nie udziela się w dyskusjach na takie tematy. Myślę, że konkursy na dofinansowanie środkami unijnymi firm z silnym akcentem na innowacyjność wymuszą poważniejsze zajęcie się transferem technologii przez organizacje zrzeszające firmy. Ale czy to nie jest odwrócenie pewnego porządku? Przecież to firmy powinny szukać, wręcz wywierać presję na naukowców, żeby pracowali nad rzeczami, które odniosą sukces na rynku. Jestem przekonany, że zwiększająca się liczba różnych możliwości będzie zachęcała przedsiębiorców do szukania nowych rozwiązań. Chcemy być regionem konkurencyjnym, a nie można być konkurencyjnym bez wprowadzania innowacyjnych rozwiązań w produkowanych towarach i usługach. Paradoksalnie, kryzys w gospodarce może być pomocny, gdyż taka sytuacja wręcz zmusza do szukania nowych rozwiązań. Czy o środki zarezerwowane dla uczelni mogą się też ubiegać firmy z zapleczem naukowo – technicznym, prywatne instytucje badawcze? Tak. Chodzi nam o rozwój bazy edukacyjnej oraz badawczej. Jeżeli firma prowadzi działalność badawczą, to nic nie stoi na przeszkodzie, by składała wniosek o dofinansowanie wyposażenia swojego laboratorium.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: Licznik Geigera po powrocie z Francji był potrzebny? Jan Kozłowski: Gdy wchodziliśmy i wychodziliśmy z elektrowni atomowej, dokonywano pomiarów. Liczniki nic nie pokazały, tak więc o żadnym napromieniowaniu nie ma mowy. L.S.: Miano was przekonać, że elektrownia atomowa to doskonały i bezpieczny dla otoczenia pomysł? J.K.: Nie tylko o to chodziło. Mogliśmy się na miejscu przekonać, że elektrownie atomowe są ważną częścią francuskiej gospodarki. We Francji są obecnie 54 takie elektrownie i powstają dwie nowe. Francuzi budują elektrownię jądrową w Finlandii oraz w Chinach. W wielu państwach na świecie trwa budowa lub przygotowania do budowy takich obiektów, nawet w krajach słynących z ekologicznego podejścia do gospodarki czy energetyki, takich jak Szwecja. Francja konsekwentnie rozbudowywała energetykę jądrową i dziś jest chyba najlepiej przygotowana do nowych inwestycji. Duży nacisk położono również na bezpieczeństwo. Jest w tym kraju bodajże sześć organizacji zajmujących się nadzorem nad elektrowniami jądrowymi. Największa to Komisariat ds. Energii Atomowej, który zatrudnia 15 tysięcy pracowników. Gospodarze zwracali jeszcze uwagę na konsultacje społeczne. Kontakt musi być nie tylko z ludźmi żyjącymi w najbliższym otoczeniu lub w miejscu, w którym powstanie elektrownia. Byliśmy w elektrowni w Nogent, miejscowości liczącej 6 tysięcy mieszkańców, położonej 120 kilometrów od Paryża. Mimo że produkcja energii trwa tam od 30 lat, cały czas działa tzw. lokalna komisja informacyjna złożona z mieszkańców. Na bieżąco kontroluje ona działalność elektrowni, ma dostęp do informacji o stanie bezpieczeństwa. Zaufanie społeczne jest jednym z istotniejszych elementów tego systemu. L.S.: Pańskie wątpliwości zostały rozwiane, ale teraz musi Pan przekonać mieszkańców regionu, a szczególnie gmin, na terenie których elektrownia może powstać, że to najlepsza lokalizacja, która nie spowoduje żadnego zagrożenia. J.K.: Zastanówmy się na początek, jakie rodzaje elektrowni należy brać pod uwagę: jądrową, konwencjonalną, czyli węglową oraz gazową, i wreszcie odnawialną. Żadna z nich nie jest idealnym rozwiązaniem. Trzeba uwzględniać różne elementy: wydajność, emisję gazów, wpływ na krajobraz. Elektrownia atomowa daje czystą energię. Owszem, jest problem z odpadami radioaktywnymi, ale w przypadku reaktora, który być może powstanie na Pomorzu, rocznie będzie to ilość mieszcząca się w pływackim basenie. Moim zdaniem nie jest to duży problem, o ile będziemy odpowiednio przygotowani. Gminy francuskie bardzo się starają, by kolejne elektrownie powstawały na ich terenie. Jest to dla nich niezwykle korzystne. Wspomniane miasteczko Nogent otrzymuje rocznie ponad 26 milionów euro do budżetu dzięki elektrowni atomowej; jest to 60% budżetu tej gminy. Rada gminy Gniewino już podjęła uchwałę akceptującą taką inwestycję na swoim terenie, gdyż wie, co może zyskać. L.S.: Nie tylko gminy widzą korzyści, również regiony. Wielkopolska też chce u siebie taką elektrownię. J.K.: Tak, gdyż korzyści są widoczne. To bardzo duże inwestycje, a więc kilka tysięcy miejsc pracy w czasie budowy i kilkaset w czasie eksploatacji. W Nogent pracują dwa reaktory, które obsługuje 800 osób. Wprawdzie siłownie wiatrowe też dają czystą energię, ale szpecą krajobraz, są też zagrożeniem dla ptaków. I najważniejsza rzecz: dają energię tylko wtedy, gdy wieje wiatr. Musi więc być jakaś rezerwa w postaci innej elektrowni. Dlatego chcemy, żeby w naszym regionie powstała elektrownia gazowa i węglowa. Ich budowa trwa znacznie krócej niż elektrowni jądrowej. Francuscy eksperci mówili nam, że jeżeli chcemy rozpocząć produkcję w 2020 roku, to już należy zacząć przygotowania, a najpóźniej za dwa lata złożyć zamówienie na reaktor. Budowa elektrowni węglowej trwa od 5 do 7 lat, gazowej trochę krócej, ale i w jednym, i w drugim przypadku występuje emisja gazów. L.S.: Właśnie limity na emisję dwutlenku węgla spowodowały, że do końca ubiegłego roku potencjalni inwestorzy musieli złożyć deklarację rozpoczęcia budowy elektrowni. Wprawdzie nie jest to zbyt zobowiązujące, ale pozwala zorientować się, ile takich inwestycji może powstać w naszym regionie. J.K.: Deklaracja jest jedna, ale potencjalnych inwestorów mamy więcej. Najpoważniejsze europejskie firmy zgłosiły chęć budowy elektrowni węglowej w Gdańsku. Najczęściej wskazują tereny portowe, gdyż tam najłatwiej dostarczyć węgiel i jest dostęp do wody chłodzącej. Dlatego między innymi zmieniamy plan zagospodarowania przestrzennego województwa czy regionalną strategię rozwoju energetyki. L.S.: Nie jestem przekonany, czy naprawdę potrzebujemy dużych elektrowni. Może lepszym rozwiązaniem są liczne, acz niewielkie źródła energii odnawialnej? J.K.: Takie źródła są oczywiście potrzebne. W naszym regionie są dobre warunki dla budowy małych elektrowni wodnych, wiatrowych, na biomasę i biogaz. Osiągniemy 20-procentowy poziom udziału energetyki odnawialnej określony przez unijną dyrektywę. Polska musi również zmniejszyć o 20% emisję CO2 oraz zwiększyć efektywność – a to już nie będzie takie proste.
Jeżeli dziś nie zadbamy o nowe źródła energii, to za kilka lat może jej zabraknąć. W naszym regionie powstaje jedynie 30% prądu, który zużywamy. Czyli jesteśmy importerem, a chcemy być eksporterem energii. Stąd między innymi nasze poparcie dla budowy elektrowni węglowych, gazowych oraz atomowej.
L.S.: Nasz region ma deficyt energii i musi ją sprowadzać z odległych nawet o kilkaset kilometrów elektrowni. Czy gospodarka już odczuwa ten deficyt, czy też jest to dopiero przed nami? J.K.: Jeszcze nie ma zagrożenia, tym bardziej że kryzys zmniejszy zapotrzebowanie na energię elektryczną. Po jakimś czasie problemy się skończą, pojawią się nowi inwestorzy i zapotrzebowanie wzrośnie. Jeżeli dziś nie zadbamy o nowe źródła energii, to za kilka lat może jej zabraknąć. W naszym regionie powstaje jedynie 30% prądu, który zużywamy. Czyli jesteśmy importerem, a chcemy być eksporterem energii. Stąd między innymi nasze poparcie dla budowy elektrowni węglowych, gazowych oraz atomowej . L.S.: Ale regiony nie muszą podchodzić do bezpieczeństwa energetycznego tak jak państwa. J.K.: Nie. Pamiętam jednak wypowiedź premiera Jerzego Buzka, który powiedział, że bezpieczeństwo energetyczne kraju powinno się opierać na bezpieczeństwie Pomorza. Jesteśmy dobrze przygotowani do tego typu inwestycji. Wybór Żarnowca na budowę elektrowni jądrowej prawie 30 lat temu nie był przypadkowy. W czasie naszej wizyty we Francji słyszałem opinie tamtejszych ekspertów, że to najlepsza lokalizacja. Chociaż dla bezpieczeństwa energetycznego kraju elektrownie jądrowe powinny powstać i w Żarnowcu, i w Klempiczu. L.S.: Budowa takiej elektrowni to wydatek liczony w miliardach złotych. Taniej jest zmodernizować krajowe sieci przesyłowe. Może należy zadbać o drugi kabel energetyczny ze Szwecji? J.K.: Nie możemy się opierać na jednym źródle, musimy zadbać o dywersyfikację. To jest konieczne z punktu widzenia interesów zarówno kraju, jak i regionu. Niech więc powstanie kabel, ale też niech powstają elektrownie, o których mówiliśmy. Rozbudowa sieci przesyłowych pozwoli na eksportowanie energii poza granice województwa, ale też za granice kraju.
Mimo że Francja ma największy udział energii atomowej w ogólnym bilansie, jest nadal najbardziej atrakcyjną destynacją turystyczną na świecie. Spodziewam się więc, że nasze gminy nie stracą dochodów z turystyki, a zyskają dodatkowe inwestycje podnoszące ich turystyczną atrakcyjność.
L.S.: Wróćmy zatem do elektrowni jądrowej. Najbardziej prawdopodobną lokalizacją jest południowy brzeg Jeziora Żarnowieckiego. Na co mogą liczyć okoliczne gminy? J.K.: Będą opłaty wprost do budżetu, choćby podatek od nieruchomości – wartość inwestycji szacuje się na 4 miliardy euro. Do tego nowe firmy i udział w podatku CIT, nowi mieszkańcy i udział w podatku PIT. Oczywiście nowe miejsca pracy w czasie budowy oraz eksploatacji. I znowu odwołam się do francuskiego przykładu, gdyż zapytałem o wpływ elektrowni na ruch turystyczny. Zdaniem naszych gospodarzy nie ma tu żadnej kolizji. Francja nadal jest najbardziej atrakcyjną destynacją turystyczną na świecie, a ma przecież największy udział energii atomowej w ogólnym bilansie. Spodziewam się więc, że nasze gminy nie stracą dochodów z turystyki, a zyskają dodatkowe inwestycje podnoszące walory okolicy. Gminy Gniewino i Krokowa chcą na przykład, aby powstał kanał dla żeglugi z Jeziora Żarnowieckiego do morza. Coś takiego bardzo zwiększyłoby atrakcyjność tamtych terenów . L.S.: Tylko czy takie oczekiwania są realne? Budowa kanału to co najmniej 200 milionów złotych. J.K.: Jeżeli tę kwotę porównamy z kosztem budowy całej elektrowni, okaże się, że to niewiele. Oczywiście nie przesądzam, czy uda się coś takiego osiągnąć, ale przystępując do negocjacji, gminy muszą mieć przygotowaną listę oczekiwań. L.S.: Gminy powinny sporządzić dokument o nazwie „Założenia do planu zaopatrzenia w energię”. Ile pomorskich gmin przygotowało taki plan? J.K.: Na 123 gminy w naszym województwie założenia przygotowało 122. Tylko jedna gmina jeszcze tego nie zrobiła. Jesteśmy chyba jedynym województwem w kraju z tak kompletną dokumentacją zaopatrzenia w energię. L.S.: Innym problemem jest sprzeciw mieszkańców oraz samorządów gminnych wobec budowy sieci przesyłowych. J.K.: Przy inwestycjach elektroenergetycznych powinna obowiązywać podobna zasada jak przy budowie dróg. Specustawa pozwala na wywłaszczenie za cenę rynkową właścicieli nieruchomości blokujących inwestycję. Wprawdzie w naszym województwie są to jednostkowe przypadki, ale blokują ważne dla całego regionu elementy sieci elektroenergetycznych. L.S.: Czy budowa gazoportu jest również elementem bezpieczeństwa energetycznego Pomorza? J.K.: Nasza inicjatywa nie jest alternatywą dla Świnoujścia. Uważamy, że mogą powstać dwa gazoporty. Wróciliśmy do tego tematu, ponieważ minęły dwa lata i nie widać dużych postępów w inwestycji na Pomorzu Zachodnim. Znaczenie ma również koszt budowy. Lokalizacja w Gdańsku byłaby dużo tańsza i to jest ważny argument przemawiający za drugą inwestycją. Podobnie jak mogą być dwie elektrownie atomowe: w Żarnowcu i Klempiczu, tak samo mogą powstać dwa gazoporty: w Świnoujściu oraz Gdańsku. L.S.: Pozostaje tylko rozstrzygnąć jedną sprawę: skąd wziąć miliardy złotych na dwie elektrownie i dwa gazoporty? J.K.: Można znaleźć prywatnych inwestorów. Tylko trzeba wcześniej odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy zachować to dla państwa, czy też oddać w prywatne ręce. To drugie rozwiązanie jest tańsze. L.S.: Dziękuję za rozmowę.

Skip to content