Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Gdy maszyny zastąpią człowieka

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego

Nie minę się chyba z prawdą mówiąc, że z każdym kolejnym miesiącem, tygodniem, a może nawet i dniem coraz więcej procesów w gospodarce jest automatyzowanych. Jak dotychczas nie mieliśmy jednak do czynienia z nagłym wielkim skokiem, lecz jest to raczej stopniowy, konsekwentny przyrost. Czy niebawem nie czeka nas jednak zmiana trajektorii?

Skok czeka nas z pewnością, lecz trudno precyzyjnie określić, w którym dokładnie momencie nastąpi. Jesteśmy dziś u podnóża stromej góry – to, co do tej pory rosło stopniowo, niebawem będzie wzrastać w postępie geometrycznym. Rewolucja nadchodzi bardzo szybkimi krokami, a jej głównymi filarami są automatyzacja, sztuczna inteligencja oraz robotyzacja.

Jaka jest tak właściwie różnica między automatyzacją a robotyzacją? Czy automaty nie są w pewnym sensie robotami, które wykonują zaprogramowane przez człowieka czynności?

Są to bliskie pojęcia. Różnica polega na tym, że automatyzacja jest pewną sekwencją czynności, które są monotonnie powtarzane. Robot natomiast może samodzielnie reagować na bodźce zewnętrzne.

Można zatem powiedzieć, że roboty są efektem połączenia automatyzacji ze sztuczną inteligencją…

Tak – są już chociażby dostępne w sprzedaży urządzenia, będące w stanie samodzielnie, w sposób spontaniczny omijać stojące im na drodze przeszkody. To dobry przykład obrazujący różnicę między robotyzacją a automatyzacją.

Wróćmy jednak do kwestii „skoku” – jakie mogą być jego konsekwencje?

Koncepcja tego „skoku” była przepowiadana już 70 lat temu – Teilhard de Chardin, francuski jezuita, opisywał go jako Punkt Omega, a polski matematyk, Stanisław Ulam, który pracował w projekcie Manhattan, jako syngularność. Ów „skok” można porównać do fali tsunami, która wywróci do góry nogami dzisiejszy świat na bardzo wielu płaszczyznach. Pierwszą i być może najważniejszą z nich będzie rynek pracy – automatyzacja i robotyzacja procesów wyeliminują miliony miejsc pracy. Począwszy od tych monotonnych, powtarzalnych, jak np. pakowanie paczek, sortowanie towarów, wybieranie, wysyłanie, co już się zresztą dzieje, skończywszy na bardziej zaawansowanych. Niebawem zniknie chociażby zawód kierowcy – już powstają auta, które „same się prowadzą”, na amerykańskich lotniskach pociągi kursujące między terminalami są bezzałogowe, podobnie jak niektóre linie metra, np. w Londynie. Już dyskutuje się nawet nad pomysłami opieki nad dziećmi i seniorami wykonywanej przez inteligentne roboty.

Czekający nas w niedalekiej przyszłości skok technologiczny można porównać do fali tsunami, która wywróci do góry nogami dzisiejszy świat na bardzo wielu płaszczyznach. Pierwszą i być może najważniejszą z nich będzie rynek pracy.

Cały czas mówimy jednak o zawodach, które są bardziej praco- niż wiedzochłonne. Czy zaawansowane usługi również mogą mieć problem z obronieniem się przed rewolucją technologiczną?

Owszem – wiele eksperckich systemów zostanie zastąpionych przez sztuczną inteligencję. Mam na myśli chociażby usługi lekarskie czy prawne. Komputer znacznie szybciej, dokładniej i pewniej od lekarza czy prawnika będzie w stanie wydać diagnozę lekarską czy werdykt. Już teraz technologie są do tego wykorzystywane przez człowieka – niebawem jednak w wielu aspektach człowiek nie będzie technologii do niczego potrzebny.

Czeka nas świat, w którym zamiast ludzi pracować będą wyłącznie roboty?

Praca większości ludzi może być nie tylko niepotrzebna, ale wręcz destruktywna. Nie zdziwię się, jeśli ludziom będzie się wręcz zabraniało pracować, gdyż będą po prostu mniej doskonali od robotów. Ewentualne popełniane przez nich błędy mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.

Już niebawem praca większości ludzi może być nie tylko niepotrzebna, ale wręcz destruktywna. Ewentualne popełniane przez nich błędy mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.

Co zatem stanie się z milionami bezrobotnych ludzi?

Staną się oni wyłącznie konsumentami, co będzie rodzić wiele wyzwań nie tylko natury ekonomicznej, ale i społecznej.

Za co jednak będą mieli kupować produkty i usługi, skoro będą pozostawali bez pracy?

W Finlandii już dziś wprowadzany jest tzw. dochód podstawowy, którego mechanizm polega na tym, że każdy obywatel będzie dostawał od państwa pewną wypłatę. Jaki tego sens? Konsumenci przedstawiają pewną wartość gospodarczą. Dla kogoś trzeba produkować. Gdyby nie mieli za co nabywać dóbr, załamałaby się produkcja i sektor usług.

Brzmi to jak science-fiction. Pojawia się pytanie: czym ci ludzie będą się w ogóle zajmowali całymi dniami, skoro nie będą musieli chodzić do pracy?

W interesie rządzących będzie leżało trzymanie tych ludzi w spokoju, by nie dochodziło do konfliktów społecznych. Chodzi o to, by mieli oni swoje zainteresowania, by mieli czym żyć. Mam tu na myśli sport, rozrywkę, piosenki, komedie – coś, co ludzi bawi i zadowala. Dla bardziej wymagających pozostanie edukacja i oddawanie się swoim głębszym zainteresowaniom.

Czy sądzi Pan, że rządzący już teraz świadomie starają się odwrócić uwagę społeczeństw od problemów związanych z ich perspektywami zawodowymi, przekierowując myślenie obywateli na tematy związane z rozrywką?

Nie wiem, na ile jest to świadome, a na ile w pół świadome, ale takie procesy mają dziś bez wątpienia miejsce chociażby w Stanach Zjednoczonych. Ludzi trzeba czymś zająć, skierować ich emocje na rzeczy dla władzy bezpieczne. Sport i rozrywka idealnie się do tego nadają. Jeżeli starczy dla wszystkich ziemi, może to być nawet opiekowanie się swoimi ogródkami działkowymi, a więc niejako powrót do koncepcji il faut cultiver notre jardin („Trzeba uprawiać nasz ogródek”) Voltaire’a.

Nie jest to – mówiąc wprost – ogłupianie społeczeństw, sztuczne zmienianie ich percepcji świata?

Jest to w pewnym sensie patronalistyczna forma kontroli nad społeczeństwem dla jego dobra. Gdyby tego nie robiono, mogłoby dojść do konfliktów, zamieszek, niepokojów. Wszyscy – i obywatele, i władza – by na tym ucierpieli. Takie działania można więc do pewnego stopnia uznać za sensowne.

Wydaje mi się jednak, że było już w historii ludzkości co najmniej kilka momentów – szczególnie przy okazji rewolucji przemysłowych w XIX i XX wieku – kiedy również spodziewano się, że wiele zawodów zniknie. Zazwyczaj faktycznie tak było, jednak w ich miejsce pojawiały się nowe. Czy fala, której spodziewamy się obecnie, również i tym razem nie wygeneruje szeregu nowych zawodów, które zastąpią stare? Być może powstaną nowe dyscypliny sportu, być może nowe miejsca pracy w prężnie rozwijającym się sektorze rozrywki…

Taki tok myślenia, choć w założeniu wydaje się poprawny, może tym razem okazać się błędny. Uważam, że zbliżamy się do szczególnego momentu w historii ludzkości, w którym wiele odniesień do przeszłości straci miejsce bytu. Już dziś jesteśmy świadkami tego, że w wielu krajach świata zanika przemysł ciężki, koncentrując się jedynie w kilku, np. w Chinach. Siłą napędową większości gospodarek – inaczej niż w przeszłości – są bądź też stają się natomiast usługi. O ile podczas wcześniejszych rewolucji przemysłowych można było uciec z przemysłu do usług, o tyle teraz – gdy wiele spośród usług będzie wykonywała sztuczna inteligencja – ludzie nie będą już mieli gdzie się podziać na rynku pracy. Nowe zawody z pewnością powstaną, lecz nie zastąpią w stosunku 1:1 tych, które zostaną zlikwidowane.

O ile podczas wcześniejszych rewolucji przemysłowych można było uciec z przemysłu do usług, o tyle teraz – gdy wiele spośród usług będzie wykonywała sztuczna inteligencja – ludzie nie będą już mieli gdzie się podziać na rynku pracy.

Czy elity rządzące państw zachodnich – bo to głównie ich gospodarki opierają się na usługach – są przygotowane na nadejście opisywanego przez Pana tsunami?

Mówiąc bardzo obrazowo: jesteśmy w sytuacji, w której spadamy ze szczytu drapacza chmur i przelatując na wysokości 50 piętra wołamy: „na razie wszystko w porządku”. Na to tsunami nikt w polityce nie jest przygotowany i dzieje się tak z rozmaitych powodów. Trzy z nich wydają się jednak szczególnie warte podkreślenia. Po pierwsze, wszyscy jesteśmy poniekąd dziećmi katastrofy gospodarek centralnie planowanych. Doświadczenia historyczne z XX wieku pokazują, że systemy oparte na komunizmie czy dyktaturach padały. Cały świat zachodni żyje więc w dobie gospodarki rynkowej, która jest ich przeciwieństwem. Koncepcja tego modelu zakłada, że istnieją niezależne od siebie siły, za pomocą których gospodarka jest budowana samoistnie, oddolnie. Wiemy już jednak, że również i ten model nie jest doskonały. Problem w tym, że nikt, głównie z powodów ideowych, nie chce się dziś podjąć pewnych odgórnych korekt, pamiętając, że dotychczas w historii miało to zazwyczaj zgubne skutki. Rządzący wolą więc zdać się na tzw. niewidzialną rękę rynku, zdejmując tym samym z siebie ciężar ewentualnych niepowodzeń związanych z odgórnym ingerowaniem w mechanizmy rynkowe.

Po drugie, spora część elit rządzących zdaje sobie sprawę, że złożoność tego, co nadchodzi przerasta po prostu wyobraźnię i zdolność abstrakcyjnego zorganizowania myślenia większości ludzi. Mówiąc wprost: wiele osób jest świadomych tego, że czeka nas ogromny problem, jednak nie mają pojęcia, w jaki sposób się na niego przygotować, bądź też go załagodzić. Czekający nas efekt domina będzie szedł w rozmaitych kierunkach i tak naprawdę nikt nie może przewidzieć, jakie dokładnie będą jego skutki. Po trzecie natomiast, sztuczna inteligencja – przynajmniej w niektórych zakresach – będzie inteligentniejsza od człowieka. Bardzo trudno przewidzieć, jakie mogą być tego skutki.

Człowiek powoli przestaje zatem mieć kontrolę nad otaczającym go światem – zaczyna nas on przerastać…

Proszę spróbować ocenić, jak wiele osób jest dziś w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób funkcjonuje społeczeństwo, gospodarka czy państwo. Sądzę, że bardzo mała grupa. Owszem – wielu z nas ma pewne informacje z gazet czy z internetu, ale czy jesteśmy je w stanie odpowiednio ułożyć, ustrukturalizować? Ocenić, co jest ważne, a co nie? Co z czego wynika? Nie mówiąc już o najważniejszym chyba problemie: czy to, czego się dowiedzieliśmy, aby na pewno jest prawdziwe?

W średniowieczu wykształcony człowiek był w stanie ogarnąć, co dzieje się w całym jego mieście czy państwie. Potrafił zaprojektować w swojej głowie odpowiadający rzeczywistości obraz. Teraz już nie może. Dzisiejszy świat jest tak złożony, że pojedynczy człowiek nie jest w stanie objąć go swoim umysłem. Sztuczna inteligencja nie będzie z tym natomiast miała żadnego problemu. W horyzoncie kilkudziesięciu lat systemy będą więc korygowały, czy nawet kontrolowały człowieka – nawet tego najbardziej inteligentnego. Rodzi to moim zdaniem wielkie niebezpieczeństwo – równolegle z rozwojem technologii coraz lepiej poznajemy funkcjonowanie naszego mózgu. Zdobywamy przez to instrumenty wpływania na naszą percepcję, na sposób postrzegania świata, począwszy właściwie od podświadomości. Już teraz wiele reklam oddziałuje na bodźce, z których nie zdajemy sobie nawet sprawy, a które nakazują nam podjęcie takiej, a nie innej decyzji komercyjnej. A co, jeśli będziemy podatni na kontrolę również od strony zawodowej czy nawet uczuciowej? Co gorsza, od tej kontroli nie będzie nam się łatwo uwolnić – trzeba sobie bowiem zdać sprawę z tego, że nadchodzące zmiany wejdą w szatach olbrzymich ułatwień dla codziennego życia, jako nasz „przyjaciel i dobroczyńca”.

Równolegle z rozwojem technologii coraz lepiej poznajemy funkcjonowanie naszego mózgu. Zdobywamy przez to instrumenty wpływania na naszą percepcję. Już teraz wiele reklam oddziałuje na bodźce, z których nie zdajemy sobie nawet sprawy. A co, jeśli będziemy podatni na kontrolę również od strony zawodowej czy nawet uczuciowej?

Korzystając z internetu sami niejako zacieśniamy sznur na naszych szyjach – od strony technologicznej żadnym problemem jest przecież stworzenie naszego digitalnego sobowtóra, zbierającego w sieci wszystkie informacje na nasz temat: co kupujemy, jakie strony odwiedzamy, jakich treści poszukujemy…

To może pójść dużo dalej – takie systemy mogą przecież zdobyć dostęp do naszych maili i wyciągać wnioski z prowadzonych przez nas korespondencji, oceniając, w jaki sposób się komunikujemy, jak reagujemy na poszczególne sytuacje itp., tworząc de facto psychogram danej osoby. Wielkie korporacje już się tym interesują. Elon Musk stworzył instytut badający, jakie mogą być skutki rozwijania sztucznej inteligencji. Swoją cegiełkę do tego projektu dokłada też Bill Gates. Naprawdę trudno dziś wyrokować, w jakim kierunku to wszystko pójdzie.

A co, jeśli sztuczna inteligencja pozwoli nam na zdobycie pierwszego wydania nieśmiertelności? Mogę umrzeć, lecz mój digitalny sobowtór będzie egzystował dalej. Choć będzie odcięty od fizycznych doświadczeń, to będzie można z nim czatować, a on będzie odpowiadał na pytania na podstawie moich zachowań i doświadczeń mojego życia. A co, jeśli w niedalekiej przyszłości do naszego mózgu będzie można podłączyć moduł stanowiący hybrydę elektroniki i sztucznej inteligencji, dzięki czemu dana osoba z miejsca będzie w stanie posiąść ogromną wiedzę na dany temat, czy też posługiwać się nieznanym przez siebie językiem? Amerykańskie wojsko już pracuje nad tego typu rozwiązaniami. Jakie będą ich skutki? Trudno to sobie nawet wyobrazić.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Druga transformacja polskiej gospodarki

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

W jakim miejscu znajduje się dziś polska gospodarka?

Od 1989 r., przez kolejnych prawie 30 lat polska gospodarka przeszła przez transformację i znajduje się dziś w zupełnie innym punkcie, niż na początku tej drogi. Powstało wiele firm, które dobrze wpisały się w nowy gospodarczy krajobraz, Polacy – zarówno przedsiębiorcy, jak i konsumenci – nauczyli się już normalnie w tej gospodarce funkcjonować. To jednak nie koniec zmian. Dziś stoimy przed wyzwaniem kolejnej, drugiej transformacji. Jej celem jest podniesienie wartości oraz produktywności polskich przedsiębiorstw oraz wzmocnienie ich pozycji na arenie międzynarodowej. To także koniec ery tzw. geszeftów – rzemieślniczych warsztatów, prowizorycznych zakładów „w stodołach”, tak charakterystycznych dla polskiej gospodarki lat 90. Ich miejsce już teraz coraz śmielej zajmują przedsiębiorstwa przyszłości, jak m.in. start-upy technologiczne nastawione na zajęcie rynkowych nisz w skali europejskiej oraz globalnej.

O tej polskiej „prowizorce” lat 90. nie można chyba jednak mówić z pogardą, bez szacunku. To w dużej mierze dzięki niej jesteśmy dziś, gdzie jesteśmy i możemy rozpocząć kolejny etap transformacji…

Zgadza się – wchodzimy dziś w kolejną fazę, na którą kilkanaście lat temu nie byliśmy jeszcze gotowi. Kończy się era gospodarki intuicyjnej, a w jej miejsce nadchodzi gospodarka bardziej wyrafinowana, przemyślana. Nie chcę tu absolutnie deprecjonować pierwszego z tych modeli – był on odpowiedni na czasy bezpośrednio po transformacji ustrojowej. Polscy przedsiębiorcy stworzyli od podstaw system bardzo rozproszony oraz elastyczny. Miało to swoje dobre i złe strony. Owo rozproszenie, mierzone bardzo dużą ilością firm mikro i małych, lecz stosunkowo niewielką średnich i dużych, było naszą słabością w kontekście osiągania sukcesów, zaznaczania obecności polskich firm na arenie międzynarodowej. Niewątpliwym atutem takiego układu była jednak umiejętność elastycznego dostosowania się do dynamicznych zmian na rynkach zagranicznych. Najlepszy na to dowód: polskie firmy były w stanie bardzo szybko „pozbierać się” i przenieść eksport na inne rynki w związku z bojkotem polskich produktów – przede wszystkim z branży tekstylnej oraz spożywczej – przez Rosjan. Wiele przedsiębiorstw wyszło z tej sytuacji silniejszymi, niż były wcześniej.

Kończy się dziś w Polsce era gospodarki intuicyjnej, a w jej miejsce nadchodzi gospodarka bardziej wyrafinowana, przemyślana.

Z czego wynika obecna presja na sprofesjonalizowanie polskich przedsiębiorstw?

Powodów jest co najmniej kilka. Istotnym z nich jest z pewnością to, że w relacjach polskich firm z partnerami zagranicznymi, przede wszystkim tymi największymi, korporacyjnymi, wymagają oni stosowania pewnych standardów, sposobów zarządzania przedsiębiorstwem. Dochodzi do tego znacznie wyższa niż jeszcze kilka lat temu – m.in. za sprawą dostępu do internetu oraz nabycia doświadczenia biznesowego – świadomość nowoczesnych technik i procesów prowadzenia działalności gospodarczej. Wielu przedsiębiorców ma też ambicje do zaistnienia za granicą. Trudno o tym jednak myśleć, bez odpowiedniego „poukładania” własnej firmy.

Jakie zagrożenia niesie ze sobą „druga transformacja” polskiej gospodarki?

Zagrożeniem, którego nie można lekceważyć są sukcesje, zmiana pokoleniowa w polskich firmach powstałych w latach 80. i 90. Wiele z nich nie doinwestowało się, przez co są dziś za małe, aby konkurować na rynku polskim, nie wspominając nawet o zagranicy. Nie osiągnęły efektu skali, nie zoptymalizowały swoich procesów produkcyjnych na czas, nie zdecydowały się też na konsolidację. W związku z tym stoją przed decyzją o zamknięciu działalności, bądź sprzedaży jej po niskiej wartości. Patrząc na sprawę holistycznie, z punktu widzenia polskiej gospodarki, wydaje się, że owo zagrożenie może koniec końców przynieść jednak pozytywne skutki. W kręgach biznesowych panuje przekonanie, że może to być moment „wyczyszczenia” polskiej gospodarki.

Co przez to rozumieć?

W latach 2008-2010 przez światową gospodarkę przetoczył się wielki kryzys finansowy. Nie uderzył on jednak z dużą siłą w Polskę. Odtrąbiono to jako nasz wielki sukces, byliśmy europejską „zieloną wyspą”. Unik przed kryzysem przyniósł też nam jednak za sobą negatywne skutki – rynek nie wyczyścił się i w wielu branżach pozostały na nim np. firmy oferujące za niską cenę produkty quasi-jakościowe. W następstwie te przedsiębiorstwa, które dokonały innowacji i siłą rzeczy zaczęły wytwarzać produkty lepsze i droższe, nie były w stanie uzyskać pozycji pozwalającej im na wygenerowanie w odpowiednim czasie zwrotu z inwestycji. W latach 2010-2014 spora część z nich wpadła przez to w tarapaty finansowe. Wtedy też w wielu branżach dało się zaobserwować przyspieszenie procesu konsolidacji. Pewnej grupie firm moment konsolidacji jednak umknął. Dziś są za małe aby skorzystać z efektu skali i zbyt niskospecjalistyczne, by walczyć w niszach rynkowych. Mowa tu o kilkudziesięciu tysiącach podmiotów zatrudniających od kilku do kilkudziesięciu pracowników. Duża część przedsiębiorstw z tej grupy zniknie w ciągu kilku następnych lat – na tym będzie polegał proces „wyczyszczania” polskiej gospodarki.

Pewnej grupie polskich firm umknął moment konsolidacji. Dziś są za małe aby skorzystać z efektu skali i zbyt niskospecjalistyczne, by walczyć w niszach rynkowych. W ciągu kilku następnych lat większość z nich przestanie istnieć.

Owo „wyczyszczenie” – nawet mając na uwadze swoistą poduszkę bezpieczeństwa, jaką tworzy dobrze funkcjonujący dziś rynek pracy i niski poziom bezrobocia – nadal brzmi dość brutalnie. W takich małych firmach pracują przecież setki tysięcy Polaków…

Gdyby spojrzeć na statystyki, w porównaniu ze średnią europejską mamy w naszym kraju do czynienia z nadmiarem mikrofirm oraz deficytem przedsiębiorstw o wielkości zatrudnienia od 50 do 150 osób. A zatem firm posiadających potencjał do stania się w przyszłości silnymi podmiotami, zdolnymi do rozrośnięcia się i ekspansji zagranicznej. Tymczasem przez ostatnich 28 lat był w Polsce kultywowany system, w którym – patrząc przez pryzmat właściwego prowadzenia biznesu i uwzględniania wszystkich jego kosztów – wiele dobrze prosperujących firm nie miałoby prawa racjonalnego bytu, istnienia na rynku.

Jak to?

Spójrzmy chociażby na kwestię wynagrodzeń. W wielu tego typu firmach pracownicy otrzymują pensję w granicach krajowego, ustanowionego prawnie minimum, a resztę dostają „pod stołem”. Jak to udowodnić? Przyjrzyjmy się obecnym próbom uszczelnienia systemu podatkowego, w efekcie którego wiele przedsiębiorstw jest zmuszonych odchodzić od swojego „tradycyjnego” podejścia do płacenia pensji. W przypadku sporej części z nich okazuje się nagle, że dotychczasowy biznes przestaje być opłacalny. Firmy, których dotychczasowa działalność ocierała się o szarą strefę znikają, a zasoby pracy z tych podmiotów wędrują do przedsiębiorstw skonsolidowanych, posiadających silną pozycję rynkową.

W miastach owszem, ale dokąd pójdą pracować mieszkańcy peryferii, gdy upadnie jeden z nielicznych lokalnych zakładów pracy?

Zgadzam się, że uszczelnienie polityki podatkowej może być najbardziej bolesne z punktu widzenia firm prowadzących swoją działalność na wsiach oraz w małych miasteczkach z dala od wielkich miast. Ich pracownikom znacznie trudniej będzie o znalezienie zatrudnienia na małym, lokalnym rynku pracy. A ludzie ci – z punktu widzenia władzy – stanowią potencjalny elektorat w przyszłych wyborach. Dlatego też sądzę, że nacisk na kontrolę podatkową firm będzie największy w obszarach metropolitalnych, gdzie rynek pracy zapewnia znacznie większą ilość ofert pracy, zupełnie inny poziom bezpieczeństwa. Na terenach peryferyjnych spodziewałbym się, że uszczelnianie polityki podatkowej będzie raczej – ze względów pragmatycznych – prowadzone na „pół gwizdka”.

Rozumiem, że w ramach „drugiej transformacji” część przestrzeni po „wyczyszczonych” przedsiębiorstwach mają zająć profesjonalne polskie start-upy?

To kolejny obszar problemowy, przed jakim stoimy w związku z dalszą transformacją gospodarki. Obserwujemy dziś w Polsce bez wątpienia modę na start-upy. Nie zmienia to jednak faktu, że wiele spośród osób rozpoczynających taki biznes nie ma pojęcia o mechanizmach rynkowych. Tymczasem nie wystarczy mieć technologii, aby stać się innowacją. Nie każda sensowna i sprawna technologia będzie pożądana na rynku.

Czy jednak polskie firmy oraz nasze społeczeństwo będzie w ogóle tworzyło rynek na nowoczesne rozwiązania? Czy to nie za wcześnie? Wszak nasze firmy trudnią się w większości podwykonawstwem, a nasze społeczeństwo nie jest tak zamożne, jak społeczeństwa zachodnie…

Jeśli chcemy stać się krajem innowacyjnych czempionów, musimy budować społeczeństwo otwarte na zakup i testowanie innowacji, czyli społeczeństwo, które jest gotowe sfinansować te testy i akceptować ewentualne porażki. Wcale nie uważam, by Polacy byli na to zbyt biedni – są po prostu bardzo pragmatyczni, dlatego też kupują najczęściej to, co jest najtańsze. Rzadko kiedy dowartościowują aspekty inne niż czysto funkcjonalne.

Polacy nie są zbyt biedni, by otworzyć się na innowacje – są po prostu bardzo pragmatyczni, dlatego też kupują najczęściej to, co jest najtańsze. Rzadko kiedy dowartościowują aspekty inne niż czysto funkcjonalne.

Nie sprzyja to natomiast eksperymentowaniu, które jest nieodłącznym elementem prac nad innowacjami.

Czy gdy Polak będzie miał do wyboru nową, ekologiczną metodę czyszczenia powierzchni, za którą będzie musiał zapłacić 12 zł oraz tradycyjne polskie bądź zagraniczne produkty za 4 zł, to co wybierze? Moim zdaniem większość skorzysta z drugiej opcji. Takiego ducha eksperymentowania, mogącego być podłożem dla innowacji, wśród polskich konsumentów nadal brakuje. Nadzieją jest z pewnością młode pokolenie, które chociażby zna, testuje i kupuje wiele aplikacji mobilnych. Być może ich mentalność będzie już inna niż u osób, które doznały niedostatków w czasach PRL-u.

Nie tylko jednak rynek konsumencki musi być otwarty na eksperymentowanie, by zbudować klimat sprzyjający powstawaniu innowacji. Konieczna jest także otwartość na tworzenie oraz kupowanie nowoczesnych rozwiązań w relacjach B2B…

Często zauważamy niestety, że polskie start-upy posiadające ciekawe technologie napotykają w pewnym momencie na mur podczas negocjacji z dużymi i średnimi firmami. Kwestia relacji, współpracy, zaufania między dużymi i małymi podmiotami to zresztą temat na całą oddzielną dyskusję. Dochodzi do tego, podobnie jak na płaszczyźnie konsumenckiej, niska bariera ryzyka oraz niska chęć eksperymentowania w polskich firmach. W takim otoczeniu naszym start-upom trudno o komercjalizowanie i skalowanie swoich technologii.

Jak rozumiem innowacyjność przedsiębiorstw nie jest jednak celem samym w sobie. Innowacje należy traktować bardziej jako drogę do budowania silniejszej pozycji i zwiększania produktywności polskich firm. Jakie jeszcze drogi prowadzą do wyższej produktywności?

Na pierwszym miejscu wskazałbym odpowiednią mentalność właścicieli firmy. Jeżeli ktoś założył firmę na początku lat 90. i od tego czasu prowadził ją w ten sam sposób, uzyskując co roku stały zysk bez przeprowadzania żadnych istotnych zmian organizacyjnych, to gdy nagle dowie się, że jego firma ma potencjał, by zarabiać kilka razy więcej, lecz trzeba będzie w to włożyć trochę wysiłku, wcale może nie chcieć tego zrobić. Kto bowiem zabroni mu być zadowolonym z tego, co ma obecnie?

Spora część polskich przedsiębiorców buduje też swoje firmy w modelu „Zosi-Samosi”. Chcą mieć wszystko pod swoją kontrolą, mają przeświadczenie, że ich światopogląd jest jedyny i słuszny, nie są skorzy do wykorzystywania otoczenia – wszystko musi być zrobione inhouse. Tymczasem wejście w kolejny etap rozwoju wymaga zazwyczaj zaangażowania innych, nieznanych wcześniej kompetencji oraz podjęcia współpracy z podmiotami działającymi w otoczeniu, a często także decentralizację wielu procesów. To duży szok dla osoby, która przez 15 czy 20 lat wszystko robiła i o wszystkim decydowała sama.

Wejście w kolejny etap rozwoju przedsiębiorstwa wymaga zazwyczaj zaangażowania innych, nieznanych wcześniej kompetencji oraz podjęcia współpracy z podmiotami działającymi w otoczeniu, a często także decentralizację wielu procesów. To duży szok dla przedsiębiorców od lat budujących swoje firmy w modelu „Zosi-Samosi”.

Barierą wzrostu produktywności wielu polskich firm jest też brak świadomości procesów, które dzieją się wewnątrz organizacji. Przedsiębiorca, który zbudował swój biznes 20-kilka lat temu w modelu, nazwijmy to, intuicyjnym, nie zawsze zna nawet dokładnie strukturę kosztów własnej organizacji. Nie zawsze wie, czy i ile na danej usłudze zarabia, wszystko trafia ostatecznie do jednego „worka”. Jeśli pod koniec roku uzyskuje taki zysk jak w poprzednich latach, to jest zadowolony i nie ma motywacji, by coś zmieniać, by szukać proefektywnościowych rozwiązań.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Budżet na 2018 rok przyjęty

Sejmik Województwa Pomorskiego przyjął budżet województwa na 2018 r. Dochody budżetu wyniosą ponad 1,1 mld zł, natomiast wydatki ponad 1,2 mld zł. Deficyt budżetu wyniesie niespełna 80 mln zł.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

W kierunku cyfryzacji Pomorza

15 grudnia 2017 r. powołana została Pomorska Unia Światłowodowa. Stronami porozumienia zostały Urząd Marszałkowski, Zarząd Gmin Pomorskich oraz firma Orange Polska. W ramach Unii Orange Polska zrealizuje w 109 gminach inwestycje związane z szerokopasmowym internetem, współfinansowane ze środków PO Polska Cyfrowa.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Nowe zlecenie Remontowej Shipbuilding

Ministerstwo Obrony Narodowej podpisało ze stocznią Remontowa Shipbuilding umowę na dostawę dwóch niszczycieli min typu Kormoran oraz jednego okrętu ratowniczego, z możliwością zamówienia drugiego. Wartość umowy to ponad 1,1 mld zł.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Stocznia Marynarki Wojennej w PGZ

Od 1 stycznia 2018 r. gdyńska Stocznia Marynarki Wojennej stanie się formalnie częścią Polskiej Grupy Zbrojeniowej.31

Skip to content