Budzanowski Mikołaj

Mikołaj Budzanowski – absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Uniwersytetu w Trewirze. Stypendysta japońskiej fundacji Sasakawy. Jest doktorem nauk humanistycznych. Autor licznych publikacji naukowych z zakresu integracji europejskiej oraz bezpieczeństwa energetycznego.

Od stycznia do września 2008 r. dyrektor Departamentu Zmian Klimatu i Zrównoważonego Rozwoju w Ministerstwie Środowiska. Od września 2008 r. do lipca 2009 r. dyrektor Departamentu Nadzoru Właścicielskiego i Prywatyzacji I w Ministerstwie Skarbu Państwa (MSP). Od lipca 2009 r. do listopada 2011 r. podsekretarz stanu w MSP. Od 18 listopada 2011 r. minister skarbu państwa.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: Poprawa infrastruktury, budowa terminalu w Świnoujściu, podpisana umowa z Rosją, wreszcie gaz łupkowy – o ile dojdzie do jego eksploatacji… Czy to wszystko może się przełożyć na zwiększenie zużycia gazu w Polsce i dorównanie do unijnej średniej? Mikołaj Budzanowski: Jest to możliwe, ale wymaga dużej determinacji ze strony rządu i spółek należących do skarbu państwa. Większe zużycie gazu ziemnego – szczególnie kosztem węgla – będzie korzystne zarówno dla polskiej gospodarki, jak i środowiska naturalnego. Konieczność spełnienia odpowiednich norm emisyjnych, wynikających z polityki klimatycznej Unii Europejskiej, wymusi stosowanie nowych technologii i przyczyni się do unowocześnienia naszych elektrowni. Dodatkowe źródła surowca, jak Terminal LNG czy gaz pozyskiwany z łupków (oczywiście jeżeli potwierdzą się nadzieje związane z jego wydobyciem), radykalnie zmienią sytuację – Polska będzie musiała się nauczyć eksportować gaz do innych krajów. Dlatego już dzisiaj naszym priorytetem jest rozbudowa interkonektorów, czyli połączeń między naszą siecią gazociągów a systemami przesyłowymi krajów ościennych. Bez odpowiedniej infrastruktury łączącej Polskę z zachodnią i południową Europą nie mamy szans na rozwój i ekspansję na rynkach gazowych UE. W Polsce zużycie gazu per capita jest trzykrotnie mniejsze od średniej unijnej. Mamy więc sporo do nadrobienia. Dodatkowo w realizacji dużych projektów elektroenergetycznych opartych na gazie przewiduje się zwiększenie konsumpcji gazu o co najmniej 3 mld m3 w perspektywie do 2016 r.
Strefa unijnej polityki energetycznej kończy się wzdłuż biegu Odry. Głównym punktem odbioru gazu z rurociągu jamalskiego jest nie jakieś miejsce w Polsce, lecz Mallnow we wschodnich Niemczech. W naszym interesie leży zmiana tej sytuacji. Bez stworzenia warunków dla realnej dywersyfikacji dostaw nawet najlepsze regulacje prawne nie spowodują rzeczywistej liberalizacji rynku gazu.
W jakim kierunku zmierzają unijne uregulowania dotyczące rynku gazu i bezpieczeństwa energetycznego w tym sektorze? Komisja Europejska stawia na pełną liberalizację rynku gazu poprzez rozdzielenie kontroli nad poszczególnymi rodzajami działalności, jak handel, przesył, magazynowanie i dystrybucja. Ma to zapewnić swobodny dostęp wszystkich zainteresowanych podmiotów do różnych rodzajów usług. Jednak zarówno spółki zajmujące się handlem i wydobyciem gazu, jak i kraje członkowskie UE mają swoje strategie. Często te dwa stanowiska są ze sobą sprzeczne. Komisji zależy na realizacji solidarnej, wspólnotowej polityki energetycznej, tymczasem poszczególne państwa działają na rzecz partykularnych interesów. W sensie politycznym gaz jest najtrudniejszym surowcem i często wywołuje różnice zdań. Dodatkowo istnieje przepaść między gazową infrastrukturą wschodniej i zachodniej Europy. Strefa unijnej polityki energetycznej kończy się wzdłuż biegu Odry. Polska pozostaje poza nią, z racji uzależnienia od rosyjskiego dostawcy gazu i braku interkonektorów. Głównym punktem odbioru gazu z rurociągu jamalskiego jest nie jakieś miejsce w Polsce, lecz Mallnow we wschodnich Niemczech. W naszym interesie leży zmiana tej sytuacji. Bez stworzenia warunków dla realnej dywersyfikacji dostaw nawet najlepsze regulacje prawne nie spowodują rzeczywistej liberalizacji rynku gazu. Jak długo ten stan rzeczy się utrzyma? Już to zmieniamy. Terminal LNG, rozbudowa sieci interkonektorów, wynegocjowane z sukcesem, korzystne postanowienia umowy gazowej z Rosją, szczególnie dotyczące zniesienia klauzuli zabraniającej reeksportu oraz zapewniające dostęp stron trzecich do gazociągu jamalskiego – to skuteczne działania obecnego rządu. Dzięki nim Polska wyjdzie ze strefy dominacji jednego dostawcy surowca i przesunie granicę wspólnoty energetycznej państw UE na linię Bugu. Do 2035 r. spółki niemieckie, francuskie czy holenderskie zawarły takie umowy na dostawy gazu rosyjskiego, które nie uwzględniają Polski. W naszym interesie jest, aby jak największa część dostaw Gazpromu dla odbiorców zachodnioeuropejskich przepływała tranzytem przez Polskę. Problemem jest brak odpowiedniej infrastruktury, dzięki której Polska byłaby włączona w europejski system. Wszyscy po części ponosimy winę za to, że po akcesji do Unii w 2004 r. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia nie zostały podłączone do unijnej sieci przesyłowej. Na szczęście sytuacja się zmieniła i Komisja Europejska szuka nowych rozwiązań. Widać to między innymi w Europejskim Planie Naprawy Gospodarczej. Około 300 mln euro trafi do naszego kraju na dofinansowanie takich przedsięwzięć jak budowa terminalu LNG w Świnoujściu, połączeń międzysystemowych na południowej i zachodniej granicy Polski, projekt budowy w Bełchatowie systemu wychwytywania i magazynowania CO2. Unia zmierza do wspólnej infrastruktury gazowej, podobnie jak połączeń autostradowych czy linii kolejowych, i łącznie chce przeznaczyć na ten cel 3 mld euro. Zatem pojawiające się pomysły o wspólnych dla kilku krajów zakupach gazu będą musiały poczekać do 2035 r.? Wspólne zakupy to mało realne idee. Trudno sobie wyobrazić takie przedsięwzięcia choćby od strony ekonomicznej. Każda spółka prowadzi swoja własną politykę cenową. Pakiety klimatyczne są już rzeczywistością, i to bolesną również dla rynków ropy oraz energii elektrycznej… Wielu przedstawicieli branży paliwowej i energetycznej bardzo krytycznie podchodzi do takich pomysłów. Sam byłem krytykiem tych propozycji, które w pierwotnej wersji były znacznie bardziej restrykcyjne. Wszystkim krajom UE narzucono te same limity redukcyjne, nie zważając na dotychczasowe osiągnięcia w zakresie ograniczenia emisji CO2 i poziom rozwoju gospodarczego. A to Polska ma statystycznie największe osiągnięcia w redukcji emisji. Dzięki aktywnej postawie naszego rządu udało się zmienić zasady dotyczące limitów. Teraz powinniśmy jednak dostrzegać zalety płynące z ochrony klimatu, mimo że naśladowców w Ameryce lub Azji próżno szukać. Pakiet daje impuls do zmiany mentalności rządzących i społeczeństwa oraz strategii realizacji ambitnych projektów energetycznych w Polsce. Po pierwsze, budujemy elektrownie gazowe, które są znacznie mniej emisyjne, a dzięki temu przyjazne dla środowiska. Po drugie, tworzymy fundamenty pod inwestycje wykorzystujące odnawialne źródła energii. Możemy stać się potęgą, m.in. budując wielkie elektrownie wiatrowe na morzu. Po trzecie w końcu, planujemy budowę elektrowni jądrowej. Te rozwiązania sprzyjają gazowi, można się więc spodziewać wzrostu zużycia gazu w całej Unii Europejskiej, a szczególnie w Polsce. Spalanie gazu również emituje zanieczyszczenia. Jest to mniej więcej 1/3 tego, co powstaje przy wykorzystaniu węgla. Ale jeszcze większym poparciem cieszą się nieemisyjne sektory energetyki, w tym energetyka jądrowa i wiatrowa. Uważam, że podobnie jak inne kraje, na te właśnie sektory powinniśmy położyć największy nacisk i mocno je wspierać. Czy w Polsce gaz stanie się istotnym surowcem w energetyce, czy też tańszy węgiel nie pozwoli na taki rozwój? Spalanie węgla nawet przy pomocy najnowocześniejszych technologii nadal ma wysoki poziom emisji gazów cieplarnianych oraz innych zanieczyszczeń, i nie widać żadnej opłacalnej technologii umożliwiającej znaczące ich ograniczenie. Przykład instalacji CCS w Bełchatowie pokazuje, że takie rozwiązania są zbyt kosztowne i raczej mają charakter doświadczalny. Koszt inwestycji przekroczył kwotę pół miliarda euro bez szansy na zwrot w dającej się przewidzieć perspektywie. Udział węgla w energetyce będzie się stopniowo zmniejszał. Równocześnie jednym z priorytetów każdej dużej spółki energetycznej w Polsce jest inwestowanie w elektrownie gazowe Przede wszystkim mam na myśli Polską Grupę Energetyczną, Tauron, PGNiG oraz PKN Orlen. Polska ma własne złoża, z których co roku wydobywa się kilka miliardów metrów sześciennych gazu. Jeżeli rozpocznie się wydobycie gazu łupkowego, ceny tego paliwa powinny się obniżyć. Dysproporcja cenowa na korzyść węgla nie będzie trwać wiecznie. Wysoka emisyjność i związane z tym koszty uzyskiwania certyfikatów będą wpływać na wzrost cen energii elektrycznej wytwarzanej w elektrowniach opalanych węglem. Niskoemisyjna gospodarka stała się faktem, od tego nie ma odwrotu. Należy wygrać ten moment dla polskiego przemysłu energetycznego. Kluczem są nowe inwestycje oraz pełne zaangażowanie w sektor badań i rozwoju. Orlen i Lotos poszły w pewnym sensie w poprzek globalnym trendom. Światowe koncerny dużo bardziej koncentrowały się na złożach, polskie firmy inwestowały w przerób ropy. Złoża zawsze były dla takich firm atrakcyjne, gdyż największy biznes robi się właśnie na wydobyciu. Polskie rafinerie są specyficzne, gdyż to nie tylko instalacje do przerobu ropy, ale także rynki zbytu. Polska to ponad 38 mln mieszkańców i prawie 20 mln zarejestrowanych samochodów. Wprawdzie w krajach Europy Zachodniej zamyka się rafinerie, ale wyłącznie takie, które są pozbawione marki i w zasadzie są tylko miejscem przerobu. Polskie firmy mają stabilną, silną pozycję na rynku, wyrobioną markę, sieć hurtową, detaliczną, a ponadto są doskonale położone dla dostaw surowca.
Słabą stroną polskich firm paliwowych jest brak znaczących złóż ropy. Zabrakło pomysłów na własne wydobycie zarówno w kraju, jak i poza jego granicami: na Morzu Północnym, w Afryce czy na Bliskim Wschodzie. Niestety, w Polsce polityka wzięła górę nad biznesową strategią i na przykład kupiono litewskie Możejki, czyli kolejną rafinerię bez dostępu do złóż i działającą na stosunkowo małym rynku.
Nie mają jednak znaczących złóż ropy naftowej. To rzeczywiście jest ich słaba strona. Zabrakło pomysłów na własne wydobycie zarówno w kraju, jak i poza jego granicami: na Morzu Północnym, w Afryce czy na Bliskim Wschodzie. Błędy popełnione 10 lat temu dziś mocno się odbijają na naszych firmach. Dominujący na polskim rynku i mający choćby 600 stacji benzynowych w Niemczech Orlen nie posiada złóż. Porównywalny wielkością węgierski MOL jest trzykrotnie więcej wart dzięki swoim zasobom ropy. Niestety, w Polsce polityka wzięła górę nad biznesową strategią i na przykład kupiono litewskie Możejki, czyli kolejną rafinerię bez dostępu do złóż i działającą na stosunkowo małym rynku. Jakie będą konsekwencje tego opóźnienia? Nigdy nie jest za późno na realizację ambitnych pomysłów. Jednak w efekcie zadłużenia na mało rentownych inwestycjach obie polskie spółki paliwowe nie mogą sobie pozwolić na poważne programy wydobywcze. Jakie to będzie miało znaczenie przy sprzedaży Grupy Lotos? Mamy konkretną wizję rozwoju tej spółki. Dlatego poszukujemy dzisiaj inwestora branżowego, który będzie mógł zapewnić dynamiczny rozwój rafinerii gdańskiej. Przyjęliśmy listę konkretnych warunków, które będą przedmiotem negocjacji między nami i przyszłym właścicielem Grupy Lotos. Czy to dobry czas na sprzedaż? Z perspektywy rozwoju spółki to odpowiedni moment na dalszą prywatyzację. Ale ostatecznie to rynek zweryfikuje, czy jest zainteresowanie kupnem aktywów rafineryjnych w Polsce. Dobiega końca olbrzymi, jak na polskie warunki, inwestycyjny Program 10+. Czy te kilka miliardów złotych zostało dobrze wydanych? Rynek paliw, zwłaszcza konsumpcja oleju napędowego w Polsce, cały czas rośnie. Polska musi importować ok. 3 mln ton oleju napędowego. Ten deficyt powinien zostać wyrównany po finalizacji Programu 10+. Z tej perspektywy to zapewne trafiona inwestycja i z pewnością lepsza niż decyzja o zakupie rafinerii na Litwie. Ale prawdziwym weryfikatorem będzie 2011 r. Na takiej inwestycji można budować plany europejskiej ekspansji? Jestem zwolennikiem samodzielnego budowania siły na rodzimym rynku. Nasze spółki są za słabe, żeby wchodzić w międzynarodowe konsorcja. Wejście z udziałem kapitałowym na poziomie 10–20 proc. nie daje realnego wpływu na najważniejsze decyzje takiego przedsięwzięcia. Węgierski MOL jest, moim zdaniem, dobrym przykładem tego, jak powinien wyglądać rozwój spółki. Przed panem stoi pytanie o kierunek rozwoju. Czy to będzie model niemiecki, gdzie są same prywatne rafinerie, czy też utrzymywanie silnej własności państwowej? Jesteśmy w innej sytuacji niż Niemcy. Znajdujemy się na obrzeżach Unii. To peryferyjne położenie powoduje, że jesteśmy bardziej uzależnieni od jednego producenta i dostawcy paliw. Nie możemy sobie pozwolić na pełne wyzbycie się własności państwowej w sektorze paliwowym. Dlatego trudno sobie wyobrazić, żeby skarb państwa sprzedał swoje udziały w Orlenie. Grupa Lotos jest znacznie mniejszą rafinerią, o mniejszym udziale w rynku. W rękach państwa pozostaną również aktywa logistyczne, jak grupa kapitałowa PERN „Przyjaźń” S.A. oraz Naftoport. Ze względu na wrażliwość sektora decyzja o prywatyzacji Lotosu była głęboko przemyślana – jej celem jest zapewnienie możliwości dalszego rozwoju spółki, a nie konieczność zasilenia budżetu. Jak ma docelowo wyglądać rynek gazu? Własność państwowa zostanie zachowana, i to w jeszcze większym stopniu niż na rynku paliwowym. To oczywiście nie oznacza, że nie powinniśmy się zastanawiać nad dalszą prywatyzacją takiej spółki jak PGNiG. Jeśli chodzi o wymiar inwestycyjny, to przede wszystkim należy realizować zawarty w spec­-ustawie w zakresie terminalu LNG program rozbudowy infrastruktury gazowej w Polsce do 2014 r. Obejmuje on budowę ok. 1000 km gazociągów przesyłowych, budowę i rozbudowę czterech wielkich podziemnych magazynów na gaz oraz połączeń międzysystemowych. To inwestycje warte ok. 12 mld PLN. Przygotowujemy też tzw. prawo gazowe, które będzie wdrażało nowe rozwiązania unijne na rynku gazu. To przełomowy okres w dziejach polskiego gazownictwa. Wiele światowych koncernów paliwowych nie tylko wzmacnia wydobycie, ale też przeobraża się w konsorcja energetyczne. Czy polskie spółki również podążą tą drogą? Zmiany, które nastąpiły na polskim rynku energetycznym w związku z polityką klimatyczną, dają szansę na realizację ambitnych projektów. Ten moment trzeba wykorzystać, najlepiej jeśli zrobią to polskie podmioty, dlatego wspieramy i inicjujemy działania mające na celu wzmocnienie ich pozycji poprzez zaangażowanie w produkcję energii elektrycznej. To początek budowy spółek multienergetycznych, z szerokim wachlarzem usług. Chwilę tę wykorzystały PGNiG oraz PKN Orlen, które przystąpiły do realizacji pierwszych projektów energetycznych opartych na gazie we Włocławku i Stalowej Woli. Niezależnie od tego spółki paliwowe powinny się jednak skupić na swoim core­-businessie, czyli wydobyciu i przetwarzaniu ropy. Większe złoża ropy w kraju i za granicą ma PGNiG. Wprawdzie to spółka gazowa, ale ropa i gaz często występują razem. Spółka ta również zamierza budować elektrownie na gaz. Natomiast Orlen i Lotos powinny zacząć od budowy know­-how w swoich spółkach wydobywczych. Kilka miesięcy temu w Rumunii ogłoszono konkurs na złoża. Nie wystartowała żadna z naszych firm, zrobili to natomiast Węgrzy i MOL stał się ich udziałowcem. Na marginesie warto dodać, że takie przedsięwzięcia wymagają wsparcia rządowego i krajowe firmy w takich sytuacjach powinny blisko współpracować z instytucjami rządowymi. Dzięki takiemu wsparciu PGNiG kupił koncesje w Libii i Egipcie. Model, ku któremu powinny nasze spółki zmierzać, to właśnie koncern zintegrowany, z istotnym udziałem własnego wydobycia. George Soros inwestuje w poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. To dobra wiadomość? Zaangażowanie Georga Sorosa nie jest duże. Ważniejsze, że amerykańskie koncerny, jak na przykład Marathon Oil czy Chevron, zaangażowały się w poszukiwania. Wydaliśmy około 70 koncesji, większość dla firm zza oceanu. Rozczarowuje nieco, że Amerykanie pierwsi się ustawili w kolejce po koncesje, podczas gdy nasze koncerny długo się zastanawiały. Na to też są potrzebne pieniądze, których w Orlenie i PGNiG teraz nie ma. Ważne jest zagwarantowanie sobie koncesji, co umożliwia prowadzenie badań. Później można wchodzić w partnerstwa z zagranicznymi firmami wydobywczymi. Nasze spółki, a szczególnie PGNiG, znają uwarunkowania prawne i środowiskowe, więc będą pożądanymi partnerami. Musimy również opracować rodzaj mapy drogowej dla wydobycia gazu łupkowego w Polsce i określić rolę polskich podmiotów w jego potencjalnym wydobyciu.
Proces koncesyjny jest przyjazny dla poszukujących złóż gazu w Polsce. Są natomiast dwie poważne bariery związane z wydobyciem: ochrona środowiska oraz kwestia własności gruntów. Mamy kilka lat, żeby przygotować odpowiednie uregulowania zarówno od strony podatkowej, jak i ochrony środowiska.
Polska jest dobrze przygotowana na tak duże zainteresowanie? Proces koncesyjny jest przyjazny dla poszukujących złóż gazu w Polsce. Czy będzie wydobywany i na jakich zasadach – to inna sprawa. Są natomiast dwie poważne bariery związane z wydobyciem: ochrona środowiska oraz kwestia własności gruntów. Mamy kilka lat, żeby przygotować odpowiednie uregulowania zarówno od strony podatkowej, jak i ochrony środowiska. Gaz łupkowy powiązany jest z niezależnością surowcową, z dywersyfikacją dostaw. Czy to jest właśnie kierunek, w którym zmierzamy? Gaz łupkowy jest na razie znakiem zapytania, podczas gdy już realizujemy konkretne rozwiązania na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu. Budujemy terminal LNG w Świnoujściu. Inwestycja będzie gotowa w 2014 r. Będzie to pierwszy gazoport na Morzu Bałtyckim i dzięki niemu będziemy mogli odbierać dostawy gazu drogą morską z dowolnych miejsc na świecie. Jest to, póki co, najważniejsza inwestycja Polski w celu uniezależnienia się do dominującego dostawcy surowca. Odpowiedzialny rząd nie buduje bezpieczeństwa energetycznego na znakach zapytania i niewiadomych. Gaz łupkowy może stać się natomiast dziejową szansą dla naszego kraju na dokonanie skoku cywilizacyjnego. Rozsądne, planowane z wyprzedzeniem działania mogą stworzyć naprawdę silny impuls dla rozwoju całej gospodarki. Dołóżmy wszelkich starań, aby to marzenie mogło się spełnić. Mówiąc o dywersyfikacji, mam też na myśli dostawy kaspijskiej ropy, a może nawet ze złóż arktycznych. Nie wiadomo, jak się rozwiną te pomysły. Problemem jest charakter tych projektów – wysokie koszty i duża liczba partnerów. Im więcej krajów zaangażowanych w takie przedsięwzięcia, tym mniejsze szanse na realizację. Doskonałym przykładem jest Sarmatia. Projekt wyglądał bardzo obiecująco, ale zbyt wiele pomysłów na jego realizację i brak gwarancji dostaw surowca stanowią bardzo poważną przeszkodę w praktycznym funkcjonowaniu tej spółki. Nie bardzo wierzę, że tak sprzeczne interesy uda się pogodzić. Złoża arktyczne to jeszcze trudniejszy problem niż na przykład łupki. Międzynarodowych uregulowań praktycznie nie ma, więc przed nami długie lata rozmów pomiędzy najbardziej zaangażowanymi i zainteresowanymi państwami. Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: Polski model energetyki powstaje w opozycji do dominujących w Unii Europejskiej trendów. Jako jedyny kraj bronimy na przykład elektrowni węglowych, wetując konkluzje do tzw. mapy drogowej energetyki. Do czego zmierzamy w perspektywie najbliższych dwóch, trzech dekad? Mikołaj Budzanowski: Przede wszystkim musimy zmodernizować naszą energetykę. Drugim krokiem jest znalezienie nowych rozwiązań – poszukiwanie innowacyjności w rozwoju krajowej energetyki nabiera niemal strategicznego charakteru. Dlatego będą powstawały elektrownie gazowe oraz elektrownia jądrowa. Moim zdaniem te inwestycje się nie wykluczają, gdyż są to źródła niskoemisyjne, a my po prostu potrzebujemy takiej energetyki. Nie bez znaczenia jest skok cywilizacyjny, a elektrownia jądrowa jest inwestycją, która otwiera przed nami nieznane do tej pory obszary. Natomiast gaz daje nam inne możliwości. Do 2020 roku zamierzamy zwiększyć krajowe wydobycie do wysokości 10 mld m3, czyli tyle, ile dziś importujemy z Rosji. 70 proc. krajowego zapotrzebowania gazu pochodzi z zagranicy i ograniczenie tak wysokiego uzależnienia jest jednym z naszych podstawowych zadań. Dodatkowo obowiązująca formuła cenowa powoduje, że importujemy gaz, płacąc najwięcej ze wszystkich krajów Unii. Dlatego tak duży nacisk kładziemy na poszukiwania gazu niekonwencjonalnego.
Krajowa gospodarka musi się opierać o własne źródła energii i dlatego węgiel – mimo planowanego wzrostu znaczenia innych technologii, w tym głównie gazowych i atomowych – będzie jeszcze długo jej fundamentem. Sytuacja może zacząć się zmieniać, gdy na rynku pojawi się gaz z łupków i być może niekonwencjonalna ropa naftowa.
Zatem będziemy odchodzili od energetyki opartej na węglu? Będą się zmieniały proporcje, ale w najbliższej perspektywie energia powstająca ze spalania węgla będzie najtańsza i będzie miała największe znaczenie dla przemysłu oraz odbiorców indywidualnych. Krajowa gospodarka powinna się opierać o własne paliwa i dlatego węgiel jeszcze długo będzie jej fundamentem. Mamy nadzieję, że już wkrótce dołączy do niego gaz z łupków i być może ropa naftowa, wydobywana z niekonwencjonalnych źródeł. Gaz łupkowy w ilości komercyjnej wcale nie jest przesądzony, a finansowanie i opłacalność inwestycji w elektrownię jądrową też stoją pod znakiem zapytania. Dalsze bazowanie na węglu grozi poważnymi konsekwencjami wobec tworzącego się europejskiego rynku energii. Jestem jednak optymistą i zakładam, że oba te strategiczne dla Polski cele zostaną zrealizowane. Duże pieniądze są potrzebne na poszukiwania gazu niekonwencjonalnego i równie duże na budowę elektrowni jądrowej. Gdzie ich szukać? Musimy się zdobyć na poważny wysiłek. Stany Zjednoczone też zaryzykowały, bo przecież 20 lat temu wiedziano o gazie łupkowym o wiele mniej niż dziś. Wiemy, że mamy gaz łupkowy – chociaż ciągle nie wiemy ile – mamy też oczywiście węgiel i gaz konwencjonalny. Jestem też przekonany, że PGE znajdzie finansowanie dla budowy elektrowni jądrowej.
Kiedy zaspokoimy już krajowe potrzeby, będzie można myśleć o eksporcie gazu. Być może część z olbrzymich kwot, które UE wydaje na import gazu – w 2011 roku było to ponad 350 mld dolarów – będzie mogła w przyszłości trafić do Polski, zmniejszając jednocześnie uzależnienie całej UE od zewnętrznych dostawców.
Do niedawna Stany Zjednoczone utrzymywały zakaz eksportu gazu. Cała produkcja była kierowana na rynek wewnętrzny, co, dzięki wysokiej podaży gazu łupkowego, spowodowało szybki spadek ceny gazu i tym samym dało gospodarce duży zastrzyk taniego paliwa. W jakim stopniu ten model można powtórzyć w Polsce? Kiedy zaspokoimy krajowe potrzeby będzie można myśleć o eksporcie gazu, zarówno drogą lądową, jak i morską. Nasze możliwości eksportowe są obecnie dość ograniczone. Poprawiamy jednak naszą infrastrukturę i za pewien czas, m.in. za sprawą interkonektorów, przepływ „błękitnego paliwa” będzie możliwy w obie strony. Docelowo także gazoport w Świnoujściu powinien mieć możliwość eksportowania gazu. Jednak warto zwrócić uwagę na inny problem, który nie był obecny w Stanach Zjednoczonych. Polska jest częścią Unii Europejskiej i prawnie nie można zakazać eksportu tego surowca. Firmy wydobywcze też nie będą działały na swoją niekorzyść, ograniczając się do rynku krajowego, jeżeli będzie można sprzedać gaz korzystniej za granicą. O tym wszystkim trzeba myśleć już dziś, gdyż czekają nas spore zmiany na europejskim rynku gazowym. Już powstają tzw. huby czy lokalne rynki gazowe wymuszające coraz większą konkurencję. Dziś Unia Europejska przeznacza na import gazu olbrzymie pieniądze – w 2011 roku ponad 350 mld dolarów. Te pieniądze trafiają do krajów, które nie są członkami Wspólnoty, a to oczywiście zwiększa uzależnienie Unii od dużych, zewnętrznych dostawców. Wydaje mi się, że Komisja Europejska dostrzega ślepą uliczkę i poszukuje alternatyw, takich jak liberalizacja rynku gazu czy postawienie na własne wydobycie. W tych trendach upatruję też szansy dla Polski. Jest szansa, że na Pomorzu powstanie taki gazowy hub? Dostęp do morza oraz odpowiednia infrastruktura są ogromnymi atutami, gdy mówimy o bezpieczeństwie energetycznym kraju i o handlu gazem. Można powiedzieć, że nasze bezpieczeństwo jest liczone w kilometrach morskiej linii brzegowej. Doskonałym przykładem jest Naftoport. Gdyby nagle ustały dostawy ropy drogą lądową, to właśnie Naftoport pozwala na szybką reakcję i wznowienie zaopatrzenia przez morze. Dzięki temu jesteśmy bezpieczniejsi.
Powinniśmy dyskutować nie tylko o wielkich źródłach energii, ale także o energetyce rozproszonej – źródłach ulokowanych nawet w małych miejscowościach. Dlatego też energetyka powinna zajmować ważne miejsce w regionalnych strategiach, które, uwzględniając lokalne uwarunkowania, powinny podejmować kwestię bezpieczeństwa energetycznego na poziomie regionu.
Czy w kraju, który ma wspólną sieć energetyczną jest miejsce na regionalne bezpieczeństwo energetyczne? Jest miejsce dla takich inicjatyw. Powinniśmy dyskutować nie tylko o wielkich źródłach energii, ale także o energetyce rozproszonej – wielu mikroźródłach, rozsianych na terenie poszczególnych miejscowości czy szerzej - regionów. Dlatego też energetyka powinna zajmować ważne miejsce w regionalnych strategiach, które, uwzględniając lokalne uwarunkowania, powinny podejmować kwestię bezpieczeństwa energetycznego na poziomie regionu. Duże inwestycje w Opolu lub Ostrołęce służą całemu krajowemu systemowi. Natomiast jest też miejsce dla mniejszych inicjatyw składających się na szeroko rozumianą energetykę rozproszoną, istotną z regionalnego punktu widzenia. Nie bez znaczenia jest szybki efekt, który można osiągnąć dzięki takim źródłom. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content