Categories
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Każda niekontrolowana władza się deprawuje

Brunon Synak

przewodniczący Sejmiku Województwa Pomorskiego i wiceprzewodniczący Komitetu Regionów UE

Z Brunonem Synakiem , przewodniczącym Sejmiku Województwa Pomorskiego i wiceprzewodniczącym Komitetu Regionów UE, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy można mówić o takim tworze jak pomorska wspólnota obywatelska ?

– Gdybym miał na to spojrzeć od strony socjologicznej, to mówiłbym raczej o pomorskim społeczeństwie obywatelskim, a nie o wspólnocie. To drugie pojecie oznacza bowiem powszechną świadomość wartości, celów i działań. Z całą pewnością możemy mówić o silnie zakorzenionym albo silnie zakorzeniającym się społeczeństwie obywatelskim. Pomorze ma pod tym względem długą tradycję. Nie chcę sięgać daleko wstecz. Ale na przykład ruch „Solidarności” nigdy by tu nie powstał, gdyby nie było świadomości, że istnieje potrzeba budowania takiego społeczeństwa, które będzie zorientowane na człowieka, na jego podmiotowość, na jego zaangażowanie. W latach dziewięćdziesiątych Pomorskie było w pewnym sensie liderem w kraju, jeżeli chodzi o inicjatywy obywatelskie. Przecież tutaj bardzo szybko powstawały różne środowiska pozarządowe, które chciały zmieniać sytuację. Ja oczywiście najlepiej znam Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Z jego inicjatywy powstało na przykład ogólnopolskie porozumienie stowarzyszeń regionalnych, takich jak Unia Wielkopolan czy Związek Górnoślązaków. I wszystko to było robione w celu odebrania części władzy instytucjom centralnym i przekazania uprawnień na niższe szczeble. Gdy zaczęła się dyskusja o kształcie nowego ustroju samorządowego, Pomorze też okazało się jednym z liderów, mających duży i rzeczywisty wpływ na ostateczny kształt tej reformy. Tutaj oczywiście popieraliśmy opcję dużych, silnych regionów, które w jak największym stopniu uwzględniałyby decentralizację władzy. Na początku lat 90-tych to w Pomorskim był największy przyrost liczby organizacji pozarządowych. Do tej pory pod względem liczby organizacji i ich aktywności należymy do ścisłej krajowej czołówki. Dzisiaj można powiedzieć, że owoce tych form są widoczne. Potwierdza to choćby zaangażowanie naszych pomorskich samorządów w absorpcję środków unijnych. Liczba składanych projektów czyni z naszego regionu bezsprzecznego lidera. Myślę, że nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie te wcześniejsze formy aktywności, które wyzwalają pewną pozytywną energię, pozwalają kształtować elity i kadry.

– A uwarunkowania historyczne, fakt, że przez wieki region poddawany był ciągłym zewnętrznym naciskom, co wywoływało też potężne migracje? Jaki ma to wpływ na obecny stan i kondycję pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Ja myślę, że właśnie mocną stroną województwa pomorskiego jest wielokulturowość, a więc to, że nie jest ono w stu procentach zamieszkiwane ani przez ludność miejscową, ani napływową. Po wojnie nie było tutaj pustki społecznej, nie zaczynaliśmy od zera. To, że po części ludność jest rdzenna, a po części napływowa, jest właśnie jednym z czynników sukcesu i wielkiej historycznej roli naszego regionu. Uważam, że ta struktura społeczna była jednym z głównych czynników, który decydował o tym, że to właśnie tutaj powstała „Solidarność”, że to tutaj rozpoczęło się obalanie poprzedniego systemu. Z jednej strony było tu dużo napływowych, dynamicznych osób, a z drugiej dzięki zakorzenionym na tej ziemi od wieków Kaszubom i Kociewiakom istniały fundamenty, na których można było budować nową rzeczywistość. Spowodowało to przyspieszenie, dynamizację procesów budowy społeczeństwa obywatelskiego. Bez tych podwalin bylibyśmy zawieszeni w próżni, w której ciężko byłoby się odnaleźć. Gdyby analizować rozwój gospodarczy Polski pod kątem przeszłości historycznej, to z większym przyspieszeniem wzrostu, z większą inicjatywą mamy do czynienia na tych terenach, gdzie są tradycje dobrej pracy, gdzie jest do czego nawiązywać, a nie tam, gdzie trzeba było zaczynać wszystko od zera. Myślę, że jest to właśnie skutkiem syntezy swoistego pozytywizmu, pracy organicznej, która została zakorzeniona tutaj m.in. przez pruski porządek, z entuzjazmem wschodnim przyniesionym przez repatriantów i przybyszów z innych regionów Polski. Stworzyło to przyjazny – choć nie zawsze łatwy – klimat do budowy nowej rzeczywistości, także dla społeczeństwa obywatelskiego.

– W porównaniu z dużymi rozwijającymi się ośrodkami, do których ludzie chcą przyjeżdżać, Gdańsk nie jest miejscem przyciągającym. Czemu ten wielowiekowy, wielokulturowy gdański tygiel przestał być atrakcyjny?

– Nie wiem, czy rzeczywiście Gdańsk przestał przyciągać. Ja odróżniłbym atrakcyjność inwestycyjną, pod względem której jesteśmy rzeczywiście nieco w tyle, od ogólnej atrakcyjności miasta. Osobiście spotykam się z ogromną sympatią do tego miejsca, do naszego regionu. Ludzie, którzy odwiedzili to miasto, chcą tu wracać. Nie wiem, czy mówiąc, że Gdańsk jest nieatrakcyjny, nie powielamy stereotypów. Jest to chyba uproszczenie.

– Ale jako miejsce zamieszkania Gdańsk, przeciwnie niż to się działo przez wieki, nie stanowi dla ludzi z zewnątrz, szczególnie z zagranicy, ciekawej i kuszącej alternatywy…

– Ogólnie jako kraj jesteśmy jeszcze słabo przygotowani do szerokiego otwarcia, które przyciągałoby ludzi z innych państw. Myślę, że to nie tylko problem naszego regionu czy Polski, ale wszystkich krajów żyjących przez lata w izolacji. To przede wszystkim kwestia postaw ludzkich wobec inności oraz poczucia braku bezpieczeństwa. Są one najbardziej zakodowane u obcokrajowców i nie sprzyjają dobremu klimatowi. Jest to zatem pole, gdzie mamy najwięcej do zrobienia. Wyobrażenia i przekonania zmieniają się bardzo powoli. Dlatego potrzebna jest zmiana naszej świadomości – w kierunku większego otwarcia się wobec obcych. Inność i wielokulturowość jest cechą charakterystyczną dla nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi właśnie o to, żeby przechodzić z układu „swój” – „obcy” na „swój” – „inny”.

– Czy grzechem zaniechania nie jest postawa administracji? Bardzo mało jest przykładów propagujących postawy obywatelskie, szersze zaangażowanie się ludzi.

– Absolutnie się z Panem zgadzam, bo widzę, że podstawowym grzechem władz różnego poziomu nie tylko rządowego, ale i samorządowego jest to, że niechętnie oddają swoje kompetencje innym podmiotom, na przykład organizacjom pozarządowym, które mogą zrobić to samo szybciej, taniej i lepiej. Dominuje jeszcze stosunkowo często myślenie centralistyczne. Tkwi ono jeszcze w naszej podświadomości. „My – władza wiemy lepiej”. I sądzę, że takie myślenie jest główną przeszkodą w głębszym zakorzenianiu się społeczeństwa obywatelskiego. Podam przykład, który, mam nadzieję, ma już małe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kiedy byłem prorektorem, mieliśmy spotkanie w sprawie zaktywizowania samorządu studenckiego. Prowadziliśmy długie dyskusje, bo studenci byli niechętni wobec samorządu. Wówczas wstał jeden z rektorów i powiedział, jak on rozwiązał problem samorządności studentów: „ja wezwałem paru chłopaków i kazałem im założyć samorząd”. Myślenie takie, mam nadzieję, jest już rzadkie. Ale w dalszym ciągu króluje nieufność. Nawet jeżeli coś oddajemy, to chcemy koniecznie to kontrolować. Unia bardzo mocno akcentuje wszelkiego rodzaju partnerstwo. To jest najistotniejszy fundament społeczeństwa obywatelskiego – przekazywanie kompetencji na jak najniższy poziom, jak najbliżej ludzi.

– Czy nie traktuje Pan jako porażki faktu, że ludzie nie utożsamiają się z samorządem? Nie mają świadomości tego, że przewodniczący Synak to ich przedstawiciel, który powinien ich reprezentować. Czy nie jest tak, że zagubiliśmy lub poważnie wypaczyliśmy ideę samorządności?

– Ma Pan w bardzo dużym stopniu rację. Ale ja sobie nie wyobrażałem, że od razu po zmianie formalnej struktury administracyjnej ludzie nagle odmienią swoje postrzeganie rzeczywistości i stosunek do niej – dlatego że całkowicie inne były zasady funkcjonowania systemu. Wcześniej wszystko za nich robiono. I obecnie istnieje niebezpieczeństwo powtarzania tamtego schematu poznawczego i chętnego oddawania swojego pola władzy przez ludzi urzędnikom i politykom. Często nawet próbuje się ludziom wmawiać, że to dla nich korzystne, bo w zamian uzyskają tańsze i lepsze państwo. A prawdziwy samorząd polega na tym, że my obywatele wybieramy przedstawicieli, którzy w naszym imieniu, ale przy aktywnym naszym udziale służą całej społeczności. Słabością naszych samorządów jest mała identyfikacja mieszkańców z samorządem. Wina samorządów polega w dużej mierze na tym, że one w niedostatecznym stopniu angażują swoich obywateli. Na szczęście dzisiaj w Unii Europejskiej zauważa się, że nie można funkcjonować w oderwaniu od ludzi. To oderwanie postrzega się jako najważniejszy powód odrzucenia Traktatu Konstytucyjnego. Unia popełniła podobny błąd jak popełniają często państwa, w niedostatecznym stopniu angażując ludzi, nie wykorzystując poziomu lokalnego i regionalnego. Mam tego świadomość. Zastanawiam się, co my powinniśmy zrobić, aby być bliżej ludzi i by ludzie byli bliżej nas. Z mojej inicjatywy Sejmik podjął ostatnio uchwałę o zorganizowaniu Pomorskiego Konkursu Wiedzy o Samorządzie Terytorialnym. Tego typu inicjatywa to oczywiście działanie długofalowe, którego prawdziwe wyniki będą widoczne za parę lat. Chodzi o uwrażliwienie młodzieży na sprawy lokalnej społeczności, żeby młodzież wiedziała, że w jej gminie, powiecie, województwie, to ona o wszystkim decyduje. Samorząd, w tym samorząd województwa, z definicji ustawowej to wspólnota mieszkańców. I rzeczywiście mało kto o tym wie i jeszcze mniej osób tak samorząd traktuje.

– Jednak sami urzędnicy samorządowi mają taką mentalność. Pewnie gdyby ich przepytać, to ogromna większość identyfikowałaby się z hasłem „państwo, władza to ja”, a tylko szczątkowa ilość z prawdziwym hasłem „samorząd to ludzie, a ja pełnię wobec nich funkcje usługowe”. Czy nie jest tak, że osoby ze starego aparatu władzy zachowały starą mentalność?

– Obawiam się, że nie tylko ci urzędnicy ze stażem na to „chorują”. Myślę, że nawet ja w jakiejś mierze mogę cierpieć na tę chorobę. Oczywiście, nie chcę w żadnym stopniu usprawiedliwiać aparatu władzy, ale taka postawa to w dużej mierze wynik tego, że społeczeństwo się nie angażuje. A społeczeństwo z kolei nie angażuje się, bo urzędnicy zagarniają pewne obszary i ludzie nie widzą pola aktywności dla siebie. Mamy więc tutaj do czynienia ze swego rodzaju kwadraturą koła, którą musimy przełamać. Gdyby był nacisk oraz wyraźny, silny głos „panowie, wy musicie nam służyć, do tego zostaliście powołani”, to zmusiłoby to polityków i urzędników do innej postawy. Jeżeli społeczeństwo nie kontroluje władzy, to każda władza, nawet gdyby z samych Synaków była złożona, będzie zmierzała w kierunku zagarniania coraz szerszego pola. Będzie starała się być władzą decydującą o wszystkim, wiedzącą lepiej, wiedzącą jak ludzi uszczęśliwiać.

– Pan Profesor twierdzi, że każda władza się demoralizuje?

– Absolutnie tak. Władza bez angażowania się społeczeństwa, a zwłaszcza kontroli z jego strony, zawsze się deprawuje. Im mniejsza frekwencja w wyborach, tym większe szanse na demoralizację władzy, a na pewno – bo demoralizacja to może zbyt mocne słowo – na jej alienowanie się od rzeczywistości i na tendencje centralistyczne. Dla mnie wzorem społeczeństwa obywatelskiego są kraje skandynawskie. Tam nawet drobna sprawa dotycząca społeczności jest przedmiotem konsultacji między władzą a społeczeństwem. To oczywiście wydłuża bardzo proces, ale z drugiej strony powoduje większe utożsamianie się oraz brak protestów i sprzeciwów w późniejszych etapach realizacji podjętych decyzji.

– Każdy miał prawo wpłynąć na kształt decyzji, więc jest ona po części też jego decyzją…

– Dokładnie tak. A w takiej sytuacji, gdy się identyfikuję z władzą, jej decyzje traktuję jako swoje, to nie sposób tego negować. Z naszej perspektywy może się wydawać, że oni tracą czas na drobiazgowe i długie dyskusje. Ale to jest przemyślane działanie, bo po osiągnięciu konsensusu nikt nie ma prawa, nikt nawet nie próbuje podważać tego, co władza robi.

– Panie Profesorze, jak nasz region wypada na tle innych europejskich regionów? Czy ta nasza wspólnota obywatelska jest już ukształtowana i jest na średnim europejskim poziomie, a może wyżej? Czy też jeszcze wiele przed nami?

– Myślę, że na tle innych regionów Polski i innych krajów środkowo- i wschodnioeuropejskich na pewno nie mamy żadnych powodów do kompleksów i na pewno znajdujemy się w czołówce. Jeżeli chodzi o „stare” kraje członkowskie, to jest bardzo różnie. Daleko nam do Skandynawii, ale nie musimy już mieć kompleksów na przykład na tle Francji – kraju mocno centralistycznego. Z tego, co obserwuję w Brukseli, mogę powiedzieć, że województwo pomorskie jest postrzegane jako bardzo aktywny region. Ostatnio mieliśmy spotkanie z Komisją Europejską na temat Europejskiego Funduszu Społecznego i miałem okazję przekonać się, że jesteśmy dobrze postrzegani – jako region znajdujący się w czołówce pod względem zaangażowania w różne projekty oraz inicjatywy.

– Panie Profesorze, proszę wymienić pięć czynników w największym stopniu ograniczających rozwój społeczeństwa obywatelskiego na Pomorzu?

– Pierwsze – to, co ks. Tischner nazywał homo sovieticus, czyli jeszcze, niestety, dziedzictwo mentalne poprzedniego okresu. My nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko w nas to centralistyczne myślenie tkwi. Drugie – to nieufność władz – nie mówię tylko o obecnych władzach politycznych i rządowych – wobec samorządów i nieustanne próby decentralizacji. Widać to choćby na etapie przyjmowania zapisów dotyczących przygotowania procedur odnośnie wydatkowania środków strukturalnych na lata 2007- 2013. Z tego, co widzę, są wyraźne sygnały, które mogą zwiastować bardzo silną centralizację. Po trzecie – to pewnie w dużej mierze skutek wcześniej wymienionych uwarunkowań – stosunkowo słabe angażowane się ludzi w życie publiczne. Po czwarte – niedocenianie przez władze, może szczególnie samorządowe, znaczenia podmiotów pozarządowych i prywatnych. I w związku z tym brak powszechnej współpracy, szerokiego partnerstwa. I może jeszcze jeden czynnik – system edukacji. Jest on bardzo słabo włączony do procesów ogólnospołecznych. Szkoły, niezależnie od szczebla, zbyt teoretycznie przygotowują swoich uczniów do życia. Przekazują im wiedzę, ale prawie w ogóle nie dbają o wykształcenie w nich aktywnych, obywatelskich postaw, np. pomagania innym, słabszym. A ponieważ w rodzinach też nie zawsze się o to dba, grozić to może indywidualizmem i egoizmem.

– Czy nie jest tak, że budowa społeczeństwa napotyka też na sprzeciw w samorządach? Widać to na przykładzie niechęci do wdrażania projektów „miękkich”.

– Małe zainteresowanie dotyczy nie tylko mieszkańców, ale i samorządowców, decydentów. Często słyszę: „Po co te środki na szkolenia i tego typu projekty? Przecież z tego nic nie ma, lepiej te środki przeznaczyć na wodociągi, drogi”. Ale tutaj mądrość Unii Europejskiej polega na przekonaniu, że aby zmieniać skutecznie rzeczywistość, trzeba zmienić mentalność człowieka. I temu właśnie służą te projekty. Bo jeżeli człowiek będzie czuł, że coś może zrobić, że coś od niego zależy, to bardziej będzie się starał angażować w sprawy środowiska. On wtedy nie tylko będzie wymagał i oczekiwał, ale i sam aktywnie włączy się w te pozytywne działania. Takie myślenie, o którym teraz mówimy, pokazuje, że jeszcze jednak niemało mamy do zrobienia, jeżeli chodzi o społeczeństwo obywatelskie.

– Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Brunon Synak

Dodaj komentarz

Skip to content