Z Tomaszem Parteką , dyrektorem Departamentu Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Pomorskiego, rozmawia Dawid Piwowarczyk .
– Gdy ktoś mówi polityka regionalna, to co ma na myśli?
– Nauka w sposób jasny i wyraźny definiuje to pojęcie. Rozumiem jednak, że w przypadku naszej rozmowy chodzi raczej o praktyczne określenie tego zjawiska. Można powiedzieć, że jest to po prostu takie działanie, które pozwala określić, jakie cele muszą być zrealizowane, by dany region osiągnął optymalny dla niego poziom i strukturę rozwoju. Oczywiście, nie wystarczy je zdefiniować, trzeba również określić sposoby ich realizacji, by w końcu przystąpić do skutecznego wdrażania.
– Na czym polega największa trudność?
– Mówiąc filozoficznie – wszystko płynie. Świat się ciągle zmienia. Dlatego dobra polityka regionalna, to takie działanie, które nie tylko dostosowuje region do zastanej sytuacji, ale również potrafi patrzeć w przyszłość i działać, tak by już dzisiaj region był gotowy na to, co przyniesie jutro. W globalnym świecie tylko najlepsze regiony wykorzystają swoją szansę.
– Kto powinien prowadzić politykę regionalną? Samorząd czy rząd?
– Polityka regionalna leży w gestii obydwu tych administracji.
– Czy taka dwuwładza jest wskazana? Czy możliwa jest skuteczna, bezproblemowa współpraca?
– Do tej pory wydawało się, że podział ten jest czytelny i jasny. Zarówno samorządy jak i władza centralna znają zakres polityki regionalnej, za który są odpowiedzialne i potrafią tak ze sobą współdziałać, by osiągać optymalne efekty w zakresie polityki regionalnej. Dla przykładu państwo na szczeblu centralnym brało na siebie odpowiedzialność za wielkie sieci transportowe, a samorządy odpowiadały za przygotowanie odpowiedniej infrastruktury doprowadzającej ruch do tych najważniejszych szlaków. Niestety, ostatnie działania władzy centralnej wskazują, że ma ona zakusy na zawłaszczenie tej części polityki regionalnej, za którą do tej pory odpowiadały samorządy. Wydaje się to tym bardziej dziwne, że patrząc na przykład na doświadczenia w wydatkowaniu środków unijnych władze regionalne odnoszą sukcesy, a porażki i poślizgi są raczej zasługą władz centralnych.
– Boi się Pan zmian, które proponuje się obecnie na szczeblu centralnym?
– Uważam, że propozycja, żeby to rząd miał głos decydujący w sprawie Regionalnych Programów Operacyjnych może być niebezpieczna w skutkach. Samorządy w wystarczającym stopniu już okrzepły; pokazały, że potrafią działać skutecznie i ręczne sterowanie z Warszawy na pewno nie pomoże. Obawiam się, że może nawet zaszkodzić.
– Czy 1 stycznia 2007 możemy liczyć na przełom w prowadzeniu polityki regionalnej?
– Nie mitologizowałbym jednej daty. Na pewno jednak możemy być pewni, że lata 2007-2013 przyniosą przełomowe zmiany. Jeżeli ktoś wyjedzie i wróci po kilku latach, to na pewno będzie zdziwiony, tym co tu zastanie.
– Z czego będą wynikały te zmiany?
– Tylko w ramach Pomorskiego Programu Operacyjnego z Unii Europejskiej na politykę regionalną dostaniemy prawie miliard euro. Jeszcze nigdy województwo pomorskie nie miało takich kwot do rozdysponowania.
– Na co przede wszystkim pójdą te środki?
– Największy przełom następuje w przypadku Priorytetu Pierwszego. Na pomoc dla pomorskiego biznesu oraz transfer technologii i innowacyjność przeznaczone zostanie aż 21 procent całej kwoty.
– To dużo?
– Żeby pokazać, że zmiana jest tu skokowa możemy porównać to do ZPORR, który wdrażany był w latach 2004-2006 – było to zaledwie kilka procent. Wzrośnie też kwota, czyli w najbliższych latach wsparcie, a w ramach tego priorytety, będzie kwotowo kilkanaście razy większe niż było do tej pory. Według mnie to prawdziwy przełom, to praktycznie zmiana filozofii myślenia. Najłatwiej jest bowiem wydać środki na twardą infrastrukturę. My tymczasem przełamaliśmy to myślenie, nasza polityka regionalna stawia na to, co decyduje o przewadze regionu w XXI wieku.
– O swojej wielkiej szansie mówili też na początku lat 90-tych mieszkańcy byłego NRD. Trafiły do nich bez porównania większe środki, niż teraz napłyną do nas, a nie dały one oczekiwanego El dorado. Czy nie grozi nam równie spektakularna porażka?
– Jestem przekonany, że nie. Tam rzeczywiście wielkie środki wpompowane przez RFN nie dały zamierzonych efektów. U nich jednak jedną z przyczyn porażki było to, że bardzo wiele młodych świetnie wykształconych osób wyjeżdżało do landów zachodnich, gdzie czekały na nich bez porównania lepsze warunki życia, wyższe płace. Natomiast osoby, które zostawały, nie były w stanie sprostać nowym wymaganiom, które przyniosło zjednoczenie Niemiec. Tymczasem u nas po pierwsze nie ma aż takich możliwości wyjazdu. Oczywiście, otwarcie rynków pracy doprowadziło do emigracji części mieszkańców naszego regionu, myślę jednak, że na szczęście nie było to na tyle silne zjawisko, by mogło osłabić potencjał naszego regionu. Pamiętajmy o tym, że prowadzone w ubiegłym roku badania statystyczne pokazały, że to Pomorzanie są w Polsce na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o ocenę swojej sytuacji i przyjazności otoczenia.
– Czy przekłada się to na zmniejszenie chęci wyjazdu i zwiększa zaangażowanie w budowanie sukcesu regionu?
– Tak, my jako Pomorzanie jesteśmy zadowoleni i wierzymy, że przyszłość będzie dla nas łaskawa. Najlepszym tego wyznacznikiem jest to, że mieszkańcy naszego regionu są też w czołówce krajowej, jeżeli chodzi o wskaźnik ilości firm zakładanych i prowadzonych. Należymy też do najlepiej wykształconych społeczności.
– Czy nowa władza, wyłoniona w ostatnich wyborach, oprze się pokusie, by uznać osiągnięcia swoich poprzedników za nic niewarte sterty papierów?
– Jestem w tym zakresie optymistą. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że na Pomorzu walka wyborcza i partyjna nie przesłania tego, co najważniejsze – strategicznych interesów regionów. Najlepszym dowodem na pragmatyzm w tym względzie jest dobra współpraca na linii Zarząd Województwa – Wojewoda. Pomimo tego, że mieliśmy tu już układ PO kontra SLD, a obecnie PO kontra wojewoda nominowany przez premiera z PiS-u to zawsze nadrzędnym pozostawał interes regionu. Wierzę, że ta dobra tradycja będzie trwała nadal.
– Czy nie boi się Pan zmian po wyborach na poziomie powiatów i gmin?
– Uważam, że konstrukcja ZPORR, w której praktycznie każda jednostka samorządowa dostała dotację, była bardzo dobrym rozwiązaniem. Przygotowanie wniosków i ich rozliczanie powoduje, że praktycznie każdy pomorski samorząd miał możliwość na własnym przykładzie zapoznać się z dobrodziejstwami i zagrożeniami, jakie ze sobą niosą środki unijne. Teraz w kolejnym okresie ta wiedza powinna zacząć procentować.
– Może warto by gromadzić zarówno pozytywne, jak i negatywne doświadczenia innych? Zawsze lepiej uczyć się na czyimś, niż na swoim błędzie.
– Tak się dzieje. Wiedza jest gromadzona przez pracowników mojego departamentu. Potem staramy się, by w postaci szkoleń, prelekcji, publikacji wracała ona do przyszłych beneficjentów, czyli najbardziej zainteresowanych. Kolejną dobrą inicjatywą w tym zakresie jest Akademia Edukacji Regionalnej przy Agencji Rozwoju Pomorza. Studia podyplomowe szefów projektów unijnych co roku kształcą rzeszę nowych, świetnie wyszkolonych młodych ludzi, którzy następnie idą ze swoją wiedzą w Pomorze.
– Czy nie boi się Pan, że środki unijne mogą nam zaszkodzić? Praktycznie zapomnieliśmy już o innych metodach prowadzenia polityki regionalnej.
– Rzeczywiście jest to duży problem i staramy się na niego uczulać naszych rozmówców. Dotacji unijnych nie można traktować jako antidotum na wszystkie bolączki. Kolejnym problemem jest to, że okres 2007-2013 będzie prawdopodobnie pierwszym i ostatnim, w którym możemy liczyć na tak hojną pomoc UE. Dlatego musimy pamiętać o tym, że ta pomoc ma charakter wyjątkowy i musimy szybko nauczyć się sobie pomagać i prowadzić politykę regionalną własnymi siłami.
– Czy będziemy musieli zwracać dotacje?
– Jak do tej pory nie mamy takich sygnałów. Zagrożenia jednak istnieją. Polegają one również na pewnej niefrasobliwości. Nie liczy się tylko to, że zrealizujemy inwestycję, ważne są też efekty miękkie. Jako przykład, pod rozwagę opowiem o doświadczeniach Lipska. Miasto to starając się o dotację unijną na budowę stadionu, napisało we wniosku, że poza imprezami sportowymi jednym z pozytywnych efektów tej inwestycji będzie rozwój stosunków z sąsiadami, czego wyrazem miał być szereg imprez międzynarodowych. Miasto w terminie wybudowało stadion, jednak organizowało mniejszą niż deklarowało liczbę międzynarodowych imprez. Ostatecznie, Lipsk zmuszony był zwrócić dotację do Brukseli.
– Zaczynamy straszyć?
– Oczywiście, że nie. Jak wielką szansą są środki unijne najlepiej świadczą przykłady Newcastle, czy Liverpoolu. Jeszcze kilka lat temu były to miasta obciążone potężnymi problemami wynikającymi z upadającego przemysłu. Dziś to tętniące życiem centra nauki, innowacyjności, kultury. Gdańsk ma szansę pójść ich drogą.
– Jesteśmy skazani na sukces? Nic nam nie grozi?
– Zagrożenia zawsze istnieją, ale uważam, że nasza zbiorowa regionalna mądrość nie pozwoli na zmarnowanie tak wielkiej szansy. Jesteśmy jak wielki tankowiec, który obrał już prawidłowy kurs na port. Trzeba by było wielkiej siły, żeby nas z tego kursu zepchnąć. My, Pomorzanie jesteśmy zbyt mądrzy. U nas na pewno nie będą powstawały bezsensowne „przystanki Włoszczowa”. Wiemy, w czym tkwi nasza siła, kieruje nami mądrość, a nie małość i pycha. Dlatego Pomorze ma przed sobą przyszłość. Wielką przyszłość.
– Dziękuję za rozmowę.