Kiedy Henry Ford, inicjator taśmowej organizacji pracy, fundował muzea i wprowadzał dla pracowników swoich fabryk pakiety socjalne, trudno go było podejrzewać o kierowanie się względami humanitaryzmu lub ideałami humanistycznymi. Jego motywację stanowiła zasada egoistycznego dążenia do zysku, sformułowana już w XVIII wieku przez Adama Smitha, notabene wykładowcy filozofii. Polepszenie jakości życia pracownika i działania za rzecz rozwoju kultury nie tylko poprawiały wizerunek amerykańskiej firmy – największego wówczas koncernu przemysłu motoryzacyjnego – ale były również dla Forda-biznesmena inwestycją. Trudno byłoby podać mierzalny we wpływach finansowych zysk przedsiębiorstwa, niemniej poprawa wydajności pracy zadowolonych pracowników, jak też popularność samego Forda w amerykańskim społeczeństwie przekładały się korzystnie na wyniki jego przedsiębiorstwa.
Niepokojące jest, że pomimo dostrzegalnej w całej Unii Europejskiej potrzeby wzrostu nakładów na naukę zgodnie ze Strategią Lizbońską, pomija się lub przemilcza konieczność inwestowania w szeroko rozumianą humanistykę.
Podstawą zasadą gospodarki wolnorynkowej jest, że jej uczestnicy podejmują działania, kierując się chęcią zysku. Inwestycje w naukę, także te moderowane przez państwo, znajdą swoje poparcie społeczne (przekładające się również na poparcie polityczne dla konkretnych partii) zarówno wśród zwykłych obywateli, jak i przedsiębiorców, jeśli płatnicy podatków będą spodziewali się zwrotu zainwestowanych pieniędzy w przyszłości. Niestety, inwestycje w naukę, w tym humanistykę, przynoszą efekty po wielu latach, ewentualne sukcesy trudno jest przedstawić wyborcom jako rezultat własnej polityki, zaś w sektorze prywatnym jedynie największych przedsiębiorców stać na długookresowe inwestycje lub mecenat. Niestety, konieczność inwestycji w naukę i edukację jest w naszym kraju ignorowana. Polska znajduje się na szarym końcu państw europejskich pod względem wydatków na naukę; według projektowanego budżetu na 2009 rok, nakłady na nią mają wynieść ok. 1,4 proc. wydatków budżetu państwa, co stanowi 0,4 proc. PKB. Dla porównania, Niemcy w 2004 roku na badania i rozwój przeznaczały 2,5 proc. PKB. Działania polskiego rządu i samorządów terytorialnych na rzecz rozwoju innowacyjności i transferu nowoczesnych technologii do gospodarki w rodzaju prowadzenia kierunków zlecanych dla studiujących nauki matematyczne i przyrodnicze lub fundowania stypendiów dla doktorantów, choć jak najzupełniej słuszne, stanowią listek figowy, przysłaniający indolencję rodzimych instytucji państwowych w dziedzinie wspierania nauki. W tym kontekście niepokojące jest, że pomimo dostrzegalnej w całej Unii Europejskiej potrzeby wzrostu nakładów na naukę zgodnie ze Strategią Lizbońską, pomija się konieczność inwestowania w szeroko rozumianą humanistykę. Pomijanie humanistyki niepokoi także dlatego, że w ciągu ostatniego stulecia podział nauk na humanistyczne i ścisłe staje się podziałem czysto umownym, a niedoinwestowanie jednej z nauk w perspektywie długookresowej odbija się na pozostałych. Recept na poprawę kondycji nauk humanistycznych należy jednak szukać nie tylko w wzroście nakładów na badania i szkolnictwo, ale także w przeformułowaniu modelu edukacji.
Zmiana modelu edukacji
Podział nauk na ścisłe (przyrodnicze i matematyczne) i humanistyczne dezaktualizuje się stopniowo od XIX wieku; o ile da się go bronić przy rozumieniu nauki jako pewnego abstrakcyjnego efektu badań uczonych, to jego utrzymanie w nauczaniu jest przeżytkiem. W niemal każdej dyscyplinie nauczania i badań na szkołach wyższych konieczne jest łączenie dokonań przedstawicieli różnych dziedzin wiedzy. Chociaż nie zawsze w pracy chemika przydadzą się efekty badań filozofów nauki w dziedzinie metodologii, na pewno potrzebna jest mu elementarna wiedza z dziedziny prawa – wykorzystywania i cytowania cudzych prac, jak też możliwości ochrony efektów własnej pracy poprzez prawo autorskie i prawo własności intelektualnej. Podobnie historyk lub archeolog w badaniach wykorzystuje metody opracowywane przez fizyków i chemików np. dla datowania obiektów lub analizy wykorzystywanych w przeszłości materiałów. Wadą polskiej edukacji w szkołach wyższych jest niedostateczna obecność pokrewnych lub nawet odległych dziedzin nauk w ramach wykładów na konkretnym fakultecie. Sztywne programy nauczania nie tylko w szkołach średnich, ale również w szkolnictwie wyższym powodują, że przeciętny absolwent nie tylko niczym nie wyróżnia się spośród pozostałych, ale ma jedynie wąską, specjalistyczną wiedzę. Studentom i uczniom – przynajmniej liceów – powinno się zapewnić możliwość samodzielnego wyboru przedmiotów prócz wymaganego na danym kierunku minimum z określonej specjalności. Taki model edukacji przyjęto w krajach skandynawskich i anglosaskich, które chlubią się znaczącym rozwojem edukacji i nauki, także nauk humanistycznych.
Kwalifikacje pożądane obecnie na rynku pracy mogą okazać się zupełnie niepotrzebne za dwadzieścia lat. W tej perspektywie niewątpliwą zaletą nauk humanistycznych jest kształcenie ogólnej kompetencji do samodzielnych badań, jak i poznawania rzeczywistości społecznej w określonym kontekście.
Obecnie przeciętny student kierunków ścisłych z humanistyką styka się jedynie poprzez wykłady związane z metodologią nauk i filozofią sprowadzoną do bardzo skróconego, a przez to i sztampowego wykładu historii filozofii. Duże zainteresowanie kierunkami humanistycznymi (także studiowanymi jako drugi fakultet), często spłycająco tłumaczone postrzeganiem ich jako łatwiejszych, świadczy o tym, że wielu studentów odczuwa potrzebę humanistycznej formacji. Nawet absolwenci kierunków zamawianych, uznanych przez państwo za kluczowe dla rozwoju gospodarki, muszą liczyć się ze świadomością, że w nowoczesnej gospodarce wolnorynkowej przeciętny pracownik zmienia miejsce pracy i zamieszkania przynajmniej kilkakrotnie w ciągu życia. Kwalifikacje pożądane obecnie na rynku pracy mogą okazać się zupełnie niepotrzebne za dwadzieścia lub trzydzieści lat wraz z gwałtownymi przemianami technologii. W tej perspektywie niewątpliwą zaletą nauk humanistycznych jest kształcenie ogólnej kompetencji do samodzielnych badań, jak i poznawania rzeczywistości społecznej w określonym kontekście – historyk lub filolog dzięki ukończonym studiom powinien szerzej rozumieć tę rzeczywistość niż absolwent telekomunikacji. Osoba o wykształceniu humanistycznym również o wiele lepiej niż absolwent kierunku o wąskiej specjalności przygotowana jest do samokształcenia oraz udziału w tzw. ustawicznej edukacji.
Ilość nie przechodzi w jakość
Niepokojącym paradoksem w polskiej edukacji jest fakt, że kierunki, które potencjalnie powinny gwarantować zatrudnienie, nie cieszą się popularnością. Prawdziwą aberracją jest rozpoczynanie edukacji policealnej dla celów niezwiązanych w najmniejszym stopniu z planami zawodowymi lub chęcią kształcenia – dla uniknięcia służby wojskowej, otrzymania stypendium socjalnego, taniego kredytu studenckiego lub mieszkania w akademiku. Wbrew powszechnej opinii odczuwalny w Polsce brak wykwalifikowanych pracowników fizycznych nie stanowi skutku jedynie emigracji zarobkowej, ale również niedostosowania oferty edukacyjnej do potrzeb gospodarki. Powszechnie dostępne szkolnictwo wyższe w obecnej postaci bynajmniej nie służy polskiej gospodarce, ponieważ wybór kierunku studiów, jak i sama decyzja ich podjęcia nie jest decyzją ekonomiczną przyszłego studenta.
Publiczne uczelnie wyższe nieraz celowo przyjmują dużą ilość kandydatów na studia stacjonarne, ponieważ umożliwia im to czerpanie dochodów z prowadzenia na uczelni studiów niestacjonarnych, zgodnie z zapisem art. 163 ust. 2 ustawy o szkolnictwie wyższym: „w uczelni publicznej liczba studentów studiujących na studiach stacjonarnych nie może być mniejsza od liczby studentów studiujących na studiach niestacjonarnych”. Co prawda opłaty pobierane od studentów niestacjonarnych zgodnie z zapisem wspomnianej ustawy nie mogą przekraczać kosztów ponoszonych w celu prowadzenia studiów niestacjonarnych, niemniej w praktyce koszty np. unowocześnienia budynków trudno jest przypisać jako służące wyłącznie studentom zaocznym. W rezultacie na kierunki humanistyczne – stosunkowo „tanie” w prowadzeniu – przyjmuje się setki studentów, którzy nie mają szans na znalezienie pracy w zawodzie, a których wyniki matur nie świadczą bynajmniej o predyspozycji do podjęcia określonych studiów. Kilkuletnie kształcenie osoby, która następnie nie ma możliwości podjęcia pracy jako filozof lub filolog, jest bezspornie nietrafioną i zmarnowaną inwestycją. Być może słusznym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie mniejszych limitów przyjęć na studia stacjonarne (tak np. w Brazylii próbowano rozwiązać problem „nadprodukcji” absolwentów prawa) dostosowanych do realiów rynku pracy lub odpłatności za studia przy sprawnym systemie pomocy socjalnej i zdecydowanej reformie kredytów studenckich; wówczas o ilości studentów, także kierunków humanistycznych, decydowałyby w większym stopniu kalkulacja ekonomiczna i pasja studiujących. Polski, zwłaszcza przy tak małych nakładach na edukację i naukę, na marnotrawstwo środków nie stać.
Czy kapitalizm potrzebuje humanistów?
Przy ograniczonych środkach najprostszym rozwiązaniem zdawałoby się wprowadzenie cięć w wydatkach; z pewnością wielu obywateli przyklasnęłoby pomysłowi likwidacji lub okrojeniu wydziałów filozofii lub socjologii na rzecz tak promowanych kierunków potrzebnych gospodarce. Kapitalizm nie jest jednak systemem zamkniętym, który funkcjonuje jedynie w oparciu o czystą grę ścierających się na rynku przedsiębiorców. Prawidłowo funkcjonująca gospodarka potrzebuje zakorzenienia w nowoczesnym społeczeństwie. Wszakże prócz parametrów ekonomicznych inwestorzy biorą pod uwagę również m.in. takie czynniki, jak poziom korupcji i przestępczości w danym kraju, jego atrakcyjność kulturalną dla pracowników czy możliwość współpracy z organizacjami pozarządowymi. Na każdym z wymienionych pól, a przecież przykłady możnaby mnożyć, zaznacza się oddziaływanie dokonań nauk społecznych i humanistycznych – takich jak prawoznawstwo, kulturoznawstwo i etnologia, socjologia, politologia.
W tym świetle pewnego rodzaju sprzecznością jawi się lansowana przez Unię Europejską idea prowadzenia centrów innowacyjności czy też transferu nowoczesnych technologii, tak jakby innowacyjnością i przedsiębiorczością dało się administrować. Instytucje te mają być nastawione na współpracę pomiędzy gospodarką a nauką – zwłaszcza naukami, które wypracowują nowoczesne technologie – zupełnie jednak pomija się konieczność kreowania także poprzez naukę i edukację postaw ludzi otwartych na zmiany i nowe idee.
Warto chyba przypomnieć, że sama idea integracji europejskiej nie była wymysłem czysto ekonomicznym, choć rozpoczęła ją współpraca na polu gospodarczym. Idea, a zarazem postulat integracji Europy wyszła spośród kręgów humanistów – socjologów, filozofów i literatów. Jej pełna realizacja nie może odbywać się jedynie na polu gospodarczym. Przed naukami humanistycznymi w dobie jednoczącej się Europy stoi wyzwanie utworzenia nowych wzorców i postaw świadomego Europejczyka – obywatela Europy.
Innowacyjny pracownik to nie tylko taki, który zna najnowsze technologie, ale także ten, który potrafi szybko przyswajać wiedzę i aktywnie poszukiwać źródeł informacji.
Ważne jest również kreowanie przemian w świadomości społecznej – jedyny korzystny klimat dla gospodarki może dać społeczeństwo, w którym obecna jest kultura prawna, postawa obywatelska jego członków, jak też rozwinięta kultura odpowiedzialności i szerokie horyzonty. Innowacyjny pracownik to nie tylko taki, który zna najnowsze technologie, ale także ten, który potrafi szybko przyswajać wiedzę i aktywnie poszukiwać źródeł informacji.
Dużo mówi się w Europie, także z powodu mody na tzw. polityczną poprawność i tolerancję, o potrzebie wzajemnego zrozumienia i wybaczenia między nieraz skonfliktowanymi w przeszłości narodami. Trendy te pozostaną jednak jedynie modą wśród elit, jeśli polska humanistyka nie przyswoi zwykłemu przeciętnemu Polakowi znajomości historii i kultury pozostałych narodów. Polak wyjeżdżający do pracy na Zachodzie nieraz nie tylko nie posiada dostatecznych kompetencji językowych, ale też podstawowej wiedzy o kulturze i historii innych państw, dlatego przed polską humanistyką stoi zadanie nie tylko poznania i przyswojenia obcego dorobku, ale również przyswojenia go społeczeństwu.
Przy braku odpowiedniej polityki sprzyjającej rozwojowi nauk humanistycznych, jak też przedsiębiorców, którzy zupełnie słusznie nie widzą wyraźnych i bezpośrednich korzyści we współpracy z naukami humanistycznymi, konieczne dla środowisk akademickich jest podjęcie współpracy zarówno wewnątrz uczelni – pomiędzy różnymi wydziałami humanistycznymi – jak również z organizacjami pozarządowymi. W województwie pomorskim świetnym przykładem skuteczności takich działań są inicjatywy podejmowane przez Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie wraz z gdańskim środowiskiem akademickim.
Wielkim zadaniem dla socjologów, pedagogów, politologów, etyków i naukowców innych specjalności jest wypracowanie modelu tożsamości europejskiej, postawy, która jednocześnie pozwoli zachować własne poczucie narodowej czy regionalnej odrębności, jak też wspólnoty z innymi narodami. Integracja europejska, ale też zjawiska globalizacji i regionalizmu są polem badań dla wszystkich nauk społecznych i humanistycznych, przy czym naukowcy nie mogą w nich zachowywać jedynie postawy biernych obserwatorów. Przeformułowaniu będzie wymagać zmiana ideału uczonego jako badacza stroniącego od zbytniego zaangażowania, naukowiec – zarówno humanista jak i przyrodoznawca – musi stać się równocześnie politykiem, lobbystą i biznesmenem.