Categories
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nisze są ograniczone

Ryszard Kleinszmidt

Właściciel małego gospodarstwa rolnego

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Pańskie gospodarstwo ma powierzchnię większą niż pomorska średnia, ale czy to wystarczy, żeby utrzymać rodzinę?

Po rodzicach przejąłem gospodarstwo o powierzchni 6 hektarów. Dziś jest to już 30 hektarów. Ten rozwój nie był łatwy, ale na szczęście mamy drugie źródło dochodów, bo żona jest nauczycielką. Przed laty 6 hektarów wystarczyło rodzicom na utrzymanie i opłacanie internatu, gdy chodziłem do szkoły średniej. Mając kilka razy większe gospodarstwo oraz pracującą w innym zawodzie żonę, musimy mocno zaciskać pasa, żeby córka mogła studiować. Wydatków oczywiście jest więcej: spłaty kredytów za zakup gruntów, maszyn, no i normalne życie.

Gospodarstwo specjalizuje się w jakiejś hodowli lub uprawie?

Rozpoczynałem od bydła mlecznego. Kiedy upadła mleczarnia, przestawiłem się na trzodę chlewną. Gdy kupiłem więcej ziemi, rozpocząłem uprawę traw nasiennych. Nie chciałem ograniczać się do jednego kierunku. Rynek rolny jest bardzo chwiejny, są świńskie górki i dołki; podobnie skaczą ceny mleka czy zboża. Wprawdzie miałem w planach powiększenie hodowli trzody chlewnej, ale chyba się powstrzymam. Wejście Polski do Unii Europejskiej miało ustabilizować rynki, ale jest odwrotnie. Wcześniej nie było tak dużych skoków cen.

Zastanawiał się pan nad przyszłością swojego gospodarstwa?

Szukam oczywiście nowych pomysłów i jednym z nich są trawy nasienne. Ponad połowę ziemi przeznaczyłem pod tę uprawę. To ryzykowny krok, gdyż większa susza może bardzo ograniczyć plony, ale przy niskich cenach zbóż oraz trzody udaje się jakoś przeżyć.

Chce pan uprawiać trawy nasienne dłużej czy to tylko chwilowa odskocznia?

Trawy uprawiam od kilku lat. Początkowo przeznaczałem na to dwu-, trzyhektarowe działki. Teraz jest to już 17 hektarów. Ubiegłoroczna cena była atrakcyjna, niestety w tym roku już spadła. Nie wiem dokładnie, ile zarobię na trawach, czy pokryje to chociaż koszty.

Jako przewodniczący Powiatowej Rady Izb Rolniczych często spotyka się pan z innymi rolnikami. Gdzie szukają swoich szans?

Jest duża grupa rolników, którzy – podobnie jak ja – przestawiają się na produkcję traw. W powiecie kościerskim to co najmniej kilkanaście osób. Współpracujemy ze sobą, szukamy zbytu dla naszej produkcji. Przed laty sporo było gospodarstw produkujących mleko, teraz jest ich naprawdę niewiele i przy obecnych cenach pewnie będzie jeszcze mniej. W mleczarstwie trzeba sporo inwestować i nie wiem, jak sobie poradzą rolnicy, którzy wcześniej wzięli kredyty.

Pojawiają się nowe pomysły?

Nie ma wiele nowości. Jeszcze niedawno były nimi właśnie trawy. Ziemia na Kaszubach nie pozwala na eksperymentowanie. Baza paszowa dla trzody, baza paszowa dla bydła czy też wspomniane trawy – na tym lista możliwości się kończy. Na trawy jest teraz duże zapotrzebowanie, ponieważ powstają autostrady, mniejsze drogi i wiele innych obiektów, gdzie jest sporo terenów zielonych.

To logiczne, że mniejsi rolnicy muszą szukać nisz, tylko że tych nisz nie ma wiele.

Najczęściej słychać z ust polityków lub urzędników, że mniejsi rolnicy mają szukać nisz.

To jest oczywiście logiczne, tylko że tych nisz nie ma wiele. Jest stowarzyszenie plantatorów truskawek, wkrótce zostanie zarejestrowany produkt regionalny, ale ceny truskawek spadają. Nie wiadomo, jak dalej będzie to wyglądało, czy producenci pójdą w specjalizacje, jak zachowają się przetwórcy, czy będą ludzie do zbierania truskawek? Innych nisz specjalnie nie widać, ale oczywiście mogą się pojawiać nowe pomysły.

Obrót ziemią na cele rolnicze hamuje niska opłacalność produkcji i wysoka cena ziemi. To się po prostu nie opłaca.

W ostatnich latach zmniejsza się liczba gospodarstw.

Jeżeli ktoś chciał powiększyć gospodarstwo, to najczęściej kupował ziemię z zasobów skarbu państwa. O innych przypadkach obrotu ziemią na cele rolnicze w mojej okolicy nie słyszałem. Niektórzy rolnicy dzielą swoją ziemię i sprzedają jako działki. Często kupowane są większe kawałki ziemi, powyżej hektara, i wtedy można budować dom na zasadzie siedliska. Obrót ziemią na cele rolnicze hamuje niska opłacalność produkcji i wysoka cena ziemi. To się po prostu nie opłaca. Jak mówiłem, sporo ziemi rolnicy sprzedają jako działki rekreacyjne, budowlane, i to podnosi cenę. Ziemia, którą ma jeszcze Agencja Nieruchomości Rolnych, też jest coraz droższa i nie ma się czemu dziwić – przecież rzeczoznawcy obserwują, co się dzieje na rynku.

Rolników sprzedających ziemię jest dużo?

Coraz więcej. Często są to ludzie, którzy uznali, że nie opłaca się prowadzić gospodarstwa rolnego. Wygaszają produkcję i idą do pracy w przemyśle, usługach lub na emeryturę. Rolnicy w moim wieku, czyli między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem życia, mawiają, że chcą dzieci wykształcić, a później dotrwać do emerytury ze sprzedaży ziemi na działki.

Czyli nie chcą, żeby ich dzieci zostały rolnikami?

Raczej nie wiążą ich przyszłości z gospodarowaniem na ziemi. Chociaż znam przypadki, kiedy dzieci, ku zadowoleniu rodziców, chcą zostać na gospodarstwie. Natomiast stałe dochody, koniec pracy o 15.00, urlopy, spokój płynący z wykonywania pracy w szkole czy urzędzie przyciąga bardziej niż zajmowanie się rolnictwem. Wielu młodych ludzi tworzy firmy budowlane i jeździ do Trójmiasta na budowy. Nawet teraz, kiedy jest kryzys, mają wiele zamówień i dobre zarobki.

Czy dla tych, którzy chcą nadal uprawiać ziemię lub coś hodować, rozwiązaniem mogą być grupy producenckie, drobne przetwórstwo rolno-spożywcze?

Tak sądziłem i dlatego kilka lat temu założyliśmy zrzeszenie producentów trzody chlewnej. Chcieliśmy przekształcić się później w grupę producencką, ale załamanie rynku pozbawiło nas jakiejkolwiek szansy na produkcję choćby na poziomie kosztów. Dlatego większość z nas ograniczyła produkcję. Mieliśmy pewne sukcesy, między innymi eksportowaliśmy mięso do Rosji. Umowa była opłacalna, gdyż dostawaliśmy o 50 groszy więcej za kilogram niż na krajowym rynku. Niestety, kiedy Rosja wprowadziła zakaz importu polskiego mięsa, zamówienia się skończyły. W kraju mogliśmy sprzedawać już dużo taniej, a do tego doszły wysokie ceny zbóż. Hodowla przestała się opłacać. Grupy producenckie nie poprawią sytuacji, gdy jest tak chwiejny rynek. Jestem prezesem zrzeszenia, ale zastanawiamy się nad jego przekształceniem i szukaniem innych kierunków.

Czy grupa producencka rzeczywiście poprawia konkurencyjność, pozycję rolników w negocjacjach z przetwórcami?

Spodziewaliśmy się lepszych rezultatów. Może zatrudnienie ludzi, którzy negocjowaliby kontrakty i dbali o promocję, byłoby jakimś wyjściem. Niestety, załamanie rynku zniweczyło te plany. Na rozkręcenie działalności potrzebny jest też kapitał, którego rolnicy nie mają. Sprzedając trzodę, rolnik w ciągu dwóch tygodni dostaje zapłatę. Grupa producencka musi czekać już cztery tygodnie. To dla wielu producentów poważny problem. Poza tym przetwórcy nie szukają kontaktu z takimi grupami. Tak jakby nie potrzebowali stałych dostaw.

Import wpływa na takie zachowanie przetwórców?

Chyba tak. Dziś bez problemu można zamówić mięso z Danii czy Niemiec. Telefonicznie lub przez internet da się niemal wszystko załatwić i po jednym lub dwóch dniach tir z dostawą zajeżdża pod bramę zakładu.

Ale to też świadczy o lepszej organizacji niemieckich i duńskich rolników.

Tylko że oni mieli więcej czasu i pieniędzy na stworzenie sprawnego systemu. Kilkanaście lat temu Unia Europejska przychylniej spoglądała na rolnictwo. Tam są ogromne chlewnie. Tysiąc loch w gospodarstwie niemieckim nie jest czymś zaskakującym. Niezwykle ważne jest, że tamtejsi rolnicy są współwłaścicielami ubojni i przetwórni. Dzięki temu mają zysk bezpośredni ze sprzedaży świń i po roku gospodarczym dywidendę z ubojni. W firmie Poldanor, która działa na terenie naszego województwa, udziałowcami są duńscy rolnicy. Czy zna pan przykład, że polscy rolnicy są udziałowcami dużych przetwórni?

O to właśnie chciałem zapytać. Co jest przyczyną?

Kiedyś ustawa dawała rolnikom niewielkie ilości akcji prywatyzowanych przetwórni. Sam tworzyłem listę rolników, którzy odstawiali świnie do zakładów w Kościerzynie. Tylko że później firma upadła. Nowy właściciel nie musiał się już dzielić majątkiem z wcześniejszymi akcjonariuszami.

Nie widzę luki, w którą mogłaby wejść ubojnia czy też przetwórnia wybudowana przez rolników. Ryzyko jest zbyt duże, tym bardziej że brakuje nam pieniędzy na wiele ważniejszych spraw, jak choćby nawozy.

Rolnicy nie chcą tworzyć własnych przetwórni?

Kujawsko-pomorska izba próbowała zbudować przetwórnię, ale nie wiem, jak się to skończyło po załamaniu rynku. Jest dużo ubojni oraz przetwórni – w zupełności wystarczają do przerabiania potrzebnego na rynek mięsa. Istniejące firmy podzieliły już rynek między siebie. A poza tym nie widzę luki, w którą mogłaby wejść ubojnia czy też przetwórnia wybudowana przez rolników. Ryzyko jest zbyt duże, tym bardziej że brakuje nam pieniędzy na wiele ważniejszych spraw, jak choćby nawozy.

Nie jest pan optymistą.

Rolnicy nie otrzymują wsparcia. Dopłaty z Unii Europejskiej nie rekompensują wzrostu kosztów produkcji w ostatnich latach. Nie zwijam interesu, ale rzeczywiście optymistą nie jestem.

Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Skip to content