Hasse Tadeusz

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Mimo zapóźnienia nasze rolnictwo ma dużą szansę na rozwój. Zmniejszy się ilość ziemi rolnej gdyż dużo gruntów gospodarze przeznaczą pod budownictwo mieszkaniowe. Sporo miejsca zajmie produkcja surowca do biopaliw, ale spodziewam się też rosnącego zapotrzebowania na żywność w krajach azjatyckich i afrykańskich.
Za kilka lat te największe gospodarstwa rolne będą przedsiębiorstwami, czy też będą zbliżone do tego, co nazywa się dużym gospodarstwem rodzinnym? Przedsiębiorstwami raczej nie będą. Zmiany oczywiście następują, wystarczy zauważyć, jak duże pieniądze są inwestowane w największe gospodarstwa. W mniejsze oczywiście też, ale pozycja tych największych jest zupełnie inna. Proszę spojrzeć na dzisiejszą sytuację na rynku zbożowym i na cenę zbóż. Kto miał duże uprawy, potrafił przewidywać i był silnym partnerem dla odbiorców, podpisywał dobre umowy jesienią lub na wiosnę. Okazało się, że było to nie tylko gwarancją sprzedaży, ale również dużo korzystniejszej ceny. Trzeba od razu wyjaśnić, że takie kontrakty i związane z tym zyskowne ceny dostępne są tylko dla sprzedających duże partie zboża czy mięsa. Spodziewam się, że coraz większą rolę w rolnictwie będzie odgrywała genetyka i mechanizacja. Polska wieś pod względem zmian ciągle jest kilkadziesiąt lat za zachodnioeuropejskimi. Tam mają już za sobą spółdzielnie, koła maszynowe, grupy producenckie. Mimo takiego zapóźnienia nasze rolnictwo ma dużą szansę na rozwój. Zmniejszy się ilość ziemi rolnej gdyż dużo gruntów gospodarze przeznaczą pod budownictwo mieszkaniowe. Sporo miejsca zajmie produkcja surowca do biopaliw, ale spodziewam się też rosnącego zapotrzebowania na żywność w krajach azjatyckich i afrykańskich. Przecież dziś głoduje 1/3 mieszkańców świata! Będą się rozwijały także inne kierunki korzystające z produkcji rolnej, szczególnie wspomniane biopaliwa oraz biomasa. Dlatego nie boję się o polskie rolnictwo, gdyż zawsze będzie duże zapotrzebowanie na produkcję rolniczą. Prowadzicie rodzinne gospodarstwo i wspólnie macie koło 2 tysięcy hektarów. Czy wydarzenia na światowych rynkach żywnościowych mają wpływ na takich rolników jak pan? Oczywiście! Susza w Argentynie błyskawicznie odbija się na cenach zbóż w naszym kraju, w tym na cenach pszenicy, którą chcę sprzedać. Za kilka lat światowe wydarzenia jeszcze bardziej będą się przekładały na nasz rynek. To jest właśnie globalizacja w praktyce. Za 10-20 lat ceny i jakość produkcji roślinnej będą się opierać na dużych gospodarstwach. Co stanie się z mniejszymi? Trzęsienia ziemi nie będzie. Powoli zmniejszy się liczba gospodarstw, ale będą coraz większe. Właściciele mniejszych już widzą, że z 10 hektarów się nie wyżyje. Jeżeli takich rolników będzie dziesięciu i się dogadają, to mogą na tych 100 hektarach coś zrobić, o ile odpowiednio ustawią produkcję. Jak duże gospodarstwa będą w stanie samodzielnie się utrzymać? Trudno powiedzieć, gdzie będzie próg opłacalności. Zbyt wiele zależy od światowych tendencji. Dziś może się nam wydawać, że 40-hektarowe gospodarstwo będzie wystarczająco duże, ale rozwój rolnictwa w Australii czy Argentynie może podnieść tę wielkość. Nie wiemy, co będzie się działo w niemieckim rolnictwie, a tym bardziej w rosyjskim czy ukraińskim. Losy polskich gospodarstw wymuszą światowe tendencje. A co wymuszą? Przede wszystkim konkurencyjność. Na małych areałach praca dużych maszyn, które mają niski koszt jednostkowy, nie będzie się opłacała. Trzeba będzie wprowadzać nowe odmiany roślin. Nie jestem zwolennikiem GMO, ale być może to jest przyszłość. Będziemy zbierać z hektara nie 10 ton pszenicy, lecz 15 czy nawet 20. Przez 20 lat może się wydarzyć naprawdę wiele. Jako kilkunastoletni chłopiec chodziłem z pługiem za koniem. Kiedy w latach 80. i 90. jeździłem do Poznania na Polagrę i oglądałem wystawiane tam maszyny, byłem przekonany, że to dla polskich rolników nieosiągalny pułap, że nigdy nie będzie nas stać na takie urządzenia. Teraz wielu gospodarzy może sobie pozwolić na najlepsze ciągniki i kombajny. Oczywiście trzeba je dopasować do areału i charakteru upraw.
Skończyły się czasy, kiedy każdy mógł sobie na gospodarstwie poradzić. Trzeba posiąść wiedzę nie tylko o technologii produkcji, ale też o marketingu, przewidywać zmiany cen, nowe trendy.
Jednak przeważająca większość pomorskich rolników nie ma kilkusethektarowych gospodarstw, nie stać ich na zakup najnowocześniejszych ciągników. Dlatego muszą tworzyć grupy producenckie. Razem będzie ich stać na zakup i eksploatację dobrych maszyn. Dzisiejsi rolnicy muszą też być wykształceni i przygotowani do zawodu. Skończyły się czasy, kiedy każdy mógł sobie na gospodarstwie poradzić. Trzeba posiąść wiedzę nie tylko o technologii produkcji, ale też o marketingu, przewidywać zmiany cen, nowe trendy. W takim razie pomorscy rolnicy są w trudnej sytuacji. Dużych gospodarstw jest mało, a po wiedzę trzeba jechać do Olsztyna, Bydgoszczy lub Szczecina, gdyż w Trójmieście nie ma wyższych uczelni o profilu rolniczym. To jest ogromne zaniedbanie, że nie ma zaplecza dydaktyczno-naukowego. Uruchomienie nowej uczelni o takim profilu będzie trudnym zadaniem. Niż demograficzny widać również na wsi, a taka szkoła sporo kosztuje. Ale ludzie są przyzwyczajeni do Olsztyna czy Szczecina. Jeśli ojciec się tam kształcił, to syna tam również wyśle. Wykształceni rolnicy łatwiej sobie poradzą nawet na tych małych gospodarstwach. Będą mieli więcej pomysłów i umiejętności w szukaniu nowych źródeł zarobku. Przyszłość małych gospodarstw widzi pan w grupach producenckich. Duże nie potrzebują takich organizacji? Duże gospodarstwa nie muszą tego robić w sposób formalny. Jest stała wymiana doświadczeń. Rozmawiamy o nowych odmianach, sprzęcie. Niekiedy dokonujemy wspólnych zakupów. Ale wracając do małych gospodarstw - otóż nie utrzymają się one z produkcji zbożowej czy hodowli trzody, dlatego ich właściciele powinni szukać innych rozwiązań. Truskawki na Kaszubach są takim pomysłem, podobnie jak uprawa ziół, małe przetwórstwo związane z tradycyjnymi wyrobami, z dziedzictwem kulinarnym. Oczywiście konieczna jest współpraca. Tylko wtedy będzie z tego korzyść. Czy za 20 lat duże gospodarstwa będą monokulturowe? Czy oprócz zbóż i trzody chlewnej będą wchodzić w inne segmenty? Duże gospodarstwa roślinne są potrzebne. Jestem natomiast przeciwny olbrzymim hodowlom trzody lub bydła mięsnego. Koszty takiej działalności są dla środowiska naturalnego zbyt wysokie, poza tym jakość uzyskiwanego w ten sposób mięsa budzi wątpliwości. Chętni do prowadzenia takich hodowli raczej nie będą pana pytali o opinię. Zdaję sobie z tego sprawę, ale zwracam uwagę na konsekwencje takiego sposobu hodowania ras mięsnych. Produkcja w mniejszych stadach jest bardziej przyjazna nie tylko dla zwierząt, ale i dla mieszkających w sąsiedztwie ludzi. Moim zdaniem, w przyszłości będzie też większe zapotrzebowanie na produkty naturalne. Jedzenie z hodowli przemysłowych straci na znaczeniu. To wróćmy do specjalizowania się dużych gospodarstw na Pomorzu w przyszłości... Nasza produkcja będzie zależna od rozwoju przetwórstwa. Jeżeli pojawią się nowe potrzeby, to będziemy się dostosowywać. Nie wiemy, co przyniesie nam przyszłość, szczególnie gdy gospodarka ma charakter globalny. Duże gospodarstwa są przygotowane na nowe wyzwania. Ale jest jeden warunek: opłacalność. Zatem czekacie na nowe propozycje płynące z innych rynków. Może gdyby było zaplecze naukowe, to nowe odmiany powstałyby na Pomorzu. A tak musi pan sprowadzać materiał siewny z Niemiec. W nasiennictwie, hodowli jest bardzo dużo do zrobienia. Gdyby w naszym regionie była uczelnia z dobrym zapleczem naukowym, byłaby szansa na nowe pomysły. To się również przekłada na lepszą ochronę roślin i zwierząt przed chorobami. Samorząd regionalny próbował stworzyć w Rusocinie taki ośrodek, ale bez powodzenia. Oczekuje pan od władz województwa, że bardziej się zaangażują we wsparcie infrastruktury wspomagającej rozwój rolnictwa? Samorząd regionalny angażuje się w tworzenie takiej infrastruktury. Przykładem jest uruchomienie i wspieranie aukcji rybnej w Ustce. Dlatego jestem pewien, że gdy pojawi się interesujący pomysł samych rolników, będą oni mogli liczyć na pomoc. Już dziś samorząd regionalny organizuje i częściowo finansuje wyjazdy na targi, rozwija promocję regionalnych produktów oraz agroturystykę. Czy Centrum Hurtowe Rënk w Barniewicach jest pomocnym narzędziem dla takich rolników jak pan? Dzisiaj Centrum nie spełnia oczekiwań rolników. Błędy zostały popełnione już na starcie i chyba trudno będzie je naprawić. W latach 90. próbowano utworzyć giełdę zbożową i też się nie udało. Może potencjał rolny naszego regionu nie jest tak duży, żeby centrum hurtowe czy giełda mogły się tu utrzymać? Jest taka potrzeba i doskonale widać to dziś. Proszę posłuchać narzekań małych rolników na niskie ceny zbóż. Giełda zbożowa pozwala na lepsze prognozowanie cen i zachowań na rynku sprzedających oraz kupujących. Poważnym problemem, który dziś owocuje, było wycofanie się z kontraktacji. Umowy wieloletnie stabilizowały rynek i nie było takich skoków cen. Wydaje mi się, że trzeba będzie do tego w przyszłości wrócić.
Polscy i pomorscy rolnicy poradzą sobie i wykorzystają możliwości, jakie przed nimi stoją. Muszą tylko zacząć ze sobą współpracować.
Niemieccy czy duńscy rolnicy są współwłaścicielami zakładów przetwórczych. Czy polscy farmerzy - tacy jak pan - nie odczuwają potrzeby zaangażowania się w ten segment? Koncentrujemy się na uprawianiu ziemi i na razie nie ma warunków, byśmy budowali zakłady przetwórcze. Jeżeli jednak spojrzymy na stan rolnictwa 20 lat temu i porównamy z dzisiejszym, to zapewniam, że wiele się może jeszcze wydarzyć. Wierzę w polskich i pomorskich rolników. Wiem, że poradzą sobie i wykorzystają możliwości, jakie przed nimi stoją. Muszą tylko zacząć ze sobą współpracować. L.S. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content