Z Bartoszem Sulimowskim , właścicielem firmy Sulitech, rozmawia Leszek Szmidtke
Prawdziwym testem dla przedsiębiorcy, dla jego wytrzymałości, konsekwencji jest poszukiwanie dobrego miejsca na fabrykę - to jedna z zasłyszanych opinii. Z drugiej strony każdy wójt, burmistrz czy prezydent powie, że ściąganie inwestorów jest ich oczkiem w głowie. Jakie są Pańskie doświadczenia, czy to była droga krzyżowa?
Może droga krzyżowa to nie była, ale na pewno jedno z cięższych doświadczeń w ostatnim czasie. Nie przypuszczałem, że zamiar wyłożenia pieniędzy, stworzenia nowych miejsc pracy będzie oznaczał tak duże i tak liczne przeszkody.
Problemem był brak miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego?
Poszukiwałem lokalizacji w okolicach Trójmiasta. Byłem w gminach Pruszcz Gdański, Kolbudy i Żukowo. W pierwszym przypadku były aktualne plany. W pozostałych gminach interesujące mnie miejsca nie miały jeszcze planów.
Dlaczego szukał Pan dalej, skoro gmina Pruszcz Gdański miała przygotowane plany?
Powód był bardzo prozaiczny - cena. Plany zagospodarowania oznaczają wyższe ceny gruntów pod inwestycje. To był ważny powód, ale też żadna z trzech zaproponowanych działek nie rzuciła mnie na kolana.
Ale brak planów zagospodarowania oznacza dłuższe procedury związane z pozwoleniem na budowę. To też wpływa na koszty.
Brak planów jest podstawowym problemem. Przed podjęciem decyzji o zakupie działki muszę mieć pewność, że będę tam mógł postawić budynki, hale i zacząć produkcję. Kiedy muszę czekać sześć miesięcy na wydanie decyzji o warunkach zabudowy, a tak było w gminie Żukowo, to zaczynam się zastanawiać nad sensem przedsięwzięcia. Dopiero po tym czasie miałbym pewność, że mógłbym na tym terenie zacząć budowę i wtedy mógłbym kupić działkę. Bez sensu byłoby kupowanie działki przed uzyskaniem pewności, że będę tam mógł zacząć taką produkcję, jak zamierzałem. W gminie Kolbudy była podobna sytuacja, tylko że wszystko trwało krócej. Kiedy wreszcie decyzja o warunkach zabudowy zapadła, zaczął się cały korowód z uzyskaniem uzgodnień, zezwoleń i cała związana z tym pielgrzymka po różnych urzędach. Po tym, co przeszedłem, wiem, o ile łatwiej rozpocząć inwestycję, kiedy są miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Muszę przyznać, że sposób, w jaki zostałem potraktowany w gminie Pruszcz Gdański, budzi szacunek. Kiedy w ubiegłym roku zacząłem szukać miejsca dla siebie, wystarczył jeden telefon do urzędu i zostałem natychmiast umówiony na spotkanie z panią wójt. Na tym spotkaniu przedstawiłem moje potrzeby: wielkość, rodzaj działalności itd. i po kilku dniach dostałem trzy propozycje lokalizacji.
Podjął Pan decyzję o inwestowaniu w gminie Kolbudy i co dalej?
Okazało się, że muszę bardzo dużo rzeczy uzgodnić. Zwykle urzędnik ma chyba trzydzieści dni na wydanie decyzji. Jak źle pójdzie, to przy czterech decyzjach mogą być cztery miesiące. Żałuję, że nie ma osoby w takim urzędzie, która koordynowałaby podobne sprawy. Bez porównania łatwiej byłoby inwestorowi załatwiać wszystko z jedną osobą, w jednym okienku. Tym bardziej, że większość z tych spraw związana jest właśnie z Urzędem Gminy.
Czy ta inwestycja jest poważniejszym zagrożeniem dla środowiska? Bo w takim przypadku zrozumiałe jest wymaganie większej ilości zezwoleń itp.
W żadnym przypadku. Poza tym, to nie są jakieś ogromne hale. Mam na myśli wytyczenie drogi dojazdowej z drogi gminnej, poprowadzenie kanalizacji deszczowej w pasie drogi gminnej, dalej powiatowej. Niemal pół roku potrzebowałem na przebrnięcie tego wszystkiego.
Rynek materiałów budowlanych i usług w tym czasie nie spał. Ceny poszły mocno w górę. Policzył Pan, ile kosztowała ta półroczna procedura?
Wartość inwestycji wzrosła w tym czasie o około trzydzieści procent.
Jak w takim razie tempo wydawania zezwoleń odbija się na inwestowaniu? Czy samorządy nie podcinają gałęzi, na której siedzą?
Na pewno się odbija. Chociaż nie spotkałem się w gminie Kolbudy z niechęcią urzędników. Przyczyna tej długotrwałości wydawania zezwoleń jest chyba poza kwestią dobrej lub złej woli osób, które tam pracują. Wynika to raczej z chaosu w polskim prawie. Architekt, który zajmował się ze mną pokonywaniem tych przeszkód, zauważył, że i tak jest lepiej niż kilka lat temu.
Wspomniał Pan, że jedna osoba powinna koordynować te wszystkie sprawy. Co jeszcze mogłoby usprawnić pracę urzędu?
Zorientowałem się, że więksi i bogatsi inwestorzy, którym zależy na czasie, wynajmują specjalne firmy świadczące takie usługi. Dzięki temu dużo krócej trwa doprowadzenie do końca tych wszystkich spraw, do wydania prawomocnego pozwolenia na budowę. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby to urzędy dbały o dobrą koordynację. Po tych doświadczeniach wydaje mi się, że popełniłem błąd, nie wynajmując takiej firmy. Sądziłem, że te usługi nie są warte swojej ceny. Teraz chyba bym się już zdecydował.
Jeżeli nie ma miejscowego planu, to rodzi się jeszcze jeden problem - sąsiedzi, którzy muszą zaakceptować taką inwestycję.
Tak. Wydanie decyzji o warunkach zabudowy jest konsultowane z sąsiadami. To oczywiście zrozumiałe, ale często zdarzają się przy tej okazji protesty bez uzasadnienia. Przepraszam, uzasadnieniem jest chęć zyskania czegoś dla siebie. Na etapie uzgadniania warunków zabudowy sąsiedzi mieszkający bliżej, a nawet ci mieszkający bardzo daleko, mogą oprotestować warunki realizacji inwestycji. Tryb odwoławczy jest bardzo uciążliwy i długotrwały. To także może odstraszać potencjalnego inwestora. Znam przypadek, gdzie pewne lokalne stowarzyszenie przez dwa lata protestowało, blokując wydanie zezwolenia, aż w końcu inwestor zrezygnował z budowy.
Dziękuję za rozmowę.