Ćwirko Ireneusz

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk Według tzw. wskaźnika pojemności skompensowanej statków lata 1977-1978 były najlepsze dla naszego przemysłu stoczniowego pod względem jakości produktów oraz efektywności. Wtedy w trzech największych stoczniach produkowano najbardziej zaawansowane statki: chemikaliowce w Szczecinie i gazowce LPG w Gdyni. Później, niestety, było już tylko gorzej - tyle że w latach 90. ubiegłego wieku zaczęły się rozwijać prywatne stocznie. Jak stocznia Crist wypada według tej oceny? Nas ten wskaźnik nie dotyczy. Tylko największe stocznie w Szczecinie, Gdyni oraz Gdańsku są w ten sposób opomiarowane. Jesteśmy małą firmą, a poza tym około 90 proc. tego, co robimy, wykańcza się gdzie indziej. Najczęściej są to konstrukcje kadłubowe, później wyposażane w stoczniach norweskich lub holenderskich. Dopiero tam ten wskaźnik jest badany. Poza tym my inaczej liczymy: nie ma u nas związków zawodowych, dogadujemy się z ludźmi co do wykonania sekcji lub bloku i wtedy te koszty można precyzyjnie oszacować. Pracownicy lub firmy wykonujący konkretne zadanie rozliczani za kilogram konstrukcji albo też na wykonanie danego obiektu jest przeznaczona określona kwota. Wykonawca sam jest zainteresowany tym, żeby wykonać zadanie szybko i dokładnie. Stocznia zaś zajmuje się koordynacją działań różnych firm. Takie rozwiązania przeważają w krajach Europy Zachodniej. Tak, gdyż ludzie są potrzebni tam, gdzie jest do wykonania zadanie. Od samego początku działaliśmy w tym systemie. Gdy było więcej zamówień, szukaliśmy dodatkowych osób i firm. Kiedy rynek się kurczył i mieliśmy przestoje, pracownicy musieli się rozglądać za innymi zleceniami, najczęściej w sąsiednich prywatnych stoczniach, jak choćby Maritim Shipyard czy Marine Projects. Taki system jest dla firmy korzystny, gdy jest mniej pracy; jednak kiedy zaczną się pojawiać zamówienia, to ludzie będą szukać lepszych zleceń poza granicami kraju. Istnieje takie niebezpieczeństwo, ale mamy już pewne doświadczenia. Co najważniejsze, fachowcy mogą już zarobić w kraju wystarczająco dużo, żeby praca za granicą ich nie kusiła. Kilka lat temu wysłaliśmy grupę 50 najlepszych pracowników do jednej z norweskich stoczni. Chociaż zarabiali dwa razy tyle co w Polsce, to koszty utrzymania i długi okres rozłąki z rodzinami nie zachęcał do kolejnych wyjazdów. Poza tym, kiedy w ubiegłym roku nie było chętnych, sprowadziliśmy pracowników z Ukrainy i Północnej Korei. Dziś w naszej stoczni pracują hinduscy robotnicy.
Siła robocza na Dalekim Wschodzie jest dużo tańsza niż w Europie. Dlatego szukamy nowych pomysłów – mogą to być na przykład konstrukcje hydrotechniczne.
Do niedawna dominował pogląd, że stocznie dalekowschodnie budują jedynie proste konstrukcje. Wystarczy jednak spojrzeć na właścicieli europejskich stoczni, by zauważyć, że na przykład koreański koncern STX jest właścicielem kilkunastu zakładów, także tych mocno wyspecjalizowanych. Czy będą znikały kolejne nisze, które wcześniej były niedostępne dla azjatyckich stoczni? Może się tak zdarzyć. Siła robocza na Dalekim Wschodzie jest dużo tańsza niż w Europie. Dlatego szukamy nowych pomysłów - mogą to być na przykład konstrukcje hydrotechniczne. Uczestniczyliśmy w budowie terminalu kontenerowego w Gdańsku, gdzie produkowaliśmy między innymi kotwy i ścianki Larsena. W tej chwili uczestniczymy w budowie śluz na Renie w Bremerhaven. Musimy się sporo nauczyć, gdyż mamy do czynienia z innymi procedurami, wymaganiami, inną stalą i zasadami spawania niż przy budowie statków. Budujemy również specjalistyczną barkę, na której będzie zamontowany kafar. Zamawiającym jest niemiecka firma hydrotechniczna. Przyglądamy się kilku innym podobnym projektom i wiele wskazuje na to, że część naszej stoczni będzie się zajmowała takimi konstrukcjami. Inny segment, który budzi nasze zainteresowanie, to budowa farm wiatrowych na Bałtyku. Tylko wzdłuż wybrzeży Szwecji planuje się budowę kilkunastu farm. Oznacza to, że trzeba wyprodukować, a następnie osadzić w morskim dnie około tysiąca wież, na których zamontowane będą turbiny. Jaka musi być różnica w cenie, żeby lojalny dotychczas klient skusił się na tańszą ofertę litewską, estońską czy nawet koreańską? Taki przypadek mieliśmy niedawno. Nasz klient dostał propozycję o 20 proc. tańszą niż nasza i dał się skusić. Później okazało się, że nie otrzymał oczekiwanej jakości. W innym przypadku firma ogłosiła bankructwo i inny klient pozostał na lodzie. Budowaliśmy też nadbudówki dla stoczni Meyer Wert w Papengurg w Niemczech. Zleceniodawca wymagał bardzo wysokiej jakości. Nasze ceny niewiele się różniły od propozycji sąsiadów zza wschodniej granicy. Mimo to część produkcji przeniesiono do stoczni rosyjskich i łotewskich. Po roku klienci zaczęli jednak powracać z powodu dużych różnic w jakości wykonywanych prac. Mamy jeszcze na rynku dobrych fachowców, chociaż za kilka lat to się może zmienić.
Na rynku zabraknie wkrótce odpowiedniej jakości fachowców. W ciągu najbliższych kilku lat będzie też rosło zapotrzebowanie na usługi outsourcingowe.
Dlaczego ma się zmienić? Przecież szkolicie pracowników? Szkolimy na swoje potrzeby spawaczy. Mamy również szkółkę monterów kadłubów. Natomiast na rynku zabraknie wkrótce odpowiedniej jakości fachowców. W ciągu najbliższych kilku lat będzie też rosło zapotrzebowanie na usługi outsourcingowe. Co będą robiły stocznie w Europie, skoro Daleki Wschód coraz bardziej się specjalizuje? Na pewno przez jakiś czas statki offshorowe i związane z inwestycjami w energię odnawialną. Jeżeli Stocznia Remontowa oraz Północna przestawią się na zadaniowy system pracy, jeżeli nowy właściciel wprowadzi podobne zmiany w Stoczni Gdynia, to czy taka stocznia jak Crist zacznie tracić grunt pod nogami, czy też przeciwnie - złapiecie wiatr w żagle? Na pewno trzeba będzie wziąć się ostro do pracy, wdrażać nowe technologie; mamy zarówno dobrą kadrę budowniczych, jak i nadzór. Ta najważniejsza część załogi Stoczni Remontowej nie jest najmłodsza i mamy dzięki temu przewagę. Konkurencja jest jednak dobra i znajdziemy dla siebie miejsce. Stocznia Gdańska dzięki wam też ma zajęcie. Wykonuje dla nas zamówienia, ale największe zlecenia Stocznia Gdańska ma z norweskich stoczni. Komisja Europejska domaga się likwidacji dwóch z trzech obecnie eksploatowanych pochylni w Stoczni Gdańsk. Czy nie jest to dla was łakomy kąsek? Gdyby to był jedynie problem ekonomiczny, to byłaby to interesująca okazja. Rzeczywiście jest to smaczny kąsek dla dobrze zorganizowanej firmy. Z tego co wiem, właścicielem pochylni jest firma Synergia - pytanie, czy będzie chciała sprzedać pochylnie, czy też je wydzierżawi. Z kolei urządzenia dźwigowe są własnością Stoczni Gdańskiej. To komplikuje sprawę, gdyż pochylnie bez dźwigów nie będą spełniały swojej funkcji. W trudnej sytuacji jest Stocznia Marynarki Wojennej. Prawdopodobnie za jakiś czas będzie prywatyzowana Stocznia Remontowa Nauta. Macie w planach jakieś większe inwestycje? Tak daleko w przyszłość nie wybiegamy. Natomiast dziś bez własnych terenów trudno prowadzić taką firmę jak stocznia. Robiliśmy pewne przymiarki do zakupu części Stoczni Gdynia, ale bez projektów, odpowiednich zamówień nie będziemy się porywać na tak duże przedsięwzięcie. Stocznia Crist jest porozrzucana po całym Gdańsku. To podnosi koszty. Dlatego między innymi zbudowaliśmy specjalny ponton, który transportuje wodą części. Kupiliśmy też w Chinach przyczepę samojezdną. Najpierw musieliśmy ją doprowadzić do porządku, ale już jest gotowa do pracy i może przewozić ładunki o masie 320 ton, a także wjeżdżać na ponton z ładunkiem.
Polityczne zarządy w państwowych stoczniach były bardziej zainteresowane spokojem wśród załogi niż dobrym kierowaniem firmą, a to niekiedy oznacza trudne decyzje. To powodowało, że stocznie utrzymywano z pieniędzy podatników. Żeby tego uniknąć, należy dać wolną rękę tym, którzy chcą i potrafią coś zrobić. Ludzie pracujący w prywatnych stoczniach będą lepiej zarabiać i nie będzie trzeba do nich dopłacać.
Ostatnie miesiące zdominowała dyskusja, jak pomóc polskim stoczniom, ale w rzeczywistości dotyczyła ona trzech dużych stoczni. Czy lepiej, żeby rząd i politycy się wami nie interesowali, czy też przeciwnie, oczekuje pan powstania programu wsparcia gospodarki morskiej? Moim zdaniem stocznie, firmy związane z przemysłem stoczniowym powinny być prywatne. Wtrącanie się rządu tylko pogarsza sytuację. Polityczne zarządy w państwowych stoczniach były bardziej zainteresowane spokojem wśród załogi niż dobrym kierowaniem firmą, a to niekiedy oznacza trudne decyzje. To powodowało, że stocznie utrzymywano z pieniędzy podatników. Żeby tego uniknąć, należy dać wolną rękę tym, którzy chcą i potrafią coś zrobić. Ludzie pracujący w prywatnych stoczniach będą lepiej zarabiać i nie będzie trzeba do nich dopłacaćiii. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content