Stoltmann Eugeniusz

O autorze:

Z Eugeniuszem Stoltmannem , prezesem zarządu Eurofoods , rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Najgorsze dopiero przed nami – twierdzą niektórzy eksporterzy żywności. Podziela pan te opinie? To nie są tylko opinie – już widać, co nas czeka w przyszłym roku. Na wszystkich rynkach importujących od nas mrożone truskawki ich ceny spadły z 1,60 euro w czerwcu tego roku do 1,05 euro. Wszystkie chłodnie w Polsce mają duże zapasy tych owoców i nie ma widoków na ich sprzedaż, gdyż zagraniczne rynki zalewają truskawki z Chin. Niestety, niektórzy polscy producenci też importują chińskie mrożone truskawki. Jestem zbulwersowany tym, że sami pod sobą kopiemy dołki. Wprowadzone dwa lata temu przez Komisję Europejską ceny minimalne są nieskuteczne? Walczyliśmy o to, by Unia Europejska wprowadziła cenę minimalną, poniżej której nie można sprowadzać truskawek z Chin. Ustalono ją w 2006 roku na podstawie cen chińskich truskawek importowanych w 2005 r. Wychodziło 864 euro za tonę tych owoców. Wtedy po przeliczeniu było to 2,70 zł za kilogram. Dziś, nawet po ostatnich zmianach, jest to 2,10 zł. Płyną z tego dwa wnioski: po pierwsze, przyjęcie euro będzie jakimś zabezpieczeniem. Po drugie, może należało przewidzieć wahania kursowe? Rynek zawsze będzie się rządził swoimi prawami. Jeżeli na polskie truskawki będzie mniejszy popyt, to ich cena będzie spadała. Natomiast marzy mi się dotrwać w dobrej kondycji finansowej do dnia, w którym wprowadzimy euro. To jest korzystne zarówno dla eksportującego, jak i dla importującego. Wszyscy zyskamy, na przykład na niższych kosztach wymiany walut. Bardzo emocjonalnie pan zareagował. Czy od tego zależy los pańskiej firmy? Nie chodzi wyłącznie o moje przedsiębiorstwo. Czas między majem a czerwcem będzie dla całego sektora najtrudniejszym okresem od 1990 roku. Gdyby Eurofoods bazował wyłącznie na truskawkach, byłoby już po nas. Przerabiamy też inne owoce i warzywa, dzięki temu jesteśmy w dobrej sytuacji. To, co się dzieje z miękkimi owocami, a zwłaszcza z truskawkami, niepokoi eksporterów w całej Polsce. Co jeszcze eksportujecie? Naszym sztandarowym produktem są mrożone truskawki w kilku postaciach. Eksportujemy je w cukrze, kostkach, plastrach. W przypadku owoców jest to 85–90 procent tego, co wysyłamy. Poza truskawkami eksportujemy też porzeczki czarne i czerwone. Mrozimy również dynie, a od dwóch lat znaczącym produktem jest mrożona cebula. Rocznie przerabiamy w ten sposób od 6 do 8 tysięcy ton. Naszą kolejną pozycją są bałtyckie szproty, które również mrozimy i eksportujemy. W zależności od roku i pogody, bo to też jest sezonowa produkcja, wysyłamy od 1 do 2 tysięcy ton. Niegdyś ogórki kartuskie były znanym wyrobem poprzedniczki Eurofoods, także na rynkach zagranicznych. Produkcję ogórków kontynuujemy w naszym zakładzie w Pogódkach. I robimy to według tradycyjnej receptury wymyślonej w Kartuzach na początku lat osiemdziesiątych. Ogórki sprzedajemy głównie w północnej Polsce. Niewielkie ilości wysyłamy do Stanów Zjednoczonych oraz Kanady, tam gdzie są skupiska Polonii. Wspomniał pan o tradycyjnej recepturze, według której robicie ogórki. Z jednej strony lepszy smak, z drugiej droższa produkcja. Za granicą to jest zaleta czy wada? Generalnie zaleta. To, co można kupić w niemieckich marketach, zwykle jest gorszej jakości, ale tańsze. W naszych produktach są naturalne dodatki, tam zaś są one zastępowane po prostu „chemią”. Dodaje się środki utwardzające, barwniki, esencje zapachowe. Oczywiście są sklepy ze zdrową, ale dużo droższą żywnością, lecz na to zbyt wielu ludzi nie stać. Większość kupuje, podobnie jak u nas, w marketach i tam przeważają niskie ceny. Kto jest odbiorcą waszych produktów? Naszymi odbiorcami są zwykle duże zakłady przetwórcze, takie jak firma Mueller Milch, która ma 30 procent udziału w niemieckim rynku nabiału. Polskie truskawki są tam dodatkiem do jogurtów i deserów. Naszym klientem jest też inny potentat – Frosta. Ta firma używa naszych owoców do mieszanek, które trafiają później na rynek detaliczny. Na podobnych zasadach dostarczamy owoce innemu niemieckiemu koncernowi Bofrost. Rocznie wysyłamy też kilkaset ton truskawek do Japonii. Być może uda nam się tę ilość zwiększyć, gdyż Tokio wprowadziło całkowity zakaz sprowadzania warzyw, owoców oraz nabiału z Chin. Jak słyszałem, jest to spowodowane znacznym przekraczaniem norm pestycydów w chińskich produktach żywnościowych. Zakaz wprowadzono w kwietniu i być może na tym skorzystamy. Czy zakaz dla chińskich produktów żywnościowych wprowadzony przez Japonię może być przykładem dla Unii Europejskiej? Moim zdaniem nie. Unia ma bardziej liberalne normy dotyczące żywności niż Polska jeszcze kilka lat temu. I te łagodne normy najbardziej sprzyjają masowemu napływowi żywności z Chin do Europy? Zalew chińskich produktów spowodowany jest niską ceną. Gospodarka chińska nie jest gospodarką rynkową. Państwo dopłaca do eksportu. Oczywiście, jest tam tania siła robocza i dużo „chemii” stosowanej w uprawach. Chiny mają problemy z jakością, ale starają się ją poprawiać. Na naszą niekorzyść pracowała w ostatnim roku silna złotówka. Kiedy za euro płacimy 3,30 zł, to jesteśmy skazani na przegraną. 3 zł kosztuje surowiec i restrukturyzacja, obniżanie kosztów produkcji niewiele w takiej sytuacji pomaga. Z takimi cenami nie jesteśmy atrakcyjni na zagranicznych rynkach. Nie wiem, jak kryzys finansowy odbije się na naszych produktach, ale że się odbije – nie mam żadnej wątpliwości.
Musimy zastanowić się nad zmianą profilu eksportu. Może kosztem ilości należy postawić na jakość.
Czy nadal fundamentem eksportowanych truskawek jest odmiana Senga Sengana? Tak. To jest podstawa naszego eksportu. Wysyłamy te truskawki zarówno do przetwórstwa, jak i na rynek detaliczny. Jednak wielkość eksportu spadła w ostatnim czasie z 90 tysięcy ton do mniej więcej 50 tysięcy ton. To jest wyraźny sygnał, że musimy się zastanowić nad zmianą profilu eksportu. Może kosztem ilości należy postawić na jakość. Trzeba znaleźć niszę? Musimy myśleć o tym już dziś, bo za trzy lata będzie za późno. Oczywiście należy ciągle poprawiać jakość produktów. Naszych odbiorców trzeba też przekonywać pewnością dostaw i ewentualnie wyższym stopniem przetworzenia. Wspomniałem, że już produkujemy z truskawek plasterki czy kostki. Kraje Europy Zachodniej zawsze będą zainteresowane owocami miękkimi, które są tam uprawiane w niewielkich ilościach. Te owoce stanowią składnik wielu produktów żywnościowych. Czy żywność ekologiczna jest taką niszą, w której polscy producenci powinni szukać swojej szansy? O tym właśnie mówiłem: jakość kosztem ilości. W naszym kraju od kilku lat produkcja żywności ekologicznej rozwija się bardzo szybko, jest ona poszukiwana i bardziej dochodowa. Ceny są wyższe, ale to zrozumiałe, gdyż wydajność jest mniejsza, a jakość gorsza. To będzie kierunek naszych poszukiwań. Znajdziecie dostawców? W ciągu roku to się nie uda. Ekologiczny produkt może pochodzić wyłącznie z ekologicznego gospodarstwa, którego cała produkcja: zboża, ziemniaki, warzywa i oczywiście owoce też musi być ekologiczna. To wymaga czasu. Jeżeli te produkty mają znaleźć odbiorców w krajach Europy Zachodniej, muszą mieć certyfikaty. Bez odpowiednich certyfikatów eksport nie będzie możliwy. Tylko że najpierw trzeba przygotować do takich upraw gospodarstwa rolne, a później przetwórnie. Wszystkie szczeble muszą się przestawić na produkcję żywności ekologicznej i być certyfikowane. Na waszej stronie internetowej zauważyłem, że produkujecie też żywność koszerną. To wstęp? Tak. Zdecydowaliśmy się na produkcję niektórych wyrobów koszernych, w tym truskawek. Są chętniej kupowane na tych rynkach, które sprzedają produkty koszerne. Między innymi w Stanach Zjednoczonych, chociaż w Europie Zachodniej też są firmy potrzebujące takich wyrobów. Wykorzystują je do swojej produkcji, którą później eksportują do Izraela. Czy polscy, w tym pomorscy eksporterzy żywności mogą liczyć na jakąś pomoc? Cieszę się, że rząd chce wprowadzić euro w 2012 roku. To będzie ogromne wsparcie.
Są dotacje na różne imprezy targowe, ale mogą liczyć na nie wyłącznie małe i średnie przedsiębiorstwa. Większe firmy muszą same się promować.
Mam jednak na myśli pomoc w promocji produktów, misje handlowe itp. Nie widzę takiej możliwości. Są dotacje na różne imprezy targowe, ale mogą na nie liczyć wyłącznie małe i średnie przedsiębiorstwa. Większe firmy same muszą się promować. W naszym regionie można zauważyć pewne działania w tym kierunku. Jest Klub Dobrej Marki, który funkcjonuje w porozumieniu z regionalnym samorządem. Jesteśmy zachęcani do eksportu, są jakieś formy uznania. Jednak nie wierzę, że państwo pomoże eksporterom. Nie sprzedam więcej truskawek, nawet jeżeli ktoś mi zaoferuje i sfinansuje pobyt na jakichś targach. Ale w ten sposób możecie na przykład znaleźć nowych odbiorców. My i tak to robimy na własną rękę. Sami szukamy nowych klientów zainteresowanych tym, co wyrabiamy, oraz zastanawiamy się nad nową ofertą. Natomiast cały czas powtarzam, że o naszej opłacalności i konkurencyjności decyduje przede wszystkim kurs złotego, euro i dolara. Naturalnie trzeba pilnować kosztów, jednak przejście na euro to jedyna pomoc, jaką państwo może nam zaoferować. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content