Burkiewicz Adam

O autorze:

Z Adamem Burkiewiczem , Prezesem AA Biotechnology, rozmawia Dawid Piwowarczyk. - Co zadecydowało o powstaniu i rozwoju Pana firmy? - Firmę założyłem w roku 1993 po tym, jak wróciłem do kraju ze studiów podoktoranckich w Stanach Zjednoczonych. O założeniu firmy zadecydowały dwa czynniki. Z jednej strony miałem silną chęć działania na własnych rachunek. Z drugiej, pobyt w Stanach dał mi szansę wyrobienia kontaktów wśród tamtejszych przedsiębiorstw biotechnologicznych. Otwierało to przede mną duże szanse na znalezienie kooperantów i odbiorców. - Czy przykład Pańskiej firmy jest potwierdzeniem tezy, iż na Pomorzu mogą rozwijać się firmy biotechnologiczne, czy raczej wyjątkiem od reguły? - Niewątpliwie dzięki pracy wielu wybitnych naukowców mamy na Pomorzu niemały potencjał intelektualny i przy rozsądnej polityce jest szansa na sukces komercyjny. Mówiąc o biotechnologii, mamy tak na prawdę na myśli dwa odmienne modele biznesowe. Z jednej strony są to duże projekty, głównie w sektorze farmaceutycznym. I tutaj praktycznie nie ma szans na budowę "od zera". Ewentualne sukcesy możliwe są tylko w oparciu o potencjał starogardzkiej Polpharmy oraz ewentualnie pana Ryszarda Krauzego. Jak wiemy, ma on już pozytywne doświadczenia z Biotonem. I nie jest wykluczone, że kolejna jego inwestycja mogłaby dotyczyć projektów na naszym terenie. Drugi model dotyczy uruchamiania małych i średnich firm. Tutaj możliwości są większe, aczkolwiek istnieje jeszcze wiele barier. - Jakich? Co należy zrobić, aby młodzi absolwenci biotechnologii z trójmiejskich uczelni nie wyjeżdżali za granicę lub zatrudniali się jako przedstawiciele handlowi firm farmaceutycznych, ale rozwijali własne pomysły na "biznes biotechnologiczny" na Pomorzu? - Podstawowym problemem jest kapitał. W Polsce wiele osób ma pomysły, ale nie ma funduszy na ich zrealizowanie. W Stanach, podobnie jak u nas, w początkowym okresie najbardziej dostępnym źródłem są oszczędności własne i pomoc rodziny. Ale tam zgromadzenie 10 tysięcy dolarów, czy nawet większej kwoty nie jest kłopotem. U nas natomiast jest to często warunek zaporowy. Dodatkowo, łatwość zakładania firm w Stanach wynika z ogromu ich rynku. Tam wystarczy produkować tylko jeden specyfik i z tego się utrzymywać, generując środki na rozbudowanie biznesu. U nas popyt jest jeszcze niewielki i ze względu na ograniczone potrzeby często nawet dobre pomysły mają kłopot z utrzymaniem się na rynku. W Polsce praktycznie nie zdarza się - a w USA jest standardem - że firma zaraz po założeniu zaczyna generować zyski. Często trzeba u nas czekać dwa lub więcej lat na pierwsze profity. Rzadko kogo stać na to, by przez tak długi okres dokładać. - Czy władze publiczne (samorządowe) mogą stymulować rozwój biotechnologii na Pomorzu? Jeśli tak, to co powinny zrobić? - Uważam, że dobrym pomysłem byłoby uruchomienie funduszu stypendialnego. Pozwalałby on wyjeżdżać młodym ludziom na staże. Mieliby oni w ich trakcie możliwość nie tylko poszerzać swoją wiedzę, ale zdobywać kontakty i budować swój pozytywny wizerunek. Będąc kimś "z zewnątrz", bardzo rzadko udaje się zachęcić dużego, zagranicznego partnera do współpracy. Ale jeżeli wcześniej daliśmy się już poznać jako dobry, kompetentny stażysta, szanse na akces do kooperacji wzrastają wielokrotnie. Pozytywnie oceniam też działania mające na celu przybliżenie źródeł finansowania. Bardzo trafionym pomysłem jest inwestowanie w rozwój parków naukowo-technologicznych. Sam poważnie rozważam możliwość przeniesienia AA Biotechnology na teren gdyńskiego parku. - Czyli działania władz idą w dobrym kierunku? Wykorzystujemy w pełni nasz potencjał? - Mamy coraz więcej dobrych inicjatyw. Ale daleko nam jeszcze do optimum. Mając na uwadze całe województwo, jego potencjał ekonomiczny i naukowy, w samej biotechnologii powinniśmy mieć około stu prężnych i rozwojowych firm. Na razie możemy mówić o trzech, czterech. Tak więc mamy tutaj jeszcze bardzo wiele możliwości i ogromny potencjał, który czeka na zagospodarowanie. - A co różni polskie i amerykańskie uczelnie? - W Stanach najważniejszym departamentem na uczelni jest ten, który odpowiada za pozyskiwanie funduszy. Uczelnie w niewielkim stopniu korzystają z dotacji. Gros środków muszą zarobić same. Dlatego jest tam inna relacja z biznesem. Inaczej też są rozwiązane kwestie patentowe. Tam dba się o własność intelektualną.Uczelnie nie pozwalają sobie na to, żeby ktoś inny korzystał - bez uprzedniego zapłacenia odpowiedniego honorarium - z wyników ich badań. Często właśnie sprzedaż "myśli" stanowi dużą cześć dochodów uczelni. U nas takie podejście dopiero powoli zaczyna się pojawiać. Mamy duże zaległości. - Co by Pan radził obecnym absolwentom? Jaka ścieżka kariery jest Pana zdaniem obecnie najbardziej perspektywiczna? - Uważam, że największe szansę mają ci, którzy zdecydują się na wyjazd za granicę. W czasie pobytu tam zdobędą dodatkową wiedzę, doświadczenie oraz kontakty. Po jakimś czasie warto tu wrócić i na przykład zakładać własne firmy, które będą kooperowały z partnerami zagranicznymi. - Ale czy nie jest tak, że jak już młodzi ludzie wyjadą, to prawie na pewno tu nie wrócą? - Takie ryzyko zawsze istnieje. Znam bardzo wielu, którzy wyjechali na jakiś czas i już nie wrócili. Ale znam też mnóstwo osób, które wróciły lub planują powrót. I jeżeli o innowacjach i ich wspieraniu nie tylko będzie się mówiło, ale zacznie się rzeczywiście tworzyć sprzyjające warunki, to fala powrotów może być coraz większa. - Dziękuję za rozmowę. Ustalmy warunki dla komercjalizacji wiedzy Piotr Skowron, wiceprezes, EURx Sp. z o.o. Przebywając kilka lat w Stanach Zjednoczonych, miałem okazję obserwować tamtejszy system wsparcia komercjalizacji badań naukowych. Każda uczelnia ma wypracowane jasne reguły postępowania w przypadku próby komercjalizacji wiedzy. Z góry wiadomo, który wynalazek, know-how, za jaką cenę można "oddać" do biznesu. Ile z tego będzie miała dana uczelnia i pracownicy naukowi zaangażowani w dany projekt. W Stanach istnieją także wyspecjalizowane jednostki (biura) zatrudniające specjalistów, w tym prawników, pomagające naukowcom w przebrnięciu przez wszystkie procedury. U nas tymczasem ciągle mamy do czynienia z partyzantką - naukowiec, który chce wyjść poza schemat raczej nie może liczyć na pomoc i współdziałanie, lecz na problemy. Z drugiej strony, niedobre jest zjawisko "dzikiej prywatyzacji", czy też szarej strefy. Sam znam wiele przypadków, gdy naukowcy w czasie godzin pracy, przy użyciu uczelnianego sprzętu i odczynników, rozwijali swoje komercyjne, nieuczelniane projekty.

Skip to content