Wojciechowski Remigiusz

Remigiusz Wojciechowski od 2012 r. jest dyrektorem Bayer Service Center Gdańsk. Z koncernem związany od 2001 r. Najpierw pracował w centrali w Leverkusen jako menedżer odpowiedzialny za systemy zarządzania finansami, później był dyrektorem finansowym w Bayerze Słowacja. Service Center Gdańsk należy do globalnej sieci centrów usług wspólnych firmy Bayer. Aktualnie zatrudnia około 400 osób i dostarcza usługi spółkom Bayera w dwudziestu krajach, od Niemiec po Kazachstan.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”. Co zadecydowało o tym, że Bayer otworzył swoje centrum usług wspólnych w Trójmieście? Jakie są atuty tej lokalizacji? Zagraniczna inwestycja zawsze wiąże się z ryzykiem. Korporacja decydując się na osiedlenie się w danym miejscu stara się to ryzyko w jak największym stopniu zminimalizować. Początkiem całego procesu jest wybór kraju. Gdy w 2012 r. Bayer podejmował decyzję o utworzeniu centrum usług wspólnych w Polsce, bardzo istotną rolę odgrywał fakt, że nasz kraj jest z perspektywy zachodnich firm kierunkiem bezpiecznym. Zapewnia pewną bliskość kulturową, jak również stabilność polityczną. W dodatku, poprzez bycie członkiem Unii Europejskiej wiele spraw jest prościej załatwić. Żadnym problemem nie jest chociażby wymiana pracowników między Niemcami a Polską – nie trzeba się martwić o wizy, pozwolenia itd. Wiadomo, że bardzo istotnym czynnikiem lokalizacji z punktu widzenia centrów usług wspólnych jest też ilość i jakość zasobów pracy. W Polsce ich dostępność jest bardzo wysoka – Polacy są generalnie dobrze wykształceni, znają języki, jest tu wiele wysokiej klasy uczelni. Rozumiem, że Polska na tle innych krajów okazała się atrakcyjną lokalizacją. Jak jednak doszło do tego, że koniec końców inwestycję ulokowano właśnie na Pomorzu? Od wyboru kraju do wyboru konkretnego miejsca faktycznie jeszcze dość daleka droga. Aby zawęzić liczbę potencjalnych lokalizacji międzynarodowe korporacje korzystają zazwyczaj z matryc decyzyjnych, które pozwalają im przeanalizować szereg kryteriów. Odnoszą się one do różnych aspektów, np. dostępności i kosztu wynajmu powierzchni biurowej czy jakości i ilości zasobów ludzkich (mierzona np. ilością podobnych inwestycji, liczbą studentów, obecnością renomowanych uczelni). Każde kryterium ma własną wagę. Na sam koniec poszczególne miasta otrzymują więc pewną liczbę punktów. Pozwala to na zawężenie pola wyboru. W przypadku Bayera, po dokonaniu wstępnej analizy wytypowaliśmy cztery potencjalne lokalizacje: Trójmiasto, Wrocław, Poznań i Katowice. Pod koniec procesu, po jeszcze wnikliwszych analizach, pozostały tylko dwie pierwsze. Obydwie były porównywalne jeśli chodzi o uzyskaną w całym procesie punktację. Na tym etapie do gry wchodzą już kryteria miękkie. W naszym wypadku zadecydowały czynniki ludzkie. Odnieśliśmy bardzo dobre wrażenie z rozmów przeprowadzanych z reprezentantami regionu – docenialiśmy ich profesjonalizm i zaangażowanie. Mieliśmy wrażenie, że ludziom tym bardzo zależy, co przejawiało się czasem nawet małymi, błahymi sprawami. Dla przykładu, wysłałem maila o godzinie 18 z zapytaniem o pewne szczegóły dotyczące parametrów lokalizacji, a tego samego wieczoru dostałem odpowiedź, choć wcale tego nie oczekiwałem. Gdańsk był pretendentem z wielkim zapałem i to miało duży wpływ na naszą decyzję. Wiadomo, że reprezentanci każdego regionu będą się go starali przedstawić w jak najlepszym świetle, tak by dana inwestycja ulokowała się akurat tam. Czy podejmując decyzję o lokalizacji inwestycji korporacje posiłkują się też informacjami uzyskanymi od innych, obecnych tam już firm? Jedną z podstawowych niewiadomych przy wyborze lokalizacji jest to, że spora część informacji na jej temat ma charakter deklaratywny. Opierają się one na pewnych sugestiach, komunikatach uzyskiwanych od osób, które zachęcają do zainwestowania w danym miejscu. Dopiero później przychodzi rzeczywistość, pewne rzeczy widać, gdy już się zainwestuje i w tej lokalizacji się funkcjonuje. Z pewnością jest też tak, że im więcej firm decyduje się osiedlić w danym miejscu, tym lepszą ma ono renomę i jest w stanie przyciągać kolejne inwestycje. Gdy Bayer wchodził do Trójmiasta, było to wyraźnym sygnałem dla innych korporacji – skoro taki potentat pojawia się w Gdańsku, to warto uważnie przyjrzeć się tej lokalizacji. Można to nazwać efektem kuli śniegowej, gdzie jedna inwestycja napędza kolejne. Stwarza to jednak pewne ryzyko. Gdy podjęta zostaje decyzja o ulokowaniu się w miejscu X, niebawem mogą się tam pojawić kolejne firmy. Założenia, które się przyjmuje na wstępie mogą się więc szybko zdezaktualizować. Jeśli natomiast chodzi o kwestię komunikacji między korporacjami – owszem, nierzadko potencjalni inwestorzy, rozpatrujący osiedlenie się w Trójmieście, odwiedzają nas i pytają o nasze doświadczenia. Starają się zbudować pomost między deklaratywnym charakterem pewnych parametrów, a tym, jak wygląda rzeczywistość.
Jedną z podstawowych niewiadomych przy wyborze lokalizacji jest to, że spora część informacji na jej temat ma charakter deklaratywny. Opierają się one na pewnych sugestiach, komunikatach uzyskiwanych od osób, które zachęcają do zainwestowania w danym miejscu. Dopiero później są one weryfikowane przez rzeczywistość.
Czy jednak w interesie obecnych tu już korporacji nie leży raczej – w przeciwieństwie do władz regionu i agencji promujących Trójmiasto – zniechęcanie kolejnych firm do pojawiania się na Pomorzu? Wszak więcej przedsiębiorstw to większa konkurencja o pracownika… Z jednej strony faktycznie można powiedzieć, że pojawianie się w Trójmieście kolejnych firm z naszej branży jest dla nas wyzwaniem. Konkurent może być zainteresowany zatrudnieniem naszych pracowników, którzy są wykwalifikowani i nabyli już doświadczenie w podobnych procesach. Tak się rzeczywiście dzieje – każda nowa firma powoduje zawirowania na rynku. Szczególnie, że wiele z nich korzysta dziś z proaktywnych metod rekrutacji – bardziej niż na publikowaniu ogłoszeń o pracę skupiają się na poszukiwaniu i wyławianiu pracowników, których potrzebują. W krótkim terminie na pewno nie korzystamy więc na pojawianiu się w Gdańsku kolejnych korporacji. Z drugiej jednak strony, średnio- i długoterminowo dzięki temu rośnie atrakcyjność regionu dla osób rozważających relokację. Dodatkowo każda z takich firm inwestuje w rozwój ludzi, którzy kiedyś być może znajdą zatrudnienie właśnie u nas. Co to znaczy? Zazwyczaj pierwsze pół roku zatrudnienia osoby, która nie ma doświadczenia w pracy korporacyjnej i nie posiada jeszcze oczekiwanych przez nas umiejętności, to okres inwestowania w nią. Inwestycja ta zaczyna się spłacać dopiero po pewnym czasie. Jeżeli wszystkie obecne w danym miejscu korporacje dokonują takich inwestycji, baza pracowników doświadczonych w pewnych procesach się poszerza. Jest to z korzyścią dla wszystkich obecnych tu pracodawców, którzy dzięki rotacji pracowników będą mogli zatrudnić osoby posiadające pożądane doświadczenie zawodowe. Skoro tyle firm zdecydowało się na zainwestowanie w Trójmieście, to jest to namacalny, empiryczny dowód na to, że lokalizacja ta jest dla nich atrakcyjna. Czy pod tym względem gramy już w tej samej lidze, co krajowa czołówka – Kraków i Wrocław? Rynek SSC/BPO w Polsce rośnie bardzo dynamicznie, średnio 15-20% od 2010 r. Trójmiasto z pewnością na tym korzysta. Niemniej jednak kwestia atrakcyjności inwestycyjnej nie jest zerojedynkowa. Czasem inwestor potrzebuje na szybko powierzchni biurowej i zamiast pójść do Lublina wybierze Szczecin, gdzie akurat taka powierzchnia jest dostępna. Czy to świadczy o tym, że ta lokalizacja jest bardziej atrakcyjna? W przypadku tej konkretnej inwestycji tak, ale w przypadku wielu innych – już niekoniecznie. Związek Liderów Sektora Usług Biznesowych ABSL co roku wydaje raport na temat sektora nowoczesnych usług biznesowych w Polsce. Wynika z niego, że pod względem liczby miejsc pracy Trójmiasto plasuje się na czwartym miejscu w skali kraju. Przed nim znajdują się: Kraków, Wrocław i Warszawa. To z pewnością krajowa czołówka w ujęciu ilościowym, lecz jakościowo różnice te są znacznie mniejsze. Miasta uczą się od siebie. Gdy Trójmiasto wchodziło na ten rynek, ewidentnie bazowało na doświadczeniach Wrocławia, który „wystartował” szybciej. Podejrzewam, że podobnie było w kontekście innych polskich miast. Można spotkać się z opinią, że Trójmiasto jako jedyna wielka metropolia północnej Polski cechuje się znacznie większym obszarem przyciągania niż inne polskie miasta. Oprócz kadry pochodzącej stąd może się też posiłkować osobami, które przyjeżdżają tu z Olsztyna, Bydgoszczy, Torunia czy nawet Szczecina. W pobliżu nie ma żadnej wielkiej metropolii, z którą trzeba byłoby konkurować o pracownika… Trudno mi to ocenić, gdyż nie znam danych. Z moich obserwacji wynika jednak, że obraz ten może wcale nie być tak optymistyczny. Mobilność pracowników w Polsce jest dość ograniczona. Wydaje mi się, że jest to związane z preferencjami mieszkaniowymi Polaków. W Niemczech większość ludzi rozpoczynających karierę zawodową wynajmuje mieszkania. Na kupno własnego decydują się często dużo później. W Polsce wiele młodych osób kupuje mieszkanie, gdy tylko uzyska odpowiednią zdolność kredytową. Gdy ktoś mieszka w Bydgoszczy i zaciągnął tam kredyt hipoteczny na 30 lat, to jego gotowość do przeprowadzenia się do Trójmiasta będzie znikoma. Z drugiej strony, gdy ktoś jest rzeczywiście mobilny, opcja przeniesienia się nad morze będzie prawdopodobnie bardziej atrakcyjna niż przeprowadzka do Poznania czy Łodzi – z całym należytym szacunkiem i sympatią do obu miast. To, co mi się najbardziej podoba w Trójmieście to to, że nie jest ono ani zbyt duże, ani zbyt małe. Nie ma tu takiego stresu i pędu jak w Warszawie, a jednocześnie można tu przebierać w ofertach sportowo-kulturalnych, nie wspominając już o turystycznych. Podobne odczucia ma – jak sądzę – większość pracowników, którzy tu przyjeżdżają.
W Polsce wiele młodych osób kupuje mieszkanie, gdy tylko uzyska odpowiednią zdolność kredytową. To ogranicza ich mobilność.
Wspominał Pan, że jednym z czynników wpływających na atrakcyjność danej lokalizacji jest liczba studentów. Tymczasem kilka lat temu potentat korporacyjny – EY – uznało, że posiadanie wykształcenia wyższego wcale nie jest kluczowe z punktu widzenia rekrutacji pracowników. Czy do pracy w centrum usług wspólnych jest ono właściwie potrzebne? Z naszej perspektywy ukończenie studiów nie jest warunkiem koniecznym przyjęcia do pracy. Jesteśmy w stanie nauczyć obsługi procesów, którymi się zajmujemy, większość osób, które mają do tego odpowiednią motywację. Szczególną umiejętnością, jakiej poszukujemy i wymagamy od pracowników już na starcie jest jednak znajomość języków, a płynnego posługiwania się językiem nie da się nauczyć w ciągu 3 miesięcy. Tak się w naszym przypadku składa, że osoby, które dobrze znają język obcy, studiują bądź też są absolwentami uczelni wyższych. Siłą rzeczy większość naszych pracowników skończyła więc studia. Niemniej jednak zdecydowanie nie jest to warunek, na który kładziemy szczególny nacisk. Czy faktycznie jest tak, że wiele projektów inwestycyjnych realizowanych przez wielkie korporacje przechodzi naturalną ścieżkę wzrostu – gdy nie znają one jeszcze dobrze danego miejsca, wolą zacząć od ulokowania działalności bezpiecznej, prostej. Jeśli się ona sprawdzi, idą dalej, dorzucając bardziej skomplikowane usługi finansowe, informatyczne, aż po knowledge center? Charakter pierwotnej działalności bez wątpienia może ewoluować. Niemniej jednak nie doszukiwałbym się tu przemyślanej, długofalowej strategii, na zasadzie: za miesiąc w miejscu X będzie nasze centrum usług wspólnych, a za 10 lat zbudujemy tu centrum R&D. Korporacje często zaczynają od otwierania centrów usług wspólnych odpowiedzialnych za obsługę finansowo-księgową. Tak też było w przypadku Bayera w Gdańsku. Wynika to z tego, że w większości firm jest to obszar najbardziej ustandaryzowany. Jak Pan jednak wspominał, gdy zacznie się od jednej rzeczy i ona wychodzi, rośnie apetyt na więcej. W samej księgowości nasze aktywności niewiele mają wspólnego z potocznym „klepaniem” dokumentów, nasi pracownicy mówią o pracy detektywistycznej, w której analizują i rozwiązują problemy. To procesy wymagające doświadczenia i szerszych kompetencji, związanych z komunikacją, znajomością języków czy zdolnościami analitycznymi. Z czasem pojawia się myślenie: skoro coś działa w księgowości, to dlaczego ma nie działać np. w zakupach, controllingu czy logistyce. Na radarze pojawia się coraz więcej potencjalnych procesów. W Gdańsku już teraz zajmujemy się tematami niezwiązanymi z księgowością, jak np. zapewnieniem transparentności na rynku farmaceutycznym. To dla nas zupełnie nowa działka, a na horyzoncie mamy kolejne nowe procesy. Tak jak jednak wspominałem – nie sądzę, by centrala firmy miała od razu zaplanowane, by rozwinąć gdański oddział w tym kierunku. To efekt procesu ciągłego uczenia się. To działa też w drugą stronę – jeśli nie poradzilibyśmy sobie w rachunkowości, nikt nie powierzyłby nam kolejnych zadań.
Gdy osiedlająca się w danym miejscu korporacja zaczyna od jednego procesu i widzi, że sprawdza się on dobrze, rośnie apetyt na więcej. Pojawia się myślenie: skoro coś działa w księgowości, to czemu ma nie działać w zakupach, controllingu czy logistyce.
Czy widzi Pan szansę na to, by w perspektywie kilku lat Bayer mógł przenieść na Pomorze również swoje najbardziej zaawansowane procesy i otworzył tu np. centrum R&D? Bayer posiada globalną sieć centrów R&D rozsianych po świecie, w których zatrudnia  piętnaście tysięcy badaczy. Pamiętajmy jednak, że badania i rozwój to nie tylko naukowcy i nowoczesne laboratoria, lecz w dużej mierze analiza danych. Dlaczego tego typu działalnością nie mieliby się zająć polscy specjaliści? Czy tak będzie – dopiero przyszłość pokaże. W tym momencie zamiast spekulować skupiamy się na aktualnych wyzwaniach.

Skip to content