Categories
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Edukacja nie jest w stanie zepsuć wszystkiego

dr hab. Krystyna Strzała

prorektor Wyższej Szkoły Zarządzania w Kwidzynie

Z dr hab. Krystyną Strzałą , prorektorem Wyższej Szkoły Zarządzania w Kwidzynie, rozmawia Dawid Piwowarczyk .

– Jak Pani Rektor ocenia polski system edukacji?

– Patrząc na zmiany zachodzące w ostatnich latach, mogę powiedzieć, że mamy do czynienia zarówno z pozytywnymi, jak i negatywnymi zjawiskami. Niewątpliwie do tych pierwszych mogę zaliczyć wdrażanie strategii bulońskiej i wprowadzenie trójstopniowego systemu kształcenia na poziomie szkolnictwa wyższego. Kształcenie w oparciu o podział na studia licencjackie-uzupełniające magisterskie-doktoranckie tworzy nam pozytywną piramidalną strukturą kształcenia społeczeństwa, z jednej strony dając studentom niezbędną wiedzę, z drugiej otwierając przed najbardziej światłymi i posiadającymi motywację i wiedzę drogę do kariery naukowej.

– A największa wada?

– Za duży problem uważam brak jasnej wizji kształtu systemu edukacji. Ze względu na historię i położenie do niedawna zdecydowaną przewagę miał u nas system prusko-austriacki. Czyli wtłoczenie ucznia w określone tryby, przekazanie mu dużej ilości wiedzy, jednak bez dbania, a często nawet z tłumieniem naturalnych zainteresowań, ekspresji i temperamentów ucznia. Wyrazem tego typu myślenia było też utworzenie szkolnictwa zawodowego na poziomie wyższym. Obecnie jednak, co wydaje mi się bardzo słuszne, nasz system edukacji zaczyna ewoluować w kierunku systemu anglosaskiego. Tam studentowi przekazuje się głównie wiedzę ogólną oraz uczy go umiejętności logicznego myślenia, właściwej organizacji pracy i innych procesów, a „czysta wiedza” stanowi tylko jeden w elementów. Patrząc na tempo rozwoju, na to, jak szybko „newsy” staja się historią, wydaje się, że taka budowa systemu edukacji jest lepsza.

– Wystawiając ogólną ocenę, należałoby być optymistą czy raczej pesymistą?

– Uważam, że wady u nas przeważają. Na poziomie szkolnictwa wyższego największym problemem jest zbyt duża specjalizacja. Przy porównywaniu polskich i zachodnioeuropejskich systemów bardzo rzuca się w oczy inna struktura planu zajęć. U nas stawia się na dużą liczbę małych i bardzo specjalistycznych przedmiotów oraz ćwiczeń, gdy tymczasem w bardziej rozwiniętych systemach edukacyjnych dominują duże bloki i zdecydowanie więcej jest wykładów w stosunku do ćwiczeń. Skostniałość polskiego systemu powoduje, że zmiany następują zbyt powoli i wiedza przekazywana studentom nie zawiera tego, czego oczekują od nich gospodarka i sfera publiczna – miejsca ich przyszłej pracy. Prowadzi to do tego, że bardzo często to na przyszłego pracodawcę spada obowiązek właściwego wykształcenia pracownika w miejscu pracy. Oczywiście, takie szkolenia są korzystne, ale dużą cześć tej wiedzy mogłaby trafiać do studentów w trakcie studiów, podwyższając ich kwalifikacje i zdecydowanie zwiększając ich szansę na rynku pracy.

– Czyli poziom wiedzy absolwentów nie jest zadawalający?

– Powiem tak. Jeżeli student kształcony na przykład w zakresie zarządzania kadrami trafi do pracy do działu HR, to nie powinien mieć większych problemów, by w takiej pracy sobie poradzić. Konstrukcja systemu edukacji sprawia jednak, że bardzo ciężko jest – co nie stwarza problemu osobom kształconym w systemie anglosaskim – bezproblemowe przenoszenie się do pracy w dziedzinach pokrewnych. Polska konstrukcja zakłada zaś to, że już w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat każdy człowiek bardzo dobrze wie, co zamierza robić zawodowo przez całe swoje życie oraz to, że jest on w stanie samodzielnie prawidłowo ocenić perspektywy popytu na pracę w jego dziedzinie. Patrząc na to, że państwo jako ogół nie za bardzo rodzi sobie z czymś takim na poziomie makro, tym bardziej należy być sceptycznym, że pojedyncza osoba może szybko i prawidło przeprowadzić – i to już w wieku dziewiętnastu lat, gdy poziom wiedzy i doświadczenia życiowego nie jest zbyt duży – taką prawidłową ocenę swoich potrzeb i możliwości.

– A jak ocenia Pani szkolnictwo średnie?

– Uważam, że mamy tutaj do czynienia z bardzo poważnym podobnym problemem. Gdy dziecko ma około szesnastu lat, każe się mu i jego rodzicom wybrać już konkretny profil. Uważam, że jest to bardzo trudne. Bardzo często takie młode osoby mają jeszcze nieskonkretyzowane zainteresowania lub wprost przeciwnie – interesują się jednocześnie kilkoma bardzo odmiennymi dziedzinami. Obowiązek wybrania na tym etapie, czy kierujemy się w kierunku profilu matematyczno-ścisłego czy humanistycznego, może prowadzić do wielu błędów i rozczarowania wiedzą jako taką wśród tych młodych ludzi.

– A kwestia funkcjonowania systemu weryfikacji?

– Ocena predyspozycji w oparciu o wyniki tylko samych testów jest błędna. Historia pokazuję, że wielu mądrych, czy wręcz genialnych ludzi miało poważne problemy wtłoczenia się w tryby klasycznego systemu edukacji. Uważam, że decyzja o tym, w jakim kierunku powinien rozwijać się młody człowiek, powinna być podejmowana w oparciu o jak najszerszy „materiał dowodowy”. Dlatego za jedną w największych wad naszego systemu edukacyjnego uważam niedowład systemu doradztwa zawodowego. W Europie Zachodniej młodzież i ich rodzice nie są pozostawieni sami sobie. Bardzo często, już w czwartej klasie szkoły podstawowej zaczynają się tam konsultacje z ekspertem, który obserwując danego młodego człowieka, jego postępy w nauce i zainteresowania jest mu w stanie wytyczyć właściwą drogę rozwoju.

– A jak ocenia Pani Rektor decyzję o likwidacji średniego szkolnictwa zawodowego?

– Uważam, że ta decyzja była słuszna. Uczeń powinien w szkole zdobywać jak najwięcej wiedzy ogólnej, a szkolenie zawodu najlepsze wyniki przynosi w przypadku istnienia układu uczeń/czeladnik-mistrz.

– A kwestia liceów profilowanych? Czy powinny być zlikwidowane lub czy wobec ich absolwentów należałoby stosować jakieś inne kryteria?

– Ze swojego doświadczenia widzę, że osoby po takich szkołach są gorzej przygotowane. Nie uważam jednak, że jest to powód, by tego typu instytucje likwidować. Uważam, że lepszym rozwiązaniem byłoby stworzenie, podobnie jak to funkcjonuje na przykład w Niemczech, ścieżek powrotu do edukacji. Dobrym pomysłem byłoby według mnie stworzenie rocznych kursów uzupełniających, na których absolwenci liceów profilowanych i techników uzupełnialiby swoją wiedzę ogólną i przygotowywali się do zdania matury i przejścia na studia. Daleka jestem jednak od tego, by stwarzać jakieś wyjątki, specjalne systemy oceniania. Jednolita matura oceniana przez osoby z zewnątrz jest według mnie dobrym rozwiązaniem pozwalającym obiektywnie oceniać zarówno samych uczących się, jak i kształcącą ich szkołę oraz system edukacyjny jako całość.

– A kwestia odpłatności za studia dzienne na uczelniach państwowych? Należy ją wprowadzić?

– Uważam, że obecny system daleki jest od ideału. Trudno w obecnej sytuacji mówić o równości szans. Sama zresztą tego w młodości doświadczyłam. Jako osoba z Kwidzyna chcąca studiować w Warszawie stanęłam przed problemem sfinansowania tej potrzeby. Oczywiście mimo szczytnych haseł taka edukacja nie była dla mnie bezpłatna. Koszty związane z zakupem podręczników, zapewnienia sobie utrzymania w dużym mieście sprawiały, że na barki moich rodziców spadł obowiązek sfinansowania wielu rzeczy. Dlatego jestem za tym, by modyfikować obecny system i w zamian za rozbudowę systemu stypendialno-kredytowego zgodzić się na wprowadzenie odpłatności. Uważam, że taka konstrukcja będzie lepsza i bliższa idei „równych szans”.

– Czy Polskę stać na kształcenie osób, które zaraz po studiach wyjeżdżają za granicę? Dla przykładu jesteśmy jedynym krajem, który posiadając tylko kilka statków, ma aż dwie wyższe uczelnie kształcące oficerów floty handlowej.

– To jest kolejny ważny problem. System bezpłatny nie wiąże w żaden sposób absolwentów. Tak więc nie tylko, że korzystają z niego ludzie młodzi najlepiej wykształceni, pochodzący najczęściej z rodzin inteligenckich zamieszkujących duże ośrodki akademickie, to w dodatku państwo nie ma żadnej gwarancji, że środki, które zostaną wydane na ich edukację będą w przyszłości procentowały dzięki temu, że dana osoba będzie pracowała na wzrost dobrobytu naszego kraju. Ten problem dotyczy coraz większej liczby osób. Ostatnio trafiły do mnie dane, że już obecnie statystycznie jedna uczelnia medyczna w Polsce kształci lekarzy, którzy swoją karierę zawodową będą realizowali poza granicami. Tymczasem system stypendiów pozwoliłby sensowniej uregulować te kwestie. Albo dany absolwent odpracowywałby te nakłady w kraju, albo też, wyjeżdżając do pracy za granicę, zwracałby środki, uwalniając tym samym nowe fundusze na kształcenie kolejnych osób.

– Bardzo wielu przedstawicieli nauki podnosi jednak zarzut, że wprowadzenie odpłatności doprowadzi o upadku wielu „niekomercyjnych” kierunków.

– Nie obawiałabym się czegoś takiego. Zawsze będzie jakaś grupa zainteresowana studiowaniem na takich kierunkach. Tym bardziej że w dzisiejszym świecie coraz częściej „niekomercyjne” wykształcenie jest atutem, a nie wadą. Znam przypadki, gdy filozof wygrywał konkurs na obsadę stanowiska menedżerskiego w dużym koncernie międzynarodowym, gdy jego konkurentami byli ekonomiści i finansiści z tytułami magistra i doktora uzyskanymi na najbardziej prestiżowych wydziałach. Oczywiście, należy się też liczyć z tym, że pewne kierunki będą bardziej, a pewne mniej popularne. Ale dla przykładu -we wszystkich krajach rozwiniętych obserwuje się odwrót studentów od kierunków technicznych. I nie wydaje się, żeby w Polsce udało się wykreować inny trend. Problemem nie jest tutaj postawa studentów, lecz niechęć uczelni do tego, by modyfikować swoje programy i dostosowywać się do potrzeb studentów i rynku. Może zamiast narzekać na mniejsze nabory, uczelnie techniczne powinny zacząć ewoluować w kierunku bardzo popularnych w Skandynawii studiów inżyniersko-ekonomicznych. Uważam, że system edukacyjny, cechujący się dużą witalnością i szybkością reakcji na impulsy zewnętrzne, zawsze sobie poradzi, będzie się rozwijał, stając się jednocześnie nośnikiem postępu i rozwoju.

– Wracając do szkolnictwa średniego, nie uważa Pani Rektor, że tak popularne rankingi gimnazjów i liceów prowadzą często do wynaturzeń, na przykład w postaci przeładowanych trzydziestopięcioosobowych klas?

– Nie jestem ekspertem w tematyce optymalizacji szkolnictwa na poziomie szkoły średniej. Posiadana wiedza i doświadczenie podpowiadają mi jednak, że maksymalna wielkość klasy nie powinna przekraczać dwudziestu pieciu osób. Oczywiście obecnie, gdy szkoła średnia dostaje dotację wyliczoną w oparciu o liczbę uczniów, dyrektorzy, szczególnie renomowanych szkół, stają przed pokusą zwiększenia naboru, a tym samym strumienia płynących pieniędzy. Uważam jednak, że nikt logicznie myślący nie pójdzie w tym kierunku, by dla paru złotych zniszczyć renomę, na która dany ośrodek pracuje często wiele, wiele lat.

– Czy niż demograficzny nie stanowi zagrożenia zarówno dla szkolnictwa średniego, jak i wyższego?

– Oczywiście szkoły średnie odczują spadek liczby uczniów. Wynika to z prostej przyczyny. Edukacją na poziomie średnim objętych powinno być sto procent populacji w danym wieku. Tymczasem na studia trafi tylko część młodych ludzi. Obecnie poziom skolaryzacji wynosi w naszym kraju 35,3 procent netto [wskaźnik netto pokazuje stosunek liczby studentów w danym wieku do ogólnej liczby osób w danym wieku – przyp. red.] i jest o około dziesięć punktów procentowych niższy niż w najlepszych pod tym względem krajach zachodniej Europy czy w Stanach Zjednoczonych. Dodatkowo w Polsce istnieje bardzo liczna grupa osób starszych, które chcą poprawić swoje wykształcenie. Dlatego uważam, że spadek osób uczących się na poziomie szkolnictwa wyższego nie będzie tak wysoki, jak by to wynikało z danych o niżu.

– Jaki kształt powinno ostatecznie przybrać polskie szkolnictwo wyższe?

– Uważam, że korzystne jest wprowadzenie trójpodziału w zakresie kształcenia na poziomie szkolnictwa wyższego. Kształcenie na poziomie licencjatu powinno być możliwe w wielu ośrodkach, tak by było maksymalnie dostępne dla wszystkich chętnych. Dodatkowo powinna je cechować większa ogólność. Mniej powinno być przedmiotów ściśle kierunkowych, a większy nacisk kładziony na wykształcenie umiejętności logicznego myślenia, pozyskiwania i przekazywania informacji, wiedzy. Następnie powinny istnieć duże i silne „intelektualnie” ośrodki akademickie, w których odbywałoby się kształcenie na poziomie magisterskim i doktorskim.

– Bardzo częstym zarzutem podnoszonym szczególnie przez studentów i młodszych pracowników naukowych jest problem dochodzenia do stopni i tytułów naukowych i małej mobilności kadry.

– Rzeczywiście, mamy w polskim systemie do czynienia z pewnego rodzaju luką pokoleniową. Wydaje się jednak, że powoli zaczynamy nadrabiać zaległości. Na razie wyraźnym efektem jest przyrost liczby doktorów. Braki występują zaś na poziomie doktorów habilitowanych i profesorów. Wynika to z paru przyczyn. Po pierwsze osoby, które pracują na uczelniach, bardzo często są zmuszane przez sytuację ekonomiczną do rezygnacji z pracy naukowej lub, co jest dużo częstsze, do szukania innych dodatkowych źródeł dochodu, co negatywnie wpływa na ich pracę naukową. Innym problemem jest to, że polski system edukacji nie przewiduje pozyskiwania do edukacji osób z praktyki. Tymczasem system anglosaski bardzo często czerpie z tego źródła kadr. Osoba, która wiele lat pracowała na przykład w biznesie jest dla studenta często dużo ciekawszym i bogatszym źródłem wiedzy niż pracownik naukowy, który nie miał w swoim życiu żadnego kontaktu z praktyką.

– Czy najlepszym przykładem tego, że uczelnie nie kształcą na najlepszym poziomie, nie jest niski stopień znajomości języków wśród absolwentów?

– Istotnie, zauważam taki problem. Nasza szkoła działa w mieście, w którym funkcjonuje aż sześć firm z większościowym kapitałem amerykańskim i kolejnych kilka czy kilkanaście pochodzących z innych krajów. Tak więc dobra znajomość języka jest jednym z najważniejszych kryteriów i czynników branych pod uwagę przy rekrutacji. Wydawać by się więc mogło, że studenci będą żywotnie zainteresowani posiadaniem jak największych umiejętności językowych. Tymczasem jest odwrotnie. Już kilka razy trafiały do mnie petycje od studentów, postulujące zmniejszenie wymiaru nauczania języka. Trudno więc tutaj o spektakularne efekty, jeżeli brak chęci ze strony studentów. Kolejnymi problemami z tym związanymi są niska mobilność i przedsiębiorczość studentów. Tutaj jednak nie winiłabym ich samych, ale właśnie system edukacyjny, który już w szkole podstawowej zaczyna „tępić” te pozytywne cechy u młodego człowieka.

– Czyli to sam system edukacyjny jest przyczyną swoich problemów?

– Na szczęście nie jest tak źle. Nasze cechy narodowe powodują, że potrafimy pokonać również te negatywne zjawiska. Nasi studenci nie muszą się wstydzić swojej wiedzy czy predyspozycji, jeżeli porównać ich z kolegami z innych krajów. Dlatego jestem spokojna o ich przyszłość. Uważam, że każdy, kto ma jakąś pasję i jasno wytyczy sobie cele, ma wielką szansę na to, by osiągnąć sukces.

– Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Skip to content