Z Andrzejem C. Składanowskim , Prodziekanem Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG-AMG, rozmawia Dawid Piwowarczyk.
- Czy istnieje potencjał, aby na Pomorzu powstawały firmy biotechnologiczne zakładane przez pracowników naukowych lub absolwentów?
- Pytanie sugeruje, że dotychczasowe tempo ich powstawania jest niewielkie. I to jest zapewne prawda, ale nie należy się jej dziwić, bo przemiana świadomości z pracownika kontraktowego akademii na przedsiębiorcę nie może być powszechna. Myślę, że pewien odsetek ludzi czy to pośród studentów, czy absolwentów ma wrodzony pierwiastek przedsiębiorczości. U absolwentów o wiele łatwiej to odkryć, bo nie są "uśpieni" tak zwanym bezpieczeństwem socjalnym. Sądzę więc, że potencjał tkwi w ilości tych grup, a jest tego całkiem sporo w aglomeracji gdańskiej. Pracowników naukowych na samym Międzyuczelnianym Wydziale Biotechnologii UG-AMG jest kilkudziesięciu, a na wydziałach chemii i biologii naszych uczelni w Trójmieście dobrych kilkuset. Co roku dwa wydziały - nasz i kierunek biotechnologii na Wydziale Chemii Politechniki Gdańskiej - opuszcza około 60-70 absolwentów biotechnologii. Można to nazwać masą krytyczną, jeśli chodzi o ilość i wykształcenie. Niewiele chyba potrzeba, aby skłonić część z nich do podjęcia ryzyka założenia przedsiębiorstwa. Wymaga to jednak czasu i pracy organicznej z wielu stron.
- Co należy zrobić, aby młodzi absolwenci biotechnologii z trójmiejskich uczelni nie wyjeżdżali za granicę lub zatrudniali się jako przedstawiciele handlowi firm farmaceutycznych, ale rozwijali własne pomysły na biznes biotechnologiczny na Pomorzu?
- Spora część naszych absolwentów wyjeżdża za granicę, aby kontynuować studia, na przykład jako doktoranci na dobrych uczelniach. I jesteśmy z tego zadowoleni, bo część z nich wraca jako doświadczeni naukowcy o szerszym horyzoncie. Strata jest, gdy pobyt zagraniczny nie wiąże się z podnoszeniem kwalifikacji, a z zarabianiem w kompletnie innych dziedzinach. Ale ci, którzy wracają, nadal nie widzą szerszych możliwości zatrudnienia poza uczelniami. Przedstawiciele firm farmaceutycznych dobrze zarabiają, ale szybko jałowieją intelektualnie, więc jest to zawód atrakcyjny tylko pozornie. Wiem, że firmy bardzo często zmieniają swoich przedstawicieli z tego powodu. Nie traktuję tego jako poważnej konkurencji dla indywidualnej przedsiębiorczości. Aby ci, w których tli się chęć na biznes, zdecydowali się go uruchomić, potrzeba dobrej atmosfery wokół takich inicjatyw. Nasi wykładowcy zwracają uwagę na dziedziny, w których przyszli absolwenci mogą zacząć działać na własną rękę. Ale wiedza to dopiero początek. Tu potrzeba praktyki. Nie jest łatwo zorganizować praktykę w firmach choćby częściowo związanych z biotechnologią. Przeszkody są różne, ale generalnie problemem jest mała liczba takich firm. Na gdańskich uczelniach trwa organizacja portali internetowych, dających studentom możliwość prezentacji własnych doświadczeń i możliwości oraz zaoferowania ich potencjalnemu praktykodawcy bądź potem pracodawcy. Notabene, projekt pilotuje jedna z trójmiejskich firm IT. Trzeba pamiętać, że sukces w przedsiębiorczości to dobry wybór pola działania. Absolwent w zasadzie nigdy nie będzie w stanie sam rozpocząć takiej działalności od zera. Z moich obserwacji w Europie wynika, że biznesy biotechnologiczne powstają przez pączkowanie z już istniejących, a nie przez "dzieworództwo". Aktywa firm to nie tylko zasoby materialne, ale też odpowiednio chroniona własność intelektualna. Doprowadzenie badań do gotowości patentowej to z kolei zadanie pracowników akademii. Tu dochodzimy do istotnego problemu braku wsparcia ze strony uczelni, chęci patentowania przez pracowników. Koszty patentów to tylko połowa zagadnienia, druga to ciągle jeszcze bardzo umiarkowane możliwości uczelni do wydzielenia części zasobów wyłącznie do tego celu, bez obowiązku dydaktyki i ścisłego rozliczania pensum. Na szczęście to się powoli zmienia na lepsze. Pojawiają się prawne możliwości zatrudnienia (nie tylko na etatach dydaktycznych) i tworzenia uczelnianych inkubatorów. Widać umiarkowane tempo rozwoju infrastruktury, jak na przykład zbudowanie i wyposażenie "Trójmiejskiej Akademickiej Zwierzętarni Doświadczalnej - Centrum Badawczo-Usługowe" w obrębie Akademii Medycznej w Gdańsku. W centrum tym, obok laboratoriów dedykowanych projektom naukowym, znajdują się wyposażane pomieszczenia na laboratoria do wysoko specjalistycznych dziedzin biotechnologii medycznej. Krótko mówiąc, przygotowujemy "wędki" dla potencjalnych przedsiębiorców, osób czy firm, ale "ryby" będą musieli łowić sami.
- Jakie są szanse na rozwój biotechnologii na Pomorzu?
- To jest o wiele szersze zagadnienie, w którym czuję się tylko częściowo kompetentny. Rozwój w tej dziedzinie nie zależy tylko od działań uczelni w obszarze edukacji i badań, ale i od otoczenia w postaci parków technologicznych i inkubatorów, jak również od realnego wsparcia władz samorządowych, a najbardziej miejskich. Pomorze ma takie same szanse jak wiele innych regionów w Polsce. My mamy tylko bliżej do Skandynawii i innych państw basenu Morza Bałtyckiego, gdzie środowisko biotechnologiczne tworzy tak zwany metaregion o nazwie Scanbalt. Ta sieć wspiera inicjatywy w biotechnologii i ochronie zdrowia w oparciu o rozwój diagnostyki molekularnej chorób nowotworowych czy zakaźnych, wykorzystanie komórek macierzystych, na przykład do regeneracji tkanek czy organów. Pro domo sua powiem, że powstaje u nas w Gdańsku Centrum Wiedzy w Dziedzinie Diagnostyki Molekularnej, będące częścią tak zwanego Scanbalt Campus - uniwersytetu rozproszonego pomiędzy kraje nadbałtyckie. Tę nominację uzyskaliśmy dzięki wysokiemu poziomowi naszej wiedzy i osiągnięć w diagnostyce molekularnej u takich tuzów nauki i rozwoju, jak Szwecja, Dania, Niemcy i Finlandia. To duża korzyść dla regionu, "drożdże" dla rozwoju małych firm w tej dziedzinie. Jest to pokłosie działań nieodżałowanej profesor Anny Podhajskiej, zmarłej niedawno prekursorki i liderki działań biotechnologicznych w Gdańsku. Oczekujemy właśnie politycznego i rzeczowego wsparcia dla tej inicjatywy ze strony władz samorządowych.
- Jak władze publiczne (samorządowe) mogą stymulować rozwój biotechnologii na Pomorzu?
- Proszę popatrzeć na zaangażowanie Gdyni w inicjatywę Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Takie wsparcie w infrastrukturę jest bardzo cenne. Ale to nie wystarczy. Potrzebna jest opieka i udział w konkretnych projektach, na końcu których jest produkt czy usługa w dziedzinie biotechnologii. Wydaje mi się, że tam, gdzie rozwój biotechnologii jako całości spotka się z konkretnym celem politycznym, jak na przykład likwidacja bezrobocia w grupie absolwentów szkół wyższych czy ochrona zdrowia (szerokie badania epidemiologiczne w dziedzinie chorób nowotworowych na Pomorzu), tam jest szansa na działanie partnerskie. W wielu centrach biotechnologii w Europie władze municypalne wchodzą w spółki z prywatnym kapitałem, zachowując dla siebie 51% udziałów. Mają wtedy zagwarantowane prawo decyzyjne w każdej sprawie. Ale pamiętajmy o jednym: na poziomie władz samorządowych nie przeskoczymy bariery niskiego poziomu redystrybucji PKB na naukę i rozwój. Fundusze strukturalne z Unii Europejskiej czy niewielkie dochody lokalne nigdy nie dadzą solidnego impulsu prorozwojowego w biotechnologii. Władze samorządowe, poza możliwym wsparciem kilku projektów stricte biotechnologicznych na zasadzie zamkniętego konkursu, winny zapewnić dobrą atmosferę wokół tej dziedziny. Jej publiczny odbiór jest bardzo dobry, dopóki nie trafi na przeszkodę w postaci ignorancji. Edukacja społeczna w tej dziedzinie u nas trwa i przynosi dobre skutki, choć powoli. Osoby publiczne powinny wspierać dobry społeczny odbiór biotechnologii i nie obawiać się spadku popularności. Znaczenie tej dziedziny nauki będzie niewątpliwie rosnąć.
- Dziękuję za rozmowę.