Categories
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dajmy szansę pomorskiej kulturze

Mikołaj Trzaska

pomorski muzyk - saksofonista

Z Mikołajem Trzaską , znanym pomorskim muzykiem – saksofonistą, rozmawia Dawid Piwowarczyk .

– Panie Mikołaju, czy kultura pomorska jest takim „czarnym koniem”, który zaraz wyskoczy, przyczyniając się do zmiany wizerunku Pomorza, do jego rozwoju?

– Nie sadzę. Myślę, że musiałoby na to wpłynąć parę różnych czynników, żeby coś takiego w ogóle było prawdopodobne.

– Co musiałoby się stać?

– Po pierwsze, potrzebujemy zdecydowanie lepszego skomunikowania z innymi regionami, ze światem. Więcej samolotów, pociągów, promów. Oczywiście, myślę, że świadomym i mądrym wsparciem także moglibyśmy tej kulturze pomóc.

– A może jest tak, że łatwiej wysłać paru artystów za granicę i już mamy problem z głowy?

– Myślę, że na szczęście taki sposób na to, co zrobić ze sztuką na Pomorzu, nie doczeka się realizacji. Najgorsze jest to, że uciekają ci, co mówią, że jest dobrze, po czym zazwyczaj biorą plecak i jadą gdzie indziej realizować swoje marzenia. Dla mnie osobiście Gdańsk jest dobrym miejscem. To tutaj przyjeżdżam odpoczywać i tworzyć. Chociaż swoją sztukę prezentuję już gdzie indziej, jak najdalej. Żeby się rozwijać, muszę odwiedzać coraz to inne, nowe porty.

– A gdzie ostatnio?

– Właściwie za miedzą, w Kopenhadze. Ale za chwilę będę jechał do Berlina i dalej w głąb Niemiec.

– A czego Panu brakuje?

– Brakuje mi tutaj co najmniej dwóch teatrów. Potrzebny jest taki teatr, jaki stworzył Maciej Nowak. Ale niestety, jeżeli miałby się pojawić, to już pod innymi skrzydłami, bo Maciek Nowak się na Gdańsk obraził i ja go w pełni rozumiem. Potrzebne jest też miejsce dla dobrego, działającego od lat teatru Leszka Bzdyla, który jeździ po Europie. Kraków, Warszawa, te miasta mają wiele teatrów i tego mi tutaj w Trójmieście brakuje. Cieszę się, że powstało tyle kin, bardzo mocno kibicuję projektowi kina ambitnego realizowanemu na Długiej w Gdańsku przez Helikon. Chodzi o to, że istnieje też pluralizm artystyczny. Nie ma jednej sztuki, że sztuka to młodzi ludzie. Nasze największe nazwiska są naszym towarem eksportowym i tak naprawdę nie mają już żadnego wpływu na obraz pomorskiej kultury – tu rządzą już zdecydowanie młodsze pokolenia.

– Trójmiasto chwali się bardzo wysokimi wydatkami zarówno ze środków publicznych, jak i prywatnych, które są przeznaczane na finansowanie kultury.

– To prawda, że jest u nas dużo imprez. Choć tak naprawdę najwięcej środków pochłaniają duże imprezy plenerowe, które mogłyby być realizowane komercyjnie, a nie ze środków publicznych.

– Miasto inwestuje w komercję?

– Tak. I nie zgodzę się tu z tezą, że trzeba dawać na wszystko, że sztukę trzeba upraszczać, robić ją łatwą i przyjemną dla wszystkich. To jest dla mnie po prostu „robienie ludzi w balona”. A Pomorzanie są przecież otwarci, nie boją się wyzwań i nie potrzebują uproszczeń. Zamiast na takie projekty, pieniądze powinny być przyznawane na pomoc dla ludzi młodych. Jeżeli tak się stanie, jeżeli stworzy się młodym miejsca na pracownie, galerie, to ustaną kłótnie, ludzie zaczną tworzyć.

– Ale władza czasami zamiast dawać wolność, woli kontrolować…

– To prawda. Najlepszym przykładem jest tutaj „Łaźnia”, która po tym jak przeszła „na garnuszek” miasta w dużej mierze zmieniła swój charakter, stała się bardziej „zjadliwa” dla władzy.

– Czy obok inkubatorów przedsiębiorczości nie powinny istnieć inkubatory kultury?

– Miasto powinno pomagać, wspierać. Oczywiście znowu należy pamiętać o tym, że ta pomoc może pchać w kierunku słodkiego lenistwa. Ale jeżeli będziemy wspierali i pomagali, to doczekamy się w końcu, czegoś endemicznego, własnego. Mamy przecież już naszych trzech wielkich pisarzy. Ostatnia książka Abramowicza, nie jest dziełem łatwym, nie wychodzi na przeciw oczekiwaniom większości, ale pewnie dlatego tkwi w niej taka siła.

– Czemu artyści nie walczą o swoje?

– Ludzi bardzo szybko się zniechęca. Pamiętam głośną akcję „Murales”. Mówili o niej wszyscy, pisała cała polska prasa, a i tak twórcy projektu nie mogli liczyć na żadne sensowne wsparcie. Ja podobnie się zniechęciłem. Po paru odmowach już nie proszę. Jak się zniechęci młodych twórców, to tak już zostaje na całe życie.

– Na czym jeszcze polega słabość pomorskiej sztuki?

– Problemem jest to, że sztuka jest tylko „zabawą” garstki ludzi. Tymczasem na Zachodzie sztuka trafia do zdecydowanie szerszego grona odbiorców.

– A w czym tkwi nasza siła?

– Gdańsk zawsze był miastem fermentu. Potrzeba tylko kogoś, kto to wykorzysta i odpowiednio skanalizuje dla dobra sztuki. Artysta rozwija się tylko wtedy, gdy ma odbiorcę. Myślę, że Gdańsk ma swoją wielką magię, że to miasto w końcu się obudzi i zacznie nowe życie. Ale w naszej sztuce musi być słychać skąd jesteśmy. Nie możemy się wstydzić Pomorza. Musimy pamiętać, że jesteśmy specyficznym miastem, gdzie prawie wszyscy są przyjezdni. To nie musi być naszą słabością, to może być naszą siłą. Jednocześnie pamiętajmy o potężnym zapleczu, jakim są dla nas odradzający się i rosnący w siłę Kaszubi.

– Jak może tutaj pomóc władza?

– Musi zrozumieć, że nie rzeczy monumentalne decydują o odbiorze nas, naszej sztuki. A tymczasem, jak robimy Dni Polski na Ukrainie, to pokazujemy nasz kraj tylko poprzez pryzmat występów zespołu „Mazowsze”. Gdy Polska prezentowała się w Lipsku, to więcej wydano na catering niż opłacenie przyjazdu naszych twórców. To nie są zdrowe proporcje, takim postępowaniem nie wypromujemy Polski, Pomorza jako miejsca z ciekawą kulturą.

– Czy Gdańsk może stać się miejscem pielgrzymowania dla obcokrajowców szukających sztuki, specyficznego miejskiego klimatu?

– Myślę, że tak. Jeżeli udało się Pradze, Budapesztowi, a w Polsce w Krakowie, Wrocławiu, a nawet Toruniu mieszka coraz większa grupa obcokrajowców, to myślę, że niedługo przyjdzie też czas Gdańska.

– Dziękuję za rozmowę.

Dodaj komentarz

Skip to content