Z Adamem Jagiełło-Rusiłowskim , Prezesem Stowarzyszenia Teatralno-Edukacyjnego „Wybrzeżak”,
rozmawia Dawid Piwowarczyk
– Czy samorządy są współczesnymi mecenasami sztuki?
– Według mnie – nie. Oczywiście, należy wyraźnie powiedzieć, że inaczej traktuje się kulturę tzw. wysoką, a inaczej kulturę młodzieżową, w którą sam jestem zaangażowany.
– Na czym polega różnica?
– Bardzo często tej drugiej się nie docenia, traktuje jako coś gorszego. Ale muszę powiedzieć, że w różnych miastach wygląda to różnie. Według mnie bardzo dobry jest model gdyński. Tam samorząd deleguje bardzo wiele zadań do organizacji pozarządowych.
– Panie Prezesie, może my mamy potencjał, ale go marnujemy. Rzadko na świecie narody pozwalają sobie na to, żeby sala teatralna, czy muzyczna była wykorzystana czasami tylko raz w tygodniu, albo i rzadziej. Może warto ożywić tę nieużywaną przestrzeń, właśnie dzięki dopuszczeniu do niej podmiotów zewnętrznych?
– Uważam, że to nie tylko kwestia przestrzeni. Inicjatywy oddolne zawsze znajdą swoją przestrzeń, wystarczy im nie przeszkadzać. Według mnie nie jest to główny problem. Moim zdaniem ważniejsze jest opracowanie dobrego systemu wspierania ciekawych inicjatyw.
– Władza woli inwestować w sztukę wyższą, bo to przynosi prestiż, niż w niepewne i mniej medialne projekty, na przykład młodych twórców?
– To oczywiste, władza lubi się pławić w chwale, ale trzeba się zastanowić, czy to, co dobre dla władzy, jest też dobre dla lokalnej społeczności. Zauważmy, że większość dużych projektów importujemy. Tak więc środki idą na bieżącą konsumpcję kultury, a nie na inwestowane w budowanie jej potencjału w regionie. Skoro chcemy uczynić Pomorze regionem kultury, to musimy mieć potencjał lokalny. Oczywiście duże projekty też są ważne i nie można jednego robić kosztem drugiego.
– Czy nie zaniedbujemy czegoś w zakresie edukacji młodych? Nie uczymy dzieci potrzeby „konsumpcji” kultury?
– Wszyscy to zaniedbują. Uczniowie, którzy do nas trafiają, wykazują elementarne braki w obcowaniu z kulturą. Jest z tym coraz gorzej. Grozi nam to, że jak te dzieci dorosną, to nie tylko nie będą czuły potrzeby odbioru sztuki, ale też w ogóle będą uważały za niepotrzebne dofinansowywanie sztuki. Młodych ludzi nie uczy się wrażliwości na wydarzenia kulturalne.
– Czy kultura może na siebie zarabiać?
– Według mnie nie, ale kultura może generować dochody dla całego społeczeństwa. Aktywność kulturalna wiąże się z pewnym stylem życia, który jest według mnie dobry dla gospodarki. Najczęściej poza instytucją sztuki zarabia jeszcze gastronom, taksówkarz. Jest jeszcze inna korzyść. Społeczeństwo konsumujące więcej kultury jest bardziej twórcze i przedsiębiorcze. Sztuka uczy myślenia, zadawania pytań, rozwiązywania problemów. Tam gdzie jest silna kultura, tam zazwyczaj jest też kwitnąca gospodarka.
– Czy władza boi się kultury?
– Zależy, jaka władza. Kultury może się bać tylko osoba mało twórcza, zachowawcza, konserwatywna, która nie wybiega w przyszłość. Taka władza boi się wszystkich zmian, a artyści często wróżą i przepowiadają zmiany.
– Dlaczego Gdańsk będący przez wieki tyglem przyciągającym do siebie ludzi z całego świata teraz stracił na znaczeniu?
– Myślę, że brak odważnych wizji i długofalowych działań. Władza powinna wspierać, tworzyć możliwości, ale nie ingerować zbyt mocno. Według mnie zmarnowano szansę terenów stoczniowych, ale jest jeszcze możliwość, by wykorzystać Dolne Miasto. Trzeba wtedy patrzeć przez pryzmat tworzenia klimatu, a nie budowania nowych, zamkniętych osiedli mieszkaniowych.
– Czemu nie ma gdańskiej bohemy? Dlaczego Gdańsk nie ma swojego klimatu, tak jak Kraków, Wrocław?
– Myślę, że wynika to z tego, że inwestowano głównie w budynki, a nie w ludzi. Nie ma budowania kultury organicznej. Duża część wydarzeń kulturalnych ma charakter fasadowy, niemający żadnego posadowienia w lokalnym pomorskim środowisku twórców.
– A może „boimy” się kultury pomorskiej, bo mamy kompleksy?
– Rzeczywiście nie wierzymy, nie ufamy temu, co jest nasze, swojskie. Nie widzi się interesu we wspieraniu ciekawych projektów oddolnych. Nie znamy naszej kultury lokalnej, więc nawet nie jesteśmy w stanie jej ocenić. Dlatego idziemy stajemy się snobami, konsumujemy to, co przychodzi z zewnątrz, co ma już wyrobioną markę, renomę. Wolimy, gdy ktoś decyduje za nas, co nam się podoba, a co nie.
– Czy kultura może być sposobem na radzenie sobie z problemami współczesności, szczególnie z problemem tzw. trudnej młodzieży?
– Tak. Myślenie rozbieżne uczy rozwiązywania problemu na więcej niż jeden sposób. Jeżeli młody człowiek do nas przychodzi i na przykład dostaje do przygotowania etiudę – czuje, że tworzy coś własnego. Po raz pierwszy w życiu osoba starsza nie mówi „nie próbuj kombinować”, „daj sobie spokój”. Młody człowiek może realizować się, być w czymś konstruktywnym. Po raz pierwszy dorosły nie mówi: to ja znam rozwiązanie, ja wiem lepiej.
– Czy kulturę wypada promować i czy umiemy to robić?
– Myślę, że mamy na Pomorzu przynajmniej kilku świetnych menadżerów kultury. Oni wiedzą jak promować sztukę.
– Kultura może być sposobem na rozwój regionu?
– Na pewno nie jedynym. To jeszcze nie ten poziom rozwoju, ale decydenci powinni rozumieć interdyscyplinarny charakter kultury łączący ją z branżą turystyczną, gastronomiczną i budowlaną. Kultura może być czynnikiem przyciągającym inwestorów, ale i rentierów szukających dobrych miejsc do lepszego życia.
– Dziękuję za rozmowę.