Skutnik Tadeusz

O autorze:

Pytanie co zrobić, aby osiągnąć wyższy poziom kultury na Pomorzu, jest wynikiem splotu wielu różnych opinii, na przykład takiej, że kultura ma różne poziomy i można je określać jak poziom cukru we krwi (najlepszy jest stan normalny, poniżej i powyżej normy zaczynają się stany alarmowe), albo że są to poziomy typu pod-kultura, pop-kultura, nad-kultura. Przekonanie to zakłada też milcząco, że istnieje tylko jedna, jakaś wspólna, kultura. Dalej zakłada, że taką kulturę można stymulować (hodować, produkować) itp. Tymczasem są różne kultury; dla jednych norma jest ideałem, dla drugich trucizną, nie ma żadnej stopniowalności, a jedynie płynność, zaś tak naprawdę - nic nie wiadomo. Im dłużej obcuję z różnymi przejawami kultury, instytucjami i twórcami, tym chętniej skłaniam się ku przekonaniu, że: naprawdę nie wiadomo co, dlaczego i jak się staje. Każde działanie może przynieść skutki odwrotne do założonych. Połączenie może być bardziej zgubne niż rozdzielenie. I na odwrót. Redukcja niż zwiększenie. I na odwrót. Koncentracja niż rozproszenie. I na odwrót. Dofinansowanie niż obcięcie dotacji. I odwrotnie. Niczego nie da się przewidzieć. "Osiąganie wyższych poziomów" jest iluzją - a więc co - nie robić nic? Ależ robić, robić. Po pierwsze - uczyć się od innych: jak sobie radzą z kulturą; od ludzi nauki: jak finansować kulturę, aby nie szło to na marne (nadmierny rozsiew środków tylko podtrzymuje wegetację). Zostawić twórcom kultury wolną rękę, pamiętać o najważniejszym: "primum non nocere". Uzbroić się w cierpliwość i pokornie czekać, że może coś z tego będzie. Jedno wszelako jest pewne: finansowo można zamordować każdą instytucję, każdy projekt, placówkę kultury. Nie da się zamordować geniuszu twórcy, podobnie jak nie można go spłodzić. Dwa przykłady: Leszek Możdżer i Leszek Bzdyl. Być może inne obchodzenie się z nimi sprawiłoby, że ich talenty rozwinęłyby się szybciej lub pełniej, ale nie ma na to żadnej gwarancji. Nie wiadomo, czy lepiej robi talentowi przebywanie jak pączek w maśle, czy zimny wychów. Postawione na początku pytanie ma również pewien aspekt doraźno- praktyczny. Ma mianowicie ułatwić życie urzędnikom dzielącym finanse przeznaczone na kulturę. Dać podkładkę, stworzyć regulamin. Takie regulaminy zresztą istnieją - jakżeby inaczej mogło być. Pojawia się tu zawsze pewne niebezpieczeństwo. Kto dzieli, chce mieć wpływ na rezultaty, efekty, skutki itp. Których jednak - jak sugerowałem wyżej - żadną miarą nie da się określić, a każda próba określenia czy wyegzekwowania "nakładów" jest dla twórcy żenująca, poniżająca. W szczególności żądanie oglądalności, frekwencji, poczytności, słuchalności. Z tym rozumny "nakładca" powinien się pożegnać. Powinien - powtórzę dla pewności - uzbroić się w cierpliwość i pokornie czekać. Jest jedna rzecz do rozważenia, którą zresztą serwuję na koniec niejako wbrew sobie. Czy lepsze jest konkurowanie ze sobą "na kulturę" trzech miast Trójmiasta - czego dowodów mamy dziesiątki - czy lepsza byłaby komasacja wysiłków (i finansów). Ostatni przykład z tej działki: Nagroda Literacka Gdynia. Od pierwszego wydania plasuje się w polskiej czołówce, ale może jej zabraknąć np. popularyzacji (PR). Sopot ma swoją skromniejszą nagrodę: nagradza tylko swoich artystów. Podobnie Gdańsk, który zresztą z racji stołecznych ma bardziej rozmytą funkcję nagradzającą. Stypendującą również. I co teraz: mamy unifikować ambicje i patriotyzmy lokalne? W imię czego?

Skip to content