Ze Zbigniewem Nowakiem , właścicielem Zakładów Mięsnych Nowak, prezesem Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy RP, współzałożycielem Klubu Dobrej Marki rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Leszek Szmidtke: Po co wam klastry, skoro przedsiębiorcy są w pewnym sensie skazani na współpracę ze sobą, z administracją – zwłaszcza samorządową – a niekiedy też z naukowcami?
Zbigniew Nowak: Współpraca między przedsiębiorcami zawsze istniała, czy były klastry, czy ich nie było. Jednak gdy poznaliśmy, co kryje się pod tym pojęciem, zrozumieliśmy, że taka współpraca nie oznacza działania z doskoku, ale ma stały charakter, i to nie tylko między zaprzyjaźnionymi firmami. Zbiera się grupa zainteresowanych przedsiębiorców, naukowców, a także urzędników. Z ich wiedzy, doświadczenia oraz dyskusji wynika, w jakim kierunku należy podążać. Klaster żywnościowy istnieje ponad rok. To chyba wystarczająco dużo czasu, by wiedza i dyskusje zaczęły owocować. Wyszliśmy już poza sprawy ogólne. Są na przykład wspólne szkolenia i to przynosi rezultaty. Mamy też pomysły promujące pomorską żywność. Jeden z nich to powołanie Kapituły Smaku, której członkami będą współpracujący z nami naukowcy, ludzie mediów, kultury, samorządowcy. Musimy stworzyć taki sposób oceny, żeby konsument uwierzył w jego obiektywizm i wartość. Nie chcemy wyrabiać najtańszych produktów na rynku. Mamy zamiar wytwarzać jedzenie smaczne i dobrej jakości. W ramach klastra uczymy się też, jak otrzymywać dofinansowanie z pieniędzy unijnych. Promocja jest ważna, ale najważniejsza jest kooperacja między producentami, którzy często konkurują ze sobą, urzędnikami, no i musi się to odbywać przy wsparciu naukowców. Uczymy się współpracy i na tym etapie chyba to jest najważniejsze. To przyniesie inne efekty, między innymi obniżenie kosztów. Możemy na przykład razem kupować papier do drukarek fiskalnych, sprzęt komputerowy, oprogramowanie.
Wspomniał pan o współpracy firm, które też ze sobą konkurują. Gdzie jest granica między jednym i drugim?
Wydaje mi się, że każdy z partnerów szybko odkrywa, gdzie jest współpraca, a gdzie konkurencja. Poza tym tworzymy klaster, by walczyć z konkurencją, która próbuje nas wypchnąć z pomorskiego rynku. Od lat działamy w określonych segmentach rynku i klaster nam w tej specjalizacji pomaga. Dzięki niemu nasza oferta jest po prostu szersza, bogatsza, i to się klientowi podoba. Oczywiście każdy z nas, chcąc działać w takiej grupie, musi pójść na ustępstwa. Jeżeli kilka firm ma mieć wspólne cele, to muszą znaleźć konsensus. Powstaje przy tej okazji niepisany kodeks etyczny, który muszą respektować wszyscy tworzący klaster. Zatem specjalizacja zamiast konkurencji, etyka w postępowaniu i obniżenie kosztów dzięki współpracy. Jeśli firma będzie tych zasad przestrzegać, osiągnie konkretne korzyści. Samo przystąpienie do klastra nic nie da. Trzeba stosować zasady, które w nim obowiązują. Najważniejsze jest współdziałanie firm; dopiero wtedy można zapraszać naukowców i urzędników. Przykładem współpracy jest utworzenie klasy rzeźniczej w Zespole Szkół Przemysłu Spożywczego i Chemicznego w Gdańsku. Dzisiaj rzeźnik nie biega z zakrwawionym nożem, najczęściej jest operatorem maszyn wartych miliony złotych. Jednym z zadań klastra takiego jak nasz jest dbanie o kształcenie pracowników.
Przez rok tworzyliście klaster spożywczy, budowaliście struktury, wzajemne relacje, w tym zaufanie. Co dalej? Jakie będą następne kroki?
Głównym celem jest wspólna promocja naszych produktów. Niedawno na imprezie Bielkowskie Koźlaki wystąpiliśmy razem. Staliśmy obok siebie, w identycznych namiotach, tworzyliśmy miasteczko. Oczywiście każda firma ma swoje logo i po swojemu urządza stoisko. Dokonujemy wspólnych zakupów, ale nie ma obowiązku, żeby wszyscy członkowie klastra brali udział w każdym projekcie. Klaster pomaga, obsługuje taki zakup, ale finansują go wyłącznie uczestnicy projektu. Wspólnie utrzymujemy klaster, ponosimy koszty administracyjne, promocyjne, ale konkretne projekty są finansowane wyłącznie przez uczestników.
Członkowie klastra żywnościowego są zapewne przekonani do takiej formy działalności, ale jakich argumentów używa pan, rozmawiając z przedsiębiorcą, który ma wątpliwości?
Zastanawiam się, czy pozytywy płynące z uczestnictwa w klastrze są już mierzalne. Firmy, które stworzyły najpierw Klub Dobrej Marki, a teraz są członkami klastra żywnościowego, mają się dobrze. Gdy spotykają się marketingowcy z kilku czy kilkunastu firm, wymieniają się pomysłami i robią to jak sojusznicy, a nie konkurenci, to rodzą się ciekawsze rzeczy niż wtedy, gdy robi to pojedyncza firma. Warto też zwrócić uwagę, że urzędnicy bardziej się liczą z reprezentacją kilkunastu firm niż z jednym przedsiębiorstwem. Podobnie nasz udział we władzach Wojewódzkiej Izby Produktu Regionalnego wzmacnia naszą pozycję i wiarygodność. Jednym z celów klastra jest taka promocja, by produkty z Pomorza były znane poza naszym regionem. To jest zadanie dla przedsiębiorców oraz urzędników i na to oczywiście trzeba pieniędzy. Do tej pory firmy same wszystko finansowały i prowadziliśmy zbiórkę niemal jak do kapelusza. Myślę, że w latach 2007-2013 będziemy próbowali zdobyć pieniądze z programów unijnych. Współpraca coraz bardziej się rozwija, ale między przedsiębiorcami oraz urzędnikami jest wiele różnic. Na przykład finansowe decyzje zwykle podejmujemy błyskawicznie: dzisiaj postanawiamy, a jutro realizujemy. Urzędy zaś pracują inaczej, tam jest budżet, który planuje się z dużym wyprzedzeniem. W przypadku środków unijnych to się jeszcze wydłuża. Najpierw muszą być biznesplany, wnioski, później urzędnicy je rozpatrują, a pieniądze są zwracane po zakończeniu projektu.
Mówiliśmy już o przedsiębiorcach, urzędnikach i administracji samorządowej. Trzecim wierzchołkiem tego trójkąta są naukowcy.
Jeśli ktoś chce się rozwijać, musi zrozumieć, że obecność nauki i naukowców jest konieczna. Sam przez trzy lata byłem asystentem w Wyższej Szkole Morskiej, więc rozumiem rolę środowisk akademickich w nowoczesnej gospodarce. Żeby taki klaster jak nasz spełniał swoje zadanie, potrzebni są naukowcy nie tylko od przemysłu spożywczego, ale również od zarządzania i marketingu, informatycy. Nie wystarczy wymyślać nowe produkty, trzeba również usprawniać komunikację między firmami. Dzięki podpisanej z Politechniką Gdańską umowie prace magisterska i doktorska na tej uczelni będą poświęcone procesom produkcyjnym w mojej firmie.
Czy naukowcy przekonali się, że warto wyjść poza swoje gabinety i laboratoria?
Nie dość, że współpracują z nami od ponad roku, to również oddają nam swoje patenty. Rolą naukowców jest wyprzedzanie i przewidywanie tego, co się będzie działo, co będzie na naszych stołach w przyszłości. Niedawno uczestniczyłem w konferencji poświęconej żywności genetycznie zmodyfikowanej. W Stanach Zjednoczonych wejście takich produktów na rynek spowodowało znaczny spadek cen. Musimy sobie odpowiedzieć, czy chcemy iść taką drogą. Czy będziemy walczyć o jak najtańszy produkt, czy też pozostaniemy przy naszej żywności, wytwarzanej z naturalnych składników? Współpracuje z nami kilkunastu naukowców z różnych dziedzin. Mają dużo interesujących pomysłów. Część z nich na pewno zostanie wdrożona. Wzmocni to naukowców, ale przede wszystkim nas, przedsiębiorców. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy samotną wyspą. Jest olbrzymia konkurencja zachodnich koncernów, które chcą wprowadzić na nasz rynek swoje produkty. Są świetnie opakowane i dobrze smakują – to ich plus, ale pamiętajmy jednocześnie, że ich producenci ogłaszają na przykład przetarg na daną kiełbasę, w danym segmencie. Produkt na spełniać określone warunki chemiczne, czyli ma zawierać ustaloną ilość białka, wody i innych składników. Zwykle nie ma większego znaczenia, jakie to będzie białko, jakie składniki. Ważne, by kiełbasa spełniała normę i ładnie wyglądała, no i by była jak najtańsza. Takie produkty zalewają rynek. Na takim rynku nie mamy szansy i dlatego powinniśmy szukać niszy. Musimy trafiać do konsumenta, który ceni sobie także inne cechy żywności niż niska cena.
Czy właśnie do realizacji tego celu jest potrzebny klaster?
Tak. Doskonałym przykładem jest tu szynka parmeńska. W tym regionie jest 60 zakładów obok siebie i wszystkie produkują to samo. Szynka jest pieczętowana przez specjalną komisję. Kontroluje się hodowlę trzody, ubój, produkcję. Wszystko dlatego, by szynka parmeńska była pożądanej jakości. Ona jest znacznie droższa niż dostępna w hipermarketach zwykła szynka produkowana z trzody chlewnej hodowanej w duńskich chlewniach. Ten smak ma być niepowtarzalny, specyficzny i znany na całym świecie. Również duńscy producenci wieprzowiny wspierani przez rząd i naukowców stworzyli światową markę. Nie oceniając jej smaku, trzeba przyznać, że cenowo jest bardzo konkurencyjna. W jednym i drugim przypadku takie efekty zostały osiągnięte dzięki współpracy producentów, administracji oraz naukowców. My też marzymy o takim efekcie. Niech hasło „Żywność z Pomorza” będzie znane nie tylko mieszkańcom Kolbud, Gdańska czy Sopotu. Chcemy, żeby w Mediolanie wiedzieli, że to dobra żywność, i gdzie leży nasz region. To jest nasz cel. Może bardzo ambitny, ale jak sobie nie postawimy ambitnych celów, to nic nie zyskamy.
Dziękuję za rozmowę.