Kiełbasiński Artur

Artur Kiełbasiński jest wydawcą w Dziale Gospodarczym „Gazety Wyborczej” oraz w serwisie wyborcza.biz. Publicysta ekonomiczno­-prawny. Mieszkaniec Gdyni, z wykształcenia prawnik. W przeszłości zastępca redaktora naczelnego Dziennika Bałtyckiego oraz redaktor naczelny serwisu naszemiasto.pl.

O autorze:

Mimo 9-letniej obecności w Unii Europejskiej, w której Polska jest postrzegana jako „mistrz” w wykorzystywaniu unijnych dotacji, widzę pewien poważny mankament. Otóż, nie nauczyliśmy się rozmawiać o środkach unijnych. Błędy polityków Deficyt tej umiejętności widoczny jest na wielu poziomach, począwszy od rządu i Sejmu, na mediach lokalnych skończywszy. Oczywiście, zależnie od punktu odniesienia, różne są jego powody i objawy. Na poziomie, nazwijmy to: polityczno­-centralnym, rozmowa o funduszach europejskich sprowadza się do wyznaczania celu w postaci uzyskania odpowiednich środków w trakcie europejskich negocjacji budżetowych. „Przywiezienie z Brukseli” 300 mld złotych było jednym z filarów programu wyborczego Platformy Obywatelskiej w 2011 r. Cel spełniono, ale nie to jest najważniejsze.
Publiczna debata o kwocie przywiezionej z Brukseli okazała się ważniejsza od debaty o celach, jakie dzięki tym środkom zamierzamy osiągnąć jako kraj. W dyskusji nie próbuje się odpowiedzieć na pytania: „ile miejsc pracy powstanie dzięki tym środkom?”, „co konkretnie osiągną polskie firmy?”, „jakie cele rozwojowe zrealizujemy?”.
Niestety, poza hasłem „przywiezienia” owych 300 mld zł, rząd nie przedstawił szerszej publiczności wizji, na co zostaną one przeznaczone. Co więcej, zapowiedź premiera Donalda Tuska, że „rusza w Polskę”, by dyskutować o sposobie wydawania tych pieniędzy, faktycznie nie wyszła poza fazę planów. Niepokojące, że premier zapowiadał debatę dotyczącą jedynie tego, „na co mamy wydać te pieniądze”, nie sygnalizując innego problemu – „jak najlepiej wydać te pieniądze”. Publiczna debata o kwocie okazała się zatem ważniejsza od debaty o celach, jakie dzięki tym środkom zamierzamy osiągnąć jako kraj. Poza ośrodkami naukowymi i administracyjnymi (i to nie wszystkimi) nie widać pogłębionej refleksji na temat efektywności wydatkowania środków. W dyskusji nie próbuje się odpowiedzieć na pytania: „ile miejsc pracy powstanie dzięki tym środkom?”, „co konkretnie osiągną polskie firmy?”, „jakie cele rozwojowe zrealizujemy?”. Nie jest to problem jedynie polityków koalicji rządzącej. W trakcie ostatnich negocjacji w sprawie budżetu Unii postawa opozycji ograniczała się do „mobilizowania” rządzących do pozyskania dla Polski oczekiwanych kwot. Nie było mowy o merytorycznej dyskusji o przyszłym wykorzystaniu środków czy zasadach oceny ich efektywności. Opozycja również zagrała więc „kwotą do przywiezienia”. Błędy mediów Niewątpliwie na poziom debaty publicznej wpływ ma także postawa dużej części polskich mediów. Ich powierzchowne podejście do problematyki zdaje się wynikać z trzech czynników. Po pierwsze, w postrzeganiu środków unijnych media idealnie dostroiły się do uproszczonego przekazu, jaki przedstawiają politycy. Łatwo bowiem było zadawać pytania: „będzie 300 mld czy nie?”. Trudniej dyskutować o tym, jak sensownie te pieniądze wydać. Przyznajmy jednak szczerze – sposób wydatkowania środków nie był tematem, który interesował „szerokie masy odbiorców”. Taka postawa mediów wpływała z kolei na postawę polityków licytujących się „ile przywieźć i komu zabrać, by Polska dostała”. Ich kolejne ekscesy słowne pobudzały natomiast media. W ten sposób doszło do samonapędzającego się mechanizmu pisania o budżecie. Pytanie „ile” zdominowało wszystkie inne problemy.
W postrzeganiu środków unijnych media idealnie dostroiły się do uproszczonego przekazu, jaki przedstawiają politycy. Łatwo bowiem było zadawać pytania: „będzie 300 mld czy nie?”. Trudniej dyskutować o tym, jak sensownie te pieniądze wydać.
Po drugie, środki unijne to temat trudny do atrakcyjnego pokazywania. Owszem, dobrze „sprzeda się” w mediach raport o budowanych drogach (z odpowiednią dawką krytyki), można pokazać uruchamiany odcinek autostrady czy oczyszczalnię ścieków. Jednak media „nie przepadają” obecnie za dobrymi wiadomościami. Kłopoty z budową autostrady pod Łodzią spowodowane przez chińską firmę Covec zdominowały wiosną 2012 r. całą dyskusję o trwającym wówczas programie inwestycyjnym. Oczywiście, o sprawie należało pisać i to szeroko, ale doszło do ewidentnego zniekształcenia obrazu rzeczywistości. Ocena całego programu inwestycji drogowych została wypaczona przez dwa odcinki autostradowe pod Łodzią. To właśnie sprawa Covecu (a potem upadłości firm budowlanych) okazała się zwycięzcą w medialnym rankingu zainteresowania.
Media cechuje bezkrytyczna miłość do infrastruktury. To oczywiste, że łatwo pokazać otwarcie nowego basenu czy odcinka drogi. Jednak wielokrotnie zabrakło refleksji, czy ta droga była akurat najpotrzebniejszą inwestycją w danym regionie.
Przytoczone wyżej przykłady pisania o kłopotach z drogami pokazują jeszcze jedną cechę mediów, często również lokalnych i regionalnych. Jest nią mianowicie bezkrytyczna miłość do infrastruktury. Budowa dróg, ścieżek rowerowych, aquaparków, placówek kultury i innych „trwałych pomników” wejścia do Unii zdominowały przekaz medialny. To oczywiste, że w mediach łatwo pokazać otwarcie nowego basenu czy odcinka drogi. Jednak wielokrotnie zabrakło refleksji, czy ta droga była akurat najpotrzebniejszą inwestycją w danym regionie. Brakowało pytań, jak np. z czego utrzymać aquaparki budowane w wielu miastach średniej wielkości. Z drugiej strony trudno atrakcyjnie pokazać, jak działają programy społeczne finansowane np. ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego. Problem w tym, że programów społecznych nie przedstawia się niemal wcale. Działania takie, jak szkolenia dla bezrobotnych, podnoszenie kwalifikacji pracowników, pozyskiwanie nowych umiejętności przedstawiane są w mediach wyjątkowo rzadko. No chyba, że ktoś chce zwalnianego stoczniowca przekwalifikować na fryzjera psów. Taka oferta szkoleniowa jest oczywistym absurdem, ale to właśnie o takich zdarzeniach pisze się najczęściej w kontekście programów szkoleniowych. Większość mediów pominęła całkowitym milczeniem ciekawe zjawiska gospodarcze wynikające z dopływu środków unijnych. Od lat w branży szkoleniowej trwają dyskusje, czy środki UE nie zdewastowały jej oferty. Łatwość pozyskiwania dotacji na szkolenia zaowocowała bowiem powstaniem wielkiej liczby nowych firm szkoleniowych (świadczących usługi nie zawsze wysokiej jakości). Druga rzecz w tym, że firmy korzystające z dotacji często nie potrafiły odpowiednio ukierunkować szkoleń swoich pracowników tak, by pozwoliły one rozwijać się zarówno „załodze”, jak i przedsiębiorstwom. To ciekawe zjawisko nie znalazło szerszego odzwierciedlenia w mediach. Zapewne dlatego, że nikogo nie złapano na kradzieży… Te same uwagi dotyczą środków przeznaczanych na wzrost konkurencyjności firm. O samych programach pisano niewiele. W mediach o masowym zasięgu tematyka ta pojawiała się, a jakże, głównie w kontekście problemów lub patologii. Nagłaśniano więc sprawę przedsiębiorców stojących godzinami po dotacje, nie pisząc o jakie konkretnie programy chodzi ani co można w ich ramach uzyskać. O ile krytyka organizacji przyjmowania wniosków była oczywiście słuszna, to brak pogłębionego przekazu był absolutnym błędem. Mówić innym językiem Zmiana podejścia do środków unijnych nie będzie prosta. Z jednej strony – urzędy i dysponenci środków skupiają się na formalnym podejściu do informowania o inwestycjach. Ogłoszenie prasowe, tabliczka z informacją, że inwestycję współfinansowano z pieniędzy UE i… koniec. Próby organizowania kampanii promocyjnych, informujących o wydatkowaniu środków unijnych, nie rozwiązują problemu. Przekaz w 30-sekundowej (lub minimalnie dłuższej) reklamie nie jest w stanie zmienić sposobu ich postrzegania. Co więcej, umieszczenie takiej informacji, np. między reklamą proszku do prania a nowego modelu samochodu rodzinnego, nie przyczynia się do poważnego ich traktowania. Wydaje się, że znacznie lepszą metodą byłoby zwrócenie uwagi na działania edukacyjne. Świetnym przykładem może być popularny teleturniej „Jeden z dziesięciu”, oparty na weryfikacji wiedzy uczestników. Okazjonalnie pojawiają się w nim pytania związane ze środkami unijnym i efektami ich wykorzystania. Zresztą głównie infrastrukturalnymi… Jest to jednak jeden z najciekawszych projektów dotyczących promocji interwencji publicznej zasilanej środkami z UE. Innym pożądanym kierunkiem mogłoby być wprowadzenie elementów edukacji unijnej do szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Musiałoby to jednak odbywać się w ramach określonego przedmiotu, w sposób obiektywny, wolny od aspektów promocyjnych (dotyczących np. władz samorządowych). Z kolei atrakcyjnym kierunkiem działania w mediach wydaje się przedstawianie np. wybranych przypadków firm czy osób (lub grupy osób), które dzięki środkom europejskim osiągnęły konkretne cele. Może to być wzrost konkurencyjności poprzez zakup środków produkcji lub pokazanie osoby (grupy), która dzięki konkretnemu programowi poprawiła swoją sytuację życiową. Otwartym pozostaje pytanie, czy taki pozytywny przekaz wzbudzi zainteresowanie odbiorców mediów…

Skip to content