Grzelak Grzegorz

O autorze:

Z Grzegorzem Grzelakiem , pracownikiem naukowym Uniwersytetu Gdańskiego, byłym przewodniczącym Sejmiku Województwa Pomorskiego i wieloletnim działaczem samorządowym, rozmawia Dawid Piwowarczyk. - Panie Doktorze, czy możemy mówić o istnieniu społeczeństwa obywatelskiego na Pomorzu? - Jako człowiek, który budował tutaj ruch Komitetów Obywatelskich na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a potem działał w samorządzie, odpowiem twierdząco. Jest to niewątpliwie okres, kiedy Pomorze objawiło większą niż reszta kraju aktywność obywatelską. Chciałbym wrócić jeszcze do wcześniejszych okresów. Tutaj obok Krakowa, Warszawy czy Wrocławia wyrosło najsilniejsze środowisko opozycyjne. Tutaj rozwinęły się takie środowiska, jak: mój Ruch Młodej Polski, Ruch Przeglądu Politycznego, późniejsi liberałowie, a jeszcze wcześniej środowisko związkowców. Co dla mnie bardzo ważne i charakterystyczne dla naszego regionu, wszystkie te grupy, pomimo niewątpliwych różnic, potrafiły ze sobą dobrze współpracować. Istniała nawet swego rodzaju specjalizacja, co widoczne było na przykład w tym, że poszczególne grupy miały "pod swoją opieką" organizowanie manifestacji z okazji określonych świąt czy rocznic wydarzeń. Tutaj w końcu istniały też koncesjonowane przez władze organizacje, takie jak Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, które na bazie ruchu etniczno-kulturowego tworzyło takie przedsięwzięcie o charakterze obywatelskim. Za jego pośrednictwem ludzie mieli możliwość zaangażowania się w pracę na rzecz interesów Pomorza. Dla mnie taką osobą zawsze był Lech Bądkowski. Z jednej strony był on pisarzem, erudytą, osobą światową, a z drugiej strony był bardzo regionalny. Ponadto tutaj na Pomorzu również w środowiskach partyjnych dawnego PZPR pojawiły się pewne osoby, które wzbudzały dozę zaufania. Chcę w tym miejscu przypomnieć osobę wojewody Kołodziejskiego czy osobę jednego z pierwszych sekretarzy wojewódzkich Tadeusza Fiszbacha. Myślę, że z jednej strony istniała wówczas duża aktywność obywatelska, a z drugiej pewna rozwaga, która podpowiadała, by kumulować siły, a nie rozpraszać je na wzajemną rywalizację. Później był ten okres przełomu. Muszę szczerze powiedzieć, że ten czas, poza okresem powstawania "Solidarności" dziesięć lat wcześniej, był moim największym doświadczeniem budzenia się postaw obywatelskich. Przecież to, że w każdej dzielnicy wielkiego miasta, w każdej gminie powstawały komitety obywatelskie świadczyło o tym, że ludzie są gotowi do wypełniania funkcji o charakterze publicznym czy społecznym. Chcę również dodać, że bardzo szybko na Pomorzu stworzył się poważny ośrodek organizacji pozarządowych. Powstała organizacja parasolowa dla nich wszystkich. Zatem owa aktywność obywatelska była bardzo silna. Muszę powiedzieć, że gdyby próbować ją zmierzyć, to można by posłużyć się na przykład danymi na temat frekwencji wyborczej. Widać tutaj wyraźnie, że na Pomorzu mamy zawsze frekwencję zdecydowanie większą niż w innych regionach kraju - i to zarówno w wyborach ogólnokrajowych, jak i samorządowych. Ten elementarny przejaw aktywności obywatelskiej, poczucia przynależności do wspólnoty pokazuje zatem, że na Pomorzu jest lepiej. Ale myślę, że mieszkańców naszego regionu cechuje też większy szacunek dla pewnych wartości. Istnieje większe poszanowanie dla prawa, dla państwa, jednocześnie poszanowanie dla rodziny i wspólnoty regionalnej. Ja jestem optymistą, chociaż oczywiście czuję niedosyt, co do ogólnej aktywności obywateli. Przykre jest to, że aktywność spada. - Jakie są największe mankamenty tej pomorskiej wspólnoty? - Powiem o swoistej trudności, która jest do pewnego stopnia wytłumaczalna. Mianowicie, za rzadko zadajemy sobie pytanie - co to znaczy, że jesteśmy Pomorzanami? Czym różnimy się od Górnoślązaków czy mieszkańców Mazowsza? Czy w historii Pomorza znajdujemy jakąś szczególną inspirację skłaniającą do pielęgnowania najlepszych cech tego regionu? Czy potrafimy odczytać jego historię? Warto zastanowić się, jak jest w innych krajach, np. we Włoszech, Francji, nie mówiąc już o takich typowych państwach federalnych, jak Niemcy z ich szczególną większą świadomością regionalną. U nas regiony nie kształtowały się na przestrzeni historii, lecz ustanawiane były w wyniku decyzji administracyjnych. Decydowano o tym, czy województwo ma być mniejsze czy większe, towarzyszyły temu dyskusje i targi - najczęściej bardzo mało merytoryczne - gdzie dany ośrodek powinien przynależeć. Dla mnie obecnie najważniejszą rzeczą jest poszukiwanie większego ładunku patriotyzmu lokalnego. Ale jak mówię, może to wynikać z tego, że etos Polski dominował nad etosem regionalnym. W dużej mierze było to wynikiem uwarunkowań historycznych. Zagrożenie dla kraju, narodu jako całości scalało ludzi właśnie wokół tego jednego najważniejszego problemu, nie było już miejsca na regionalizmy. Ale mimo faktu, że Pomorzanie byli szczególnie narażeni na wynaradawianie, germanizację, to właśnie tutaj ta świadomość regionalna była i pozostała najsilniejsza. Myślę jednak, że czeka nas jeszcze długa droga i duże pole do zagospodarowania, jeżeli chodzi o świadomość regionalną. Cieszy mnie to, że nasz region jest najlepiej przygotowany do absorpcji środków unijnych. A to już coś konkretnego. Mogę pochwalić się tym, że mamy tutaj młodszych ludzi, lepszych niż gdzie indziej. Ludzie mający 27-30 lat robią teraz wiele dobrego na rzecz naszego regionu. Są oni Pomorzanami. Należy te postawy promować. Z jednej strony są proregionalni, a z drugiej działają nowocześnie i potrafią wygrać dla regionu te wszystkie rzeczy, które wynikają z aktualnej koniunktury politycznej, z możliwości, jakie niesie ze sobą Unia Europejska. - A jaki wpływ na kształtowanie tej wspólnoty ma historia? - Bądkowski odwoływał się aż do średniowiecza. Ale według mnie trudno przełożyć tamte postawy i zachowania na dzisiejszy język. Oczywiście, na przykład jako Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie pielęgnujemy nawet te najdawniejsze tradycje, czego wyrazem jest chociażby nagroda Świętopełka. Uważam jednak, że właśnie te najnowsze wydarzenia historyczne mogą być świetnym zaczynem do tworzenia się świadomości i identyfikacji regionalnej. To jest właśnie kwestia zaboru pruskiego. Z jednej strony olbrzymie zagrożenie germanizacją, umiejętność obrony przed nią, a z drugiej wyciągniecie tego, co było najlepsze w zakresie niemieckiej tradycji państwa prawa i tradycji gospodarczej. Proszę zobaczyć, że w krajobrazie widać wyraźną granicę zaborów. Tereny dawnego zaboru pruskiego cechuje zdecydowanie większa solidność w budowaniu, większy ład. Istniała tu silna kultura arealna, architektoniczna, gospodarcza. To nasze lepsze zorganizowanie i większe poczucie wspólnoty widać też przy okazji aplikowania o środki europejskie. Pomorskie jest w tej dziedzinie liderem. Znaczy to, że mamy teraz sprawną i całkiem liczną grupę dwudziesto- trzydziestoletnich osób, które mają wiedzę i chęć pracy na rzecz wspólnot lokalnych, na rzecz regionu. Jeżeli sięgamy do historii, to nie możemy zapominać, że jesteśmy w miejscu o tysiącletniej mieszczańskiej - a więc samorządowej tradycji. Nieco dalej - w Gdyni - mamy świetny przykład tego, jak w latach dwudziestych współdziałanie lokalnej społeczności mogło w krótkim czasie doprowadzić do spektakularnego sukcesu. Nie możemy też zapominać o wielkiej sile witalnej ludzi napływających tutaj w wyniku repatriacji czy w późniejszym okresie. - Pomimo to Gdańskowi i regionowi daleko do świetności sprzed kilkuset lat. Gdańsk już nie jest ważnym punktem na mapach świata. Staliśmy się jednym z zaścianków. - Gdańsk zaczął tracić swoją świetność już bardzo dawno. Powstanie Królewca, rozbiory, fakt, że Gdańsk w niewielkim stopniu korzystał z dobrodziejstw rewolucji przemysłowej spowodowało peryferyzację regionu. Podobnie traciła też w pewnym okresie Warszawa. Na falę Gdańsk powrócił w latach osiemdziesiątych. Byliśmy liderem, to my rozbijaliśmy system. Nie umieliśmy jednak naszej wygranej przekuć na sukces medialny. Teraz to Berlin - a nie Gdańsk - jest na świecie postrzegany jako symbol przemian. Na pewno Gdańskowi i regionowi nie pomogło też załamanie gospodarcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. - Jest szansa na poprawę ? - Pewne symptomy już są. Powoli odbudowuje się gospodarka. Ubiegłoroczne obchody rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, wciągnięcie tablic z postulatami na listę UNESCO powoduje, że Gdańsk zaczyna być widoczny i pozytywnie oceniany. - Ale czy obecne tendencje centralistyczne nie zablokują rozwoju regionu? - W Polsce ciągle żywe jest odwoływanie się do centralistycznych, francuskich wzorców. Drugi ważny argument usprawiedliwiający nasze centralistyczne zapędy wynika z historii. Dziewiętnasty wiek poświęciliśmy na obronę naszej tożsamości jako narodu i w tej sytuacji nie było już prawie w ogóle miejsca na budowanie tożsamości regionalnych. Myślę jednak, że pewnych rzeczy nie uda się już przeprowadzić. Rubikon został przekroczony, więc regiony i tworzące je społeczności będą zyskiwały na znaczeniu. W dużej mierze jest to zasługa Unii Europejskiej, która wymaga samodzielności regionów. Społeczeństwu obywatelskiemu i lokalnym społecznościom bardzo sprzyja unijna zasada subsydiarności, która mówi, że wszystkie problemy i sprawy mają być załatwiane na jak najniższym szczeblu, jak najbliżej obywatela. - Jednak czy nie jest tak, że władza ma problemy z rezygnacją z władzy? Szczególnie wtedy, gdy ma ją przekazać na rzecz organizacji pozarządowych? - Jest to pewna trudność. Wynika ona z tego, że do delegowania trzeba mieć odpowiednich partnerów. Myślę jednak, że tworzymy w tym kierunku coraz więcej dobrych przykładów i projektów. Coraz częściej realizacja zadań jest powierzana NGO, które potrafią wykonać je lepiej, szybciej i taniej niż urzędy i urzędnicy. - A jakie zagrożenia widzi Pan dla pomorskiej wspólnoty obywatelskiej? - Największym zagrożeniem jesteśmy my sami i tkwiący w nas konformizm. Część ludzi oczywiście bardzo ceni sobie możliwość aktywnego udziału, posiadania realnego wpływu na podejmowane decyzje. Istnieje jednak całkiem spora grupa gotowa zrezygnować ze swoich uprawnień. Czasami ta rezygnacja ukazywana jest jako działanie korzystne dla współobywateli. Mamy z tym do czynienia zwłaszcza wtedy, gdy politycy, przedstawiciele władzy próbują wmawiać ludziom, że rezygnacja ze swobody jest potrzebna, by osiągnąć porządek, bezpieczeństwo. Gdy ludzie zaczynają godzić się z takimi ograniczeniami i taką tezą, to zagrożone zaczyna być społeczeństwo i wspólnota obywatelska rozumiana jako grupa osób świadomych swoich praw i obowiązków. - Dziękuję za rozmowę.

Skip to content