Bigus Andrzej

Andrzej Bigus jest jednym z dwóch współwłaścicieli i współzałożycieli firmy BAT Sp. z o. o., zajmującej się handlem materiałami budowlanymi. Firma posiada 14 oddziałów w całym województwie pomorskim.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak - Redaktor Prowadzący "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" Wojciech Woźniak: Jak wygląda mapa rozwoju gospodarczego naszego regionu, z punktu widzenia Panów działalności? Gdzie są obszary wzrostu, a które rejony radzą sobie gorzej? Andrzej Bigus: Pewnie nie będzie to zbyt odkrywcze stwierdzenie, ale największym rynkiem jest oczywiście Trójmiasto. Tutaj notujemy ciągły wzrost sprzedaży, w zasadzie nieprzerwany nawet kryzysem w branży w 2009 r. Natomiast najgorsza jest sytuacja w obszarach popegeerowskich, szczególnie w byłym województwie słupskim. Mamy swój oddział w Czarnej Dąbrówce i zdecydowanie odczuwamy to, że w tym rejonie nie ma inwestycji, co przekłada się na poziom sprzedaży. Odmienna sytuacja jest natomiast w innych małych ośrodkach jak Stara Kiszewa czy Sierakowice, gdzie mamy swoją centralę. Te miejscowości się rozwijają, tam się buduje sporo domów. A inne, mniejsze miasta? A.B.: Tutaj też panuje zróżnicowanie. Ośrodki te żyją swoim życiem, ale ono w poszczególnych miejscach wygląda różnie. Kartuzy nie tętnią gospodarczo zbyt mocno, natomiast Bytów, Kościerzyna czy Lębork rozwijają się zdecydowanie bardziej dynamicznie. Być może rolę gra tutaj odległość od Trójmiasta? Kartuzy leżą stosunkowo blisko metropolii, więc tej łatwiej jest „wysysać” zasoby z mniejszego miasta, tym bardziej, że coraz lepsza jest infrastruktura drogowa. Tadeusz Bigus: W rozwijającej się infrastrukturze nie widzę zagrożenia, a raczej coś co pomaga reszcie regionu. Proszę zobaczyć co dzieje się w porannym szczycie na ulicach prowadzących do Trójmiasta: sznur samochodów dostawczych z płytami gipsowymi, betoniarkami, profilami i narzędziami na skrzyni ładunkowej. Do tego oczywiście cała ekipa ludzi. Trójmiasto daje pracę, ale zarobione tam pieniądze wydawane są już w miejscu zamieszkania, a to stymuluje rozwój mniejszych miast i miejscowości. Region w dużej mierze żyje z metropolii.
Pomorze w dużej mierze zasilane jest przez Trójmiasto. Daje pracę wielu ludziom z praktycznie całego regionu. Zarobione pieniądze wydawane są jednak „na miejscu”, w innych ośrodkach, co stymuluje ich rozwój. Coraz lepsza infrastruktura transportowa wspomaga ten proces.
Jaki jest zasięg takiego oddziaływania Trójmiasta? A.B.: Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale jest on z pewnością szeroki, co widać po rejestracjach przyjeżdżających tu aut z ekipami budowlanymi. Słupsk, drugi największy ośrodek, ma już zdecydowanie mniejszą moc oddziaływania, nawet biorąc pod uwagę proporcje. Znamy ekipy budowlane także ze wspomnianej wcześniej Czarnej Dąbrówki, które pracują przy inwestycjach realizowanych w Gdańsku. Zdecydowana większość przyjeżdżających do Trójmiasta budowlańców pochodzi jednak z Kaszub. Zresztą to nie tylko efekt bliskości, ale też preferencji inwestorów czy głównych wykonawców. Dlaczego akurat kaszubscy podwykonawcy są preferowani? T.B.: Być może nie zabrzmi to zbyt skromnie, bo sami jesteśmy Kaszubami, ale panuje wśród nas bardzo duży etos pracy, którą wykonujemy starannie, uczciwie i szybko. Nie ma problemów z terminowością, z alkoholem, który jest dość często spotykany na placach budów. Nie ukrywajmy też, że znaczenie ma czynnik ekonomiczny – ekipy budowlane z interioru są tańsze niż te z Trójmiasta. Niemniej jednak podejście do pracy ma na pewno kapitalne znaczenie. To jest też efektem styczności z kulturą pracy od najmłodszych lat. Wiele z pracujących dziś regularnie osób czy nawet właścicieli firm w trakcie wakacji dorabiało sobie, pomagając na budowach. Zarabiali swoje pierwsze pieniądze, ale chłonęli też wzorce od dobrych fachowców. A.B.: Ta przysłowiowa już kaszubska solidność jest też nierzadko solą w oku usługodawców z innych regionów Pomorza. Mówią „Wy Kaszubi, to byście sobie żyły wypruli przy robocie”. A my po prostu lubimy dobrze pracować. Taka jest nasza mentalność. Jak w Panów ocenie wygląda sytuacja w pomorskiej branży budowlanej? Koniunktura jest coraz lepsza, a rynek mieszkaniowy odżył po tąpnięciu z przełomu dekad. A.B: Zależy jak na to spojrzymy. Oczywiście, widać wzrost liczby mieszkań oddanych do użytku. Warto jednak spojrzeć na to, jakie są to lokale. O ile w roku 2008 czy 2009 średnia powierzchnia najbardziej pożądanych na rynku mieszkań wynosiła, szacunkowo, ok 60m2, to obecnie, szczególnie ludzie młodzi, szukają takich trzydziestokilkumetrowych. Podobnie w przypadku domów jednorodzinnych – kto w latach 2007-2009 budował domy o powierzchni 90-100m2, niepodpiwniczone, bez poddasza użytkowego? Dzisiaj to praktycznie standard. Widać, że kryzys utemperował preferencje klientów, nie ma już takiego poczucia stabilności i kierują się oni większą ostrożnością. Automatycznie odbija się to na naszej sprzedaży, która, mimo że rośnie, to jest to inny wzrost niż we wcześniejszych, przedkryzysowych latach. Mniejszy dom czy mieszkanie, to mniej materiałów potrzebnych do jego zbudowania. Od dłuższego czasu na rynku materiałów budowlanych działają też zagraniczne markety budowlane. Jak odczuli Panowie ich obecność? Stanowią dla Was dużą konkurencję? T.B.: Dużo zależy od uwarunkowań lokalnych i od tego jak takie obiekty są zarządzane – nie można wrzucać wszystkich marketów do jednego worka. W Słupsku dominują sieci zagraniczne – tam na jednego mieszkańca przypada chyba największa powierzchnia tego typu sklepów w całym regionie. W niektórych marketach, np. w jednym z obiektów znanej sieci w Lęborku, panuje taki bałagan, że praktycznie nie odczuwamy tego, że mamy tam konkurencję. Inne, funkcjonujące dobrze, dają się we znaki. Naturalnie, trudno byłoby przyznać, że markety budowlane pomagają nam w biznesie, chociaż z drugiej strony celujemy w trochę inną grupę klientów niż one. Tam zaopatrują się przede wszystkim nabywcy indywidualni, klienci BAT to z kolei głównie wykonawcy. My, w przeciwieństwie do zagranicznych sieci, nie chcemy konkurować ceną, a bardziej fachowością doradztwa, jakością obsługi, mobilnością. Budowlańcy wolą zaopatrywać się u nas, bo wiedzą, że mogą liczyć na profesjonalną pomoc, a dodatkowo w kilka minut załatwią tu wszystko czego potrzebują. Kolejki w marketach to dla nich strata cennego czasu. Poza tym, z różnicami w cenach też nie jest do końca tak, że w dużych sieciach wszystko jest taniej. One stosują pewne „wabiki” w postaci promocji, a marżę nadrabiają sobie na innych produktach, więc per saldo zakupy tam wcale nie wychodzą tak korzystnie. Na pewno są lepsi w dziedzinie marketingu, mają na to nieporównywalnie większe środki. A.B.: Jest jeszcze jedna, podstawowa kwestia, która nas różni – jakość towarów. Markety wymuszają na producentach cięcie kosztów, a to odbija się na trwałości i innych parametrach – w końcu wytwórcy muszą szukać gdzieś tych oszczędności. Najczęściej są to materiały i technologie. Tak więc klient, kupujący teoretycznie taki sam produkt w markecie budowlanym i u nas, może otrzymać de facto dwa różne towary.
Profesjonalizacja, jakość obsługi i towarów pozwala na konkurowanie z wielkimi sieciami sprzedażowymi, należącymi do zachodnich koncernów. Klienci doceniają takie walory i chętniej wracają do oferujących je miejsc.
Jeśli konkurencja na rynku nie jest wyniszczająca, a sektor budowlany rośnie, to wydaje się, że perspektywy rozwoju firmy są obiecujące. Jakie są panów plany na przyszłość? T.B. Jak każde przedsiębiorstwo, chcemy się rozwijać. I, tak jak Pan wspomniał, okoliczności wydają się być sprzyjające – branża rośnie, mamy dobrą pozycję na rynku. Niestety, rzeczywistość wygląda dużo mniej różowo. Dość mocno na możliwościach rozwojowych ciąży brak sprawnego i bardziej przyjaznego przedsiębiorczości państwa. W jakich sferach jego działalności pojawiają się największe przeszkody? A.B. Zacznijmy od szarej strefy. Jesteśmy firmą, w której pracownicy są zatrudniani na podstawie umów o pracę. Kwota wynagrodzenia na umowie równa się rzeczywistym zarobkom – nie ma zapisywania najniższej krajowej i wyrównywania pod stołem. A taki proceder jest dość powszechny, szczególnie w sektorze budowlanym, gdzie w ogóle wiele osób pracuje całkowicie na czarno. To powoduje, że trudno jest nam konkurować z firmami, które uciekają właśnie w szarą strefę. My nie chcemy tego robić, jesteśmy uczciwi zarówno wobec pracowników, jak i wobec państwa, które nie podejmuje jednak wysiłków by walczyć z tymi negatywnymi zjawiskami. Czy możemy mówić o równości wobec prawa? Być może ciche przyzwolenie na takie praktyki istnieje, bo w przeciwnym przypadku mielibyśmy do czynienia z olbrzymim załamaniem w sektorze budowlanym? A póki się kręci, to po co coś zmieniać? T.B.: Tylko po co w takim razie nam to prawo? Pamiętam raban jaki podnosili przewoźnicy przy zaostrzeniu przepisów dotyczących sprawności i jakości pojazdów. Branża miała się zawalić, wiele przedsiębiorstw miało zbankrutować. I co? Upadło może kilka z nich, za to zniknęły z ulic zagrażające bezpieczeństwu ciężarówki, zmniejszyła się emisja spalin, a firmy nadal funkcjonują. Przez szarą strefę z kasy państwa uciekają miliardy złotych, obciążany jest system emerytalny. Koszty tego ponoszą uczciwi podatnicy. A.B.: Łamanie przepisów to jedno, a inna kwestia to tworzenie takich regulacji, które same otwierają furtki do nadużyć. Przykładem może tu być 8% podatek VAT na usługi budowlane. Firmy, które zajmują się tylko i wyłącznie sprzedażą materiałów budowlanych, oferują je wraz z montażem, który kosztuje np. przysłowiową złotówkę. Oczywiście usługa trafia tylko na fakturę, w rzeczywistości zaś klient za ową minimalną kwotę kupuje de facto towar obciążony 8% a nie 23% VATem. Czy to jest uczciwe? My takich praktyk nie stosujemy – jesteśmy firmą handlową i nie świadczymy usług budowlanych. To miało pomóc wykonawcom, a otworzyło pole do naginania przepisów. Być może intencje były dobre, ale jakość regulacji oraz ich egzekucja pozostawia wiele do życzenia. Możemy obcinać marżę o kilka procent, by konkurować z podmiotami wykorzystującymi taki proceder, ale nie o 15%.
Ekspansja firm hamowana jest przez niską jakość regulacji oraz ich egzekucji. Szara strefa czy niedoskonałe przepisy podatkowe utrudniają uczciwą konkurencję, powodują straty nie tylko dla przedsiębiorstw, ale też dla budżetu państwa. Z kolei mniejsza baza podatkowa negatywnie odbija się na dynamice rozwoju regionu czy kraju.
Mówią Panowie o skali państwa, rozwiązaniach centralnych. Jak wyglądają natomiast relacje przedsiębiorców z władzami lokalnymi czy regionalnymi? T.B.: Nie wiem czy w ogóle możemy mówić o jakichś relacjach. Przedsiębiorcy są przez władze samorządowe tolerowani, ale raczej się z nami nie rozmawia, a co najwyżej się o czymś informuje. Oczywiście są wyjątki, jak choćby burmistrz Lęborka, który konsultował z nami np. przebieg drogi nieopodal naszej placówki. Poza tym są incydentalne spotkania przy okazji wręczania jakichś nagród, czy imprez noworocznych. Nie można jednak mówić o dialogu czy współpracy. Są to raczej zagrania, nastawione na zysk polityczny i wyborczy. A.B.: Denerwuje mnie fakt, że nikt nie interesuje się nawet naszym zyskiem. Czemu nie zachęca się nas do inwestowania na danym terenie? Przecież to odbyłoby się z pożytkiem dla całej lokalnej wspólnoty. Od ponad 10 lat namawiamy wójta Sierakowic, by chociaż raz w roku organizował spotkanie z firmami, które funkcjonują w naszej gminie i porozmawiał z nami o problemach, ewentualnych inwestycjach, o tym jak wpisać je w plany samorządu. Przecież to nie tylko władze, ale my wszyscy, także przedsiębiorstwa, jesteśmy siłą napędową rozwoju gminy i regionu. Zainteresowanie pieniędzmi przedsiębiorców pojawia się głównie wtedy, gdy trzeba wspomóc jakąś drużynę sportową, albo dorzucić się do organizacji imprezy…
Firmy mogą być kołem zamachowym rozwoju lokalnego i regionalnego. Problem w tym, że samorządy rzadko widzą je w takiej roli. Zyskiem przedsiębiorstw, który mógłby być lokowany w inwestycje w gminie, władze interesują się co najwyżej w kontekście sponsoringu różnego rodzaju wydarzeń.
Dużo mówi się o tym, że w naszych firmach rodzinnych nasila się jeszcze inny problem – sukcesja. Czy zauważają Panowie to zjawisko i w naszym regionie? A.B.: Temat ten coraz częściej przewija się w dyskusjach przedsiębiorców . Jest to kwestia, której nikt nie podejmował przez ponad 20 lat. „Co tam sukcesja – trzeba rozwijać firmę, biegać, załatwiać sprawy, na to przyjdzie jeszcze czas” – tak myśleliśmy. Ten moment nadszedł jednak nadspodziewanie szybko i okazało się, że problem pozostał nierozwiązany. T.B.: Prowadzenie firmy to wielki stres, nie chcieliśmy, by udzielał się on rodzinie. Praca zostaje za drzwiami firmy i w naszych głowach. Żony i dzieci mają mieć spokój – taką strategię przyjęliśmy. Intencje mieliśmy dobre, ale widzimy dziś, że być może zabrakło większego zaangażowania młodych w biznes. A.B.: Proszę zobaczyć jak to świetnie funkcjonowało w gospodarstwach rolnych. Jeden szedł z ojcem na pole, drugi z matką do zwierząt, inny jechał do GS-u. Każdy uczył się od małego. Ale zarówno praca na roli, jak i zarządzanie przedsiębiorstwem jest bardzo wymagające – konsumuje dużo czasu i kosztuje masę energii. Młodzi, szczególnie ci wykształceni, wolą dobry etat i spokój po godzinach pracy.
Sukcesja w rodzimych przedsiębiorstwach to rzeczywisty i narastający problem, którego objawem jest chociażby coraz większa liczba ofert sprzedaży firm. W przeszłości właściciele koncentrowali się głównie na rozwijaniu działalności, nie myśląc o kreowaniu następców. Dziś większość młodych woli dobrą pracę na etacie, niż stres związany z prowadzeniem biznesu.
Ale pozostawienie firmy w gronie rodziny to nie jedyne rozwiązanie. T.B.: Tak, można jeszcze oddać firmę w ręce menedżerów i mieć nad nią jakąś kontrolę z pozycji rady nadzorczej – znamy i takie przykłady. W naszym kraju nie ma jednak takiej tradycji, doświadczenia. Pewnie to też kwestia braku zaufania oraz strachu przed utratą dorobku życia. A.B.: Poza tym, każda firma rodzinna ma swoją specyfikę, unikalne procedury, rozwiązania. Nawet osoba z wysokimi kwalifikacjami w zarządzaniu i doświadczeniem w branży nie koniecznie musi dobrze odnaleźć się w takim środowisku. To wszystko wymaga dużo czasu, wdrożenia się w kulturę przedsiębiorstwa. Istnieje jeszcze możliwość sprzedaży firmy. A.B.: W historii zdarzało się, że miewaliśmy ofertę kupna innego podmiotu może raz na 5 lat. W ubiegłym roku trafiło do nas sześć takich zapytań. Były to firmy najróżniejszego kalibru, od pojedynczych punktów, funkcjonujących jeszcze w formule rodem z PRL, po nowoczesne, wielooddziałowe przedsiębiorstwa. To pokazuje, że problem sukcesji na polskim rynku narasta i staje się coraz bardziej poważny. T.B.: Zresztą to dotyczy nie tylko Pomorza czy Polski. Występuje także w rozwiniętych, zachodnioeuropejskich gospodarkach. Analizy mówią, że przejęcie zarządu przez drugie pokolenie udaje się w około 20% firm, natomiast w przypadku trzeciego pokolenia, ta skuteczność wynosi już tylko 7%. Pozostałe przedsiębiorstwa bankrutują lub są przejmowane. A jak BAT będzie sobie radził z sukcesją? A.B.: Na szczęście mamy dużą rodzinę. Zarówno niektóre z naszych dzieci jak i dalsi krewni pracują w firmie. Naturalnie, do prowadzenia biznesu trzeba mieć odpowiedni charakter i nie każdy z nich będzie się do tego nadawał. Jak wspominaliśmy, trochę zabrakło też tego przygotowania ich do zarządzania firmą z naszej strony. Sądzę jednak, że koniec końców BAT zostanie w naszej rodzinie. T.B.: W kontekście sukcesji ważne jest też to, jak się traktuje pracowników, jakie daje się im możliwości rozwoju. Tworzenie identyfikacji z firmą, jej kulturą i etosem pracy, powoduje, że wszystkim pracownikom: od magazynierów do menedżerów będzie zależało nie tylko na przetrwaniu ale i na rozwoju przedsiębiorstwa, także po zmianie zarządu.

O autorze:

Z Andrzejem i Tadeuszem Bigusami, właścicielami sierakowickiej firmy BAT, handlującej materiałami budowlanymi, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. - Leszek Szmidtke: Kilkanaście oddziałów na terenie całego województwa. To chyba dobra okazja, by się przyjrzeć, jak rozwijają się lokalne gospodarki i jak zachowują się samorządy. Tadeusz Bigus: Dobra, bo korzystna sytuacja na rynku powoduje duże zainteresowanie materiałami budowlanymi. Wiele firm szuka też dla siebie nowego miejsca i widać, jak różnie zachowują się samorządy. Chętnie sięgam po przykład kościerski. Kiedy po raz pierwszy zapytaliśmy o tereny pod inwestycje, powiedziano nam, że w krótkim czasie będą przetargi. Kupiliśmy działkę i zapewniono nas, że w ciągu dwóch lat teren ten zostanie uzbrojony, będzie kanalizacja sanitarna, wodociąg, utwardzone drogi. I tak się stało. Więc kiedy rozpoczęliśmy budowę, teren był już przygotowany. Nie tylko my na tym skorzystaliśmy, w tej części Kościerzyny jest kilkaset działek zarówno dla firm, jak i pod domy jednorodzinne. Usłyszeliśmy też od burmistrza zapewnienie, że jeżeli tylko będą jakieś problemy, natychmiast mamy się zgłaszać do niego osobiście. - Rzeczywiście przeszkody były pokonywane od ręki? - Tak było, gdy przedłużało się podłączenie do wodociągu i kanalizacji. Oczywiście była to normalna droga wyznaczana przez obowiązujące prawo i procedury, ale bez czekania do ostatniego dnia, kiedy upływa termin na odpowiedź. - Kościerzyna to przykład pozytywny, ale czy reprezentatywny dla pomorskich gmin? Andrzej Bigus: Samorządy zwykle starają się pomagać przedsiębiorcom, którzy chcą działać na ich terenie. Czasami jednak przekracza to ich możliwości. Ponieważ sam mam doświadczenie samorządowe, wiem, że ulgi dla podatników są bardzo bolesne dla gmin, gdyż równowartość ulg państwo odejmuje od subwencji. Czyli samorząd traci niejako dwukrotnie, chcąc pomóc przedsiębiorcy. - Jako firma handlowa macie swoje preferencje i podejrzewam, że większym zainteresowaniem cieszą się miejsca o prężniejszej gospodarce? - Oczywiście, patrzymy na dany teren oceniając, w jakiej odległości są nasze oddziały, jaka jest liczba mieszkańców, jakie miejscowości są w określonym promieniu i czy są odpowiednio przygotowani ludzie. Duże znaczenie ma ilość i jakość inwestycji w tym rejonie oraz rokowania na przyszłość. Pytamy na przykład o roczną liczbę wydawanych pozwoleń na budowę. Próbujemy ocenić perspektywy mieszkańców i czy będą oni w przyszłości inwestowali. - Czyli wygrywają miejscowości, które mają prężniejszą gospodarkę i w których ludzie są bogatsi? - Zawsze pytamy, ile jest podmiotów gospodarczych w danym rejonie, jakie to firmy, w jakiej kondycji. Patrzymy też, jakim sprzętem dysponują przedsiębiorstwa budowlane. Irlandczycy kiedyś nam mówili: „Tam gdzie są żurawie i dźwigi, tam opłaca się instalować”. Najpierw więc oglądamy, a później przystępujemy do rozmów. Efekty oczywiście są różne. W jednym z miast powiatowych mamy gotową od trzech czy czterech lat nieruchomość, ale nie wiemy, czy zostanie tam przeprowadzona kanalizacja, czy będzie przebudowa ulicy. W miejscowym samorządzie nikt nie potrafi nam odpowiedzieć, kiedy to nastąpi. Zdarzają się też przerwy w dostawie energii elektrycznej, ale to już nie jest wina burmistrza czy wójta. Samorządy stawiają czasem warunki, których spełnienie powoduje przyznanie ulg. Tak było niedawno w Lęborku. Burmistrz zapowiedział, że zgodnie z uchwałą zatrudnienie odpowiedniej liczby pracowników oznacza przyznanie ulgi podatkowej. Warunki spełniliśmy i teraz korzystamy z tego ułatwienia. Kolejnym dobrym przykładem jest Pruszcz Gdański, tam inwestorzy są obsługiwani szybko, nie muszą czekać do ostatniego dnia, który przewiduje Kodeks Postępowania Administracyjnego. - Czy widać, jaki wpływ ma postawa samorządów, ich pomysły na lokalną gospodarkę? - Jeżeli samorządy przygotowują infrastrukturę na terenach inwestycyjnych, to jest dużo większe zainteresowanie. W Kościerzynie metr uzbrojonego terenu kosztuje ponad 100 złotych i znajdują się chętni. W Bytowie, gdzie od kilku miesięcy działa nasz oddział, nie ma żadnej infrastruktury i chociaż metr gruntu kosztował około 40 złotych, to wiele działek czeka na chętnych. Niekiedy władze gmin i miast nie rozumieją, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie terenów. Patrząc na działalność naszych oddziałów choćby w Gdańsku Kokoszkach, Kościerzynie, Bytowie, Czarnej Dąbrówce oraz Słupsku widzimy, jakie materiały budowlane ludzie wybierają. Jeżeli kupują wyłącznie najtańsze, jest to również skutek pracy samorządów. Dobra współpraca z przedsiębiorcami, zachęty do inwestowania owocują później w postaci szybszego wzrostu miejscowej gospodarki. To jest takie wzajemne nakręcanie koniunktury. - Gdzie takie sprzężenie występuje? - Bliższa koszula ciału i dlatego dla mnie dobrym przykładem są Sierakowice. Jest tam coś jeszcze - silna świadomość społeczna, że jeżeli mam wydać swoje pieniądze, to lepiej zrobić to na miejscu, u sąsiada, u znajomego. Kupię u niego na przykład ubrania, wtedy on będzie miał za co wybudować dom i zjawi się u mnie po materiały budowlane. Między innymi dzięki takiemu podejściu jest u nas bardzo dużo firm. Sierakowice są na przykład znane z wielu zakładów usługowych z branży budowlanej. Większość z nich działa w Trójmieście i są tam bardzo wysoko oceniane. Takiemu rozwojowi sprzyja właśnie postawa samorządu, który nie utrudnia życia przedsiębiorcom. - Czy takie podejście mieszkańców, czyli dajemy zarobić najpierw swoim, ma tak duże znaczenie i czy można je zaobserwować w innych miejscach? - Taka świadomość nie występuje zbyt często. Dzisiaj dodatkowo utrudnia to sytuacja na rynku: mała liczba wykonawców w stosunku do potrzeb. Jeszcze w ubiegłym roku był to rynek inwestorów, teraz wykonawców. Wspomniałem już o różnicach w kupowanych materiałach. Najzamożniejsi klienci przychodzą do oddziału gdańskiego, w Pruszczu Gdańskim, również w Lęborku, Redzie, i szukają materiałów dobrej jakości,z tzw. górnej półki cenowej. Inaczej jest w Słupsku, Bytowie, Czarnej Dąbrówce, gdzie najchętniej kupowane są najtańsze materiały. Specyficznym przypadkiem są Kartuzy. W tym mieście nie ma gruntów pod budownictwo mieszkaniowe, pod inwestycje, dlatego zainteresowanie nie jest zbyt duże. - Czyli wszystkie problemy lokalizacyjne, gruntowe, stosunek samorządów do inwestorów osądzacie po ilości i jakości zakupów? - Oczywiście, widzimy to po sobie i po tym, jak liczni i jak zamożni są nasi klienci. We wspomnianym Bytowie jesteśmy skazani na siebie, musimy uzbroić działkę i może gdy skończymy, sąsiedzi zdecydują się na rozpoczęcie działalności. - A może zaangażowanie firm w tworzenie warunków rozwoju powinno być aktywniejsze? Poprzez współpracę z samorządami, z innymi przedsiębiorstwami. - Tak, i są już przypadki, że samorządy spinają grupę inwestorów. Budowlańcy są teraz w wyjątkowo dobrej sytuacji, by inicjować warunki do rozwoju przedsiębiorczości poprzez tworzenie infrastruktury. To ma olbrzymie znaczenie dla małych i średnich firm, które nie mają pieniędzy na takie inwestycje i dlatego czekają. - Kilka ostatnich zdarzeń wyraźnie nam pokazało, że możemy liczyć wyłącznie na siebie. Jeżeli sami nie zadbamy o stworzenie infrastruktury, to będziemy długo czekać na dobrą wolę wójtów lub burmistrzów. Innym wyjściem jest po prostu szukanie nowego miejsca, gdzie samorząd jest przychylniejszy. Większość przedsiębiorców, gdy napotyka trudności, tak właśnie postępuje. Tym bardziej że coraz więcej samorządów docenia korzyści z dobrej współpracy z firmami, rozumie, że trzeba przygotować tereny pod przyszłe inwestycje. - Czy w przypadku firm zajmujących się handlem materiałami budowlanymi jakość kształcenia ma wpływ na wybór miejsca do inwestowania? - Oczywiście, że ma. Jednak ten system w ostatnich latach się rozsypał. Dużo łatwiej znaleźć informatyka niż kogoś przygotowanego do pracy w branży materiałów budowlanych. Brakuje ludzi z wykształceniem zawodowym i średnim technicznym. Rozmawiamy czasami na ten temat z samorządowcami. Coraz częściej rozumieją nasze potrzeby i w szkołach powstają klasy odpowiadające zapotrzebowaniu. Ich absolwenci znajdą u nas zatrudnienie i mam nadzieję, że ta luka zostanie szybko wypełniona. - Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Ponad 200 z 1000 firm w gminie Sierakowice ma charakter budowlany. Co takiego jest w tym zakątku Kaszub, że sprzyja rozwojowi przedsiębiorczości, zwłaszcza związanej z budownictwem? Tadeusz Bigus: Jeszcze w latach siedemdziesiątych w gminie Sierakowice obok Gminnej Spółdzielni, Spółdzielni Kółek Rolniczych, Banku Spółdzielczego było wielu przedsiębiorców. Wśród nich murarze, hydraulicy, cieśle; niemal każda specjalizacja budowlana miała po kilka zakładów. Wydaje mi się, że nie było tu złych wzorców w postaci dużych socjalistycznych zakładów niszczących indywidualną inicjatywę. Byli w naszej gminie rolnicy i rzemieślnicy, którzy wiedzieli, jak należy pracować. Nie można zapominać, że dominowały rodziny wielodzietne i głęboko zakorzeniona wiara katolicka. Te wzorce istniały wtedy i zostały przekazane dalej. Kolejny element miał już wymierny charakter: na początku lat siedemdziesiątych w Żukowie powstały zakłady drobiarskie, które potrzebowały surowca. W gminie Sierakowice szybko zaczęto budować kurniki do hodowli drobiu. Wiązał się z tym duży napływ pieniędzy. Andrzej Bigus: Dobrze zarabiali nie tylko budowniczy kurników, ale również ich właściciele. W większości dochody te zostały dobrze wykorzystane - budowano domy dla siebie, dla rodziny. Dzięki temu murarze, hydraulicy, elektrycy, stolarze, dekarze mieli cały czas zajęcie. W jednym z raportów przygotowanych przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową znalazłem stwierdzenie, że powstanie i rozwój firmy BAT spowodowało dynamiczny rozwój firm budowlanych w Sierakowicach na początku lat dziewięćdziesiątych. T.B.: To przesada, chociaż zauważyliśmy szansę. Było zapotrzebowanie na materiały budowlane i dzięki temu szybko się rozwijaliśmy. Kilka miesięcy po otwarciu składu w Sierakowicach ruszyły w kilku innych miejscach punkty sprzedaży, między innymi w Gdańsku-Kokoszkach. Mówiłbym tu raczej o współdziałaniu, wzajemnym napędzaniu się, gdyż BAT rósł, kiedy różne firmy wykonawcze miały coraz więcej zleceń. Wzbogacaliśmy ofertę i stwarzaliśmy pośrednio większe możliwości dla firm z naszej gminy. A.B.: Nawet gdy w danym momencie nie mogliśmy im pomóc, to proponowaliśmy szkolenie, żeby przedsiębiorcy mogli zapoznać się z nowymi technologiami. Dzięki kontaktom z producentami organizowaliśmy spotkania. Mamy dobrą opinię o wykonawcach z naszej gminy, więc rozmawiając z inwestorami, informowaliśmy o ich solidności i wysokiej jakości usług. Przez prawie dwadzieścia lat konkurencja urosła. Czy sierakowickie firmy nadal zaopatrują się w materiały budowlane w firmie BAT? T.B.: Nie żądamy i nie oczekujemy wyłączności w zakupie materiałów. Wiele firm stale się u nas zaopatruje, inni wybierają tylko niektóre towary. Od kilku lat mamy trochę mniej klientów, gdyż na towary naliczamy 22-procentowy podatek VAT. W wielu innych firmach nie jest to praktykowane. A.B.: Możemy też obserwować, jak kupujący przemieszczają się. Często sierakowickie firmy dokonują zakupów w naszych oddziałach w Lęborku, Redzie, Kokoszkach. Najczęściej tam, gdzie mają zlecenia. To są oczywiście firmy zarejestrowane. Jak dużo zakładów lub osób działających bez dopełnienia tego wymogu, na przykład małych rolników, dorabia jako budowlańcy? T.B.: Nie wiemy, jak duża jest to liczba. Niekiedy firmy działające legalnie biorą do prac takich właśnie kilkuhektarowych rolników. Są oni zarejestrowani w KRUS i dlatego nie oczekują umowy o pracę, wystarcza im zapłata za wykonane usługi. To zjawisko zanika czy się rozwija? T.B.: Takich przypadków będzie coraz więcej. Pochodzimy z Gowidlina i widzimy, co dzieje się z rolnikami. Najczęściej taki proceder uprawiają niewielkie gospodarstwa, które inaczej nie mogą zapewnić sobie utrzymania. Bardzo wielu ich właścicieli pracuje, zwykle właśnie w budownictwie. Jeżdżą do Trójmiasta, wykonują proste prace murarskie: układanie kostki, roboty związane z wykopami czy doprowadzeniem do stanu surowego otwartego. Do robót związanych z instalacjami hydraulicznymi trzeba już odpowiedniego przygotowania - co najmniej kilku miesięcy nauki. Wtedy obie strony są bardziej zainteresowane umową o pracę. Czy "szarą strefę" można ograniczyć? T.B.: Wprowadzenie obowiązku dokumentowania zakupu materiałów oraz usług budowlanych na pewno ją zmniejszy. Innym sposobem jest powrót do ulg podatkowych - żeby kupujący towar lub usługę był zainteresowany otrzymaniem faktury. Do 2005 r. były ulgi podatkowe, ale też korzystający z nich musieli przez pięć lat przechowywać faktury, żeby móc udokumentować zakup przed urzędem skarbowym. Może powinno się wrócić do rozliczania się z inwestycji. Tyle że wtedy państwo musi dać coś w zamian. Póki nie będą wymagane dokumenty, póty "szara strefa" będzie istniała i rosła. A.B.: Wprowadzenie w życie włoskiego modelu, gdzie trzeba pilnować paragonów po dokonaniu większych zakupów, znacznie zwiększy wpływy do budżetu - nie tylko w przypadku budownictwa, ale także innych branż, jak choćby spożywczej. Nie sposób przewidzieć, czy politycy odważą się na uporządkowanie tych spraw, zwłaszcza przed wyborami. Ale spójrzmy na rozwój budownictwa w perspektywie 10-20 lat. Co się zmieni? A.B.: Nie wiemy, jakie będą kanały dystrybucji, a oczywiście bardzo nas to interesuje.
W przyszłości, podobnie jak w krajach Europy Zachodniej, inwestor będzie cedował całość prac na jednego generalnego wykonawcę. Coraz więcej jest ludzi, którzy nie mają czasu na bieganie i załatwianie wszystkich spraw formalnych, kupowanie materiałów, szukanie firm.
Dlaczego kanały dystrybucji budzą więcej wątpliwości niż, powiedzmy, technologie? T.B.: Technologie też będą się zmieniały, ale dla firmy handlowej bardzo istotny jest sposób sprzedaży. Może się na przykład okazać, że rynek materiałów budowlanych zdominują wielkie sieci handlowe. Miejsce dla małych sprzedawców zapewne jakieś zostanie, a i zapotrzebowanie na materiały budowlane też chyba będzie zawsze. A.B.: Podobnie jak w krajach Europy Zachodniej, także u nas inwestor będzie cedował całość prac na jednego generalnego wykonawcę. Coraz więcej jest ludzi, którzy nie mają czasu na bieganie i załatwianie wszystkich spraw formalnych, kupowanie materiałów, szukanie firm. Fizycznie inwestor będzie obecny na placu budowy, gdy wbita zostanie pierwsza łopata, a później gdy odbierze klucze. Czy firmy budowlane z Sierakowic zajmują się prostymi pracami murarskimi czy są tam również przedsiębiorstwa wykonujące prace specjalistyczne? T.B.: W naszej gminie mamy chyba wszystko: począwszy od firm murarskich, poprzez dekarskie, wykończeniowe, do producentów okien i mebli. Naprawdę cały wachlarz wykonawców. A.B.: Jest też firma zajmująca się stolarką, meblami i wystrojem dla banków w całej Polsce. Jeden z zakładów metalowych wykonuje i instaluje żurawie na platformach wiertniczych. Jeszcze inny dba o zasilanie elektryczne, obsługując najważniejsze koncerty i inne imprezy w kraju. W naszej gminie działają nie tylko specjalistyczne firmy usługowe, ale również jeden z największych w Polsce producentów szyb zespolonych. Czy przedsiębiorstwa z gminy Sierakowice uczestniczą w największych przedsięwzięciach w naszym regionie, jak budowa Baltic Areny lub autostrady A1? T.B.: Tak, ale jako podwykonawcy. Wprawdzie Elwoz realizuje duże przedsięwzięcia, między innymi buduje w Kościerzynie basen z całym jego zapleczem. Jednak o innych firmach w roli generalnych wykonawców tak dużych inwestycji nie słyszałem. Czy przedsiębiorcy z Sierakowic szukają informacji, wiedzy, nowych rozwiązań? T.B.: Większość, zwłaszcza specjalistyczne firmy, robi to we własnym zakresie. Dla mniejszych organizujemy szkolenia, prezentacje, ściągamy ekspertów z różnych przedsiębiorstw produkujących materiały budowlane. Oczywiście nie wszyscy są tym zainteresowani, ale wielu do nas przychodzi, żeby zapoznać się z nowościami na rynku. Kilka lat temu zaczął się odpływ ludzi, głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii. Wielu z nich prowadziło tam działalność usługową w budownictwie. Czy teraz wracają i przynoszą stosowane tam nowe rozwiązania? T.B: Nie znamy nikogo, kto wrócił z nowymi pomysłami lub rozwiązaniami.
Wracający z Wysp Brytyjskich przywożą złe nawyki, są niesolidni, psują rynek. W Polsce jest obecnie wyższa kultura budowania niż w krajach Europy Zachodniej. Dostęp do materiałów, technologii jest już taki sam, ale wykonawstwo na naszym rynku – znacznie lepsze.
A.B.: 17-19 lat temu przywożono nowe technologie, wtedy na przykład nie stosowano u nas płyt kartonowo-gipsowych. Teraz wracający z Wysp Brytyjskich przywożą złe nawyki, są niesolidni, psują rynek. W Polsce jest obecnie wyższa kultura budowania niż w krajach Europy Zachodniej. Dostęp do materiałów i technologii jest już taki sam, ale wykonawstwo na naszym rynku - znacznie lepsze. W bliżej nieokreślonej przyszłości rynek zostanie zrównoważony, potrzeby mieszkaniowe zaspokojone. Co to będzie oznaczało dla takich firm jak BAT? T.B.: Moim zdaniem to bardzo odległa przyszłość i będzie to w znacznym stopniu zależało od dostępności kredytów mieszkaniowych. Ostatnie półtora roku było wręcz szokiem - tak bardzo banki ograniczyły kredyty. Jeżeli to się ustabilizuje i banki będą udzielać kredytów inwestorom oraz chętnym do kupowania, to rynek budowlany będzie jeszcze długo się rozwijał. A czy brak odpowiednio uzbrojonych terenów nie będzie równie poważną barierą? T.B.: Oba czynniki będą hamowały rozwój budownictwa mieszkaniowego. Jako drobny deweloper widzimy, jak wielu ludzi rozbija się o rafę dostępności kredytowej. Dotyczy to nie tylko osób chętnych do zakupu, ale również wielu firm usługowych, wykonawczych czy deweloperskich. Natomiast równie dotkliwa jest bariera administracyjna. Mamy przykłady z własnej działalności - na konieczne decyzje czekamy dwa lata. Nie ma planów zagospodarowania przestrzennego, przewleka się wydanie decyzji o warunkach zabudowy i nie możemy rozpocząć prac projektowych. W skrajnym przypadku czekamy nawet cztery lata. Gdzie będzie szukał szansy mały deweloper? T.B.: Nie będziemy rywalizować z dużymi firmami. Budujemy dla inwestorów o nieco wyższych wymaganiach: większe działki, większe domy, lepsze materiały i bardzo dobra jakość wykonania. Będziemy szukać swojej szansy w tym segmencie. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content